„Wracałem od kochanki i zobaczyłem wypadek. Byłem w kropce. Mogłem pomóc i przyznać się do zdrady, albo wiać”

mężczyzna w samochodzie fot. Adobe Stock, Prostock-studio
„Z jednej strony czułem odprężenie, z drugiej miałem wyrzuty sumienia. Ot, takie przypadłości niewiernego męża. Jeżdżąc do Ireny, zawsze zachowywałem dużą ostrożność. Gdybym miał jakiś poważniejszy wypadek na tej trasie, wszystko by się wydało i mógłbym raczej zapomnieć o spokojnym rodzinnym życiu. Krysia by mi tego nie darowała”.
/ 15.03.2023 10:30
mężczyzna w samochodzie fot. Adobe Stock, Prostock-studio

Kiedy ten samochód wyprzedził mnie na podwójnej ciągłej linii tuż przed zakrętem, pomyślałem, że kierowca sam prosi się o nieszczęście. Zwolniłem nawet, żeby przepuścić pirata. I dobrze zrobiłem, bo kiedy dotarł do zakrętu, nagle odbił w prawo, a ja zobaczyłem światła ciężarówki.

– Miałeś szczęście, głupku – wymamrotałem. – Tylko na ile ci go wystarczy?

Nie życzyłem źle temu człowiekowi, po prostu mnie przestraszył. Kierowcę tira na pewno też, bo zatrąbił długim sygnałem. Ale tamten już gnał przed siebie. Jeszcze trochę zwolniłem. Jak mówią Rosjanie, jeśli wolniej jedziesz, dalej zajedziesz. A ja nie byłem do końca skoncentrowany na drodze. Z jednej strony czułem odprężenie, z drugiej miałem wyrzuty sumienia. Ot, takie przypadłości niewiernego męża. Jeżdżąc do Ireny, zawsze zachowywałem dużą ostrożność. Gdybym miał jakiś poważniejszy wypadek na tej trasie, wszystko by się wydało i mógłbym raczej zapomnieć o spokojnym rodzinnym życiu. Krysia by mi tego nie darowała.

I również dlatego zdjąłem jeszcze bardziej nogę z gazu. Niech wariat oddali się na bezpieczną odległość, bo jeszcze gotów mnie wciągnąć w kłopoty.

Okazało się po kilku minutach, że miałem dobre wyczucie. Gość musiał nieźle posuwać po pustej drodze, bo już z daleka zobaczyłem w świetle reflektorów znajome auto leżące na boku w rowie.

– No toś się, bracie, urządził… – mruknąłem do siebie.

Będzie mnie pytała, co tu robiłem

Sam nie wiem, czemu zakładałem, że to mężczyzna. Pewnie dlatego, że kobiety raczej tak po wariacku nie jeżdżą. Nie zwalniając, minąłem miejsce wypadku. Za mną na pewno ktoś zaraz będzie jechał, a jeśli się zatrzymam i wezwę pomoc, zaczną się problemy. Jeżeli to coś bardzo poważnego, będę ciągany na świadka, pewnie czeka mnie niejedna rozmowa na policji. Trudno by to było ukryć przed żoną.

Musiałbym się nieźle nagimnastykować, żeby wytłumaczyć, co robiłem na drodze prowadzącej z miasta, do którego ostatnio zajrzeliśmy dobre dziesięć lat temu, a w którym zupełnie nie miałem czego szukać. Tak, niech ktoś inny wyciągnie pomocną dłoń.

Problem w tym, że poza tym piratem i ciężarówką od dłuższego czasu nie widziałem samochodów. Jak na złość! Na tej bocznej drodze nigdy nie było wielkiego ruchu, a po dwudziestej chyba mało kto w ogóle tędy jeździł. Cholera, ale przecież na pewno ktoś się pojawi! Tylko co jeśli ten kierowca jest ciężko ranny?

Nie widziałem nawet, czy wiózł jakichś pasażerów. Wprawdzie wóz nie wyglądał jakoś tragicznie, ale też minąłem go dość szybko, więc nie mogłem realnie ocenić uszkodzeń. Ale przecież może mnie to zdekonspirować. Co, mam prosić policjantów, żeby zachowali dyskrecję? Jeżeli w samochodzie jest trup, będą mieli w głębokim poważaniu moje potrzeby i całą dyskrecję.

Jechałem dalej zdecydowany, żeby zapomnieć o tym, co się stało na drodze. Tylko że zaraz dopadły mnie myśli o odpowiedzialności za czyjeś życie. Przecież będę miał niesamowite wyrzuty sumienia… A poza tym, pomoc to obowiązek każdego chrześcijanina, nawet tak niedoskonałego jak ja! Niech to szlag! Diabli mnie podkusili, żeby zaczynać ten romans!

A może ja też spróbuję?

Irenę poznałem pół roku wcześniej na portalu randkowym. Nie żebym szukał usilnie kochanki. Po prostu pewnego dnia z ciekawości zarejestrowałem się w takim miejscu. Wiadomo, do czego pierwszym stopniem jest ciekawość, ale też jasne jest, że trudno się człowiekowi przed nią obronić. Chciałem zobaczyć, jak to wygląda, bo jeden z moich kolegów w pracy regularnie oddawał się poszukiwaniom partnerek w internecie.

Chwalił się podbojami, chociaż trochę w nie powątpiewałem.
I rzeczywiście, niewiele dałem radę zdziałać. Może nie potrafiłem odpowiednio zagadać? A może to, że nie wstawiłem swojego zdjęcia, przemawiało na moją niekorzyść?

Tak czy inaczej, rozczarowałem się. I miałem już skasować profil, kiedy zobaczyłem anons kobiety mieszkającej niecałe trzydzieści kilometrów od mojego miasta. Również nie miała fotki profilowej, tylko jakieś kwiatki. Anons mówił, że czuje się samotna i porzucona przez męża, szuka kogoś do stałego układu.

Nie potrafiłem się powstrzymać, napisałem do niej. Chciałem tylko poflirtować, nic więcej. Dowiedziałem się, że jest żoną marynarza, który wypływa w wielomiesięczne rejsy, a w ogóle ją zaniedbuje, nawet jeśli jest w domu. Pisaliśmy do siebie kilka dni, zanim zaproponowałem spotkanie. Prawdę mówiąc, wcale nie zamierzałem na nie jechać, chciałem się tylko przekonać, czy Irena się zgodzi. Przypuszczałem, że niekoniecznie. I tu się pomyliłem.

A kiedy już się zgodziła, zrobiłem następny krok. Co mi szkodziło porozmawiać z nią w kawiarni? Przecież to do niczego nie zobowiązywało. Żonie wcisnąłem kłamstwo o szkoleniu. Czułem się z tym dziwnie, ale pokusa okazała się silniejsza.

Spotkanie było bardzo przyjemne, a potem Irena zaproponowała, żebyśmy poszli do niej, bo robi rewelacyjną kawę, lepszą niż w lokalu. Pomyślałem, że to przecież nie musi się skończyć niczym konkretnym, choć głos rozsądku podpowiadał, że przekraczam kolejne granice.

Jaki był finał, nie muszę się chyba rozpisywać. W tej sprawie wszystko działo się tak jakoś powoli, niezobowiązująco. W każdej chwili mogłem się wycofać bez konsekwencji. Lecz brnąłem w to coraz głębiej, aż wreszcie stało się to, co stać się musiało przy takim moim podejściu.

Zaczęliśmy się spotykać…

Nie żeby jakoś szczególnie regularnie, ale polubiłem te wypady. To nie znaczy, że nie miałem wyrzutów sumienia. Miałem ogromne. Nieraz po spotkaniu przyrzekałem sobie, że to był ostatni raz. Niestety… Mijało parę dni, a ja zaczynałem myśleć o zakazanym owocu. Mieliśmy dłuższą przerwę tylko raz, kiedy jej mąż wrócił z rejsu, ale dwa miesiące później popłynął w kolejny. Nie bardzo wiedziałem, po co gość się w ogóle żenił, skoro zupełnie nie siedział w domu i wyglądało na to, że mu to do szczęścia niepotrzebne.

Za każdym razem, kiedy jechałem na schadzkę, najbardziej się martwiłem, żeby coś mi się nie przydarzyło po drodze. Bo przecież żonie podawałem zupełnie inne kierunki podróży. Podłe to z mojej strony? Pewnie, że podłe, ale właśnie na tym polega siła grzechu, że bardzo trudno się od niego uwolnić.

Przejechałem jeszcze ze dwieście metrów, a potem podjąłem decyzję i nacisnąłem hamulec. Zrobiłem to tak gwałtownie, że zachrobotał mechanizm ABS, bo na mokrej drodze koła zaczęły się ślizgać.

– Niech to jasna cholera weźmie! – mamrotałem pod nosem.

Nie mogłem zostawić wariackiego kierowcy własnemu losowi! Nawet jeśli był idiotą, to jego życie stanowiło przecież wartość. Zawróciłem, licząc jeszcze, że pojawi się jakiś samochód, ale było pusto. Co za pech!

Okazało się, że moje przemyślenia trwały na tyle długo, że odjechałem dobry kilometr. Zjechałem na lewe pobocze, zatrzymałem się i włączyłem światła awaryjne. Wyskoczyłem z wozu, podbiegłem do leżącego na boku mercedesa. Niewiele widziałem, musiałem włączyć latarkę w smartfonie. Auto okazało się bardziej uszkodzone, niż mi się wydawało. Modliłem się w duchu, żeby kierowca jechał sam, bo od strony pasażera była miazga. Z wysokości jezdni tak źle to nie wyglądało.

Na szczęście poza kierującym nie zauważyłem w aucie nikogo. Mężczyzna zwisał w pasach, nieprzytomny, z ust sączyła mu się strużka krwi. Bez większego wysiłku usunąłem i tak wylatującą przednią szybę, wyciągnąłem rękę i zbadałem puls. Słaby, ale był. Nie miałem jak rozpiąć ofiary z pasów. Pociągnąłem nosem, na szczęście nie czułem zapachu benzyny.

A może by tak zawiadomić pogotowie i uciec? – zaczęło mnie kusić. – Wystarczy przestawić telefon na incognito…

– Nie! – powiedziałem na głos. – Dość już dzisiaj narozrabiałem!

Upiekło mi się. Tak…

Kiedy wybierałem numer alarmowy, przeleciało mi przez myśl, że to się musiało wreszcie tak skończyć. Musiało stać się coś, przez co wpadnę. Niektórzy pewnie obarczyliby odpowiedzialnością za to Opatrzność, lecz je nie lubię się oszukiwać. Sam byłem sobie winien.

Godzinę później jechałem z powrotem do domu. Pogotowie zabrało mężczyznę, policjanci spisali protokół. Z ulgą przyjąłem wiadomość, że nie będą mnie dręczyć wezwaniami, jako że nie brałem udziału w wypadku, nikt nie zginął, więc sprawa będzie miała ciąg dalszy tylko dla pirata drogowego. Obliczyli na podstawie śladów, że jechał co najmniej sto pięćdziesiąt na godzinę.

Upiekło mi się. Tak… Ale i tak powziąłem twarde postanowienie, że skończę z romansem. Raz na zawsze. Przecież tak nie można. Życie ludzkie jest niesamowicie kruche, w każdej chwili może się stać coś, co przerwie jego nić albo sprowadzi nieszczęście. Szkoda tego życia na oszukiwanie bliskich i oddawanie się grzechowi, nieważne, jak przyjemny by on był.

Czytaj także:
„Zdradziłam chłopaka z przystojnym 50-latkiem. Okazało się, że jest ojcem mojego ukochanego. Obydwoje milczymy, jeszcze”
„Zdradził i porzucił, a gdy kochanka odeszła, wrócił i przeprasza na kolanach. Bezczelny! Jeszcze chce mojego pocieszenia”
„Zdradziłam męża i zaszłam w ciążę, ale to jego wina. To on wodził mnie za nos choć wiedział, że nigdy nie da mi dziecka”

Redakcja poleca

REKLAMA