„Wpadłem w szał i prawie pobiłem chłopaka, który podglądał moją córkę. Okazało się, że to upośledzony nastolatek”

mężczyzna, który przyłapał nastolatka na podglądaniu córki fot. Adobe Stock, Budimir Jevtic
„– Po co się wgapiał, skoro nie miał złych zamiarów? Chłopakom w jego wieku buzują hormony. – Ale nie jemu, proszę pana. Jacuś ma psychikę pięciolatka. On o takich rzeczach nigdy nie będzie myślał… Jeździ po okolicy i zagląda ludziom w okna z ciekawości.”
/ 27.09.2021 11:36
mężczyzna, który przyłapał nastolatka na podglądaniu córki fot. Adobe Stock, Budimir Jevtic

Podobno da się wyczuć, że ktoś się w nas wpatruje. No i chyba coś jest na rzeczy, bo od kilku tygodni miałem wrażenie, że jakiś świr nas podgląda. Mieszkamy w domu na przedmieściach i za zachodnim oknem rozciąga się już tylko łąka i las. Mimo to, dotąd czułem się tu bezpiecznie. Ostatnio straciłem jednak to poczucie, bo kilka razy odniosłem wrażenie, że za oknem przemknął jakiś cień. Otwierałem je gwałtownie, ale na zewnątrz nie działo się nic. Za każdym razem dochodziłem więc do wniosku, że to wyobraźnia robi sobie ze mnie żarty, ale potem znów nabierałem podejrzeń. Znów stawało mi na chwilę serce… Nie mówiłem nic rodzinie, by nie wzbudzać strachu, ale po jakimś czasie okazało się, że nie tylko ja coś wyczuwam.

– Tato, czy ja mogę dzisiaj u was zasypiać? – zapytał mnie któregoś wieczora syn.
– Nie bardzo… – zdziwiłem się, bo przecież miał już osiem lat. – A co się dzieje?
– Bo ja się boję…
– Michał, daj spokój. Czego tu się bać?
– Bo ktoś jest za oknem. Znaczy, nie teraz. Wcześniej był… Naprawdę! – syn wpadł w histeryczny ton.
– Ty jak coś wymyślisz – westchnęła moja szesnastolatka, Kalina. – Może jeden z tych twoich robotów tu zagląda, co? Jak one tam się zwą? Transformersy?
– Odwal się! – poirytował się mały.
– Daj mu spokój. Wcale nie musiało mu się wydawać… – powiedziałem, żeby bronić syna, i od razu tego pożałowałem.
– Chcecie sobie ze mnie pożartować, co?! – denerwowała się Kalina. – To ja się boję, mamo, powiedz im coś!
– Dość już tych kłótni! Michał, nikt do nas nie zagląda, proszę iść spać. Kalina też do siebie, pa. I nie szturchaj go… Kalina!

Anka pogoniła za nimi, bo jak zwykle przepychali się w zemście za złośliwości. Kiedy wróciła, od razu zapytała:

– Ty tak poważnie? Kogo Michał mógł widzieć za oknem? O co chodzi?
– Mam wrażenie, że ktoś się tu kręci. Niepotrzebnie powiedziałem przy dzieciach.

Opowiedziałem jej wszystko, a Anka słuchała ni to w napięciu, ni ze zdziwieniem

No i słusznie, bo przecież sam nie byłem pewien moich spostrzeżeń. Z każdym słowem nabierałem jednak silniejszego przekonania, że wszystko mi się przywidziało. Uznaliśmy więc, że nie ma co histeryzować. Jednak gdy żona zasnęła, sprawdziłem wszystkie okna i drzwi. Czy pozamykane, czy na zewnątrz spokój. Tak dla pewności, w razie czego… Po kilku dniach ten wieczorny obchód wszedł mi w krew. Zawsze zasypiam ostatni, więc gdy żonie zamykały się oczy, podnosiłem się cicho i robiłem inspekcję. Tak przez ponad tydzień.

Do czasu, gdy sprawa przeczuć i podejrzeń zakończyła się dramatycznym finałem. Ciąg zdarzeń rozpoczął przerażający pisk mojej córki. Ten dźwięk poderwał mnie z kanapy w sekundę! W drugiej byłem już w jej pokoju. Kalina stała sparaliżowana w samych majtkach i staniku. Zakrywała się pidżamą i wskazywała na okno. Doskoczyłem tam na tyle szybko, że zdążyłem zobaczyć ciemną sylwetkę młodego faceta, który przełaził przez nasz płot. Niewiele myśląc, wskoczyłem na parapet, a z niego na podwórze. Podglądacz wsiadał już na rower, ale w panice zaczęły mu się mylić pedały. Kopał rozpaczliwie powietrze do czasu, gdy go dopadłem. Rzuciłem nim o ziemię i przygniotłem kolanem. Zacząłem mu się przyglądać i stopniowo moja złość zamieniała się w zdziwienie. I konsternację.

– Nie… – jęknął rozpaczliwie.
– Co, nie?! Co nie?! Będziesz mi tu córkę podglądał, sukin**** jeden?! – ryczałem.

Z domu wypadła żona.

– Piotr! Matko Boska, Piotrek, kto to jest?!
– Pokaż się, gnojku! Pokaż się! – szarpnąłem faceta i wtedy zobaczyłem jego twarz.

To był nastolatek! Spojrzenie miał wystraszone i niezbyt rezolutne. Patrzył na mnie jak na kosmitę, a nie gościa, który broni swojego domu. Wydawał się bardziej zaskoczony moją napaścią, niż ja jego podglądaniem.

– Piotrek, to jeszcze dzieciak… Puść go! Nie siedź na nim, Piotr! – żona próbowała mnie odciągnąć, bo zobaczyła, że chłopak ledwo łapie powietrze pod naciskiem mojego kolana.
– Wstawaj, gnoju. No, wstawaj! – krzyknąłem i poderwałem go z ziemi.

Byłem wściekły. Na to, że przez tyle tygodni odbierał mi spokój, a teraz zachciało mu się jeszcze podglądać moją córkę.

– Co tu robisz?! Mów, bo zadzwonię na policję!
– Nie bij… – zasłaniał się rękami i wodził wzrokiem dookoła tak nerwowo i chaotycznie, że zatrzymałem się w pół kroku.

Zacząłem mu się przyglądać i stopniowo moja złość zamieniała się w zdziwienie. I konsternację. „O co tu chodzi? Co to za typek?” – pomyślałem, a wtedy żona rozwiała moje wątpliwości:

Piotrek, on jest upośledzony. Spójrz na niego.

Miała rację. Nie było wątpliwości. Dopiero teraz dotarło do mnie, że byłem bliski pobicia niepełnosprawnego chłopaka. Stałem nad tym dzieciakiem i nie wiedziałem, co robić. Czy go przepraszać, czy przegonić. A może jednak wezwać policję…

– Ja go znam – powiedziała Kalina, która razem z Michałem wyszła z domu.
– Ej, a co wy tu robicie? Do domu!
– Czekaj, Piotr. Skąd go znasz? – powstrzymała mnie żona.
– No, mieszka niedaleko. Może kilometr. W takim małym domu. Jeździ w kółko na tym rowerze i coś sobie podśpiewuje. Wszyscy go znają. Wyście go nie widzieli?
– Nie wiem. Może… A wiesz, który to dom? – zapytałem córkę, a ona kiwnęła głową. – To dobrze. Zawieziemy go tam i pogadamy z jego rodzicami. Trzeba im wyjaśnić, co się dzieje i zapytać, dlaczego pozwalają, żeby wieczorami podglądał sąsiadów. Ubierajcie się dzieciaki, jedziemy wszyscy. Nie mam zamiaru nikogo zostawiać samego.

Chłopak nie chciał iść do samochodu, ale gdy poczuł, że ciągnę go na siłę, ustąpił

Usiadł obok mnie, żona z dziećmi z tyłu, a rower wrzuciliśmy do bagażnika. Kalina robiła za przewodnika i pod jego domem znaleźliśmy się w ciągu kilku minut. Przyglądałem się chłopakowi w trakcie jazdy, nabierając coraz większych wyrzutów sumienia. To był jeszcze dzieciak, bardzo przestraszony. Czułem się jak jakiś oprawca, a jednocześnie przekonywałem sam siebie, że nie mogłem zareagować inaczej. Skąd mogłem wiedzieć, że podgląda nas upośledzony nastolatek? Musiałem bronić rodziny!

Przed domem chłopak się trochę ożywił i gdy wysiedliśmy z auta, sam zaprowadził nas do furtki. Jego matka musiała chyba na niego czekać, bo zanim zapukaliśmy, zapaliła światło na ganku i otworzyła drzwi.

– Jezus Maria, jesteś nareszcie! Gdzieś ty był? Dlaczego tak długo nie wracałeś? – przytuliła syna.

Była w naszym wieku. Lata zmartwień wymalowały się na jej twarzy grubymi bruzdami.

– Gdzie państwo go znaleźliście? Co się stało? – pytała.
– Kilometr stąd, proszę pani – powiedziałem zdecydowanym głosem. – Podglądał nas przez okno. Moją szesnastoletnią córkę, kiedy się przebierała – pokazałem palcem na samochód, w którym została Kalina.

Razem z Michałem przycisnęli buzie do szyby.

– Przepraszam bardzo. On tak ma, ale to nie jest groźne… Naprawdę nie ma się czego obawiać.
– Ciężko mi w to uwierzyć, proszę pani. Po co się w nas wgapiał, skoro nie miał żadnych złych zamiarów? Chłopakom w jego wieku buzują hormony – wymądrzałem się w głównej mierze po to, by usprawiedliwić swój wybuch gniewu.
– Ale nie jemu, proszę pana. Jacuś ma psychikę pięciolatka. On o takich rzeczach nigdy nie będzie myślał… – wyraźnie się zawstydziła. – Jeździ po okolicy i zagląda ludziom w okna z ciekawości. Proszę mi wierzyć, to nie pierwszy raz… Ale on naprawdę jest niegroźny… Zresztą, coś państwu pokażę. Może wejdziecie na herbatę?
– Nie, dzieci czekają, dziękujemy – odparła żona.
– To ja tu przyniosę, zaczekajcie.

Poszła do środka, a my patrzyliśmy po sobie. Nie wiedzieliśmy, czy dalej się odgrażać, domagać, żeby jednak przypilnowała dzieciaka, by więcej nas nie nachodził, czy dać jej już spokój i nie komplikować i tak trudnego życia z niepełnosprawnym synem. Za chwilę jednak stało się coś, co rozwiało wszystkie nasze wątpliwości. Kobieta przyniosła z domu zeszyt tego chłopaka. Dowód na niewinność jego intencji.

– O, spójrzcie. Te swoje obserwacje tutaj maluje… – pokazała nam gruby zeszyt. – Wszyscy tu są. Większość sąsiadów z okolicy. Próbowałam mu tego zabronić, ale on tym żyje. Innymi ludźmi… Tym, co się dzieje w normalnych rodzinach…

Rzeczywiście. Kartka za kartką były wypełnione jego dziecięcymi malunkami. Kreską kilkulatka przedstawione były sceny z życia patyczkowatych ludzików, które krzątały się przy codziennych zajęciach. Matka Jacka przerzucała strony, a ja miałem wrażenie, że rozpoznałem kilka bardziej charakterystycznych domów sąsiadów. W końcu jednak dotarła do ostatnich, najnowszych malunków – do tych, na których jej syn wymalował nas.

Staliśmy tam i patrzyliśmy na nie, rozpoznając siebie i nasze dzieci w tych karykaturalnych kreskach. Żona prasująca ubrania na desce, która w ujęciu tego chłopca wyglądała jak jakiś wielki kolorowy spodek. Michał grający na komputerze przed ogromnym ekranem i mikroskopijną klawiaturą. Kalina rozmawiająca przez telefon w swoim pokoju. No i ja, z piwem na kanapie. Duży, gruby, leniwie rozpostarty…

Odniosłem wrażenie, że był na mnie obrażony. Podpadłem mu tym atakiem

– Świetnie to ujął, mąż bardzo lubi spędzać tak czas – zaśmiała się żona. – Normalnie jak żywy!
– To urocze, ale proszę z nim porozmawiać, żeby jednak więcej nas nie straszył, dobrze? – zaznaczyłem ostatni już raz.
– Oczywiście. Zaraz mu powiem. Ale gdyby jeszcze kiedyś do was przyszedł, wystarczy kazać mu iść do domu. Posłucha na pewno.
– Okej, tak zrobimy. Do widzenia.

Pojechaliśmy do siebie przy akompaniamencie pytań naszych dzieci, ale w domu wszyscy się wyciszyliśmy i poszliśmy spać. Jeszcze przez kilka dni zaglądaliśmy w okna, ale już bez większego niepokoju. Bardziej chyba z przyzwyczajenia. Obrazki tego chłopaka były tak niewinne, że zupełnie nas uspokoiły. Musze przyznać, że mnie nawet trochę rozczuliły. Dlatego gdy po dwóch czy trzech tygodniach znów zastałem przed naszym domem tego biedaka, to tylko mu pomachałem. Stał przez chwilę, patrzył na mnie, a potem odwrócił się bez słowa i pojechał. Trudno było cokolwiek wyczytać z jego twarzy, ale odniosłem wrażenie, że był na mnie trochę obrażony. Pewnie podpadłem mu tym atakiem. Bardzo możliwe.

– Przepraszam cię, dzieciaku – szepnąłem i usiadłem przed telewizorem, żeby w spokoju obejrzeć mecz. I tak, przyznaję, wyciągnąłem sobie z lodówki piwo.

Czytaj także:
Pogodziłam się z tym, że trafię do domu seniora. Ale nie mogłam przeboleć, że muszę oddać kota
Nie przyjęli mnie do seminarium, więc udawałem księdza, by nie robić mamie przykrości
Matka złamała mi serce. Najpierw oddała mnie do domu dziecka, a potem okradła w dniu ślubu

Redakcja poleca

REKLAMA