Panie z ośrodka pomocy społecznej pomagały mi się pakować. Zastanawiałam się nad każdą rzeczą. Niewiele mogłam zabrać ze sobą do nowego miejsca – domu spokojnej starości.
– Oj, gdyby jeszcze mnie nogi niosły jak dawniej! – westchnęłam. – Nie ruszyłabym się stąd do samej śmierci!
Niestety, od kilku miesięcy praktycznie nie wychodziłam na zewnątrz
Gdyby nie pomoc innych, umarłabym z głodu!
– Tam pani będzie lepiej – pocieszała mnie Agata, pracownica domu spokojnej starości. – Opieka lekarska, pielęgniarska i stały kontakt z osobami w pani wieku…
Panie z MOPS-u potakiwały, jednak kiedy zobaczyły w moich oczach łzy, zrozumiały, że nie są w stanie mi pomóc. Agata przykucnęła i zapytała, czy źle się czuję.
– Czuję się podle, bo wydaje mi się, że zdradziłam swojego najlepszego przyjaciela.
– Niestety, nie może go pani zabrać ze sobą. Rozmawialiśmy już o tym – powiedziała rzeczowo Agata. – Przykro mi.
Nie mogłam tego pojąć.
– Ale dlaczego? – pytałam. – Komu on będzie przeszkadzał? Jest cichutki i czyściutki…
– Pani Rozalio – przerwała mi pani z MOPS-u. – Mogła go pani oddać komuś, albo, no nie wiem, uśpić.
Przeraziłam się.
– Uśpić? Mojego kochanego Pączka? Nigdy w życiu! Toż to byłoby morderstwo!
Przyglądały mi się, jakbym mówiła od rzeczy. Nagle zdałam sobie sprawę, że mój ukochany pieszczoch zniknął z pola widzenia.
– Gdzie jest kot? Zabrałyście go?
Wzruszyły ramionami. Ponaglały, tłumacząc się brakiem czasu.
– Pączuś! – wołałam, przechodząc z pokoju do kuchni. – Gdzie jesteś, kochanie? – zawołałam, uchylając drzwi na korytarz.
Podpierałam się na lasce, drobiąc krok za krokiem. Syknęłam, bo kolana paskudnie mi dokuczały, z biodrami też nie było lepiej. Panie z MOPS-u uśmiechały się z ironią.
– Woła pani jak za człowiekiem, a to przecież zwierzę – powiedziała jedna z nich.
Pewnie nigdy nie miała żadnego zwierzątka w domu, nigdy nie przytulała kota, nie głaskała, nie słyszała jego mruczenia. Ja tych czułości zaznawałam przez lata. I jestem z tego dumna.
Przywiązałam się do Pączusia jak do bliskiej osoby
Mój cudny białopopielaty kocurek o zielonych oczach… Nagle po parapecie przemknął cień.
– O! Jest ukochany! – zażartowała Agata.
Wzięłam kudłatego ulubieńca na ręce. Wtulał kosmatą główkę w moją szyję i mruczał głośno. Panie patrzyły zdziwione. Powiedziałam im, że kot mruczeniem okazuje zadowolenie i przywiązanie, a także miłość.
– Nawet nie chcę myśleć co się teraz z tobą stanie, malutki… – szeptałam, głaszcząc go.
Panie zaczęły mi współczuć, pocieszały mnie jedna przez drugą. A Pączek patrzył mi błagalnie w oczy. Przez tyle lat byliśmy razem. Z ludzkiego punktu widzenia był już staruszkiem, ale jeszcze dzielnie sobie radził. Czuł, że szykują się zmiany, lecz pewnie nie przypuszczał, że go zostawię…
– Nigdzie nie idę! Zostaję na własne żądanie! – oznajmiłam im, siadając w fotelu.
– Regulamin wewnętrzny domu spokojnej starości zabrania trzymania przez pensjonariuszy jakichkolwiek zwierząt. – przypomniała Agata po raz kolejny. – Zresztą… Nie dałaby pani rady nim się opiekować, schylić się, żeby uprzątnąć kuwetę, i w ogóle.
Miała rację. Podupadłam na zdrowiu. Potrzebowałam stałej opieki
Jedenastoletnia Ania, córka mojego sąsiada, rozwiesiła kilka ogłoszeń, że oddam kotka w dobre ręce. Parę osób pytało, ale gdy dowiedzieli się, że Pączek ma już 13 lat, rezygnowali. „Za stary” – mówili. W ciągu kilkunastu minut na klatce schodowej zrobił się tłok. Panie z MOPS-u pomagały mi wyjść, Agata dźwigała walizki.
– Niechże pani zostawi już tego kota! – powiedziała w końcu, bo zupełnie nie potrafiłam rozstać się z przyjacielem.
Stałam bezradnie, z oczami pełnymi łez. Wydawało mi się, że zaraz serce mi pęknie.
– Nie ruszę się bez niego! – stwierdziłam.
Bagaż powędrował do auta, a panie z MOPS-u delikatnie, ale stanowczo, usiłowały wyciągnąć kota z moich ramion. Nagle Pączek jedną z nich lekko ugryzł, a drugą musnął pazurkami i zeskoczył na schody. Otworzyły się drzwi mieszkania sąsiada. Zwalista postać wydawała się nieść pomoc.
– Weźmie go pan, panie Edku? – zwróciłam się błagalnie do mężczyzny.
– Ja nie, ale znam kogoś, kto się pani ulubieńcem zaopiekuje – uśmiechnął się.
Spojrzałam zaskoczona. Zza jego pleców wyszła Ania, a Pączek wskoczył na jej ręce. Wszystko stało się jasne: Pączuś został z moimi sąsiadami! Po kilku tygodniach pan Edek i Ania mnie odwiedzili. Przynieśli pyszny kompot, a w koszyku pod kocykiem przemycili… Pączka! Mogłam się z nim poprzytulać blisko godzinę. Ania obiecała, że będzie mnie odwiedzać raz na dwa tygodnie. Nie sama. Z Pączkiem, moim ukochanym przyjacielem!
Czytaj także:
Zosia myślała, że to wyrostek. Nikt nie wpadł na to, że dziewczynka rodzi - miała 14 lat
Moja żona była w dzieciństwie molestowana. Wyparła te zdarzenia i doszło do rozdwojenia jaźni
Podczas operacji przeżyłem śmierć kliniczną. Nie boję się śmierci - już byłem po drugiej stronie