„Matka złamała mi serce 2 razy. Raz, gdy oddała mnie do domu dziecka. Drugi, gdy porzuciła mnie w dniu ślubu”

kobieta porzucona przez własną matkę fot. Adobe Stock, Pormezz
„Mama zawsze mnie nienawidziła. Z ulgą oddała mnie do domu dziecka i wyjechała do Włoch. Po latach wysłała do mnie błagalny list. Bez wahania jej pomogłam. Mieszkała ze mną. Uciekła w dniu mojego ślubu, zabierając biżuterię i pieniądze.”
/ 20.09.2021 11:14
kobieta porzucona przez własną matkę fot. Adobe Stock, Pormezz

Zawsze byłam dla niej tą gorszą córką. Może dlatego, że miesiąc po moich narodzinach zniknął ojciec. Niby wyszedł tylko po papierosy, ale już nigdy do nas nie wrócił. Matka szukała go po szpitalach, noclegowniach i na policji, podczas gdy ja, głodna i brudna, leżałam w domu, zdana na łaskę starszej siostry. Starsze rodzeństwo zwykle jest dla młodszego opoką, moja siostra z dziką rozkoszą podjudzała przeciwko mnie swoich rówieśników. Bili mnie, wyśmiewali, poniewierali… Odetchnęłam z ulgą dopiero, gdy ona poszła do zawodówki. Zaraz potem wyjechała za granicę, zostawiając mnie z matką, czego ta nie mogła znieść. Nie wyobrażała sobie życia u boku niechcianego dziecka, więc opuściła mnie, gdy tylko starsza córka poznała jakiegoś lepiej ustawionego Włocha.

Nie wiem, czym obie zajmowały się we Włoszech ani jakie wiodły życie, ponieważ zaraz po wyjeździe matki obie przestały się ze mną kontaktować.

Nie pojawiły się nawet w sądzie, kiedy matce odbierano władzę rodzicielską

Domyślałam się, że z ulgą uwolniły się od niechcianego balastu przeszłości. Teoretycznie ja też powinnam ucieszyć się z takiego obrotu sprawy, w domu dziecka w końcu miałam spokój, ale tak nie było. Całe życie tęskniłam za matką. Taką prawdziwą, kochającą i troszczącą się o swoje dziecko. Cieszyłam się, kiedy moja własna – jeszcze przed wyjazdem z kraju – wykazywała choć minimum zainteresowania. Ze wszystkich sił starałam się spełnić jej oczekiwania.

Byłam jednak zbyt nieśmiała, żeby recytować wierszyki na szkolnych apelach, nie umiałam śpiewać, ani tańczyć. Uczyłam się zaledwie przeciętnie, bo choć byłam pilna, nie potrafiłam się skupić. Od początku życia byłam przegranym dzieckiem, próbującym za wszelką cenę utrzymać się na powierzchni, ale to było za mało, żeby zasłużyć nawet nie na miłość, ale przynajmniej na zainteresowanie ze strony matki.

Sądziłam, że Witek też mnie kiedyś porzuci

Domu dziecka nie wspominam źle, może dlatego, że byłam idealnie nijaka. Nie zauważano mnie, a zatem i nie prześladowano. Byłam jednym z wielu przeciętnych dzieciaków, żyjących w cieniu prymusów lub łobuzów. Mimo braku wiary w siebie, udało mi się skończyć technikum, znaleźć pracę i poznać chłopaka, który zobaczył we mnie przyszłą żonę i matkę swoich dzieci. Przyszli teściowie przyjęli wybór syna z zaskoczeniem, bo dotąd gustował w dziewczynach trudnych i lubiących ryzyko, nie kryli jednak zadowolenia, kiedy wytrzymaliśmy ze sobą kolejne pół roku.

Sama nie rozumiałam uporu, z jakim Witek walczył o moje serce. Nie żeby był mi obojętny, ale nie zdziwiłabym się, gdyby mnie porzucił, jak zrobiła to wcześniej matka i siostra. Wolałam więc na wszelki wypadek zachować dystans, co wyraźnie mu imponowało, bo wkrótce mi się oświadczył. Wspólnie wyznaczyliśmy datę ślubu i zaplanowaliśmy skromne przyjęcie. Niby byłam szczęśliwa, ale też przerażona i osamotniona. Miesiąc przed ceremonią dopadły mnie moje demony z dzieciństwa.

Podczas obiadu u teściów rozpłakałam się z powodu jakiejś błahostki, a kiedy narzeczony próbował mnie uspokoić, rzuciłam talerzem o ścianę i uciekłam z domu jego rodziców. Biegłam tak długo aż zatrzymałam się przed swoim dawnym mieszkaniem. Jak oszalała zaczęłam walić w drzwi i domagać się widzenia z matką, stawiając na nogi pół kamienicy. Nowa właścicielka mojego dawnego mieszkania wyszła do mnie dopiero, gdy padłam bez tchu na wycieraczkę pod jej drzwiami. Wiedziała, kim jestem. Znała mnie z opowieści moich dawnych sąsiadów. Rzadko jednak zdarzają się historie o porzuconym dziecku.

– Dostałaś list – powiedziała, kucając obok mnie. – Kilka miesięcy temu, ale nie miałam pojęcia, gdzie cię szukać. Dobrze, że go zatrzymałam…

Nie namyślałam się długo – kupiłam bilet i poleciałam po nią do Włoch

Nie czekając, aż dokończy, rozerwałam kopertę i zaczęłam czytać. Matka żaliła się, że nie ma pieniędzy. Córka, podjudzona przez nowego partnera, wyrzuciła ją z domu, więc bieduje w schronisku organizacji opiekującej się wyzyskiwanymi kobietami. Na koniec podawała adres i numer telefonu, jeśli po tym wszystkim, co mi zrobiła, zechcę się do niej odezwać. Za zaoszczędzone na suknię ślubną pieniądze kupiłam bilet na samolot. Przerażony moim wybuchem narzeczony dokupił drugi i wspólnie polecieliśmy do Neapolu szukać kobiety, która mnie przed laty porzuciła.

Gdy ją znalazłam, była zaledwie cieniem dawnej siebie. Jakby skurczyła się przez te wszystkie nieszczęścia. Przywarła do mnie, prosząc o wybaczenie, a ja, nie pytając o nic, przygarnęłam ją do siebie. Załatwiłam potrzebne do wyjazdu dokumenty, opłaciłam podróż samolotem i przyjęłam pod dach mieszkania przyszłego męża. Cieszyłam się naszą relacją, bo wreszcie po raz pierwszy w swoim krótkim życiu miałam matkę. Rozgościła się w naszym mieszkaniu i w moim życiu. Z przyjemnością pozwoliła się ubrać na mój ślub i pomagała przy organizacji przyjęcia weselnego. W dniu ceremonii życzyła mi, bym była równie dobrą matką, jakim jestem człowiekiem, a potem… zniknęła. Po prostu wyszła z przyjęcia i tyle ją wdziałam.

Nie wróciła do mojego domu, nie pokazała się też w naszym dawnym mieszkaniu

Zabrała złoty łańcuszek, kilka ślubnych, bardziej wartościowych prezentów i trzy tysiące złotych, które wyjęła z portfela Witka. W zamian zostawiła list. „Zawsze byłaś i pozostaniesz dla mnie kimś obcym, starałam się uczestniczyć w twoim szczęściu, ale dłużej nie mogę udawać. Wybacz, z pewnością świetnie sobie poradzisz, tak jak zawsze sobie beze mnie radziłaś” – napisała. Nie wiem, jakim cudem nie pękło mi wtedy serce. Nikt nigdy nie zranił mnie bardziej niż moja własna matka. Porzuciła mnie przed laty, zamieniając moje dzieciństwo w koszmar, a teraz po raz drugi, nie dając nadziei na to, że kiedyś mnie pokocha.

Miała jednak rację. Poradziłam sobie. Przetrwałam ten cios. A kiedy już wyleczyłam tę ranę, zaszłam w ciążę i urodziłam córeczkę. Każdego dnia staram się być dla niej wspaniałą matką, jakiej sama nigdy nie miałam.

Czytaj także:
Zosia myślała, że to wyrostek. Nikt nie wpadł na to, że dziewczynka rodzi - miała 14 lat
Moja żona była w dzieciństwie molestowana. Wyparła te zdarzenia i doszło do rozdwojenia jaźni
Podczas operacji przeżyłem śmierć kliniczną. Nie boję się śmierci - już byłem po drugiej stronie

Redakcja poleca

REKLAMA