Miałam szesnaście lat, kiedy ją urodziłam. Sama byłam jeszcze dzieckiem, zagubionym i przestraszonym. Ojciec Kasi był moim kolegą z równoległej klasy, wychowankiem domu dziecka. Rodzice nie chcieli, abym się z nim spotykała. Twierdzili, że wpadnę w złe towarzystwo, że on nauczy mnie kraść, pić i ćpać, czyli wszystkiego, co złe. Gdy powiedziałam, że jestem w ciąży, usłyszałam:
– A uprzedzaliśmy, że ten chłopak wpędzi cię w kłopoty!
Nie chciałam zaprzeczać, chociaż wiedziałam, że to nieprawda. Maciek wcale nie był zły. Przecież razem „wpędziliśmy się w kłopoty”. Mimo wszystko wolałam, żeby rodzice złościli się na niego niż na mnie. Nie chciałam tego dziecka, nie chciałam żadnych zmian w swoim życiu. Pragnęłam, aby czas się cofnął, i żebym znów była beztroską nastolatką biegającą do kina i do dyskoteki. Niestety, to było niemożliwe. Pomysł Maćka, że moglibyśmy razem wychowywać dziecko, z pomocą moich rodziców oczywiście, spotkał się z ostrym sprzeciwem ojca.
– Mogę wychowywać i utrzymywać wnuczkę, ale nie wezmę sobie na głowę obcego chłopaka! – krzyczał. – I to jeszcze takiego, po którym nie wiadomo czego mógłbym się spodziewać. Kto wie, jaką ma przeszłość!
Po tych słowach Maciek wstał i po prostu wyszedł. Już w drzwiach odwrócił się do mnie i rzucił:
– Zastanów się, czego TY chcesz, Michalina, i jak już będziesz wiedziała, zadzwoń do mnie.
Owszem, zastanawiałam się. I sama nie wiedziałam, czego chcę. A właściwie wiedziałam – marzyłam o tym, żeby moja ciąża zniknęła, żeby nie było dziecka! Nie chciałam, żeby Maciek się do nas wprowadzał, nie chciałam z nim mieszkać ani zajmować się płaczącym i sikającym maluchem. Dlatego propozycję rodziców przyjęłam bez słowa protestu, raczej z zadowoleniem. Oni adoptują dziecko, będzie się wychowywało jak moje rodzeństwo, a ja skończę szkołę, pójdę na studia. Wydawało mi się, że dzięki temu będzie jak dawniej. I przez kilka lat właściwie tak było.
Przeprowadziliśmy się do innej dzielnicy, ja zmieniłam szkołę.
– To wszystko dla dobra Kasieńki – twierdziła moja mama.
Wydawało mi się to niepotrzebne, przecież rodzina i najbliżsi znajomi i tak znali prawdę, ale nikt nie pytał mnie o zdanie…
Nie mówiła do mnie „mamo”
Któregoś dnia był u nas Maciek. Chciał zobaczyć Kasię, ale ojciec go nie wpuścił. Słyszałam z drugiego pokoju, jak powiedział, że mama pojechała z nami obiema nad morze. Skłamał, a ja nie wyszłam, nie powiedziałam prawdy, a przecież miał prawo zobaczyć swoją córkę.
– A kiedy wrócą? – próbował dociekać Maciek. – Kiedy mógłbym odwiedzić małą?
– Najlepiej nigdy – usłyszałam głos ojca. – Adoptowaliśmy Kasię, jest teraz naszą córką, i najlepiej byłoby, abyś nie mieszał jej w główce.
Nie usłyszałam odpowiedzi Maćka, tylko trzaśnięcie drzwi. Może zresztą już nic nie powiedział. Dużo później dowiedziałam się, że zaraz po maturze wyjechał do pracy za granicę, podobno do Holandii.
Kasia rosła, mówiła „mamo” na moją mamę, a „tato” na mojego tatę. Była podobna do mojej mamy, tak samo jak i ja. Tylko oczy miała Maćka, niebieskie. U nas w rodzinie nikt nie miał niebieskich oczu. Rodzice bardzo kochali Kasię, chyba bardziej niż mnie. Trudno się dziwić, ja ich zawiodłam.
Na studia wyjechałam do Krakowa. Chciałam być jak najdalej od domu, miałam wrażenie, że nikomu tam nie jestem potrzebna, że zawadzam. Przyjeżdżałam bardzo rzadko. Na pierwszym roku jeszcze trochę częściej, później to już właściwie tylko na święta. Przy każdych moich odwiedzinach Kasia była starsza, mądrzejsza. Traktowała mnie jak siostrę, zresztą jak niby miała mnie traktować, przecież zawsze byłam dla niej siostrą. A ja z roku na rok czułam się z tym coraz gorzej.
Kiedy Kasia mówiła: „Mamo, narysowałam kota” albo: „Mamuniu, znowu pokłóciłam się z Zosią, ona kompletnie nic nie rozumie” – to jakieś igiełki kłuły mnie w sercu. „Przecież ona do mnie powinna tak mówić – myślałam. – To przecież ja jestem jej mamą”. Ale wiedziałam też, że sama się na wszystko zgodziłam, sama ją oddałam i byłam z tego zadowolona.
„Tak, byłam zadowolona; byłam, ale już nie jestem” – tłukło się w głowie. Miałam wrażenie, że mama to widzi, że słyszy moje myśli. Nigdy o nic nie pytała, ale czasem patrzyła na mnie tak dziwnie, jakby z podejrzliwością. Chyba była zadowolona, kiedy wyjeżdżałam. Ilekroć dzwoniłam, nigdy nie pytała, kiedy przyjadę znowu, nigdy też specjalnie serdecznie mnie nie zapraszała.
Na piątym roku studiów poznałam Andrzeja. Był starszy ode mnie kilka lat i, jak to się mówi, ustawiony zawodowo – prowadzi własną firmę remontowo-budowlaną. Z mojej strony to była miłość od pierwszego wejrzenia. I nawet jeśli mi ktoś powie, że taka nie istnieje, w tym wypadku zaistniała.
Jednak po kilku tygodniach zaczęłam się zastanawiać, co jest z Andrzejem nie tak. Owszem, umawiał się ze mną, spotykał, ale czasem odnosiłam wrażenie, że coś mu w tym przeszkadza. Wieczory na ogół miał zajęte, podobnie niedziele, zdarzało się, że dzwonił niespodziewanie i odwoływał spotkanie.
– Czy ty masz żonę, Andrzej? – zapytałam go wreszcie.
– Nie, a dlaczego tak myślisz?
– No bo, wiesz – tłumaczyłam – wieczorami zawsze jesteś zajęty, w niedziele najczęściej też. Już nie wiem, co mam o tym myśleć…
– W takim razie zapraszam cię w niedzielę do nas na obiad.
– Do was?
– Tak, musisz w końcu poznać moją córkę – odpowiedział z uśmiechem.
Basia, czteroletnia, jasnowłosa i niebieskooka dziewczynka, natychmiast zagarnęła całe moje serce. To taka słodka przylepka! Najpierw trochę się na mnie boczyła, ale po godzinie już nie schodziła mi z kolan. Kiedy zasnęła zmęczona zabawą, Andrzej opowiedział mi, że jego żona zmarła na nowotwór złośliwy i został sam z niespełna dwuletnim dzieckiem.
– Wszystko potoczyło się błyskawicznie – opowiadał, a w głosie miał smutek – trwało najwyżej trzy miesiące od chwili, kiedy dowiedzieliśmy się, że Joasia jest chora. Nic nie dało się zrobić. I tak zostaliśmy z Basią sami… Bardzo kochałem Joasię. Od jej śmierci nie spotykałem się z żadną kobietą, jesteś pierwsza. Bałem się, jak Basia na ciebie zareaguje, dlatego nie powiedziałem ci wszystkiego od razu, przepraszam. Wiesz, ona nigdy nie musiała się mną dzielić, zawsze byliśmy tylko we dwoje.
Nie wiedziałam, co mam powiedzieć. Przed oczami stała mi Kasia, moja córka, wychowywana z daleka ode mnie przez moich rodziców.
– Muszę ci jeszcze coś powiedzieć – Andrzej przerwał milczenie.
– Tak?
– Chciałbym, żebyś wiedziała, że Basia jest dla mnie najważniejsza i…
– Nie kończ – przerwałam mu szybko. – Doskonale cię rozumiem.
Potrzebuje trochę czasu
Od tego dnia zaczęliśmy spotykać się coraz częściej, zabieraliśmy Basię na spacer, na lody, do zoo. Poznałam mamę Andrzeja, która pomagała mu w wychowywaniu małej. W końcu zaczęłam zostawać u niego na noc. Pewnego ranka Basia wstała pierwsza i przybiegła do sypialni. Chwilę przyglądała nam się uważnie, a potem wdrapała się na łóżko i zarzucając mi łapki na szyję, spytała:
– Teraz będziesz moją mamą? Będziesz z nami mieszkała?
– A chciałabyś?
– Bardzo!
Strasznie tęskniłam za Kasią. Chciałam mieć ją przy sobie, na co dzień. Pomagać jej w odrabianiu lekcji, chodzić na wywiadówki, zabierać obie dziewczynki do kina. Kochałam Basię, ale chciałam mieć przy sobie również swoją córkę. Gdy napomknęłam o tym mamie, przeraziła się.
– Czy ty oszalałaś? Co ci chodzi po głowie?! – krzyczała. – Chcesz jej wywrócić życie do góry nogami?
– Ale mamo…
– Nie ma żadnego ale. Mówię ci, żebyś się nie ważyła nawet o tym myśleć, pamiętaj! Nigdy!
Nie chciałam wywracać Kasi życia do góry nogami, ale pragnęłam, żeby znała prawdę. Miała do tego prawo.
Andrzej oświadczył mi się zaraz po mojej obronie pracy magisterskiej. I tego samego dnia wieczorem powiedziałam mu prawdę o Kasi.
– Nie mogę uwierzyć, że przez tyle czasu nie powiedziałaś mi ani słowa. Dlaczego? Nie ufasz mi?!
– Ufam, ale bałam się.
– Czego?
– Tak bardzo kochasz Basię. Bałam się, że nie zrozumiesz, jak można oddać swoje dziecko.
Pokiwał tylko głową w zamyśleniu
– Andrzej, ja chciałabym powiedzieć jej prawdę, chciałabym ją odzyskać…
– Jak? – przerwał mi.
– Powiem jej prawdę.
– Powiedz, ale jeśli myślisz, że to wszystko załatwi, to się mylisz.
– Nie wiem, czy załatwi. Nie wiem, czy Kasia mi uwierzy. Nie wiem, czy będzie chciała ze mną mieszkać. Nic nie wiem. Ale muszę to zrobić. Chcę, żeby wiedziała, że jest moją córką, że ją kocham, że chcę ją mieć przy sobie… Andrzej, proszę cię, pomóż mi.
– Zawsze cię wesprę, ale to nie będzie łatwe. Jeśli chcesz, możemy zabrać Kasię do nas do Krakowa, ale obawiam się, że nie będzie chciała.
Miał rację. Powiedziałam Kasi prawdę wbrew protestom mamy. Najpierw zaczęła krzyczeć, że kłamię, a potem zamknęła się w pokoju i nie wyszła nawet, jak wyjeżdżałam i chciałam się z nią pożegnać.
– I po co ci to było? – zapytała mama.
– To ja jestem jej matką – odpowiedziałam cicho.
W domu wypłakałam się Andrzejowi na ramieniu.
– Daj jej trochę czasu – tłumaczył.
I znowu miał rację.
W październiku wzięliśmy ślub. Kasia przyjechała z rodzicami. Trochę się boczyła i starała się nie zostawać ze mną sama, ale widziałam, że coraz bardziej zbliżała się do Basi, polubiła ją, aż w końcu nie chciała się od niej oderwać. Mała też była zachwycona starszą siostrą. Spytaliśmy, czy chciałaby pojechać w styczniu ze mną, z Andrzejem i Basią na ferie góry.
Najpierw popatrzyła na rodziców.
– Mogę?
– Jeśli chcesz – odparł tata.
Dopiero wtedy pokiwała głową.
– Chcę. Ale nie będę mówiła do ciebie mamo – dodała szybko.
Trudno, niech na razie nie mówi. Może kiedyś, a może na zawsze zostanę dla niej Misią… Najważniejsze, że zna prawdę.
Czytaj także:
„Miłość, której nie niszczy czas, istnieje. Udowodnił to mój dziadek, który odnalazł ukochaną po siedemdziesięciu latach”
„Mama wbiła mi do głowy, że nigdy nie będę wystarczająca. Nawet podczas awansu krytykowałam własne umiejętności”
„Jacek zawsze lubił zabłysnąć. Nazywał to cywilizowaniem barbarzyńców. A teraz jest bez kasy i celu”