„Mama wbiła mi do głowy, że nigdy nie będę wystarczająca. Nawet podczas awansu krytykowałam własne umiejętności”

Załamana kobieta fot. Adobe Stock, vladdeep
„Świetnie radziłam sobie w szkole, na studiach, a potem w pracy. Ale przecież mogłam sobie radzić jeszcze lepiej. Tak twierdziła mama. Zatruwała mi życie swoimi radami i ciągłym dążeniem do perfekcji. Doszło do tego, że wylewałam jad na swoją córeczkę. Nie chce być dla niej taka matką”.
/ 25.03.2022 07:23
Załamana kobieta fot. Adobe Stock, vladdeep

– Mamo, mamo! Dostałam piątkę z matmy! – krzyczę już od progu, czując w sercu ogromną radość.

Wychodzi mi na powitanie. Nie uśmiecha się.

– Tylko piątkę? – pyta, unosząc brwi. – A szóstki już zlikwidowali?

Moja radość w jednej chwili znika.

– Mamo, ale to był naprawdę trudny sprawdzian. Tylko ja i Marek, ten kujonek blondynek, dostaliśmy piątki… – tu przerywam tłumaczenie się, bo uświadamiam sobie, że pogrążam się jeszcze bardziej.

Nie byłam najlepszą uczennicą, tylko jedną z najlepszych. A to wielka różnica.

– Gratuluję – mówi mama z kamienną twarzą i odwraca się w stronę kuchni.

Zawiodłam ją, znowu ją zawiodłam…

Piekące łzy nieproszone cisną mi się do oczu. Nie chcę płakać, ale nie umiem powstrzymać fali żalu. Przecież wiem, że jestem dobra i mam powód, żeby się cieszyć! Otworzyłam oczy, szary świt sączył się przez szpary w zasłonach.

Sen. Znowu ten cholerny, znienawidzony, przeklęty koszmar, który wracał jak bumerang i budził mnie właśnie w takie szare poranki, a potem dręczył przez kilka godzin.

Wspomnienie reakcji mamy na wszelkie moje osiągnięcia, które dla niej zawsze okazywały się niepełnymi osiągnięciami czy wręcz porażkami, niszczyło mnie od lat. Wmawiałam sobie, że to tylko przeszłość.

Przecież nie jestem już dzieckiem, wiem, na co mnie stać, znam swoją wartość. Nie muszę czekać, aż mama mnie pochwali. Jednak czy te łzy cieknące mi jeszcze przed chwilą
na poduszkę nie były prawdziwe?

Wychowałam się w normalnej, kochającej rodzinie, gładko przechodziłam z klasy do klasy, zawsze z wyróżnieniem; skończyłam dobre studia, odbyłam staż za granicą i bez kłopotów dostałam pracę w prestiżowej firmie.

Wszędzie zdobywałam najwyższe noty i pochwały, bo jestem zdolna i pracowita. Powinnam się cieszyć… Jednak wszystko się komplikowało w konfrontacji z opinią matki. Nie, ona nie krytykowała, a jedynie dopingowała do większego wysiłku, wskazując, że zawsze można zrobić coś lepiej.

To, że byłam najlepsza w klasie, okazywało się czymś gorszym niż mistrzostwo szkoły, które z kolei było niczym wobec pierwszego miejsca w województwie. A województwo to jeszcze nie cały kraj, prawda?

Powód znaleźliśmy szybko – matka

Nauczyłam się traktować swoje sukcesy niemal jak porażki, które miały mobilizować mnie do dalszego wysiłku. Mimo że na swojej drodze spotkałam kilka osób, których zdanie dało mi sporo do myślenia. Promotor najnormalniej w świecie mnie zbeształ, widząc mój frasunek nad pracą magisterską nominowaną do nagrody ministerialnej.

Szef, który mnie awansował, dziwił się, że w takiej chwili tłumaczę się z jakichś wyimaginowanych niedociągnięć. Ich postawa dostarczyła mi materiału do analizy i poszukiwań źródła mojego nastawienia do życia.

Zwróciłam się o pomoc psychologa. Powód znaleźliśmy szybko – matka. To jej wzorce przejęłam. Przez jej starania jestem taka dobra we wszystkim, co robię, ale zarazem wiecznie z siebie niezadowolona. Mój dyżurny sen przypomina mi to regularnie. Cóż, tak mnie wychowano i tak będę żyć.

Jednak ostatnio wydarzyło się coś, co kazało mi zmienić nastawienie do życia. Otóż moja czteroletnia córeczka przyniosła z przedszkola wykonany przez siebie rysunek kotka, który pani uznała za najlepszy ze wszystkich. Mój mąż piał nad nim z zachwytu, a ja… Ja nie mogłam się powstrzymać, by nie udzielić małej kilku rad i pokazać zdjęcie prawdziwego kota.

Naraz zauważyłam, że Marzenka robi się coraz bardziej markotna. Jej zawiedziona minka wyraźnie mówiła, że albo uznaję jej rysunek za najlepszy, albo nie. Przerwałam swoje nauki w pół zdania, a w głowie pojawiło się wspomnienie mamy i jej dobrych rad.

Nie. Nie będę taka jak ona!

Nie zacznę za jej przykładem dołować córki wiecznym niezadowoleniem… Muszę się wreszcie wyrwać spod wpływu matki, która zmuszała mnie do bycia doskonałą! Swego czasu psycholog poradził mi, żebym szczerze porozmawiała z mamą.

Wtedy się na to nie zdobyłam, a potem… nie zdążyłam. Kilka lat temu mama ciężko zachorowała i odeszła od nas. Straciłam szansę na szczerą, oczyszczającą rozmowę.

Po tamtej sytuacji z rysunkiem postanowiłam porozmawiać z tatą. Przez wiele lat miałam do niego żal, że pozwolił się tak zdominować. Jego słabe „Daj jej spokój” lub „Dla mnie jesteś najwspanialsza” ginęły wobec potęgi maminego autorytetu i jej wymagań.

Po latach widzę, że była to swego rodzaju strategia przetrwania. Tak jak skorupiaki chowają się w rozpadlinach skalnych podczas sztormu, tak on zamykał się w sobie i chronił miękkie wnętrze.

– Córeczko, mama bardzo cię kochała – powiedział mi teraz. – Uważała, że jesteś wspaniała i niesłychanie zdolna. Była z ciebie dumna, tylko… – westchnął. – Kiedyś spotkał ją ogromny zawód.

Zaczął opowiadać wcześniej mi nieznaną historię o mamie, która od dziecka ćwiczyła grę na fortepianie i wróżono jej wielką karierę. Niestety w szkole średniej miała wypadek i uszkodziła ścięgna prawej dłoni, które nigdy nie wróciły do dawnej sprawności.

Zdziwiłam się. Ani ona, ani dziadkowie nigdy nie wspominali o wypadku ani o zaprzepaszczonych planach i szansach. Najwyraźniej dręczyło ją to przez całe życie. Ciężka praca od dziecka, rozbudzone nadzieje na sukces – i nagle koniec.

Wyszłam od ojca oszołomiona. Nie znałam swojej matki… Oceniałam ją jedynie po zachowaniu, bez wnikania w pobudki. Jednak po chwili przyszła buntownicza refleksja. I cóż z tego, że miała wypadek i nie została pianistką? To jej wcale nie usprawiedliwia! Jak ktoś kocha, to nie tłamsi tak kochanej osoby, aż kolejne pokolenie cierpi.

Podjęłam decyzję w ułamku sekundy i… pobiegłam na cmentarz. Nie zdobyłam się na bunt, kiedy żyła? Trudno. Teraz jej wszystko powiem. Stanęłam nad marmurowym nagrobkiem i zaczęłam mówić.

 Nie znałam jej, a ona mnie

Opowiadałam szybko i chaotycznie o tym, co czułam w drugiej klasie, kiedy zdobyłam „złe” drugie miejsce w konkursie recytatorskim; co dla mnie znaczyły jej słowa w siódmej klasie, gdy do średniej 6.0 zabrakło mi jednej oceny celującej.

Wyraziłam żal, że nie została pianistką, i nie kryłam rozgoryczenia, że mąż i dziecko nie okazali się dla niej dostateczną rekompensatą. W myślach dawałam sobie odpowiedzi, których mogłaby mi udzielić. Z początku gniewne i oceniające mnie surowo, ale stopniowo coraz bardziej przyjazne. Ani się obejrzałam, kiedy nadszedł wieczór. Postanowiłam więc przyjść do mamy kolejnego dnia.

Wracałam do niej przez następnych siedem popołudni, a każde było inne. Całkiem jakbyśmy się dogadywały i kłóciły na zmianę. Miałam wrażenie, że podczas tych sesji dojrzewam. Z płaczliwego dziecka stawałam się nastolatką, która protestuje przeciw wszystkiemu, a potem osobą dorosłą wraz z jej niespełnionymi marzeniami.

Z każdym dniem coraz mocniej zdawałam sobie sprawę, że tak naprawdę bardzo mało ze sobą rozmawiałyśmy. Nie znałam jej, a ona mnie. Siódmego dnia opowiedziałam o Marzence, jej wnuczce, i mojej reakcji na rysunek małej.

Wyznałam matce, że doceniam jej troskę oraz starania, ale nie chcę być taka jak ona. Na koniec poprosiłam o zrozumienie i akceptację, bo tego potrzebuję.

Czy coś mi dała ta rozmowa z cieniem? Tak. Staram się korzystać w życiu jedynie z dobrych wzorców, jakie dała mi mama, a złych próbuję nie powielać. Powoli odkrywam, jakie to przyjemne być zadowoloną z wyników własnej pracy. Łatwo nie jest, ale dam radę, bo jestem silna. Prawda, mamo?

Czytaj także:
„Przyłapałam narzeczonego na zdradzie. Jego kochanką była moja siostra, która ma męża. Ten biedak nic nie wie”
„Siostry dostały w spadku nieruchomości, ja – książki. Myślałem, że jestem pokrzywdzony, ale prawda okazała się inna”
„Mój dziadek wyrwał się z biedy, babcia była szlachcianką. Historię tego mezaliansu poznałam dzięki staremu albumowi”

Redakcja poleca

REKLAMA