„Jacek zawsze lubił zabłysnąć. Nazywał to cywilizowaniem barbarzyńców. A teraz jest bez kasy i celu”

małżeństwo podczas terapii fot. Adobe Stock, Seventyfour
Żyjemy bardzo oszczędnie. Skończyły się wyjścia na kolacje, do teatru, zaczęłam nawet robić przetwory z owoców sezonowych jak moja babcia.
/ 25.03.2022 06:44
małżeństwo podczas terapii fot. Adobe Stock, Seventyfour

Wiadomo, że kłopoty finansowe to nic przyjemnego. Można wtedy nie mieć ochoty na spotkania towarzyskie. Ale czasami powody odcięcia się od rodziny i znajomych są zupełnie inne, jak w przypadku pana Jacka i pani Bogny…

Dobrze, że Anatol zadzwonił wieczorem, by przypomnieć, że nazajutrz mam się stawić w poradni, bo dni mi się zupełnie pomieszały.

– A mówiłaś zawsze, że na działeczce musi być nudno – wypominała Maria, gdy na chybcika pakowałam rzeczy do samochodu.

– Człowiek uczy się całe życie – zaśmiałam się. – Odszczekuję wszystko! Ty zostajesz?

– Tak, dokończę prace przy pomidorach – stwierdziła. – Jeśli zamierzasz wrócić, możesz zostawić Adelkę – zaproponowała.

Jasne, że wrócę, co miałabym robić w bloku w taką pogodę? Spisałyśmy listę zakupów, wzięłam klucze, by sprawdzić przy okazji, czy u niej w mieszkaniu wszystko w porządku, i ruszyłam do centrum.

Miasto było nagrzane jak piec, gorąco biło z chodników i murów. Pustka i bezruch. W mieszkaniu było duszno, ale zdecydowałam, że okna otworzę dopiero na noc, na razie musiał wystarczyć wentylator i kąpiel. Trzeba było odmoknąć po spartańskim tygodniu na działce. Swoją drogą, pomyślałam, staję się wzorcową emerytką – doceniam dłubanie w ziemi… Tylko czekać, aż zimą zacznę szydełkować.

Obawiałam się, że nie zasnę, ale ledwo padłam na wygodne łóżko, natychmiast odpłynęłam. Śniło mi się, że jestem w Bretanii z córką i jej rodziną, chodzimy po plaży i zbieramy muszle św. Jakuba.

Obudziłam się trochę smutna. Cóż, na razie internet i sny muszą wystarczyć. Dobrze, że nie zrezygnowałam z pracy, teraz była bardziej wymagająca niż wcześniej – pojawiło się tyle nowych problemów! Dziś również miało odwiedzić mnie małżeństwo.

Skłamali, że mają Covid...

Weszli trochę spóźnieni.

– Naprawdę, bardzo trudno mi się wyrwać z pracy – przeprosił mężczyzna już w drzwiach. – Gdyby Bogna tak nie nalegała, wolałbym zostać w firmie.

– I tak już niemal tam nocujesz – żona dotknęła jego dłoni. – To ważne, Jacek, cieszę się, że jednak przyjechałeś.

Nie wyglądali na ludzi, którzy się nie dogadują, i rzeczywiście, problem tkwił gdzie indziej. Jak wyjaśniła Bogna, pandemia sparaliżowała zupełnie działalność biura turystycznego jej męża.

– Dobiła, Bogusiu – poprawił ją. – Można powiedzieć, że z uporem reanimuję trupa. Nie chciałbym wchodzić w szczegóły, rzecz w tym, że obecna sytuacja wymusza na nas pewne ograniczenia, z którymi moja żona nie chce się pogodzić.

– Chodzi o finanse? – zapytałam.

Przytaknął.

– Praktycznie o styl życia – doprecyzował. – Nie możemy sobie już pozwalać na to co kiedyś.

– Och, Jacku – żachnęła się Bogna. – Powiedziałeś to tak, jakbym całymi dniami przesiadywała w modnych butikach i kupowała fatałaszki. To nie jest prawda – zwróciła się do mnie. – Żyjemy bardzo oszczędnie. Skończyły się wyjścia na kolacje, do teatru, zaczęłam nawet robić przetwory z owoców sezonowych jak moja babcia.

– Przepraszam, może źle się wyraziłem. Doceniam twoją gospodarność, wiesz, o co mi chodzi.

Zamilkli oboje, każde patrząc w blat stołu z takim natężeniem, że nawet ja mu się przyjrzałam. Niestety, żadne wyjaśnienie się tam nie objawiło.

– Może proszę opowiedzieć o jakiejś konkretnej sytuacji, co do której nie mogli się państwo porozumieć – zaproponowałam. – Nie znajdziemy rozwiązania, jeśli problem nie zostanie jasno przedstawiony.

Milczeli jeszcze chwilę, w końcu ona podniosła głowę.

– Miesiąc temu był ślub naszych dobrych przyjaciół – zaczęła opowiadać. – Byliśmy zaproszeni, oczywiście, to w końcu dzięki nam się poznali. Cieszyłam się na tę imprezę, miała być kameralna, w pałacyku nad jeziorem… I nagle Jacek stwierdził, że absolutnie nie pojedziemy, bo nas nie stać.

– A to nieprawda? – zapytał jej mąż. – Wiadomo, jak jest: trzeba dojechać, przywieźć prezent albo dać kasę, pewnie też by się okazało, że nie masz odpowiedniej kiecki…

– Powiedział „wymyśl coś” – wzruszyła ze złością ramionami. – Bo, oczywiście, podanie prawdziwego powodu nie wchodziło w grę, Jacek jest zbyt dumny, by przyznawać się do kłopotów finansowych.

– Nie ma się czym chwalić – parsknął. – Moja żona żyje w cudownym świecie, gdzie ludzie nie są zawistni i nigdy nie cieszą się z czyjegoś upadku.

– Sugeruje pan, że ci znajomi są właśnie tacy? – zapytałam. – Że mieliby satysfakcję, wiedząc, że borykacie się z problemami?

– Nie, są w porządku – odparł. – Ale takie wieści szybko się rozchodzą. Poza tym, czy muszę się im zwierzać, skoro wystarczyło powiedzieć, że kiepsko się czujemy? Akurat w czasie COVID-19 to doskonała wymówka.

Przyznam, że trochę mnie zszokował – po raz pierwszy spotkałam się z takim wykorzystaniem pandemii.

– W sumie nawet dobrze wyszło – dodał. – Tak jakbyśmy uznali, że nie chcemy pozarażać państwa młodych i gości, jakby co.

– Czułam się strasznie głupio, bo potem cały czas dzwonili i pytali, czy mieliśmy testy, jak się czujemy i w ogóle… Martwili się, zamiast cieszyć własnym ślubem – powiedziała pani Bogna. – Wcale nie sądzę, że dobrze wyszło, wręcz przeciwnie. Postąpiliśmy egoistycznie i głupio, ale biorę to na klatę: zgodziłam się i przepadło.

– Ale musiałaś to opowiedzieć – stwierdził on z urazą.

– Prosiłam o przykład – przypomniałam. – I wydaje mi się, że ta historia sporo mówi o problemie. Proszę powiedzieć – zwróciłam się do niego – jak załatwiłby pan teraz tę sprawę, wiedząc, że przyjaciele serio przejęli się stanem waszego zdrowia?

– Chyba tak samo – mruknął. – Naprawdę, ciężko wymyślać finezyjne kłamstwa, gdy człowiek ma nóż na gardle. Wzięli ślub bez nas, są szczęśliwi. Nic się nie stało. To trudny czas, trzeba się skupić na ratowaniu skóry.

– I dlatego nie odwiedzamy nawet rodziny? – zapytała Bogna.

Spojrzałam zdziwiona. Czy członkowie familii są dla niego również potencjalnymi wrogami? Zapytałam o to, żachnął się:

– Już bez przesady! Ale wiadomo, jak jest, nawet na głupiego grilla u szwagra trzeba wziąć jakieś żarcie, coś fajnego dla ich dzieci… To wszystko jest wyrzucaniem kasy w błoto.

– Zaraz, chwileczkę – próbowałam się zorientować w skali zjawiska. – Rezygnuje pan z towarzystwa rodziny, żeby zaoszczędzić groszowe sumy? Jakaś kiełbasa, pieczony przez żonę chleb, sałatka – to nie są przecież liczące się oszczędności.

– Mam iść z kurczakiem z marketu? – obruszył się.

– Jacek zawsze lubił zabłysnąć – dość zjadliwie podsumowała Bogna. – Nazywał to cywilizowaniem barbarzyńców.

Zapadła cisza i zastanawiałam się dlaczego: mężczyźnie zrobiło się głupio czy raczej obmyślał ciętą ripostę? Pomyślałam też, że zawsze wracają do nas własne poglądy: jeśli określamy się przez ilość posiadanych dóbr, tego samego spodziewamy się po innych, po prostu taka jest nasza miara.

Ich syn bardzo chce jechać

– No dobra – poddał się. – To prawda, zawsze przynosiliśmy coś ekstra i wstyd mi teraz iść z byle czym. To gadanie z cywilizowaniem to taki nasz wewnętrzny żart – spojrzał z urazą na żonę. – Mogłaś sobie darować.

– Mogłam – przyznała. – Ale jestem zła na ciebie i nie mam nerwów ze stali. Tylko ja wysłuchuję, jak bardzo mamy przechlapane, zrzucasz to na mnie tonami, choć mój wpływ na sprawy jest żaden. Nie lepiej byłoby szczerze pogadać z rodziną, może by coś doradzili? Zrobili nam reklamę w swoich środowiskach? Nikt chyba nawet nie ma pojęcia, że firma dysponuje miejscówkami krajowymi!

Wzruszył ramionami.

– Czy ma pan w ogóle zaufanie do rodziny? – zapytałam.

– Mam, jasne – obruszył się. – To fajni ludzie, przynajmniej ci w naszym wieku.

– Ale teraz pan się od nich oddala – chciałam mu przedstawić pełny obraz. – Nic nie wiedzą o waszych problemach, widzą natomiast, że unikacie spotkań. Proszę się zastanowić – jak to może wyglądać z ich strony?

– Nie myślałem o tym – skrzywił się. – Nie mogę myśleć o wszystkim.

– Teraz jest dobry czas. Proszę spróbować postawić się w ich sytuacji.

– Mają podstawy, by zakładać, że się wywyższamy albo coś – mruknął. – Do licha, to przecież nieprawda!

– Zgodzi się pan, że należy zmienić strategię, żeby utrzymać dobre stosunki?

– Jest jeszcze Rafał, nasz syn – dodała jego żona. – Jego też odciąłeś od kuzynów.

– Dobra, dobra – pan Jacek podniósł ręce w geście poddania się. – Nie jestem przekonany, że powinienem się im wszystkim opowiadać, ale nie będę sabotował spotkań.

– Mają państwo tylko jedno dziecko? – zapytałam. – Ile ma lat?

– Jedenaście – powiedziała Bogna. – Jego życie też się zmieniło, jakoś to przyjął.

 – To duży chłopak – stwierdził jej mąż.

– Wie już, na jakim świecie żyje. Pogodził się nawet z brakiem wyjazdów w wakacje.

– Ty tak uważasz – żona spojrzała na niego. – Dla ciebie wyjazd to tylko koszty, dla niego kwestie towarzyskie, poznawanie świata i ludzi. Czasami trudno uwierzyć, że mój mąż był kiedyś dzieckiem – spojrzała na mnie. – Czy to możliwe, by tak zupełnie zapomnieć?

– Człowiek niechętnie myśli o sprawach, które w trudnych sytuacjach zakłócają mu korzystny odbiór rzeczywistości – uśmiechnęłam się. – Mam wrażenie, że chce pani jeszcze o czymś porozmawiać.

Spojrzeli na siebie, wreszcie on machnął ręką: mów!

– Rafał ma przyjaciela, w szkole są nierozłączni – wyjaśniła Bogna. – To też jedynak, są dla siebie jak przyszywane rodzeństwo. Nie wiem, jak zniósłby tę całą sytuację, gdyby nie mógł codziennie widywać się z Jaśkiem. Teraz Jasiek wyjeżdża, jego rodzice mają dom nad jeziorkiem. Zaprosili naszego syna na miesiąc, ale mąż się absolutnie nie zgadza.

– To chyba oczywiste – wtrącił pan Jacek. – Nie mamy się czym zrewanżować.

– Czy to jest prawda? – spojrzałam na niego. – Dlaczego natychmiast zakłada pan materialną rekompensatę? A wkład waszego syna? Jego towarzystwo, być może pomoc na miejscu? Nie bierze pan pod uwagę, że tamci ludzie nie robią wam uprzejmości, lecz sami korzystają na tym układzie?

– Niby jak? – burknął.

Ich syn nie będzie się nudził, zawracał głowy – uśmiechnęłam się. – Czy właśnie tak nie bywa z jedynakami?

– Ale miesiąc za free? – oburzył się. – To przegięcie!

  – A pani – zwróciłam się do Bogny. – Jak pani to widzi?

– Mały byłby przeszczęśliwy, mogąc pojechać, to raz – zastanowiła się. – Poza tym uczy Jaśka angielskiego, więc tak za darmo by nie siedział. Ale faktycznie, może miesiąc to przesada. Zgodziłbyś się na dwa tygodnie, Jacku? Odwiedzałabym ich co tydzień, podrzucała jakieś ciasta, chleb…

– Szkoda, że życie nie chce zaczekać, aż wrócę na dawny tor – westchnął jej mąż. – Chciałem się skupić na najważniejszym.

– A rodzina i przyjaciele nie są ważni? – żona wzięła go za rękę. – Poradzisz sobie, ale nie możemy pozwolić, by potem wylądować na pustyni. Co komu po takim sukcesie?

Życia nie można odkładać na później – poparłam ją. – Nie słyszałam jeszcze o przypadku, że takie postępowanie się sprawdziło.

Wieczorem myślałam o tym, że Bogna miała rację – w wyjazdach koszty są drugo-, albo i trzeciorzędne; liczy się poznawanie świata i ludzi, kwestie towarzyskie. Czy moje spartańskie wakacje z Marią na działce były gorsze od tych, które wcześniej spędzałam za granicą? Zaprzyjaźniłyśmy się, świetnie się bawiłam, nauczyłam się podstaw uprawy warzyw, w czwartek sąsiad miał nam pokazać tajniki okulizacji…

Pieniądze są niezbędne, ale nie można dla nich rezygnować z tego, co nadaje życiu prawdziwy sens i smak. Te sprawy akurat należy pielęgnować – odłożone na półkę tracą barwy i obumierają jak zapomniany kwiat doniczkowy. Życie nie zaczeka

Czytaj także:
„Żona przyprawiła mi rogi z jakimś fagasem z pracy. Nie mogłem jej odpuścić. Zemsta jednak czasem bywa słodka”
„Rodzice mnie wydziedziczyli, ale matka dopiero na łożu śmierci zrozumiała swój błąd i błagała mnie o wybaczenie”
„Straciłam pracę i długo nie mogłam znaleźć nowej. Już myślałam, że zostanę bezrobotna, ale pomógł mi zbieg okoliczności”

Redakcja poleca

REKLAMA