– Tato, czy to wina twojego zawodu, że nie wierzysz w więzi? – zapytał mój syn, Leszek.
– Jakie znów więzi? – od niechcenia odbiłem piłeczkę, udając Greka.
– Ludzkie, rodzinne – odparł lekko zniecierpliwiony. – Ile można cię do nas zapraszać?
Fakt – jako spec od rozwodów zajmowałem się przecinaniem więzów, a nie ich zacieśnianiem.
– To mnie nie zapraszaj – burknąłem. – To ja, ten sam wredny typ, którego twoja matka porzuciła, bo za dużo pracował. Ten sam, z którym jako nastolatek nie chciałeś mieć nic wspólnego.
– Ale jestem już dorosły, mam własną córkę i więcej rozumiem. To ze względu na Oleńkę proszę cię, przyjdź na jej urodziny. Tylko żeby było inaczej niż w święta. Wpadłeś jak po ogień, bo koń kolki dostał. Naprawdę wolisz konia od własnej rodziny?
Nie zamierzałem komentować tej opinii. Była zbyt bliska prawdy.
– Postaram się – skłamałem.
Może to emocjonalne upośledzenie?
Założę się, że Oleńka nie będzie płakać, jeśli nie przyjdę. Nie umiem rozmawiać z dziećmi, czuję się przy nich nieswojo, a one się mnie boją. Z synem, dużym czy małym, też kiepsko mi szło. Może byłem jakiś upośledzony emocjonalnie? Niezdolny do tworzenia trwałych, bliskich więzi z… własnym gatunkiem? Co innego koń.
I to był drugi powód końca rozmowy. Wolałem, żeby syn nie blokował mi komórki. Mogli zadzwonić ze stajni. Kolka minęła bez śladu, ale od kilku dni Meteor był osowiały. Nie miał apetytu. Nie dopraszał się pieszczot, w lesie ledwie człapał. Jakby mi się konisko zakochało! Meteora, wówczas 6-letniego wałacha, dostałem 10 lat temu od niewypłacalnego klienta. Koniem zapłacił mi za usługę. Zapewniał, że to świetny wierzchowiec, choć nieco humorzasty, bo od dawna nikt na nim nie jeździł.
Potraktowałem to jak znak. Kiedyś trenowałem jeździectwo, a mój lekarz zasugerował, że wypadałoby zadbać o siebie. Jak mus, to mus – pojechałem zobaczyć swojego czworonożnego „trenera”. Stał w boksie – brudny, zmierzwiony, osowiały, obrażony na cały świat. Przywitał mnie stuleniem uszu i pokazaniem zębów. Gdy wyciągnąłem rękę, spróbował mnie ugryźć. Odruchowo, choć może mało profesjonalnie, pacnąłem go lekko w nos. Zdziwił się. Prychnął, ale poprzestał na tuleniu uszu, gdy wyprowadzałem go z boksu. Poszliśmy na trawę.
Nie zamierzałem na niego wsiadać ani go czyścić i w ogóle w jakikolwiek sposób zbytnio mu się narzucać. Znowu go zaskoczyłem. Zaczął skubać źdźbła, zerkając na mnie nieufnie. Po chwili rozluźnił się. Ja też. Od tamtego dnia obserwowanie, jak mój koń je trawę, stało się dla mnie najlepszą terapią. Wszystkie troski odpływały, młyn w głowie przestawał się kręcić.
Nawet nie wiem, kiedy minęły te wspólne lata. Odwiedzałem Meteora, gdy tylko mogłem. Spacerowaliśmy na trawkę, galopowaliśmy po lesie, nawet pływaliśmy w jeziorze – po prostu byliśmy ze sobą, rozumiejąc się bez słów. Dlatego tak mnie martwiło jego obecne zachowanie.
Sam postanowiłem zadzwonić. Właściciel stajni, słysząc mnie, roześmiał się.
– No i wyjaśniło się, czemu Meteor był taki smutny. Tęsknił. Za Gromem.
– Za tym grubym, brzydkim kucykiem? – zdziwiłem się.
– Zawsze się lubili, ale nie myślałem, że to taka wielka przyjaźń. Dziewczynka, która jeździła na Gromie, wyrosła, więc jej rodzice postanowili go sprzedać. Ale w nowej stajni nieźle rozrabiał. Zwykle spokojny, tam się zbiesił. Objawy inne niż u Meteora, ale przyczyna ta sama. Tęsknota. Chętni zrezygnowali, Grom wrócił. Humor Meteora też. Na wybiegu chodzą za sobą krok w krok. Tyle że właściciele Groma nadal chcą go sprzedać. Może pan reflektuje? – zaśmiał się.
A ja się nie śmiałem. Więzi… Nie wierzyłem specjalnie w ich siłę, lecz Meteor był mądrzejszy. Ja mu nie wystarczałem – nie ten gatunek, on potrzebował bliskiej więzi z innym koniem, którym przypadkiem okazał się włochaty, gruby kucyk.
Ja też potrzebuję więzi
Poszedłem na urodziny wnuczki i po raz pierwszy nie miałem problemu z prezentem. Zwykle dawałem synowi pieniądze, żeby coś kupił w moim imieniu. Tym razem wręczyłem Oleńce… zdjęcie Groma.
– Jeżeli chcesz, a twoi rodzice się zgodzą, to może być twój kucyk – powiedziałem. – Meteor też by się ucieszył, i ja też. Moglibyśmy razem jeździć.
– Dziadziu… – wyszeptała Ola z zachwytem i wdrapała mi się na kolana. – Naprawdę nauczyłbyś mnie jeździć? Na tym puchatym kucyku? Jest śliczny!
Wtedy opowiedziałem jej historię przyjaźni dużego konia z kucykiem… Mój syn, słuchając, miał podejrzanie lśniące oczy. Mnie też coś za serce ucapiło, gdy Olusia objęła mnie za szyję. Czyli nie byłem ułomny. Dzięki, Meteor, dzięki, mój kochany Gromeczku…!
Czytaj także:
„Dawno temu zrobiłem coś, czego żałuję. Myślałem, że nikt o tym nie wie, ale myliłem się. Teraz muszę za to zapłacić”
„Przed rozmową o pracę dopadła mnie seria niefortunnych zdarzeń. Chciałam wypaść profesjonalnie, a wyszło komicznie”
„Panicznie boję się starości. Wyrywam młodych chłopców i podciągam, co mogę, żeby nikt nie odkrył, ile mam lat”