Właściwie byłem w sytuacji bez wyjścia, czekało mnie zapłacenie sporej sumy. Inaczej mój wizerunek porządnego obywatela, inżyniera i szanowanego wykładowcy prywatnej uczelni wziąłby w łeb. Anonim, który trzymałem w dłoni, świadczył o tym, że szantażysta zna niewygodne szczegóły z mojej przeszłości i nie zawaha się użyć tej wiedzy przeciwko mnie, gdybym się sprzeciwił.
Tylko co będzie, jak już mu zapłacę? Nie mam przecież gwarancji, że przestanie mnie szantażować. A jeśli tak się nie stanie, to na jak długo wystarczy mi pieniędzy? Zarabiałem wprawdzie przyzwoicie, ale nie na tyle, żeby móc płacić w nieskończoność. Mimo wszystkich tych wątpliwości czułem, że nie mogę zrobić nic innego, jak przystać na jego warunki. Nie pozwoliłbym przecież na to, by ktokolwiek poznał kompromitującą prawdę o mnie. Bałem się tego znacznie bardziej niż bankructwa.
Dobrze przynajmniej, że żona z synem wyjechali na kilka dni do teściów i nie widzieli, w jakim jestem stanie. Nie potrafiłbym ukryć przed nimi swojego zdenerwowania.
To dlatego tyle o mnie wiedział
Z odrętwienia wyrwał mnie dzwonek telefonu. Sprawił, że niemal podskoczyłem.
– Słucham? – rzuciłem w słuchawkę.
– Zakładam, że dostałeś mój liścik – głos wydał mi się znajomy. – A teraz uważaj. Te sto tysięcy…
– W liście jest pięćdziesiąt! – krzyknąłem.
– Inflacja szaleje, stary. Nie dyskutuj i nie próbuj nawet zawiadamiać policji, bo cena podskoczy jeszcze bardziej – zaśmiał się.
Zrozumiałem, co chciał mi przekazać. Od tej pory miałem być niewolnikiem na jego usługach. Mógł zażądać wszystkiego, i to w każdej chwili, pod groźbą wyjawienia mojej tajemnicy. Jeśli teraz zapłacę, nigdy już się od niego nie uwolnię. W ułamku sekundy podjąłem decyzję, co zrobię…
Tymczasem mój rozmówca podał szczegóły przekazania pieniędzy. Termin spotkania wyznaczył za tydzień. Miałem więc wystarczająco dużo czasu, żeby się dobrze przygotować. Nie bałem się już, bo wiedziałem, jak należy postąpić. W drodze na spotkanie byłem więc pewny siebie, wręcz odprężony.
Podjechałem na sam środek starej hali fabrycznej znajdującej się na przedmieściach. Tam miał czekać szantażysta. Po chwili z ciemności wyłoniła się sylwetka mojego prześladowcy. Wtedy zrozumiałem, dlaczego aż tyle o mnie wiedział. Wysiadłem z auta i spojrzałem mu prosto w oczy.
– Siedziałeś dwie cele dalej – stwierdziłem spokojnie. – Masz na imię Franek?
– Świetna pamięć, inżynierku. Ale ja nie postanowiłem się nawrócić i zostać porządnym obywatelem jak ty – zakpił.
– Właśnie widzę – stwierdziłem sucho.
– Dobra, dość tej gadki – przerwał mi. – Dawaj kasę, bo inaczej całe to cholerne miasto się dowie, co kiedyś nabroiłeś.
– Nie tak szybko kolego. Najpierw odprowadzimy cię tam, gdzie twoje miejsce…
Ostatnie zdanie wypowiedział komisarz policji, z którym spotkałem się kilka dni temu.
Nie mógł uwierzyć, że to zrobiłem
Hala wypełniła się światłami i wyciem policyjnej syreny, zapewne dla lepszego efektu. Franek w pierwszej chwili kompletnie osłupiał, dlatego policjanci nie mieli problemu z zakuciem go w kajdanki. Dopiero wtedy dotarło do niego, co się stało. Zaczął wierzgać i rzucać wyzwiska w moją stronę.
– Ty gnoju, jeszcze mnie popamiętasz! Wszyscy się dowiedzą, zobaczysz!
– Masz rację, dowiedzą się – potwierdziłem – ale nie od ciebie. Popatrz, mądralo.
Wyjąłem z kieszeni numer jednego z lokalnych tygodników, który tego dnia właśnie trafił do kiosków, i otworzyłem na dwudziestej czwartej stronie, gdzie znajdował się dział ogłoszeń. Zacząłem czytać na głos:
– „Inżynier Robert K. uprzejmie zawiadamia mieszkańców naszego miasta i okolic, że dwadzieścia lat temu odsiadywał pięcioletni wyrok za napad z pobiciem. Wyrok z mocy prawa uległ zatarciu, a wiadomość ta ma jedynie odstraszyć potencjalnych szantażystów”.
Spojrzałem na niego z uczuciem triumfu.
– Ten egzemplarz trzymam dla żony – poinformowałem. – Dam go jej, gdy tylko wróci od teściów.
Mojemu prześladowcy odjęło mowę. Patrzył na mnie, jakby nie mógł uwierzyć w to, co przed chwilą usłyszał. Przestał się rzucać i po chwili był już w policyjnym radiowozie.
– Szkoda, że niewielu ludzi jest tak rozsądnych jak pan – powiedział komisarz i podał mi rękę na pożegnanie.
– Po prostu podszedłem do tego matematycznie – wyjaśniłem ze spokojem. – Użyłem rachunku prawdopodobieństwa i wyszło mi, że nie opłaca się płacić szantażystom. Wiem, że teraz, kiedy wszyscy się dowiedzą, czekają mnie pewnie nieprzyjemności, ale najważniejsze, że sam odważyłem się wyznać prawdę.
– Ma pan absolutną rację – uśmiechnął się komisarz. – Prawda jest w wypadku szantażu najlepszym rozwiązaniem.
Czytaj także:
„Zaprosiłem Justynę na randkę, a ona spytała, czy to z litości. Nie mogła uwierzyć, że zakochałem się w niej jak wariat”
„Dzieci ze zdrady ojca były zmorą mojego życia. Kiedyś uzurpatorzy, a dziś bohaterowie, którzy uratowali moje życie”
„Siostra mnie błaga, żebym poszła do łóżka z jej mężem i urodziła im dziecko. Nie ma pojęcia, że już raz to zrobiłam”