Niedawno skończyłam 55 lat, ale nikt ze znajomych o tym nie wie. Ukrywam swój wiek, bo się go wstydzę. Nie potrafię i nie chcę pogodzić się z tym, że moja młodość minęła.
Zawsze byłam bardzo towarzyska. Lubiłam się bawić, spotykać z ludźmi. Kiedyś miałam męża, ale dość szybko się rozwiedliśmy. Nie potrafiliśmy się dogadać. Konrad był domatorem i marzył o dzieciach.
Dwójce a nawet trójce. Tymczasem ja nie miałam zamiaru spełnić jego pragnienia. Może podświadomie już wtedy myślałam, że dzieci postarzają? Że one dorastają, a matka przecież nie młodnieje.
Czułam się młodo i żyłam jak dawniej
Po raz pierwszy przeraziłam się starości w dniu swoich trzydziestych urodzin. Pomyślałam wtedy, że najpiękniejsze lata mam już za sobą, że teraz będzie już tylko gorzej. Wpadłam w taką panikę, że przepłakałam całą noc. Usnęłam dopiero nad ranem.
Zamykając oczy, obiecałam sobie jednak, że się nie poddam, że zrobię wszystko, by zatrzymać czas. I dotrzymałam danego sobie słowa. Od tamtego dnia regularnie wklepywałam w ciało tony drogich kremów odmładzających, chodziłam do kosmetyczki, masażysty, fryzjera.
Jeszcze przed czterdziestką „podciągnęłam” sobie twarz, a dwa lata później biust. Potem powtórzyłam jeszcze te zabiegi ze dwa razy. Czułam się młodo i żyłam jak dawniej – od jednej imprezy towarzyskiej do drugiej.
Zdarzało się, że z dwudziestoletnimi koleżankami z pracy chodziłam na dyskoteki. I nie ustępowałam im ani na krok. Ba, bywało, że to właśnie koło mnie kręcili się najprzystojniejsi mężczyźni w lokalu.
Nadskakiwali mi, proponowali drinka…
A one stały z boku i przyglądały się temu z zazdrością. Wtedy myślałam, że się nigdy nie zestarzeję, że choć czas upływa, to ja stoję w miejscu. Niestety natury się nie oszuka. Którejś nocy, rok temu, obudziłam się z bólem w piersiach.
Wzięłam jakieś tabletki, ale ból nie minął. Rano poszłam do lekarza. Wcześniej omijałam przychodnię z daleka, bo przecież leczą się głównie starzy. Ale wtedy się przełamałam. I dowiedziałam się, że moje serce jest w fatalnym stanie.
Potem wszystko potoczyło się błyskawicznie. Szpital, badania, konsultacje z lekarzami. Potem sanatorium i znowu szpital. I wreszcie ostatnia rozmowa, którą pamiętam do dziś: „Musi pani zmienić tryb życia. Dieta, dużo owoców i warzyw, żadnych używek. I spokój, przede wszystkim spokój. I dużo spacerów. Nie jest pani już najmłodsza. Czas najwyższy się z tym pogodzić i zacząć szanować zdrowie”.
Poczułam się, jakbym dostała w twarz
Jak ten lekarz śmiał wypominać mi mój wiek? I żądać ode mnie zmiany trybu życia? Miałam zrezygnować ze wszystkiego co lubię, z zabawy? Czy on zwariował? Odburknęłam więc tylko, żeby mnie nie obrażał, bo czuję się jak nastolatka i lepiej wiem, co jest dla mnie dobre. I niczego nie będę zmieniać.
„ W takim razie nie dożyje pani emerytury”– wypalił, patrząc mi prosto w oczy. Nie ukrywam, te słowa porządnie mną wstrząsnęły. Dotarło do mnie, że jeśli chcę żyć, muszę go jednak posłuchać. Przez następne tygodnie ściśle stosowałam się do zaleceń lekarza.
Jadłam tylko zdrowe rzeczy, unikałam imprez i chodziłam na te cholerne spacery do parku. Przyglądałam się wtedy mijanym ludziom. Prawie same staruszki. Pomarszczone, przygarbione… Szły wolno, ostrożnie stawiając kroki. Wyglądały tak żałośnie i nieporadnie. A teraz ja byłam jedną z nich. Tak się czułam. I to było okropne uczucie.
Wytrzymałam niecałe pół roku. Do wieczoru panieńskiego Kasi, koleżanki z działu. Zaprosiła mnie i inne dziewczyny do klubu. W pierwszej chwili chciałam odmówić, ale pokusa była silniejsza. Na początku starałam się być ostrożna. Ale gdy zabawa się rozkręciła, zaczęłam szaleć jak dawniej.
Piłam drink za drinkiem, tańczyłam, wygłupiałam się, śmiałam. I nareszcie czułam się wspaniale. Najwspanialsze było to, że moje serce nie protestowało. Pomyślałam wtedy, że już jestem zdrowa, że moja choroba minęła jak zły sen i znów mogę robić wszystko, na co tylko mam ochotę. Byłam taka szczęśliwa…
Niestety, okazało się, że to tylko złudzenie
Już następnego dnia ledwie weszłam po schodach na swoje drugie piętro. Serce waliło mi jak oszalałe. Wzięłam lekarstwo i pomyślałam, że ta wizyta i szaleństwa w klubie to była głupota. I jeżeli chcę żyć, muszę się poddać i ostatecznie zmienić.
Cóż jednak z tego, skoro nie potrafię. Jak sobie przypomnę tamte staruszki z parku, to mi się wszystkiego odechciewa. Maluję się więc, stroję i biegnę na kolejną imprezę lub spotkanie towarzyskie.
Potem oczywiście to odchorowuję. Wiem, że to niebezpieczne, ale nie umiem inaczej. Robię to wszystko ze strachu, bo panicznie boję się starości!
Czytaj także:
„Synowa zostawiła syna dla innego. Teraz wnuk wysłuchuje, jak wyzywa jego ojca od biedaków, bo ten pracuje w szkole”
„Mąż zostawił mnie z dziećmi i założył nową rodzinę. Teraz chce wrócić, w dodatku nie sam... Mam go przyjąć z powrotem?”
„Po śmierci męża straciłam czujność. Ludzie oszukiwali mnie i wyłudzali pieniądze na każdym kroku. Miałam tego dość”