Tak już jest, że im człowiekowi bardziej na czymś zależy, tym więcej kłód los rzuca mu pod nogi. Ja swoją drogę do upragnionej posady okupiłam wielkim… wstydem.
Trudno w naszych czasach znaleźć pracę bez znajomości, chyba każdy zdaje sobie z tego sprawę. Dlatego, gdy zadzwoniła do mnie przyjaciółka i powiedziała, że w jej biurze zwolnił się etat, a ona poleciła mnie na to miejsce, byłam jej bardzo wdzięczna. Szukałam zatrudnienia od kilku miesięcy, a moje oszczędności topniały jak śnieg na wiosnę…
– Obiecałam szefowi, że prześlesz mu swoje CV – usłyszałam od Hanki. – Zrób to, kochana, jak najszybciej, dobrze?
– Jasne, już biegnę do komputera! – obiecałam.
Wysłałam swój życiorys na adres mailowy, który mi podała. A już rano następnego dnia zadzwonił mój przyszły szef.
– Ma pani spore doświadczenie i dobre referencje – zaczął.
– Miło mi… – odparłam.
– Czy moglibyśmy się zatem umówić na rozmowę kwalifikacyjną? – zaproponował; zamarłam w radosnym oczekiwaniu. – W środę o dziesiątej, pani… Lalu? Mogę do pani tak mówić? – zapytał, a w jego głosie wyczułam lekkie rozbawienie.
– Oczywiście – zgodziłam się oniemiała, główkując, skąd on, na Boga, wie, jak nazywają mnie przyjaciele? Nawet Hanka nie znała tego przezwiska!
Tak brzmiała moja ksywka ze szkoły
Odłożyłam słuchawkę w lekkim szoku, po czym rzuciłam się do komputera. Otworzyłam swoją skrzynkę mailową i potwierdziły się moje najgorsze obawy. Okazało się, że w pośpiechu wysłałam mu swoje CV z niewłaściwego, prywatnego maila. Mój adres zaczynał się tam od nicka „laleczka87”…
– Szlag by to trafił! – wyrwało mi się. – Co ten facet musiał sobie o mnie pomyśleć? Na pewno, że jestem jakąś infantylną, nierozgarniętą idiotką! Muszę zmienić ten głupi adres mailowy!
Tak naprawdę, kiedy zakładałam to konto, nie zwróciłam uwagi na erotyczny wydźwięk adresu. Dla mnie Laleczka to był tylko niewinny pseudonim nadany mi przez przyjaciół w czasach liceum. Po prostu któregoś dnia zostałam przyłapana przez matematyka na czytaniu pod ławką pasjonującego kryminału Raymonda Chandlera…
– Żegnaj, laleczko! – powiedział mi wtedy Kapeć (który lubił chodzić po szkole w kapciach), gdy wywalał mnie z klasy. Taki był tytuł książki.
I w ten oto sposób do końca szkoły byłam Lalką.
Teraz ten mail o dziwacznym adresie miał mi służyć jedynie do korespondencji z kolegami…
– Laleczka87? Aleś wymyśliła! To brzmi jak oferta gorącej linii dla napalonych facetów! – skomentował kiedyś mój szwagier.
– Odwal się, świntuchu! – odparłam, nie zaprzątając sobie głowy jego skojarzeniami.
Jednak teraz było inaczej! „Ten dyrektor z pewnością uznał, że jestem kompletnie szurnięta! Żeby mu wysłać oficjalnego maila z takiego adresu… Co za obciach!” – nie mogłam się pozbierać przez całe popołudnie. W dodatku usłyszałam od przyjaciółki, że jej szef jest wyjątkowo surowym facetem ze szczątkowym poczuciem humoru. Zapewniłam więc sobie piękny start! Nie ma co!
O nie, to się nagrało!
Na środowe spotkanie ubrałam się wyjątkowo starannie, w stylu klasycznym, żeby zatrzeć pierwsze złe wrażenie. Pech chciał, że akurat tego dnia padał rzęsisty deszcz i wszystkie ulice zamieniły się w rwące potoki. „Spóźnię się! Nie dojadę na dziesiątą! – zaczęłam panikować, posuwając się w żółwim tempie w sznurze samochodów. – Może będzie lepiej, jak zadzwonię i uprzedzę, że będę spóźniona?” – pomyślałam.
Na szczęście miałam przy sobie numer komórki szefa, więc go wybrałam, ale usłyszałam tylko standardową zapowiedź na sekretarce: „Połączyłeś się z numerem… Po usłyszeniu sygnału zostaw wiadomość…”. Dokładnie w tym momencie jakiś gość jadący z naprzeciwka dodał gazu, aby przejechać rozległą kałużę, i posłał w moim kierunku fontannę wody, która obryzgała mój samochód po sam dach.
– No co za dupek! – wrzasnęłam pod jego adresem i… usłyszałam pisk kończący nagranie na sekretarce telefonu dyrektora.
Zrobiło mi się słabo.
Moje przekleństwo zostało uwiecznione na taśmie, więc zamiast przeprosin za spóźnienie pan dyrektor będzie mógł je sobie za chwilę odsłuchać. Tak na dobry początek dnia. Super! Gdybym miała pistolet, pewnie bym sobie strzeliła w łeb! Miałam ochotę zawrócić do domu, wczołgać się pod kołdrę i nie wychodzić spod niej przez najbliższy miesiąc. Albo i dłużej. Zamiast tego nakazałam sobie jednak pojechać na spotkanie. Byłam to winna przyjaciółce, a poza tym czy mogło mnie spotkać coś gorszego? Najwyżej dyrektor sklasyfikuje mnie jako niewychowaną idiotkę i nie zatrudni…
Kilka minut później zatrzymałam się pod biurem i wysiadłam z auta. Ociekające błotem prezentowało się jak te terenówki, które właśnie ukończyły rajd po bezdrożach. Wyglądało ohydnie, co zresztą wyraźnie odczytałam w oczach jakiegoś gogusia, który zaparkował niedaleko swoim wymuskanym passatem. Miałam ochotę pokazać mu język.
Bez entuzjazmu powlokłam się do windy i dotarłam pod gabinet dyrektora.
– Pan dyrektor zaraz panią poprosi – zaszemrała zgrabna sekretarka, wskazując mi krzesło.
Punktualnie o dziesiątej drzwi się rozsunęły i stanął w nich… goguś z parkingu. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię!
– Pani Anna? – zapytał.
– Tak, to ja. Anna. Dla przyjaciół Lala – przestawiłam się z płonącymi policzkami.
– Zapraszam do gabinetu – odparł facet oficjalnie, puszczając mnie przodem. – Najpierw powiem pani kilka słów o firmie – zaczął, gdy usiedliśmy.
Aż się popłakał ze śmiechu
Starałam się słuchać go uważnie, ale… cały czas się bałam, że kiedy się znowu odezwę, to on w końcu rozpozna mój głos. „Przekleństwo na nagraniu w zestawieniu z tą idiotyczną Laleczką i jeszcze brudnym samochodem skończy się dla mnie jednoznacznie” – myślałam.
Facet gadał i gadał, a moje nerwy były już w takim stanie, że kiedy w końcu padło z jego ust:
– To jest praca z klientami, a ja nie wiem, jak pani sobie radzi ze stresem… – przerwałam mu i wypaliłam:
– Panie dyrektorze! Najpierw przez pomyłkę wysłałam panu życiorys z tego durnego prywatnego maila, potem nagrałam panu na sekretarkę chamskie wyzwisko i na koniec zaparkowałam koszmarnie brudne auto obok pana wymuskanego passata… Jeśli po tym wszystkim ani nie padłam na zawał, ani nie potrzebowałam opakowania tabletek uspokajających, tylko cała i żywa dotarłam na nasze spotkanie, to chyba ze stresem radzę sobie całkiem nieźle!
Dyrektor popatrzył na mnie zaskoczony, po czym zamrugał z niedowierzaniem oczami.
– Ten „dupek” to pani?
– Ja – przyznałam niechętnie. – Ale to naprawdę nie było do pana, tylko do kierowcy, który mi akurat ochlapał błotem samochód! Nagrało się przypadkiem.
Dyrektor popatrzył jeszcze na mnie przez chwilę w skupieniu, a potem… jak nie ryknął śmiechem!
– Ma pani tę posadę! – wydusił z siebie wreszcie, klepiąc się po udach i ocierając łzy.
I chyba jest ze mnie zadowolony, bo właśnie dzisiaj, po trzech miesiącach próbnego stażu, dostałam stałą umowę!
Czytaj także:
„Chodziłam jak koń w kieracie: praca, dom, dzieci. Chciałam miłości, ale samotna matka nie jest >>gorącą partią<<”
„Najazdy rodziny były naszym utrapieniem. We własnym domu czułam się jak pracownik pensjonatu. Cóż, jestem im to winna”
„Ukochany trafił do aresztu, bo moja córka rzuciła fałszywe oskarżenia. Uwierzyłam jej i teraz bardzo tego żałuję”