„Wolałem harować w hucie, niż znosić teściową. Zostawiłem żonę z tą mendą, bo wolałem kasę i panienki. Popełniłem błąd"

Załamany mężczyzna fot. Adobe Stock, Forewer
„Moja mama nie była aniołem i na pewno trochę się czepiała Tereski, jednak to, co wyprawiała jej matka w stosunku do mnie… No, to już nie mieści się w głowie! Na moje jedno słowo miała dziesięć, a wszystkie złe i obelżywe. Obgadywała mnie do sąsiadek, że jestem leń, mam dwie lewe ręce, zachowuję się jak szczeniak, a jedyne, co mi się udało, to zmajstrowanie dzieciaka".
/ 27.12.2022 12:30
Załamany mężczyzna fot. Adobe Stock, Forewer

Nikt nie wierzy, że nie wiedziałem o uzależnieniu mojej Tereski. „Niemożliwe! – słyszę. – Jak się żyje pod jednym dachem, śpi w tym samym łóżku i je przy wspólnym stole, to nie ma tajemnic. Wcześniej czy później coś się zauważy… No, chyba że ludzie są dla siebie całkiem obcy, ale wy przecież byliście dobrym małżeństwem!”. Co mam odpowiadać?

Pobraliśmy się czterdzieści sześć lat temu jako ledwo opierzone dwudziestolatki, które tak się pokochały, że nie dały się przekonać do czekania na lepsze czasy, żeby razem zamieszkać. Nie mieliśmy mieszkania, oboje dopiero co skończyliśmy naukę w szkołach pomaturalnych, szukaliśmy pracy, a nasze rodziny były przeciwne tak szybkiemu małżeństwu. Nie zostawało nic innego, jak tylko postawić wszystkich przed faktem dokonanym i zawiadomić, że nie ma na co czekać, bo dziecko jest w drodze.

Tak się ułożyło, że moja mama nie lubiła Tereski, a na mnie jej mama wręcz nie mogła patrzeć! Dlaczego tak było? Z perspektywy minionych lat patrzę na to spokojniej i dlatego mogę zrozumieć, że nie ułatwialiśmy naszym matkom zadania. Byliśmy krnąbrni, zarozumiali, pyskaci i wydawało się nam, że pozjadaliśmy wszystkie rozumy. Nie słuchaliśmy żadnych rad ani argumentów i chociaż zależeliśmy od innych, chcieliśmy nimi rządzić.

Najpierw zamieszkaliśmy u mnie w domu, ale wytrzymaliśmy tylko dwa miesiące. Tereska od świtu do nocy kłóciła się z moja matka, i to właściwie o wszystko. Chciała wprowadzać swoje porządki, przestawiała naczynia w maminym kredensie, brała bez pytania talerze i półmiski ze ślubnej zastawy moich rodziców, mówiąc, że nie rozumie, po co oszczędzać „te skorupy”. Mama uważała, że niczego nie szanuje, lekceważy zasady jakie są w jej domu, o nic nie zapyta, jakby nie ona przyszła do mamy, a odwrotnie.

Największa awantura wybuchła,  kiedy moja młoda żona wyciągnęła z szafy haftowaną, pościelową bieliznę, a potem ją zalała herbatą. Mama się popłakała, bo te powłoczki były szyte jeszcze przez jej mamę i nigdy dotąd nieużywane. Tereska też krzyczała i płakała, że jest na ostatnich nogach tuż przed porodem, a teściowa się czepia o głupoty i ją denerwuje. Nie było innego wyjścia, tylko złapać najpotrzebniejsze rzeczy i przenieść się do rodziców Tereski. Tak zrobiliśmy!

I wtedy zaczął się prawdziwy koszmar

Moja mama nie była aniołem i na pewno trochę się czepiała Tereski, jednak to, co wyprawiała jej matka w stosunku do mnie… No, to już nie mieści się w głowie! Na moje jedno słowo miała dziesięć, a wszystkie złe i obelżywe. Obgadywała mnie do sąsiadek, że jestem leń, mam dwie lewe ręce, zachowuję się jak szczeniak, a jedyne, co mi się udało, to zmajstrowanie dzieciaka.

Była tak złośliwa, że na przykład chowała mi dokumenty, spodnie, skarpetki, buty, żebym tylko ich szukał i się denerwował. Stała wtedy przy kuchni, świdrowała mnie wzrokiem, kpiąco się uśmiechała i dogadywała złośliwie… Mieszkaliśmy tam półtora roku i nabawiałem się wrzodów żołądka. W dodatku teść popijał i bardzo często wracał po kielichu, i wtedy też dokładał swoje trzy grosze. Tereska bez przerwy chodziła zaryczana, dziecko też płakało całe noce, nie mieliśmy ani grosza, więc ten czas wspominam jak prawdziwy dramat.

Teraz myślę, że Tereska już wtedy sięgała po proszki na uspokojenie. Kiedy ją kiedyś zapytałem, czy to prawda odpowiedziała: „A ty myślisz, że ja bym bez tego przetrwała? Wyskoczyłabym z dzieckiem przez okno!”. Od 1972 roku w Zagłębiu Dąbrowskim zaczęła się budowa huty Katowice, którą wymyślił i zdecydował o jej powstaniu Edward Gierek, i która stała się najważniejszą wówczas częścią wielkiego, socjalistycznego planu rozwoju kraju.

Do huty od razu w poszukiwaniu pracy zaczęli zjeżdżać ludzie z całej Polski. Tam była realna szansa na lepsze zarobki, perspektywa własnego mieszkania i jakiejś stabilizacji. Tacy jak my nie mieli się nad czym zastanawiać, trzeba było ryzykować i pakować walizki. Wtedy po raz kolejny moja teściowa stanęła okoniem i zdecydowała:

– On niech jedzie i sprawdzi, jak tam jest – powiedziała. – Ciebie (to było do Tereski) i dzieciaka nie puszczę na niepewny chleb, a może nawet poniewierkę. Niech ten niezguła przygotuje dla was grunt, wtedy się zobaczy!

Zamieszkaliśmy razem po 7 latach

Tereska znowu rozpaczała, że się rozstaniemy, chociaż między nami nie było już wówczas takiej wielkiej miłości. Przechodziliśmy przez piekło, może nawet żałowaliśmy, że tak parliśmy do ślubu, może przychodziło nam do głowy, że trzeba było poczekać. Ale przed rozłąką wszystkie żale i złe myśli znowu się gdzieś zapodziały i byliśmy sobie bliscy jak kiedyś.

Wyjechałem wczesną wiosną 1976 roku. Dostałem pracę w stalowni, przy wielkim piecu. Kto tam nie był, nie ma bladego pojęcia jaka to była praca! Mieszkałem w hotelu robotniczym, w czteroosobowym pokoju. Wracałem tak zmęczony, że waliłem się na wyrko jak kłoda i spałem do następnej zmiany. Po jakimś czasie każdy, nawet największy robol chce się zabawić, więc i ja szedłem z kolegami na wódę i panienki. Do Tereski dzwoniłem z obowiązku raz w tygodniu, pytałem jak ona i dziecko, mówiłem, że u mnie wszystko w porządku, i od razu po zakończeniu rozmowy o niej zapominałem. Wysyłałem jej pieniądze na utrzymanie i uważałem, że to wystarczy.

Miałem w tym czasie dwa romanse. Wszyscy o tym wiedzieli, ja się też specjalnie nie ukrywałem, więc obojętnie przyjąłem wiadomość, że o wszystkim dowiedziała się także Tereska. Czułem się rozgrzeszony, bo przecież pracowałem jak na katordze, żeby tylko ona miała jako tako, więc coś mi się od życia należało. Kiedy przyjechałem na święta do teściowej i Tereska zaczęła mi robić aluzje i wyrzuty, odwróciłem się na pięcie i wyszedłem.

Było mi wszystko jedno, co ona sobie myśli. Zostawiłem ją we łzach i nawet mi do głowy nie przyszło, że po moim wyjeździe nałykała się proszków. Dowiedziałem się o tym wiele lat później. Nasz syn szedł do szkoły podstawowej, kiedy wreszcie dostałem mieszkanie i Tereska się do mnie przeniosła. Przez pół roku się do siebie przyzwyczajaliśmy, bośmy byli jak obcy, ale w końcu jakoś zaczęliśmy żyć znowu razem. Teraz wiem, że ona regularnie była na proszkach, że brała ich coraz więcej. Wówczas niczego nie dostrzegałem, ale jak miałem coś widzieć, kiedy ja jej prawie nie znałem? Miała wahania nastroju, bywała nie do zniesienia, ale szybko się uspokajała.

Jakoś pchaliśmy ten koślawy wózek

Możecie mi nie uwierzyć, ale uważam, że nie byliśmy wcale gorsi od innych małżeństw, które znaliśmy.  Tereska była bardzo dobrą matką, ale nawet jej ukochany Krzyś też nie wiedział, że jego mamusia na dzień dobry bierze garść prochów na rozruch. Czy to tak trudno ukryć przed najbliższymi? Wcale nie! Gdyby było trudno, przecież byśmy coś zauważyli! Dopiero kolejny atak wątroby i żółtaczka spowodowały, że zadaliśmy sobie pytanie, skąd to się wzięło?

– Objawy wyraźnie polekowe – powiedział nam doktor opiekujący się Tereską w szpitalu. – Pacjentka jest uzależniona… Panowie o tym nie wiedzieliście?!

To był szok!

Teraz, kiedy nareszcie żyjemy spokojnie, kiedy nie potrzebujemy dużo, więc na wszystko nam starcza, kiedy możemy się cieszyć synem i jego sukcesami, spada taki grom z jasnego nieba. Tereska jest bardzo chora, kto wie, czy nie będzie potrzebny przeszczep, żeby uratować jej życie.

– Coś ty najlepszego narobiła? – pytam. – Zrujnowałaś sobie zdrowie na własne życzenie! Jak można było tak postępować? Po co ci te proszki?

– Na szczęście! – mówi. – Bez tego bym nie dała rady. Dziwisz się?

– I co? Dały ci to szczęście? 

– Nie dały, ale bez nich byłoby jeszcze gorzej – odpowiada.

– Czyli co? Było warto?

– Nie było, ale teraz już za późno, żeby o tym myśleć. Szkoda…

– Czego szkoda?

– Nas. Mnie, ciebie, naszego życia.

– Jeszcze się nie kończy. Damy radę, Tereska. Tylko mi uwierz, że warto jeszcze raz spróbować i przypomnieć sobie, jacy kiedyś byliśmy.

– Myślisz, że warto?

Patrzę na nią i znowu widzę dwudziestolatkę, którą kiedyś kochałem do szaleństwa. Przez lata się gdzieś chowała i nagle wraca… Wiem na pewno, że nie mogę pozwolić jej odejść, więc ją mocno przytulam i proszę jeszcze raz:

– Uwierz mi, uwierz… Będzie dobrze. Tylko się postaraj. Nic się nie kończy, bo nie chcemy, żeby się skończyło, uwierz mi, będzie dobrze.

Tereska się uśmiecha. Patrzymy na siebie, jakby nie było tych złych, obcych lat, jakby wróciła nasza młoda miłość. Będzie dobrze! Musi być. 

Czytaj także:
„Moja teściowa to baba z piekła rodem. Musieliśmy z nią mieszkać, ale ona za wszelką cenę chciała się mnie pozbyć”
„Moja teściowa do wszystkiego się wtrąca. Wybrała nam meble i pościel, ale przegięła z wyprawkę dla mojego dziecka"
„Moja teściowa uwielbiała eks-żonę Krzyśka - mnie nie cierpiała. Nazywała mnie jej imieniem i nie przyszła na nasz ślub”

Redakcja poleca

REKLAMA