Szpital, a szczególnie oddział onkologiczny dla dzieci, jest miejscem, w którym można stracić wiarę. Ja tego doświadczyłam. Ogrom cichego cierpienia poraża i człowiek zadaje sobie pytanie: za jakie grzechy? Przecież dzieci niczym nie zawiniły, za co są karane? Dlaczego moje dziecko jest chore?
Codziennie o to pytałam z coraz większą złością. O pokorze już dawno zapomniałam, byłam matką walczącą o zdrowie córki. Z przyjemnością raniłabym i zabijała, byleby tylko moja Anetka mogła wrócić do domu, żeby dane jej było normalnie żyć, żeby odrosły jej włosy, żeby mogła śmiać się z byle czego z koleżankami, robić głupstwa i przeżywać pierwsze zauroczenia chłopcami, żeby… Żeby była zdrowa. Tylko tyle, o więcej nie prosiłam.
Ale widocznie to było za dużo
Najbardziej denerwowali mnie wolontariusze, wolni od trosk, zdrowi ludzie, którzy przychodzili, aby zrobić dobry uczynek. Łatwe, bardzo łatwe. Mogłabym być jedną z nich, dlaczego nie. Zabawiać chore dzieci, a potem wracać do domu z miłym poczuciem dobrze spełnionego obowiązku. Być szanowaną, a nawet podziwianą za pomoc bliźniemu. Byłam niesprawiedliwa? No cóż, pewnie tak, ale wydawało mi się, że mam prawo oceniać. Prawo zrozpaczonej matki.
Moja Anetka była częstym gościem na oddziale, w szpitalu spędziła więcej miesięcy niż w szkole. Choroba wracała, cofała się i znów wracała, fundując nam istne piekło. Od ulgi przez nadzieję aż do całkowitego zwątpienia. A potem znów wątłe promyki nadziei.
– Reaguje na leczenie – mówili lekarze.
Wtedy odżywałam i znów zaczynałam widzieć świat wokół siebie.
Niepozorna dziewczyna, która pojawiała się na oddziale, nie wyróżniałaby się z tłumu, gdyby nie włosy. Były długie, lśniące, spadały kaskadą aż na plecy. Co za pustak, żeby tak się afiszować bujną fryzurą.
Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni. A ja wydałam wyrok, ledwie rzuciwszy na nią okiem. Według mnie była głupia jak but i pozbawiona empatii, a na oddział przywiodła ją fałszywa religijność. Nieraz słyszałam, jak namawiała chore dzieci, by nie traciły nadziei, opowiadała im o Bogu, który czuwa nad nimi jak ojciec. Katechetka od siedmiu boleści! Łatwo jej było mówić, to nie jej odebrano siły i możliwości.
Ona nie ma za grosz empatii
Przyznam, że znienawidziłam tę dziewczynę. Chętnie bym się jej pozbyła z sali Anetki, ale była bardzo lubiana przez personel. A moja córka wprost ją ubóstwiała i nie mogła się doczekać odwiedzin.
– Kiedy przyjdzie Maja? – pytała ciągle.
Anetka miała 12 lat i potrzebowała nie tylko matki, ale także koleżanek. Majka miała może lat 20, ale w oczach mojej córki była idealną kandydatką na przyjaciółkę. W moich nie.
Te włosy! Podkreślały różnicę w wyglądzie obu dziewczyn, niemożliwie, żeby Anetki nie dręczyła z tego powodu zazdrość. Nie chciałam, by moja córka dodatkowo cierpiała, widząc mizerię swojego stanu. Która nastolatka nie przykłada wagi do ładnego wyglądu?
Majka była przybyszem ze świata zewnętrznego, przypomnieniem o brakach, kłuła w oczy. Że to małostkowe? Nieważne w obliczu choroby? Pewnego dnia nie wytrzymałam i dałam Majce do zrozumienia, że zamiatanie puklami przed nosem chorej Anety jest co najmniej niedelikatne.
– Ale ja lubię jej włosy – zaprotestowała córka. – Miło popatrzeć. Może ja kiedyś też będę miała taką fryzurę?
Zabolało mnie serce. Ostatnio często kłuło mnie w lewym boku, wyżej i niżej. Nerwy i ciągły stres dawały o sobie znać. Nieważne.
– Powinna pani odpocząć – troskliwe spojrzenie wolontariuszki przylgnęło do mnie jak ciepła macka.
Wzdrygnęłam się.
– Jest pani przeczulona, reaguje niewspółmiernie do sytuacji. Ze zmęczenia.
– Jesteś lekarzem? A może psychologiem? – spytałam ze złośliwą intencją.
– Znam te objawy z obserwacji – zmieszała się Majka. – Jeśli panią w jakikolwiek sposób dotknęłam, to przepraszam. Chciałam tylko powiedzieć…
– Już dobrze – przerwałam. – Owszem, jestem zmęczona, ale nie mam zamiaru stąd wychodzić. Nie zrozumiesz tego.
– Dlaczego nie? Wiem, że niektórzy rodzice muszą być przy dziecku, w domu i tak nie wypoczną.
– A ty skąd to wiesz? A, niech zgadnę. Z obserwacji.
Majka spuściła głowę, zamiatając długimi włosami po kołdrze Anetki. Aż syknęłam.
– Pójdę już – zrozumiała grubą aluzję i mimo protestów mojej córki wyszła z sali, mijając się w drzwiach z siostrą Alą.
– A ją co ugryzło? – pielęgniarka odwróciła się za dziewczyną.
– Zrobiło jej się przykro, bo mama jej nie lubi – wypaliła Anetka.
Siostra spojrzała na mnie nieprzychylnie
– A to dlaczego? Majka to prawdziwy anioł, pomogła wielu dzieciom przejść przez najcięższy okres leczenia. Nie wiem, skąd ta dziewczyna ma tyle siły, cierpliwości i głębokiej wiary. Widuję tu różnych ludzi, lepszych i gorszych, ale kogoś takiego jak Maja widzę pierwszy raz.
– Zauważyłam, że ta dziewczyna jest tu wyjątkowo zadomowiona – przyznałam nieco kąśliwie.
– Nic dziwnego, prawie się wychowała na oddziale.
– Jak to? Była pacjentką na onkologii?
– Nie wiedziała pani? Wszyscy ją tu znamy. Wróciła do nas jako wolontariuszka, kiedy całkiem wyzdrowiała. Mówi, że stara się nie pamiętać złych chwil, a przychodzi, bo wie, jak pomóc dzieciom. Co im powiedzieć, żeby rozniecić nadzieję. Widzi w małych pacjentach siebie i pamięta, czego potrzebowała, jakich słów, gestów i zachowań. Wspaniała dziewczyna, prawda?
– Hm, zapewne – ciągle nie mogłam się przekonać do nowej kandydatki na świętą. Ludzie robią tyle rzeczy dla poklasku!
– Źle ją pani osądziła, uprzedziła się pani do niej. Nieładnie. Ta dziewczyna na to nie zasługuje – siostra zakończyła rozmowę.
Wyszła z sali, nie zaszczycając mnie spojrzeniem.
Ta dziewczyna też swoje przeżyła
Znów zakłuło mnie w boku. Przymknęłam oczy i próbowałam przeczekać. Nauczyłam się, że chwila spokoju działa lepiej niż lekarstwa.
– Mamo, pójdziemy do sali zabaw? Nie mogę wytrzymać w łóżku.
– To znaczy, że lepiej się czujesz – ucieszyłam się.
Anetce wracała wola życia i dziecięca niecierpliwość. To był dobry znak. Pomogłam jej wstać i powoli poszłyśmy na koniec korytarza, gdzie kręciły się dzieci. Anetka usiadła przy stoliku i zaczęła rozmawiać z młodszą dziewczynką. Odeszłam kawałek, żeby miały trochę swobody.
– Proszę usiąść – usłyszałam z boku znajomy głos.
To znowu ona – pomyślałam ze znużeniem. Nienawiść do Majki wyparowała, teraz widziałam w niej dziewczynę doświadczoną przez chorobę, a nie pustą lalkę z długimi włosami.
– Siostra Ala powiedziała mi, że byłaś pacjentką na tym oddziale. Nie wiedziałam, że chorowałaś. Przepraszam – powiedziałam niespodziewanie dla samej siebie.
– Za co pani przeprasza?
– Za to, co o tobie myślałam. Nie powiem nic więcej, żeby nie było ci przykro. Wybacz mi.
Twarz dziewczyny rozjaśnił szczery uśmiech. Trochę odtajałam w jego cieple. Ta dziewczyna naprawdę miała w sobie coś nie z tego świata. Prawie usłyszałam szum anielskich skrzydeł.
– Czułam, że pani mnie nie znosi, i bardzo chciałam to zmienić. Teraz już jest dobrze – powiedziała spokojnie.
– Nic nie jest dobrze – pokręciłam głową. – Rozejrzyj się. Tyle tu nieszczęścia. I moja Anetka…
– Trzeba mieć nadzieję, zaufać. Wszyscy jesteśmy pod Jego opieką.
Zdumiałam się, z jaką pewnością to powiedziała. Proste słowa, czasem nadużywane, nabrały w jej ustach nowej mocy.
To nie był frazes, tylko przypomnienie
– Tak, wiem – powiedziałam w zadumie.
– Potrzebna jest pani wiara, a nie wiedza. To nie to samo. Nie jest pani samotna ani bezradna, bo On czuwa.
– Tak trudno w to uwierzyć, szczególnie w takim miejscu…
– To przyjdzie samo – powiedziała łagodnie. – Trzeba tylko na to pozwolić.
Wstała i poszła. Nie spuszczałam z niej wzroku. Kim była? Człowiekiem czy aniołem przysłanym do chorych dzieci? Głośne okrzyki, wariacki śmiech i tupanie małych nóżek przerwały wzniosłe rozmyślania. W kąciku zabaw zawrzało, ktoś kogoś gonił, inny wrzeszczał: puszczaj!
Majka apelowała o spokój, Anetka chichotała jak szalona. Zwyczajne życie wypuszczało nieśmiałe pączki, przebijało się przez sterylną skorupę cierpienia. Anielica goniła jakiegoś żwawego pacjenta, który porwał rysunek Anety i wiał, aż się kurzyło. Oboje wpadli na siostrę, która zachwiała się, omal nie wypuszczając tacy z lekarstwami.
– Marek, nie biegaj, bo się przewrócisz! – zawołała pielęgniarka za umykającym przed Majką pacjentem. – Miło popatrzeć, jak się bawią – uśmiechnęła się do mnie.
Czytaj także:
„Zajęta karierą ignorowałam, że mąż romansuje z moją przyjaciółką. Latami tkwiłam w chorym układzie, a moja córka cierpiała”
„Moja córka gardzi naszym życiem. Uważa, że dziadujemy i niczego się nie dorobiliśmy, ale w robocie nie pomaga”
„Moja córka nie ma problemu z byciem kochanką. Nie widzi, że ten drań zwyczajnie ją zwodzi i nigdy nie rozwiedzie się z żoną”