„Zajęta karierą ignorowałam, że mąż romansuje z moją przyjaciółką. Latami tkwiłam w chorym układzie, a moja córka cierpiała”

kłótnia matki z córką fot. iStock by Getty Images, gpointstudio
„– Przyjaciółka od siedmiu boleści – parsknęła pogardliwie. – Cwaniara jedna. Owinęła was sobie wokół palca. Ty byłaś zbyt dumna, żeby z nią rywalizować, ojciec zbyt słaby, żeby się uwolnić, a wujcio Zenek za wygodny. Po co zmieniać idealny układ, skoro wszystkim pasuje… – zacisnęła ręce na poręczy barierki”.
/ 14.04.2023 19:15
kłótnia matki z córką fot. iStock by Getty Images, gpointstudio

Zbyt często ostatnio stoję w oknie i patrzę na majaczący w oddali horyzont. Chciałabym, żeby coś na mnie za nim czekało, coś innego niż szara i pełna łez rzeczywistość. 

Za chwilę maj, znowu, który to już? Trzydziesty szósty. Kiedyś odmierzałam czas radośniej, wraz z nadejściem kolejnego maja. Kwitły kasztany, pachniały bzy, świeżo upieczeni maturzyści zdawali się niewiele młodsi ode mnie… Kiedy smutki przesłoniły mi wiosenne niebo? Przecież nie jestem jeszcze stara! Więc dlaczego czuję takie zniechęcenie, zmęczenie, nie w mięśniach i stawach, ale gdzieś głębiej, w środku…

Mam dreszcze. Boli mnie głowa. Dzwonię na uczelnię i uprzedzam, że dzisiaj nie przyjdę. Wykorzystuję jeden z wielu, bardzo wielu dni zaległego urlopu. Robię sobie herbatę z cytryną i wracam na stanowisko przy oknie. Próbuję ogrzać dłonie, ściskam gorącą szklankę, parzę palce, ale chłód wewnątrz mnie nie znika.

Czyja to wina? Marka, Lilki… czy jej, tej drugiej? Najłatwiej byłoby powiedzieć, że to oni zamknęli mnie w czterech ścianach samotności, że to przez nich przypominam pusty dzban, w którym nie pozostała nawet kropla życiodajnego wina. Ale przecież sama pozwoliłam wtłoczyć się w ten dziwny, chory układ. Nie protestowałam, gdy nasza rodzina zaczęła się rozpadać. Nie umiałam nawet z tym skończyć.

Raz spróbowałam. Lilka miała wtedy dziewięć lat. Bawiła się akurat lalkami w swoim pokoju. Otworzyłam cicho drzwi i spojrzałam na nią.

Zagroziła mi, że ucieknie z domu

– Kochanie, chciałam z tobą porozmawiać… – zaczęłam niepewnie.

– Yhy – mruknęła moja córka, nie przerywając zabawy.

Podeszłam i usiadłam obok niej.

– Wiesz, że oboje z tatusiem bardzo cię kochamy. To się nigdy nie zmieni.

– No, wiem. Ja też was kocham – odparła odruchowo.

– Ale bywa, że między ludźmi nie układa się tak dobrze, jakby chcieli. Pamiętasz Kasię? W przedszkolu była twoją przyjaciółką…

– Ale już nie jest – burknęła Lilka. – Teraz bawi się głównie z tą głupią Baśką. A do mnie przyłazi tylko wtedy, kiedy czegoś potrzebuje. Podła! Nie chcę jej znać.

– Rozumiem, zawiodłaś się na niej, to boli. Tata i ja też… – zamilkłam, szukając właściwych słów. – Ja i tatuś nie dogadujemy się już tak jak dawniej.

– Nie lubisz taty? Gniewasz się na niego? – odłożyła lalkę i spojrzała na mnie uważniej. – Każ mu przeprosić. Jak ja coś nabroję, to potem przepraszam i już po krzyku.

– To nie jest takie proste, córeczko – pogłaskałam ją po głowie. – Są takie rzeczy, za które nie wystarczy przeprosić. Od jakiegoś czasu myślę, że może lepiej by było, gdyby… gdyby tata się od nas wyprowadził.

Lilka zmarszczyła brwi.

– Gdzie wyprowadził? Po co? Mamo… czy wy się chcecie rozwieść?! – krzyknęła, zrywając się na równe nogi. – Dlaczego?! Przecież wy się nawet nie kłócicie!

– Chciałabym, żebyśmy się kłócili – wyrwało mi się. – Porządna awantura oczyściłaby atmosferę, ale tata woli udawać, że nic się nie dzieje… – umilkłam, widząc strach córki.

– Nie zgadzam się! Słyszysz? Nie zgadzam się! – krzyczała, zaciskając pięści. – Co koleżanki powiedzą? Ze wstydu się spalę! Nie pozwolę wam. Nie możecie mi tego zrobić, zabraniam! – zaczęła płakać.

– Już dobrze, skarbie, uspokój się. Nie zrobię nic wbrew tobie, obiecuję… – objęłam ją mocno.

– Przysięgnij, że się nie rozwiedziecie! – zażądała. – Przysięgnij, bo inaczej ucieknę z domu.

– Nie strasz mnie – powiedziałam surowo, ale zaraz dodałam łagodniej: – Obiecuję, że poczekam, aż dorośniesz i sama zrozumiesz.

– Nigdy! – rzuciła twardo. – Zawsze będziemy razem.

– Zawsze to bardzo długo, kochanie... – uśmiechnęłam się smutno. – Ty też kiedyś odejdziesz z domu.

– Możliwe, ale dopiero za tysiąc lat – odparła beztrosko.

Znowu była zadowoloną z życia dziewięciolatką. W swoim mniemaniu zażegnała kryzys. Spokojnie wróciła do przerwanej zabawy.

Była za mała, żeby zauważyć, że jej rodzice już się nie kochają. Prawdę mówiąc, nie mogła nawet pamiętać, że kiedyś było inaczej. Podeszłam do okna… Chyba właśnie wtedy zaczęło się moje wypatrywanie odpowiedzi za horyzontem.

Dziękowaliśmy Bogu za wspólne życie…

Kiedy przestaliśmy się kochać? Tuż po ślubie potrafiliśmy tulić się do siebie całą noc i płakać ze szczęścia. Czemu już tak nie umiemy? Przez nią, przez Urszulę? Przecież nie pojawiła się nagle. Znałam ją od lat. Nawet odradzała mi to małżeństwo.

– Zuzka, zastanów się. To babiarz, rozrywkowy facet – mówiła. – Oboje jesteście dopiero na drugim roku studiów. Z czego będziecie żyli? Jeszcze dziecko w drodze. Może lepiej…

– Nie! – przerwałam jej gwałtownie. – O tym zapomnij! I nie martw się o nas. Poradzimy sobie doskonale. Grunt, że się kochamy. Wszystko inne samo się jakoś ułoży.

Z początku to wystarczało. Marek mył wagony, łapał fuchy na targach, robił wszystko, żeby starczyło na chleb z dżemem i mleko. Ja dorabiałam szyciem i korepetycjami. Boże, jacy my byliśmy wtedy szczęśliwi! Gdy patrzyliśmy na naszą śliczną córeczkę, łapaliśmy się za ręce i dziękowaliśmy Bogu za nią, za siebie i za nasze wspólne życie. Kiedy rozmieniliśmy ten cud na drobne?

Skończyliśmy studia. Ja dostałam pracę na uczelni, Marek jako świeżo upieczony inżynier zatrudnił się w telekomunikacji. Nie zarabialiśmy wiele, ale i tak mieliśmy prawie dwa razy więcej niż przedtem. Mogliśmy sobie pozwolić na drobne szaleństwa. Ładne ciuszki dla Lilki, kosmetyki dla mnie, samochód na raty dla Marka.

To wtedy zaczęliśmy urządzać imprezy. Tradycją stało się, że przynajmniej dwa razy w miesiącu zjawiali się u nas znajomi. Za punkt honoru stawiałam sobie ugościć wszystkich jak najlepiej. Biegałam po sklepach, a potem krzątałam się w kuchni, szykując wymyślne dania. Mąż brylował wśród gości, ja – przy garnkach. Nie przeszkadzało mi to; nie przepadałam za przesiadywaniem w gwarnym zadymionym pokoju, wychylając toast za toastem. Może jednak trzeba było trzymać rękę na pulsie? Tym bardziej że traktowano mnie z pobłażaniem.

– Chodź do nas, Zuzka. Dość tego biegania. Myśmy się już najedli. Teraz ty coś zjedz, napij się, pogadaj z nami. Kiedy w końcu zrobisz ten swój doktorat? Będziesz coś z niego miała? Prócz odcisków na mózgu.

Moje ambicje zawodowe niezmiennie ich bawiły. Nie dawałam się sprowokować, tak jak nie zamierzałam rozsmakowywać się za bardzo w mocnych trunkach. Ktoś musiał być trzeźwy. A gdyby Lilka się obudziła i czegoś chciała?

Urszula, jako przyjaciółka domu, również u nas bywała. Z mężem, ale to akurat nie miało większego znaczenia. Zenon pierwszy wybuchał irytującym chichotem, gdy Marek, już wstawiony, objaśniał:

– To moja uczona żona, Zuzanna. Bardzo zdolna i pracowita. Moja podpora, opoka, moja najlepsza przyjaciółka. Przy niej nie zginę. Podoba się wam? Jasne, że wam się podoba! Szczupła, drobna, ale silna jak tur, z zasadami. Sam wybierałem. Bo żonę trzeba wybierać tak, żeby podobała się innym… A oto – wskazywał na Urszulę – moja najukochańsza dziewczyna. Dziewczynę wybiera się dla siebie. Zawsze podobały mi się postawne, czarnowłose kobiety przy kości z dużym biustem. Bez zasad, potrafiące dotrzymać mi kroku w używaniu życia. Kiedyś mnie nie lubiła, a teraz wręcz przeciwnie…

Goście rechotali, a najgłośniej Zenek. Urszula zaciągała się papierosem, mierząc mnie wieloznacznym spojrzeniem. Ja zachowywałam kamienne milczenie. Po kolejnym z takich przedstawień stwierdziłam, że mam dosyć. Nie pasowałam ani do tego towarzystwa, ani do ich spaczonego poczucia humoru.

Skończyłam z imprezami, które przeniosły się do domu Urszuli. Nie oponowałam. Sama jednak nie zamierzałam dłużej w nich uczestniczyć. Żadna to była przyjemność.

– Może jednak wybierzesz się ze mną do Ulki? – spytał mimochodem Marek, wiążąc krawat przed lustrem.

– Mówiłam już tyle razy, że nie bawią mnie huczne, mocno zakrapiane imprezy. Wolę zostać w domu, odpocząć, posiedzieć trochę z Lilką. Za mało czasu jej poświęcam.

– Racja – potaknął. – Niedługo zamieszkasz na tej swojej uczelni.

– A ty u swojej ukochanej Urszuli! – warknęłam, czując rosnącą irytację. – Nie będę tam z tobą chodzić. Nie dam się więcej upokarzać. Chcesz romansować z moją byłą przyjaciółką, proszę bardzo. Ale beze mnie!

– Jak zwykle przesadzasz – wzruszył ramionami. – To tylko zabawa, towarzyski flirt, uczucie jak najbardziej platoniczne. Dla ciebie liczy się tylko praca, ja mam inne priorytety. Ula mnie rozumie, w przeciwieństwie do ciebie. Ale nic to… – pochylił się, całując mnie w czoło na do widzenia. – Na zawsze pozostaniesz moją najukochańszą żoną. Moją opoką. I zapomnij o rozwodzie – rzucił mi nagle czujne i ostrzegawcze spojrzenie. – Nie pozwolę ci odejść. Na pewno nie z Lilką, będę o nią walczył jak lew. No to pa, kocham cię!

Co zrobiliśmy temu biednemu dziecku?

Wyszedł. A ja wpatrywałam się w zamknięte drzwi pełna oszołomienia i przerażenia. Jak się domyślił? Od mojej pamiętnej rozmowy z córką minęły dwa lata. Nie wracałam do tematu, nie chcąc jej niepokoić. Jednak Marek nie był tak ślepy, jak mi się wydawało. Był za to bardzo wygodny. I wiedział, gdzie uderzyć. Nie zaryzykowałabym utraty córki.

Rozum podpowiadał, że to absurd, by sąd właśnie jemu przyznał opiekę nad dzieckiem. W końcu byłam matką! Ale w głębi serca pojawił się lęk. Czemu posunął się do szantażu? A może naprawdę mnie kochał? Po swojemu, inaczej niż kiedyś, ale… Bardziej czułam, niż wiedziałam, że jestem mu potrzebna. Beze mnie jego wygodny, nastawiony na zabawę świat zachwiałby się w posadach. Może tak pojmował miłość. Wolałam w to wierzyć. Bałam się stawiać wszystko na jedną kartę.

Pogrążyłam się w pracy, przesiadywałam na uczelni od rana do wieczora. Lilka przyzwyczaiła się do klucza na szyi, obiadów w szkolnej stołówce i dzielonych wakacji. Część spędzała ze mną, część z ojcem i Urszulą, którą nazywała ciocią. Zdawała się ją lubić; jej córkę traktowała jak przybraną siostrę. Byłam zazdrosna, ale cóż mogłam poradzić?

Marek coraz więcej pił i imprezował. Jakby przed czymś uciekał. W pracy mu się nie układało, bał się zwolnień. Był zazdrosny, że ja mogłam być spokojna o swoją posadę. Tak, na uczelni się ze mną liczono, ale w domu atmosfera zagęszczała się z miesiąca na miesiąc. Mój awans na stanowisko kierownika instytutu Marek skwitował ironicznym:

– Jasne! Uczona pani doktor, o krok od habilitacji, pnie się po szczeblach kariery. Nie to co my, nieudacznicy, szarzy śmiertelnicy przerażeni widmem bezrobocia. Chyba się upiję z tej okazji. Dołączysz się? – spytał, dolewając sobie wódki do piwa.

– Daj spokój – zaoponowałam. – Lilka nie jest już małym dzieckiem. Przynajmniej w domu mógłbyś się pohamować. Widzi, co się dzieje…

– Niech patrzy, niech się uczy życia, smarkula jedna! – prychnął. – Pyskata się ostatnio zrobiła. Stawia się, pomiata ojcem, ty ją tego nauczyłaś. Na wakacje też nie chce już ze mną jeździć. Wreszcie ci się udało. Przekabaciłaś ją na swoją stronę. Droga na wolność stoi otworem. Córunia sama przytrzyma drzwi, byś mogła mnie wykopać na ulicę. Zostałem sam.

To co mówił, brzmiało okropnie. Zdawał się stać na krawędzi załamania. Marek, mój mąż –  przegrany człowiek, który nagle zdał sobie sprawę, że stracił sens w życiu.

Nie rozumiałam, co się dzieje. Wmówiłam sobie, że to wina alkoholu, że znowu upił się na smutno. Stąd płaczliwy ton i roztkliwianie się nad sobą. Jak zwykle wolałam schować głowę w piasek, udać, że to nie moja wina, że robiłam wszystko, co w mojej mocy, by ta rodzina jakoś przetrwała. Jakże się myliłam!

Pewnego dnia przyłapałam ją z papierosem na balkonie.

Lilka, co ty robisz?! – krzyknęłam.

– Palę – odparła, wydmuchując dym. – Chciałam spróbować. Mam szesnaście lat, w tym wieku się eksperymentuje.

– Lila! – jęknęłam ze zgrozą.

Bez obaw. Nie smakuje mi – wyrzuciła niedopałek za barierkę. – I co teraz? Będzie kazanie?

– Nie wiem, jak z tobą rozmawiać, nie wiem, co powiedzieć…

– Nigdy nie wiedziałaś. Wybrałaś swoją pracę, mnie i ojca pozostawiłaś na pastwę tej modliszki.

– Masz na myśli… Urszulę?

– A kogo? – parsknęła pogardliwie. – Przyjaciółka od siedmiu boleści. Cwaniara jedna. Owinęła was sobie wokół palca. Ty byłaś zbyt dumna, żeby z nią rywalizować, ojciec zbyt słaby, żeby się uwolnić, a wujcio Zenek za wygodny. Po co zmieniać idealny układ, skoro wszystkim pasuje… – zacisnęła ręce na poręczy barierki.

Wydawało mi się, że ją lubisz

– Lody z podwójną bitą śmietaną też kiedyś lubiłam. Teraz robi mi się mdło na samą myśl. Dorosłam, jakbyś nie zauważyła.

Zauważyłam. Dopiero teraz. Ale kiedy moja mała dziewczynka przeobraziła się w tę oschłą, zamkniętą w sobie dziewczynę? Skąd gorzki ton w jej młodzieńczym głosie i stalowy błysk w młodych oczach? Co myśmy zrobili z tym dzieckiem?! Żyła między nami, między dwoma domami, dwoma rodzinami – w efekcie żyła i dorastała sama. Wydawała mi się tak poważna i rozsądna. Ponad swój wiek. Myślałam, że nie ma żadnych problemów, a musiała być najbardziej samotnym dzieckiem na świecie. Boże, co myśmy jej zrobili?!

Czy cokolwiek mnie z nim jeszcze łączy?

– Córeczko… – próbowałam ją pogłaskać, ale uchyliła się. – Zawsze mogłaś mi się zwierzyć…

– Zawsze? – spytała z ironią. – Zwłaszcza wtedy, gdy uciekałaś z domu na te swoje konferencje. Albo gdy płakałam w poduszkę na wakacjach, bo nie miał kto pocałować mnie na dobranoc. Ojciec nie pomyślał, a ciotka Ula się nie kwapiła. W końcu nie byłam jej córką, choć wszyscy wokół tak myśleli.

– Nie wiedziałam… – szepnęłam przez ściśnięte gardło.

– Bo wolałaś rozczulać się nad sobą, zamiast zrobić coś z tym chorym układem – oskarżyła mnie.

– Przecież nie chciałaś, żebyśmy się rozwiedli! – krzyknęłam ugodzona do żywego.

Spojrzała na mnie uważnie.

– Miałam dziewięć lat, mamo. Dziewięć – powtórzyła cicho. – Co ja wtedy wiedziałam o życiu? Nie trzeba było mnie słuchać. Gdybyś wtedy postawiła ojca pod ścianą, zawalczyła o niego, kazała wybierać, gdyby wiedział, że nie będzie odwrotu, może sto razy by się zastanowił, zanim… A tak – wzruszyła ramionami – nie musiał podejmować decyzji. Dał się omotać tej podłej babie i teraz żałuje. Myślisz, że dlaczego tyle pije? Ze szczęścia? Jeżeli o mnie chodzi, na pewno nigdy się nie zakocham, nigdy! – rzuciła z zawziętą miną.

– A gdybym teraz się z nim rozwiodła? Może by się pobrali…

Moja córka wybuchnęła śmiechem, w którym nie było jednak wesołości.

– Na jakim ty świecie żyjesz, mamo? – prychnęła. – Ciotka Ula pierwsza by go pogoniła. Tak jest jej dobrze. Ma męża, który nie zadaje pytań i nieźle zarabia. Ma chłoptasia do zabawy, który jak dobrze wyszkolony psiak przynosi fanty i macha ogonem, gdy się go pogłaszcze. Nawet mnie już się pozbyła, bo nie mam zamiaru dłużej robić za zasłonę dymną.

– Lilka, przerażasz mnie… – jęknęłam. – To co mówisz, jak mówisz… Skąd wiesz to wszystko?

– Bo mam oczy i nie zwykłam ich zamykać! – nagle zgarbiła się, skurczyła, jej plecy zadrżały, jakby powstrzymywała płacz.

– Kochanie! – przytuliłam ją z całych sił. Była wyższa ode mnie. Właściwie to ona przytulała mnie. – Przepraszam, Liluś, nie chciałam cię skrzywdzić, zawsze chciałam tylko twojego dobra, wyszło na opak. Przepraszam…

– Są rzeczy, za które nie można przeprosić, tak kiedyś powiedziałaś. To akurat zapamiętałam – powiedziała głosem bez wyrazu. – A może nie rozwiodłaś się z tatą, bo jednak wciąż liczyłaś, że się opamięta? Albo… i tobie ten układ odpowiadał. Nie wiem. Tylko ty znasz odpowiedź – poklepała mnie po plecach. – Muszę już lecieć, puść mnie.

– Dokąd? – wystraszyłam się.

– Do szkoły. Życie toczy się dalej. Mam sprawdzian z matmy. Ty lepiej zrób sobie dzisiaj wolne. Nie wyglądasz zbyt wyjściowo.

Powiedziała to jak zwykła nastolatka, beztrosko i rzeczowo zarazem, ale nie mogłam dłużej chować głowy w piasek. Gdzieś tam, w środku mojej młodziutkiej córki, kryła się przedwcześnie dojrzała młoda kobieta. Nieufna, zdradzona przez tych, którzy powinni być jej podporą i wzorem. Jak miała uwierzyć w miłość, skoro jej rodzice tego jednego najważniejszego egzaminu nie zdali?

Cicho trzasnęły drzwi.

Czy można mieć poprawkę z miłości? Co czuję do Marka? Czy łączy nas cokolwiek prócz córki i gorzko-słodkich wspomnień? Co właściwie mnie przy nim trzyma? Nadzieja czy strach przed zmianą? Nie wiem. Czy znajdę w sobie dość siły, by zawalczyć o rodzinę, o męża? Czy w ogóle chcę mu pomóc, dać jeszcze jedną szansę? I czy on sam tego chce? Bez niego się nie uda. Ale coś muszę zrobić. Odejść albo zostać i walczyć. Żadnego więcej „pomiędzy”. Dość zawieszenia w próżni. Mam czas, żeby się zastanowić. Aż Lilka wróci ze szkoły, Marek z pracy.

Na razie… stoję w otwartym oknie, gapię się przed siebie i marznę.

Czytaj także:
„Narzeczony miał romans z moją przyjaciółką. Gdy przyłapałam ich w łóżku, poczułam ulgę. Też kochałam kogoś innego”
„3 lata po śmierci męża odkryłam, że miał romans z moją przyjaciółką. Teraz ona jest chora i mogę nigdy nie poznać prawdy”
„Po rozwodzie, mój mąż związał się z moją przyjaciółką. Bolało, kiedy moja córka zaczęła traktować ją jak matkę”

Redakcja poleca

REKLAMA