„Moja córka gardzi naszym życiem. Uważa, że dziadujemy i niczego się nie dorobiliśmy, ale w robocie nie pomaga”

Moja matka to sztywniara fot. Adobe Stock, Brian
„Na dyskoteki i zabawy to ona pierwsza. Ledwie piątkowe popołudnie się zacznie, Paula już przed lustrem stoi. A ciuchy to osobny temat! Jak ja w jej wieku coś chciałam sobie kupić, to na grzyby szłam, jagody, sprzedałam i parę groszy zawsze wpadło. Z kolei teraz młode tylko po pieniądze ręce wyciągają, na gotowe czekają. Ile to już awantur było!”.
/ 01.03.2023 10:30
Moja matka to sztywniara fot. Adobe Stock, Brian

Ja też kiedyś byłam nastolatką, też się buntowałam, ale muszę przyznać, że tak „rewolucyjnych” pomysłów jak moja córa to nie miałam… Urodziłam się na wsi, na wsi się wychowałam, tu wyszłam za mąż i urodziłam dziecko. Nie powiem, żeby zawsze mi ta wieś odpowiadała. Wiadomo – jak człowiek był młody, to ciągnęło go do miasta, do zabawy, do kina. Bywało, że żałowałam, że nie jestem stamtąd, że nie mogę do kawiarni pójść, kiedy chcę, po sklepach ot, tak połazić.

Na tej naszej wsi to nic nie ma

Spożywczak jeden i sklep metalowy. Dawniej – jeszcze pamiętam – geesowski był, z gospodarstwem domowym. Teraz taki raczej przemysłowy, jak to mówią. Ale kino, kawiarnia? Gdzie tam! Jak byłam młoda, to naprzeciwko kościoła knajpę stary Józek prowadził, gospodę. Stypy tam były, ale na co dzień – mordownia. Chłopy na wódkę tam przychodzili i na piwo, porządne dziewczyny ani kobiety się tam nie pojawiały. Kilka lat temu knajpa splajtowała, teraz straszy popękanymi szybami w oknach.

W sumie dobrze rozumiem, dlaczego moja Paulina się buntuje. Też miałam kilkanaście lat i chciałam się bawić. Ale mimo wszystko jakoś to było inaczej. Ja znałam swoje obowiązki i mogłam się buntować, tyle mojego. Jednak, co trzeba było, to zrobiłam. A ona… Ot, ostatnio chociażby. Połamało mnie coś, jakaś grypa czy inne przeziębienie się przyplątało. Gorączka, łamanie w kościach, a płuca to myślałam, że wypluję. Nie powiem, Paulina herbatę mi robiła, zupę ugotowała. Ale krowę wydoić ja musiałam iść. Na wykopki nie pójdzie, jagód też nie nazbiera

– Dziecko, idź ty – prosiłam, kaszląc.

Mamo, przecież wiesz, że się brzydzę – powiedziała. – Śmierdzi w tej oborze, gnój wszędzie. Nie mogę.

I uparła się, co miałam robić? Przecież nie zostawię krowy z pełnymi wymionami, iść trzeba było, mój chłop akurat robotę podłapał u stolarza, późną nocą wracał. Zwlekłam się z wyra, kapotę narzuciłam i poszłam do tej obory. Albo jesienią znów. Wykopki były i moja kuzynka do nas przyjechała. Interesy w miasteczku załatwiała, po rodzinie likwidowała mieszkanie i chciała zobaczyć naszą wieś, bo stąd pochodzi. Jak się dowiedziała, że mamy w planach kopanie ziemniaków, to nie odpuściła. Męża zabrała i z nami na pole poszła. Dużo tego pola to my nie mamy, ale gdyby tak we dwójkę robić, cały dzień albo i dłużej by nam zeszło. A tak, cztery godziny i gotowe. Tylko że głupio mi było, mówiłam, żeby dali spokój, że to przecież ciężka robota i wreszcie – nie przystoi… Przecież nie zapłacimy im za pomoc, nie mamy czym, no ale jakże tak? Żeby goście robili, kartofle zbierali?

– Daj spokój, dla nas to atrakcja, pierwszy raz na wykopkach jesteśmy – uspokajała mnie kuzynka.

Darmowa siłownia, ja wam powinienem zapłacić – śmiał się jej mąż.

No więc goście równo z nami w polu zasuwali, a ta moja córka – nic. Wołałam, dzwoniłam, żeby przyszła, pomogła, że nie wypada. A gdzie tam! Akurat, jak ostatnie kosze na wóz sypaliśmy, to motor podjechał pod naszą chałupę, z pola dobrze widać. Jakiś chłopak po Paulę przyjechał, tylko się zawinęła, i tyle ją widzieliśmy. Zadzwoniłam do niej od razu, a jakże, ale nawet telefonu nie odebrała! Na dyskoteki i zabawy to ona pierwsza. Ledwie piątkowe popołudnie się zacznie, Paula już przed lustrem stoi, już przymierza ciuchy. A ciuchy to też osobny temat! Jak ja w jej wieku coś chciałam sobie kupić, to na grzyby szłam, jagody, sprzedałam i parę groszy zawsze wpadło. Albo się z dziewczynami umawiałyśmy i przerabiałyśmy jakieś stare ciuchy, żeby modne były. Z kolei teraz młode tylko po pieniądze ręce wyciągają, na gotowe czekają. Ile to już awantur było!

– Jak ostatnia łajza chodzę, ciągle w tych samych rzeczach – narzeka w kółko. – Przecież ja też mam swoje potrzeby, muszę się pokazać.

– To zarób sobie – wkurzam się. – Ja latem na jagody chodzę, to ty też możesz, korona ci z głowy nie spadnie.

– Bo ty też przesadzasz – słyszę na to. – Ile za litr jagód płacą? Osiem złotych? A narobisz się przy tym, kilka godzin w lesie, wszystko cię potem boli. Ile z tego masz?

– Dziecko, co ty mówisz? Toć wiesz, jak żyjemy, każdy grosz się liczy…

– Oj, takie dziadowanie!

Zabolało mnie to

Bolało też, kiedy kuzynka ciuchy przywiozła po swojej córce. Niezniszczone, nowe, niektóre z metkami. A jakie fikuśne! Nie powiem, Paulina sobie coś wybrała, ale i tak nie omieszkała mi dogryźć, że nas nie stać, że po innych musi donaszać. A czy to moja wina? Robię, co mogę, pracujemy oboje ze starym, grosz do grosza składamy, wszystko na nią idzie. Na ciuchy, na książki, na telefon. Bo przecież musiała mieć i laptopa, i komórkę nowoczesną, dotykową, czy jak tam to się teraz nazywa. Z nas się śmieje, że przedpotopowe graty mamy. A czy nam co więcej potrzeba? Działa, dzwonić można i wystarczy! Niestety, moja córka nic nie docenia. I żeby tylko ona, wszystkie te dzieciaki teraz jakieś dziwne są. Rozmawiałam przecież i z sąsiadką naszą, co ma Marka w wieku Pauliny, i z mamą Natalii, przyjaciółki mojej córki. Wszystkie to samo mówią – tylko ręce po kasę wyciągać, ale żeby pomóc czy samemu coś zrobić, to już nie!

Paulina w liceum jest teraz, do miasta dojeżdża. Prawo jazdy chce zrobić – to i dobrze, ja nie mam, jakby co, to męża wyręczy. Obiecałam, że pozbieramy pieniądze, na prawo jazdy damy. Ale ona zaraz wypaliła:

– Bo po szkole do miasta pojadę, do pracy, to sobie kupię jakiś samochód.

– Do jakiej pracy? – przestraszyłam się. – Dziecko, jak do miasta, to chyba na studia albo jakąś szkołę skończyć? Bo co ty po liceum możesz robić?

– Kelnerką będę albo ekspedientką – wzruszyła ramionami. – Dużo mi nie trzeba, pokój wynajmę i przeżyję.

– Jak to pokój wynajmiesz? – nic nie rozumiałam. – A tu nie możesz mieszkać? Do miasta ledwie 15 kilometrów, samochodem w pół godziny obrócisz.

Ale ja tu nie chcę mieszkać – wzruszyła ramionami. – Po co?

– Jak po co? – byłam w szoku. – Przecież tu masz dom, ziemia przecież…

– Oj, mamo, daj spokój z tą ziemią – pokręciła głową i już się odwróciła do lustra. – Ja ci powiedziałam, ja nie rolniczka. No i tu nie ma przyszłości!

– Jak nie ma? To po co my to wszystko z ojcem robimy? Dla ciebie przecież.

– Dla mnie? To sprzedajcie ziemię, kupcie mi i sobie po mieszkaniu w mieście, i będzie dobrze.

– A co my w mieście będziemy robić? – broniłam się.

– Odpoczywać. Tu tylko harówka i smród – wzruszyła ramionami.

I co tu z taką gadać?

Mój mąż to mówi, żebym dałam spokój, że dorośnie jeszcze do tego, co ma, zmądrzeje. Ale ja się boję, że nie. Bo przecież aż tak stara nie jestem, pamiętam swoją młodość i swój bunt. Ale do głowy mi nie przyszło, żeby do miasta uciekać! Wieś mnie też śmierdziała, ale tu był mój dom. I nawet bym nie pomyślała o tym, żeby rodziców zostawić i o swoich przyjemnościach tylko myśleć. Czasem to się zastanawiam, że ja źle tę swoją Paulę wychowałam, ale zaraz potem się strofuję, że nie ona jedna taka. Może to czasy takie dziwne? Może to ten internet młodym w głowie poprzewracał, że nic się teraz dla nich nie liczy, że tylko za światłem do miast lecą jak te ćmy? I nawet ambicji żadnych nie mają! Pamiętam, jak moja koleżanka po szkole do miasta poszła na laborantkę się uczyć, żeby zawód mieć pewny. A tu? Sprzedawczyni! I pokój będzie wynajmować, kabzę komuś tylko nabijać, po co? A bo tu ma źle? Swój pokój – ja nawet tego nie miałam, z siostrą musiałam dzielić – komputer, internet, telewizor. Samochód też byśmy jakiś kupili. Pewnie stary na początek, ale do tego, żeby do miasta jeździć, wystarczyłby.

Ale pannie się w głowie przewraca, ona już nie chce być wiejska, tylko miastowa. Patrzę czasem, jak się szykuje do wyjścia, słucham, jak odjeżdża na motorze, jak śmieje się z koleżankami, jak umawiają się na dyskotekę czy do kina, do miasta. Niby wszystko robiłam tak samo, właściwie to czasem aż siebie widzę. Ale jednak teraz jest inaczej. A może młodzież po prostu ciężkiej pracy się boi? Jeśli tak, to czarno to widzę, bo praca w mieście inna, ale wcale nie łatwiejsza. Tylko jak to wytłumaczyć komuś, kto wsi nie uznaje, chociaż innego życia przecież nie zna? 

Czytaj także:
„Miałam jedną zasadę: nigdy nikomu nie pożyczam pieniędzy. Złamałam ją raz. Straciłam kasę i przyjaciółkę”
„Mąż dawał mi 200 zł miesięcznie, a resztę pieniędzy wydawał na kochankę. Nie pracowałam, więc nie miałam głosu”
„Koleżanka zazdrościła mi pieniędzy i pozycji. Sama nie umiała zapracować na swój sukces, więc odebrała wszystko mnie”

Redakcja poleca

REKLAMA