Całe życie się miotałem. Robiłem jakieś głupie rzeczy, całkiem bez sensu. Ojciec się na mnie wkurzał, że żadnej pracy nie potrafię utrzymać. A ja do tych prac po prostu nie miałem serca. Nie to co teraz…
Zwolnili mnie z kolejnej pracy. Ojciec dostanie szału.
Nie mam po co wracać do domu
Nie chce mi się tam wracać. Dlaczego? Bo po raz setny usłyszę, jaki to jestem nieudany. No dobrze, nigdy nie byłem grzecznym dzieciakiem. W sumie to w żadnej dziedzinie zdolny nie byłem. Miałem swoje jazdy, ale kto ich nie ma? Nigdy nikogo nie skrzywdziłem, a przynajmniej nie zrobiłem tego celowo.
Mam po prostu strasznego pecha. Zawsze trafię na takiego, który stanie na głowie, by mi udowodnić, że nic nie potrafię, nic nie jestem warty ani nie mam pojęcia o odpowiedzialności. Nie przedłużyli mi umowy po tym głupim okresie próbnym, a przecież nigdy się nie spóźniłem. Nigdy nic nie ukradłem, a było tam paru takich, co nawet benzynę potrafili ściągnąć z furgonetki. Nie zrobiłem nic złego.
Dwa browarki przed pracą to przecież nie zbrodnia. To takie lekarstwo bez recepty. Jak mnie wszyscy obserwują, to zawsze się denerwuję. Wystarczy jednak, że poczuję w gardle tę pienistą, chłodną gorycz, a zdanie innych od razu przestaje mnie obchodzić. Robi się weselej i czas płynie szybciej. Po prostu da się żyć.
Szkoda tylko, że dzisiaj ktoś postanowił być przeklętym służbistą. Wyczuł zapach alkoholu i podkablował szefowi. A niech tam! Ta robota i tak mi nie pasowała. Chciałbym mieć pracę z sensem, robić coś, co ma znaczenie. Jest tylko jedno „ale”. Tacy jak ja nie zasługują na sens. Tacy jak ja są bez sensu.
Trwamy, egzystujemy, byle przeżyć do jutra
Jestem jak piłeczka w tych śmiesznych automatach do gry. Na nic nie mam wpływu. Odbijam się od różnych ludzi, od różnych wydarzeń i mogę się tylko modlić, żeby nie wpaść do czarnej dziury.
Niemrawo zmierzałem w stronę domu. Mieszkam w trzypiętrowym bloku z lat siedemdziesiątych. Rok temu wspólnota się dogadała i ocieplili budynek, zamieniając zrytą przez czas szarość na radioaktywny oranż. Jak to zobaczyłem, od razu mi się spodobało. Niestety chyba tylko mnie.
Mieszkańcy jęczeli i stękali, że obciach i zero gustu, że teraz blok wygląda jak w zapyziałym miasteczku. Co sobie przypomnę te słowa, to mnie pusty śmiech ogarnia. Przecież nasz bloczek stoi w najbardziej zapyziałej mieścinie w Polsce! Po co udowadniać, że jest inaczej? Po co tak narzekać?
Bloczek mieni się w słońcu radośnie. Kiedy wracam nocą z imprezy, płonie jak pochodnia.
Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to zwolnienie
Nie miałem pomysłu, jak wytłumaczyć się z kolejnej porażki. Boję się ojca. Nie w sensie fizycznym oczywiście. Rodzice nigdy mnie nie bili. Ojciec jest po prostu bezwzględny w krytykowaniu wszystkiego, za co się zabiorę. Mama jest o stokroć łagodniejsza, ale jakoś nigdy nie ucisza ojca, kiedy ten daje mi wykład na temat mojej życiowej bezradności. Już słyszałem te jego ulubione pytania. Co tym razem? Co z tobą nie tak? Ile razy jeszcze? Czy ty się opamiętasz? I tak dalej, w nieskończoność.
Wyobrażając sobie monolog ojca, aż się skrzywiłem i zatrzymałem tuż pod klatką. Pech chciał, że akurat mama wyjrzała przez okno. Kiedy mnie zobaczyła, od razu wyczuła, że coś jest nie tak. Zanim zdołałem chwycić klamkę drzwi mieszkania, mama wyskoczyła na korytarz.
– Znowu cię wyrzucili? – zapytała poirytowanym szeptem.
– No…
– Janek, na litość boską! Ojciec oszaleje, jak się dowie.
– No…
– Co no i no! Masz mu nic nie mówić. Wiedziałam, że to się tak skończy, ale ciotka Hela obiecała pomóc.
– Ciotka Hela? A niby jak? Przecież to pielęgniarka w domu opieki. Zastrzyki mi każe robić?
– Weź się uspokój. Pójdziesz do pracy tam, gdzie cię zechcą. Nie stać cię na wybrzydzanie. – głos mamy zaczął przybierać gderający ton, przypominający gdakanie gęsi.
– Dobra, już dobra, niech ci będzie, wezmę tę robotę, byle tylko ojciec się nie czepiał.
Jadłem obiad w kuchni, patrząc, jak mama walczy ze spalenizną na patelni. Rok temu kupiliśmy zmywarkę, ale tylko tata ją obsługuje.
Mama nie ma zaufania do maszyn
Nic jej nie przekona do zmiany nawyków, nawet fakt, że maszyna posiada funkcję wyparzania naczyń. Ja byłem trochę podobny do matki. Jak już wszedłem na konkretną drogę, trudno mi było obrać inny kurs. Ale może trzeba…
– Mamo…
– Słucham.
– Tym razem będzie inaczej z tą pracą. Zobaczysz.
Mama w milczeniu skinęła głową. Stała po mojej stronie. Ojciec z kolei zawsze był przeciwko mnie. Czemu? Nie mam pojęcia.
Dobrze, że nie dowiedział się o moim zwolnieniu
Pewnie mama też miała dość wysłuchiwania tych ciągłych pretensji. Naprawdę chciałem, żeby tym razem mi się udało.
Nazajutrz rano czekałem pod wskazanym przez ciotkę Helę adresem. Wyjaśniła mi, że praca, którą mi nagrała, polega na byciu „człowiekiem od wszystkiego”. Na początku miałem odmalować korytarz domu opieki i salę rekreacyjną, a dodatkowo wykonać kilka podstawowych napraw. Odetchnąłem z ulgą. Z czymś takim spokojnie sobie poradzę.
Lubię tego typu robotę, bo natychmiast widać jej efekty, no i człowieka szlag nie trafia z nudów. Dom opieki ładnie wyglądał jedynie z zewnątrz. Ciotka mi wyjaśniła, że ostatnio dużo pieniędzy pochłonął remont dachu i elewacji. Wnętrze budynku też wymagało odnowy, ale jak na razie brakowało na to środków.
Niemniej szef ośrodka potrzebował kogoś sprytnego, kto połata dziury, odmaluje to i owo oraz sprawi, że budynek jakoś dotrwa do kolejnego remontu.
– Uważaj na pensjonariusza z sali jedenastej. Bywa bardzo niemiły.
– Spoko, luzik, ciotka – odpowiedziałem, bo żaden dziadek nie był mi straszny.
– I zacznij się wyrażać jak dorosły człowiek, a nie gimnazjalista. Zmienisz język, to ludzie od razu zaczną cię szanować.
Ciocia Hela też uwielbiała prawić mi kazania. Była siostrą mojego ojca – narzekanie i stękanie oboje mieli we krwi. Mój fart, że ciotka bardziej lubiła moją mamę niż własnego brata, więc trzymała naszą stronę. Dyrektor domu nie uradował się jakoś szczególnie na mój widok.
Pewnie dlatego, że przesadziłem z tatuażami
No ale przecież, choć wyglądam jak ci goście z fabularyzowanych dokumentów o amerykańskich więzieniach, to tak naprawdę jestem potulny jak baranek. W każdym razie dyrektor okazał się rozsądny, bo postanowił dać mi szansę.
Najwyraźniej nie miał nikogo innego chętnego na tę pracę za tak żałosną płacę. On też nie mógł wybrzydzać. Jeszcze tego samego dnia wciśnięto mi do ręki pędzel i wiadro farby. Nie byłem przygotowany do malowania ścian, więc musiałem pracować w koszuli z kołnierzykiem.
Mimo to zakasałem rękawy i wziąłem się do roboty. Rozłożyłem gazety i zacząłem skrobać ścianę. Szło mi nieźle, kiedy niespodziewanie z jednego z pokojów wyszedł potargany dziadek i zaczął na mnie krzyczeć. Był w piżamie, a na nogach miał przetarte kapcie. Wyglądał trochę jak obłąkany.
– Co mi tu skrobiesz! Idźże gdzie indziej! Wszystko mi zabrali! Nawet święty spokój!
– Hola, panie Antoni – z sali pielęgniarek wyłoniła się młoda pielęgniarka. – Ten pan to nasz nowy pracownik. Pomoże nam odnowić dom.
Skinąłem głową do miłej dziewczyny, która odpowiedziała konspiracyjnym uśmiechem. Najwyraźniej dziadek dawał jej często popalić.
– Tej umieralni nic już nie pomoże! Nic! – stwierdził z goryczą.
Starszy pan wrócił do swojego pokoju, ale nawet go nie zamknął. Słyszałem, jak gada do siebie coś o idiotach i braku myślenia. Przelotnie zwróciłem też uwagę na numer pokoju. Parszywa jedenastka. Praca w domu opieki nigdy się nie kończyła. Każdego dnia miałem coś do zrobienia. A to trzeba było coś dokręcić, a to coś opiłować.
Nie byłem majsterkowiczem, ale od czego jest internet. Wszystko tam da się znaleźć, poczynając od naprawy gniazdka, a kończąc na kładzeniu paneli. Jakoś sobie radziłem. Poznałem wszystkich staruszków żyjących w domu opieki.
Byli bardzo samotni
Nie sądziłem, że starość może tak smutno wyglądać. Nie chciałbym, by przytrafiło mi się coś takiego. Co prawda, opieka medyczna była wystarczająca, jedzenie smaczne, a pensjonariusze zadbani, ale… nie mieli tu życia. Żadnego. Brakowało im radości. Przesiadywali w sali, wpatrzeni w telewizor.
Dziergali jakieś dziwne robótki, układali puzzle, kolorowali obrazki, uczestniczyli w innych, równie żenujących zajęciach grupowych, jak dla przedszkolaków. Czasami odwiedzali ich młodzi ludzie z jakiejś fundacji i szybko znikali, jakby się bali, że tutejszy smutek jest zaraźliwy.
A ci szarzy, przygnieceni życiem staruszkowie brali udział we wszystkim, co im proponowano, pili herbatę, podziwiali swoje dzieła z masy solnej – bo lepszy rydz niż nic. Tylko jeden pensjonariusz się wyłamywał.
– Gość z jedenastki nie lubi wychodzić – zagaiłem do młodej pielęgniarki Agaty.
Tej, która wcześniej osłoniła mnie przed wściekłością dziadka.
– To nieszczęśliwy człowiek.
– Wkurzony.
– No, wkurzony też.
– A wiesz dlaczego?
– Pan Antoni jako jedyny z naszych pensjonariuszy ma rodzinę. Niestety od dawna nikt go tutaj nie odwiedził. Jest z tą rodziną strasznie skłócony. Nie wiem, o co chodzi.
Z jakiegoś powodu od razu pomyślałem o swoim ojcu. Nie chciałbym, żeby kiedyś jego i mnie spotkało coś podobnego. A wiedziałem, niestety, że nie jest to tak zupełnie niemożliwe.
– Przejmujesz się nim?
– Trochę tak. Nie wiem czemu.
Znowu spojrzałem na dziadków i babcie zgromadzonych w sali rekreacyjnej.
– Może by zaprosić tutaj dzieci z przedszkola – powiedziałem.
Agata spojrzała na mnie z zaciekawieniem.
– Po co?
– No zrobilibyśmy jakąś taką imprezę pod tytułem „zaadoptuj dziadka, zaadoptuj babcię”. Niech dojdzie do… wymiany pokoleniowych doświadczeń.
Agata roześmiała się, ale potem niespodziewanie przyznała, że to interesujący pomysł. Tego samego dnia na rozmowę zaprosił mnie dyrektor i oznajmił, że jeśli wszystko zorganizuję i fajnie wyjdzie, to da mi umowę na dwa lata. Więc zakasałem rękawy i wziąłem się do roboty.
Pracowałem w naprawdę wielu miejscach, no i miałem sporo znajomych. Szefostwo z reguły za mną nie przepadało, ale większość dawnych współpracowników cieszyła się na mój widok.
Fajny ze mnie gość, bezkonfliktowy, rozmowny
No więc z cukierni załatwiłem jakieś ciasta i pączki po promocyjnej cenie. W restauracji, w której kelnerowałem, poznałem dziewczynę, która śpiewa na weselach. Zadzwoniłem do niej, a ona bez problemu zgodziła się przyjść na dwie godziny i zaśpiewać parę starych hitów Fogga, i to za śmiesznie małe pieniądze.
Panie z przedszkola podchwyciły ochoczo mój pomysł. Jedna wspomniała coś o poszerzaniu świadomości i empatii u przedszkolaków. Może i tak. Najważniejsze jednak było to, że w tym straszliwie przygnębiającym miejscu rozlegnie się głos podekscytowanych dzieci.
Trochę się bałem, czy to nie będzie za wiele dla tych samotnych, schorowanych, starych ludzi. Niektórzy sprawiali wrażenie nieco przytłoczonych całą imprezą i martwiłem się, że któryś poczuje się przytłoczony obecnością dzieci. Na szczęście nic się takiego nie stało.
Wypadło fajnie. Była muzyka i słodycze. Babcie i dziadkowie czytali książki, a jak nie dawali rady, ze względu na wzrok czy coś, to bajki opowiadały dzieci. Patrzyłem na to z korytarza i czułem dumę. Dobrze to wymyśliłem.
– Świetnie to wygląda, Janku. Pierwszy raz są tutaj dzieci… – Agata uśmiechnęła się do mnie bardzo pięknie.
– Nie wszystkim się podoba… – wskazałem drzwi z numerem jedenaście.
– To akurat mnie nie dziwi.
– Może trzeba spróbować?
– Oj, nie! – wzdrygnęła się. – Kiedyś rzucił we mnie kapciem. Nie ma mowy.
Kiedy odeszła, znowu spojrzałem na drzwi, a później po prostu zapukałem.
– Może by pan wyszedł? – zapytałem.
Pan Antoni patrzył uparcie w okno. Nie odezwał się, więc wszedłem do jego pokoju. Jako jedyny mieszkał sam. Musiał nieźle walczyć o ten przywilej. Albo po prostu nikt nie mógł z nim wytrzymać.
– Są pączki i sałatki – kusiłem.
– Mam cukrzycę. Mam też dość hałasu!
Podszedłem do okna i przysiadłem na parapecie. Milczeliśmy długo, aż wreszcie pan Antoni na mnie spojrzał.
– A ty coś się tak pomazał? – wskazał moją wytatuowaną szyję. – Tylko durni ludzie się tak szpecą.
– To celtycki symbol siły.
Pan Antoni prychnął.
– A ja myślałem, że symbol głupoty.
– Wie pan co, panie Antoni. Mówi pan jak mój ojciec. Rzadko z nim gadam. Wszystko go we mnie wkurza. Kiedyś mi kazał wyjść z pokoju, bo za głośno kaszlałem. To dopiero głupie, co nie?
Pan Antoni zacisnął usta.
– Jak dla mnie, to se pan możesz tutaj siedzieć, ile wlezie. Pana wybór. Choć szkoda. Słyszałem, że kiedyś pracował pan w stadninie koni. Jest tu taka dziewczynka, która przyniosła panu laurkę, bo ona też lubi konie. Nie musi być pan miły, ale przynajmniej przyzwoity. Pochwali pan dziecko i po sprawie.
Pan Antoni wstał i ruszył w stronę korytarza.
– Niech ci się nie wydaje, że jesteś ode mnie mądrzejszy – burknął.
Patrzyłem później, jak bierze do rąk różową kartkę z pieczołowicie narysowanym czarnym koniem. Dziewczynka przyniosła też ze sobą album o koniach. Razem go przeglądali i pan Antoni coś małej tłumaczył. Po całej imprezie wszyscy mi gratulowali pomysłu.
Nawet ciotka Hela mnie pochwaliła
No i dostałem umowę na dwa lata. Moim głównym zajęciem nadal jest naprawianie i malowanie, ale czasami wpada mi do głowy jakiś fajny pomysł. Spotykałem się kiedyś z fryzjerką i pomyślałem sobie, że dziewczyny z salonu mogłyby uczesać nasze babcie.
Dziadkom natomiast zafundowałem turniej w karty. Paru z nich znało się na rzeczy. Bywało więc całkiem zabawnie, ale i smutno. Pensjonariusze umierali. Oczywiście taka jest kolej rzeczy, ale kiedy umarła pani Róża z siódemki zrobiło mi się wyjątkowo przykro. Była prawdziwą damą. Zawsze nosiła makijaż i zrobiła mi na drutach sweter.
Jedyną osobą, która nadal pozostawała niewzruszona na moje pomysły, był pan Antoni. Zagniewany na wszystkich. Pokurczony ze złości. Schorowany i samotny. Żal mi go było i jednocześnie wkurzał mnie jak nikt na świecie. Kiedy pogonił Agatę z pokoju, zarzucając jej, że nie potrafi zrobić zastrzyku, nie wytrzymałem.
– Panie Antoni, jest pan strasznym chamem!
– Ano jestem! I co mi zrobisz?
– Sam sobie pan to robi – odparłem. – O co panu chodzi? Wszyscy tutaj pracują dla pana. Każdy o pana dba.
– Za całą moją emeryturę.
– Ale robią to z sercem, gdyby nie oni, nikt by o pana nie dbał. Niech pan to doceni.
Staruszek aż się trząsł ze złości. Wreszcie niespodziewanie pękł.
– Bo to pedał jest! – krzyknął, a ja zamarłem, nie rozumiejąc, o co mu chodzi.
– Słucham?
– Mój syn. Jedyne dziecko.
– Poprawnie mówi się, że jest gejem – poprawiłem dziadka.
Staruszek oddychał szybko i wyraźnie gorzej się poczuł. Podszedłem do niego i pomogłem położyć się na łóżku. Trzymał się za pierś i oddychał, jakby przed chwilą skończył maraton.
– Spokojnie, panie Antoni. Tylko spokojnie.
Jego twarz była biała jak papier. Obaj mieliśmy bolesną świadomość tego, co w najbliższym czasie się wydarzy. Dobiegał kresu swoich dni.
– Czy pana syn zrobił coś jeszcze? Zabił kogoś, okradł?
– Nie, skąd! Jest adwokatem – przyznał pan Antoni.
– No to niech się pan zastanowi, czy warto tak nienawidzić dziecko za coś, na co nie ma wpływu. Jak ja na kaszel, za który złościł się na mnie mój ojciec.
Pan Antoni nie wstał już z łóżka. Był słaby, a zarazem znacznie łagodniejszy. W te ostatnie dni odwiedzał go ksiądz, a pewnego razu przyszedł ktoś jeszcze. Pięćdziesięcioletni mężczyzna o poważnej i nieodgadnionej twarzy.
Długo rozmawiali za zamkniętymi drzwiami.
Syn pana Antoniego obiecał przyjechać nazajutrz
Niestety kolejnej rozmowy nie odbyli. Pan Antoni zmarł w nocy. I choć było mi przykro, cieszyłem się, że umarł pogodzony z synem, że odzyskał spokój. Może tego potrzebował, by odjeść. Wybaczenia, pożegnania…
Przez całe życie szukałem sensu i chyba wreszcie go odnalazłem. Zupełnie nieoczekiwanie, niepostrzeżenie, w miejscu, gdzie bym się nigdy tego nie spodziewał. Na czym polega mój sens? Na tym, że jestem potrzebny, że chętnie wstaję rano z łóżka, że lubię moją pracę, bo lubię pomagać ludziom, że mam o czym opowiadać przy obiedzie.
Ojciec dalej sarka, że tyram za grosze, że to robota bez perspektyw, że z taką pensją nigdy żony nie znajdę, nigdy się od nich nie wyprowadzę… Wciąż marudzi, wiecznie krytykuje, ale to już jego problem. Nie mój. Ja pierwszy raz w życiu naprawdę nie mam sobie nic do zarzucenia.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”