„Wodziłam chłopaka za nos, bo bałam się małżeństwa. Nie chciałam, żeby pierścionek zamienił mnie w zołzę z teściową na karku”

kobieta, która boi się małżeństwa fot. Adobe Stock, gorynvd
„Bałam się, że zobaczę kolejne małżeństwo, które po latach łączy tylko przyzwyczajenie. Z takimi rodzinami do tej pory miałam do czynienia: wszyscy się kłócili i wyzywali, nie było tam ciepła ani serdeczności. To dlatego nie chciałam wychodzić za mąż. Nie chciałam psuć tego, co mam teraz”.
/ 12.08.2022 09:15
kobieta, która boi się małżeństwa fot. Adobe Stock, gorynvd

– Skarbie, może w ten weekend pojechalibyśmy do moich rodziców? Musisz ich w końcu poznać! – usłyszałam nie pierwszy już raz i znów aż wzdrygnęłam się na tę myśl.

Artur miał jednak rację. Wiedziałam, że nie mogę w nieskończoność odwlekać tej chwili. I tak go podziwiam za anielską cierpliwość. Ale to naprawdę nie moja wina, że mam za sobą trudne doświadczenia i życie rodzinne raczej nie kojarzy mi się z sielanką.

Z trudem wyrwałam się z domu, w którym picie i bicie było na porządku dziennym. Te wspomnienia wystarczyły, żebym na razie nie planowała własnego zamążpójścia. Poznaliśmy się z moim chłopakiem dobre trzy lata temu. Już po kilku tygodniach wiedziałam, że łączy nas coś więcej niż zwykła przyjaźń, że to nie jest tylko zauroczenie. Po roku postanowiliśmy razem zamieszkać. A po kolejnym zaczęły się rozmowy o ślubie i naszej wspólnej przyszłości.

– Zaczekajmy jeszcze – delikatnie protestowałam, gdy Artur chciał wyznaczyć konkretną datę. – To przecież bardzo poważna decyzja.

– I ja całkiem poważnie o tym mówię! – nie do końca rozumiał, o co mi chodzi, chociaż wiedział o moich bolesnych doświadczeniach z domu rodzinnego. – Wiem, że się boisz, ale czy ty myślisz, że po ślubie nagle się zmienię? Potrafisz to sobie wyobrazić?

Szczerze mówiąc, nie wierzyłam w miłość

Ale strach siedział we mnie, ukryty jak zwierzątko w jamie i czaił się, by zaatakować. Z tego samego powodu unikałam spotkania z jego rodzicami, którzy – na szczęście dla mnie – mieszkali na drugim końcu Polski.

– Polubią cię, zobaczysz, nie mogą się już doczekać by cię poznać, ciągle o ciebie dopytują – opowiadał po powrocie Artur, gdy po raz kolejny sam pojechał do nich w odwiedziny. – Następnym razem musisz pojechać.

Dlatego teraz wiedziałam, że nie mogę znowu odmówić i zdezerterować. Musiałam ich wreszcie poznać.

– Okej, pojedziemy – wyszeptałam, a Artur porwał mnie w ramiona i odtańczył walczyka w kuchni.

No i jak tu go nie kochać? Czasami jestem zła na siebie, że nie mogę przełamać tego strachu w sobie, tego lęku przed przyszłością, że nie umiem po prostu zamknąć oczu i bez cienia wątpliwości po prostu powiedzieć: „Tak, pobierzmy się!”.

Ale teraz najważniejsze było odpowiednie przygotowanie się na spotkanie z jego rodzicami. Z wrażenia było mi aż niedobrze, rozbolał mnie brzuch i po drodze musieliśmy się kilka razy zatrzymywać na stacji.
 

– Mam nadzieję, że to nic poważnego – Artur naprawdę się niepokoił. – A nie masz temperatury?

– Nie, to stres, spróbuję się opanować – uspokajałam go, oddychając głęboko i jednocześnie strofując się w myślach: „Kobieto opanuj się. Przecież oni cię nie zjedzą!”.

Tak naprawdę nie wiem, czego się bałam

Chyba tego, że zobaczę kolejne małżeństwo, które po latach łączy tylko przyzwyczajenie, albo i to nie. Z takimi rodzinami do tej pory miałam do czynienia: wszyscy się kłócili i wyzywali, nie było tam ciepła ani serdeczności. To dlatego nie chciałam wychodzić za mąż. Nie chciałam psuć tego, co mam teraz: prawdziwej miłości.

Ale już na dzień dobry spotkało mnie miłe rozczarowanie. Gdy weszliśmy i przedstawiliśmy się sobie, mama Artura objęła mnie i szepnęła:

– Cieszę się, że cię wreszcie poznałam. Artur wydaje się być z tobą taki szczęśliwy, a na niczym nie zależy mi tak bardzo, jak na jego szczęściu.

Tego dnia przyjechaliśmy późno, więc tylko chwilę posiedzieliśmy razem przy kolacji. Byłam zmęczona, jeszcze przestraszona – i co tu dużo mówić – zestresowana. Ale już tego pierwszego wieczoru zauważyłam, że w tym domu na pewno nie ma sztywnych konwenansów, że tu każdy jest po prostu sobą. Położyłam się spać może nie całkiem spokojna, ale zdecydowanie mniej zdenerwowana.
Rano okazało się, że cały dzień mamy już w pełni zaplanowany.

– Pomyśleliśmy sobie, że może chciałabyś zobaczyć rodzinne miasto Artura, poznać miejsca, które lubił – powiedział jego tata, a potem objął czule swoją żonę, i dodał: – Chcielibyśmy ci pokazać park, do którego chodziliśmy z małym Arturem. Dla nas jest szczególnie ważny, bo to właśnie tam się pierwszy raz pocałowaliśmy.

Byli dla siebie czuli, mili i serdeczni

Mama Artura przytuliła się mocno do męża i pocałowała go w policzek, a on pogłaskał ją czule po głowie.

– Chyba, że jesteś zmęczona – zwróciła się do mnie z troską. – Nie chcemy cię do niczego zmuszać.

– Ależ skąd, chętnie pójdę na spacer – powiedziałam szczerze.

Wybraliśmy się na przechadzkę całą czwórką. Po drodze do parku zatrzymywaliśmy się wiele razy. W każdym miejscu rodzice Artura snuli własne wspomnienia z czasów swojej młodości.

W kawiarni, gdzie wypiliśmy kawę i zjedliśmy ciastko: Pamiętasz kochanie, jak przyszliśmy tu pierwszy raz? Bałem się, żeby się nie ubrudzić pączkiem i jadłem go jak paralityk; u fotografa: Tu robiliśmy sobie zdjęcia na 30 rocznicę ślubu i fotograf powiedział, że powiesi je na wystawie. Chodźcie, zobaczymy czy wisi; pod szpitalem, w którym urodził się Artur: Jak ja się wtedy denerwowałem, żeby nic ci się nie stało; na przejściu dla pieszych: Tu Artur wywrócił się na rowerze. Pamiętasz kochanie, jak panikowaliśmy w drodze do szpitala? A to było lekkie rozcięcie na czole. I tak cały czas.

Oglądałam miasto nie tylko jako turystka, ale poznawałam je przez pryzmat rodziny mojego faceta. Każdy zaułek, ławka, mały sklep i duży pawilon handlowy kojarzył im się z czymś, co razem robili. W parku karmiliśmy łabędzie, pstrykaliśmy sobie zdjęcia na tle jesiennych drzew, zbieraliśmy kasztany dla babci Artura, która ma reumatyzm i twierdzi, że one jej pomagają.

– Trzyma je w tapczanie – wyjaśnił nam tata. – Ale wiesz, kochanie – zwrócił się do żony. – Mam wrażenie, że to nie tylko przesąd, że twoja mama wie, co robi. W końcu z kasztana robi się maści lecznicze.

Przez cały dzień czułam się jak w teatrze

W pewnym momencie, gdy zbliżaliśmy się do fontanny, tata Artura przeprosił nas i gdzieś poszedł. Myślałam, że może do toalety, ale gdy wrócił trzymał w ręku jedną chryzantemę. Jego żona się roześmiała:

– Wtedy, gdy w tym miejscu się pierwszy raz pocałowaliśmy, wręczył mi właśnie złotą chryzantemę. A w mojej rodzinie te kwiaty kładło się tylko na grobie! – wspominała.

– Ale powiedziała mi o tym dużo, dużo później – tata Artura śmiał się razem z nią. – W związku z tym jeszcze kilka razy ją tak uhonorowałem!

Miałam wrażenie, że przed moimi oczami rozgrywa się spektakl. I na tym spacerze, i w domu podczas obiadu, gdy oboje podawali sobie półmiski i pilnowali, by dla tego drugiego nie zabrakło najlepszych kąsków. I wieczorem, gdy my szliśmy już spać, a oni siedzieli w salonie, przytuleni do siebie i oglądali telewizję.

– Twoi rodzice chyba bardzo się kochają, prawda? – zapytałam Artura, bo nie miałam zielonego pojęcia, w jaki sposób zacząć tę rozmowę. Szczerze? Nie wierzyłam, że to, co widzę, to prawda. Podejrzewałam, że to przedstawienie na moją cześć.

– Nie zastanawiałem się nad tym. Skoro nadal są ze sobą, to chyba tak.

– Kłócą się czasami? – drążyłam.

– Jak wszyscy, my przecież też. Ale wiesz – spojrzał na mnie – rzadko. W sumie, przez tyle lat, kiedy z nimi mieszkałem, to chyba tylko ze dwa razy podnieśli na siebie głos. I za każdym razem było to w mojej sprawie.

Może Artur ma rację? 

– I naprawdę na co dzień tak się wobec siebie zachowują? – nie mogłam w to po prostu uwierzyć.

– To znaczy jak? Nie rozumiem – spojrzał na mnie zdziwiony.

– No, że trzymają się za ręce, wspominają, żartują, twój tata kupuje mamie kwiaty… – wymieniałam.

– No… normalnie się zachowują, nie wiem, o co ci chodzi – Artur był naprawdę zdziwiony. – Tak jak my. Też żartujemy, wspominamy, trzymamy się za ręce. Tyle że zamiast kwiatów ty wolisz czekoladki – roześmiał się i rzucił we mnie poduszką.

Odrzuciłam mu ją i po chwili tarzaliśmy się na łóżku. Potem on zasnął, a ja jeszcze długo myślałam. Nie powiedziałam mu, że to, co dla nas jest normalne, miłość i czułość, gdy jesteśmy młodzi, moim zdaniem z wiekiem mija. Że to, co dziś widziałam, dla mnie normalne nie jest.

Ale może właśnie jest? Może do tej pory miałam pecha i widziałam tę statystyczną mniejszość, gdy ludzie po latach bycia ze sobą się kłócą? Może Artur ma rację? Spojrzałam na jego profil i pomyślałam, że kocham go tak jak trzy lata temu, a może nawet jeszcze mocniej. Westchnęłam cicho i postanowiłam, że jutro mu powiem „tak”. Bo skoro dla niego miłość po 30 latach małżeństwa jest normalna, to chyba nie mam się czego bać…

Czytaj także:
„Podróż służbowa zmieniła całe moje życie. Bez żalu wymieniłam skąpca z wiecznym fochem na greckiego marynarza”
„Ojciec zza grobu zgotował mi piekło na ziemi. Tonąłem w długach człowieka, którego od ćwierć wieku nie widziałem na oczy”
„Po moim eks zostało mi dziecko i alergia na facetów. Tym draniom przyświeca jasny cel: zbałamucić, zaliczyć i zostawić”

Redakcja poleca

REKLAMA