– To co, jedziesz z nami do Krynicy? Brakuje nam jednej osoby do pokoju. Nie daj się prosić – szwagierka naciskała, bym w końcu podjęła decyzję.
– Wiesz, że to niełatwe – wzruszyłam ramionami. – Moja matka niechętnie zostaje z Mikim.
Święta prawda. Hałaśliwy, energiczny trzylatek nie był odpowiednim towarzystwem dla mojej mamy. Po ciężkim dyżurze w szpitalu chciała odpocząć, a nie zaczynać nową szychtę jako babcia na służbie. Tym bardziej że na oddziale brakowało personelu i mama była przemęczona.
Chciały się rozglądać za przystojniakami
– Daj spokój, Konrad się zajmie chłopcami. Obgadaliśmy to. Przyprowadź do nas na weekend Mikiego. Danielek bardzo się ucieszy.
Dorota nie odpuszczała, jakby się z kimś założyła, że mnie ściągnie. Dowodziła, że nam też się coś od życia należy. Wciąż się opiekujemy dziećmi, więc taki wyjazd bez przychówku dobrze nam zrobi. Niby racja. Skoro mój brat nie ma nic przeciwko, to może faktycznie powinnam się zgodzić? Westchnęłam, poddając się.
– Okej, pojadę.
Dorota pisnęła w słuchawkę niczym nastolatka. Do Krynicy pojechałyśmy we cztery: ja, Dorota, Julka i Magda. Znałyśmy się od lat. Wyjazdy zimą kiedyś były naszym rytuałem.
Niestety, codzienne obowiązki dorosłego życia sprawiały, że w ostatnim czasie kontaktowałyśmy się ze sobą niemal wyłącznie telefonicznie. Dlatego byłam zaskoczona, gdy w aucie Julka i Magda zaczęły rozprawiać o możliwości spotkania jakichś przystojniaków.
– No, no, dziewczyny… Czyżbym o czymś nie wiedziała? Dołączyłyście do pogardzanego stadła singielek? – zakpiłam.
– Daj spokój, Pati, niewinny flirt jeszcze nikomu nie zaszkodził – Julka puściła do mnie oko.
Po minie przyjaciółki zorientowałam się, że wcale nie żartuje. Obydwie z Magdą miały zainstalowaną w telefonach aplikację randkową i bez skrępowania pokazywały sobie co ciekawsze „okazy”.
– Może ten? – zastanawiała się Julka.
– Łee, nie… – Magda wydęła usta. – Mam nadzieję, że Marek pozna nas z kimś lepszym.
Nasz gospodarz był dobrym znajomym Doroty i obiecał policzyć nam za pobyt nieco mniejszą stawkę. Teraz się okazało, że Magda i Julka oczekiwały też „po znajomości” specjalnych atrakcji. Zmieniły się dziewczyny…
Oby Dorota pozostała dawną, rozsądną sobą. W końcu miała najstabilniejszą sytuację życiową. Mąż, dwójka dzieci, piękny dom. Nie zaryzykowałaby chyba tego wszystkiego dla jakieś przelotnej przygody. Nie mówiąc o tym, że choć ją kocham i lubię, mojego brata kocham bardziej. Lojalność kazałaby mi stać po jego stronie.
– Nie patrz tak na mnie, ja nie zamierzam romansować – Dorota chyba wyczuła moje myśli i uniosła ręce w obronnym geście.
Samotne macierzyństwo to wyboista droga
To mnie uspokoiło. Nie pytałam już więcej. Postanowiłam skupić się na sobie, bo odkąd Miki się urodził, niemal się z nim nie rozstawałam. Kiedy dotarłyśmy do Krynicy, przywitał nas widok jak z pocztówki.
Drzewa i ulice przysypał śnieg, na choinkach wisiały kolorowe lampki. Po raz pierwszy od rozstania z mężem poczułam się naprawdę szczęśliwa. Cieszyłam się jak dziecko, że spędzę miłe chwile w uroczym górskim pensjonacie z dala od codziennych trosk. A zmartwień miałam sporo. Samotne macierzyństwo to wyboista droga. Od ponad dwóch lat mogłam polegać wyłącznie na sobie.
Adam zostawił nas, jak Miki miał kilka miesięcy. Synek urodził się jako wcześniak, ważył zaledwie 1900 gram. Lekarze nie wiedzieli, jak dalej potoczy się los naszego dziecka, tym bardziej że doszło do wylewu drugiego stopnia. Adam przestraszył się odpowiedzialności, uciekł jak szczur z tonącego okrętu.
Zostałam sama z maleńkim dzieckiem, które wymagało specjalistycznej opieki. Spędziłam godziny na zajęciach usprawniających syna, na konsultacjach lekarskich, w salach szpitalnych. Tego nie da się wymazać z pamięci.
Najważniejsze jednak, że Mikiemu się udało i po tak trudnym starcie wyszedł z tego praktycznie bez szwanku. Jedyną pamiątką, jaką zostawiło po sobie wcześniactwo, była niewielka wada wzroku. Miki musiał nosić okulary, ale to nic w porównaniu z najgorszymi scenariuszami. Adam? Do dziś nie ma kontaktu z własnym synem. Wyjechał za granicę i słuch po nim zaginął.
– Pomóc? – z rozmyślań wyrwał mnie głos mężczyzny.
Odwróciłam się.
– Marek – przedstawił się nieznajomy. – Jestem waszym gospodarzem.
Zdjęłam rękawiczkę i uścisnęłam jego dłoń. Ciepła i silna. Złapaliśmy swoje spojrzenia. Poczułam się nieswojo i natychmiast spuściłam wzrok. Dziewczyny nie miały takich problemów.
Gdy poznałyśmy brata Marka i jego dwóch kuzynów, widziałam ekscytację w oczach Julki i Magdy. Aplikacja randkowa zdecydowanie nie będzie im potrzebna. Zwłaszcza że chłopaki aż się rwali, żeby umilić nam czas.
– Nie mówiłeś, że przyjadą takie laski – usłyszałam za plecami.
Panowie konspiracyjnie szeptali w kuchni. Ja gramoliłam się z resztą bagaży tuż obok, w dużym przedpokoju.
– Ta czarna jest pierwsza klasa… – zacmokał jeden.
– Oj, tak, ta czarna – przytaknął drugi.
Zaczęło się, pomyślałam z irytacją. Bycie za ładną też może być uciążliwe, a matka natura nie poskąpiła mi urody. Ciemne, brązowe włosy i ciemne oczy robiły wrażenie już na kolegach w przedszkolu. Jako nastolatka miałam niezłą figurę i gdybym była ciut wyższa, mogłabym zrobić karierę w modelingu, ale nigdy nie miałam takich ambicji.
Nie lubiłam zwracać na siebie uwagi
Skończyłam fizjoterapię, pracowałam z dzieciakami w szpitalu i byłam praktyczna do bólu. Po rozstaniu z Adamem przysięgłam sobie, że koniec z facetami. Widzą tylko to, jak wyglądam. I oczekują, że będę piękna nawet z katarem, w kuchni przy zlewie, po nieprzespanej nocy, z bolącym zębem, z brzuchem jak słonica. Koniec.
Nigdy więcej żadnego samca! Wolę całe życie być sama, niż znów się boleśnie rozczarować i zostać na lodzie, gdy tylko pojawią się kłopoty.
Od dwóch lat odrzucałam każdego adoratora. Nie pozwalałam rozwinąć się żadnej relacji, dusząc ją w zarodku. Czułam się bezpiecznie w swojej rutynie, która dotyczyła pracy i dziecka. Pogodziłam się z tym, że moja kobiecość zasadniczo jest mi zbędna. Czasem tylko, gdy przychodził wieczór, a Miki już spał, robiło mi się smutno.
Nie miałam do kogo się przytulić ani z kim podzielić swoich trosk. Nie miałam z kim się całować. Skończyłam dopiero dwadzieścia sześć lat, a czułam się dużo starsza. W tym wieku powinnam korzystać z życia, bawić się, umawiać, ale jednorazowe, przypadkowe przygody były kompletnie nie w moim stylu. Skoro prawdziwa miłość nie była mi pisana, marzyłam tylko o jednym: by wszyscy mężczyźni na kuli ziemskiej dali mi święty spokój.
Wieczorem nasz gospodarz zaproponował rozpalenie ogniska. Dziewczyny były zachwycone pomysłem. Magda i Julka wyraźnie zagięły parol na kuzynów Marka i wtulały się w ich w ramiona, jakby wokół szalała burza polarna. Dorota rozmawiała o czymś z Markiem, a ja siedziałam na starym pniu sama, popijając grzane wino z kubka. W drugiej dłoni trzymałam patyk z kiełbaską. I też mi się podobało.
– Zawsze sama? – usłyszałam za sobą brata Marka. – Dziewczyny się dobrze bawią. Ty też byś mogła, ale musisz wyluzować. Może ci pomogę, hm? – wymruczał, w swoim mniemaniu seksownie, i położył dłoń na moim ramieniu.
Strąciłam ją gwałtownym ruchem.
– Weź łapę – warknęłam odruchowo.
– Uważaj, Pati to nasza góra lodowa! – zaśmiała się Julka. – Unika facetów jak zarazy. Ma na was alergię.
– Bardzo śmieszne…
– No co, mogłabyś czasem odkurzyć tę pajęczynę między nogami.
– Julka, hamuj się! – upomniała ją Dorota, ale moja wstawiona przyjaciółka ani myślała przestać.
– Ile to już? Dwa lata, co? Ja już bym wyschła na wiór – brnęła dalej. – No ale z dzieciakiem nie tak łatwo znaleźć kogoś do stałego związku, a ty innych przecież nie uznajesz.
– Za to ty, jak widać, uważasz, że wierność jest nudna i przereklamowana – syknęłam już naprawdę zła.
Byłam nieprzyjemna, zrobiło mi się przykro
Moje związki, moja sprawa. Dlaczego Julka rozpowiada o moich prywatnych sprawach przy obcych? Weszłam do salonu, w kominku jeszcze się tliło. Ściągnęłam kurtkę, buty i skuliłam się na dywanie.
Przed zaszklonymi od łez oczami stanęły mi obrazy z ostatnich dwóch lat. Na wszystkich spotkaniach rodzinno-towarzyskich byłam sama, co budziło lawinę komentarzy. Dlatego zaczęłam brać ze sobą Mikiego. Mogłam wtedy zająć się synem. Gdy pytano, kiedy znajdę dla niego tatusia, odpowiadałam dowcipnie, że jeszcze się taki nie urodził. Moi rozmówcy uśmiechali się i na jakiś czas przestawali drążyć temat.
– Mam nadzieję, że nie płaczesz.
Podniosłam głowę. Nade mną stał Marek. Siadając, szybko otarłam oczy. A potem objęłam ramionami kolana, w ewidentnie obronnym geście.
– Przepraszam, nie mam ochoty teraz rozmawiać, więc…
– Uparciuch z ciebie. Dorota ma rację. Cały wieczór wypytywałem ją, jaka jesteś.
– Po co?
– Byłem ciekawy, bo zrobiłaś na mnie wrażenie. Zresztą nie tylko na mnie. Adam też mało oczu nie pogubi. Julka to widzi, jest zazdrosna, i stąd ten atak.
Wzruszyłam ramionami.
– Mimo wszystko to moje prywatne sprawy i nie powinna ich wywlekać przy…
– Masz rację, Dorota już jej nagadała. Jak Julka wytrzeźwieje, na pewno cię przeprosi.
Ja chyba ją też powinnam, pomyślałam. Mogę mieć swoje obiekcje, ale nie powinnam nazywać Julki puszczalską, i to przy ludziach. Marek przekrzywił głowę i przyglądał mi się, jakby starał się odgadnąć, co siedzi w mojej głowie.
– To prawda, że zawsze uciekasz?
Skinęłam głową.
– Przede mną nie musisz.
Nie odpowiedziałam. Chciałam wstać i znowu uciec, tym razem do swojego pokoju na piętrze, ale Marek mnie zatrzymał.
– Wszystko wiem – powiedział cicho. – Dorota mi zdradziła, co przeszłaś. A zanim przyjechałyście, uprzedziła mnie, że jesteś bardzo ładna. A potem się pojawiłaś i nie okazałem się oryginalny…
– W sensie?
– Przepadłem. Nie tylko dlatego, że jesteś niewiarygodnie piękna. Masz taki smutek w oczach, taki głęboki, ciemny kolor smutku… Chciałem wiedzieć, co go spowodowało.
– No to już wiesz – burknęłam, wstając. – Cześć, idę spać.
Czy oni wszyscy się dzisiaj zmówili?
Naprawdę nie było ciekawszych tematów niż roztrząsanie mojego życia uczuciowego? Do komplementów przywykłam, więc spływały po mnie jak woda po kaczce. Co mi po jego zachwytach? Co mi po facetach, którzy lecą na moją urodę, kochają, jak jest dobrze, a jak pojawiają się problemy, podkulają ogon pod siebie i zwiewają?
– Przepraszam, nie chciałem cię spłoszyć.
– Nie spłoszyłeś. Po prostu mam dość tego dnia.
Ciebie też, pomyślałam. Chyba się domyślił, bo mnie nie zatrzymywał. Rano Julka kajała się i przepraszała, przysięgała, że nigdy więcej grama alkoholu nie wypije, w co nie uwierzyłam, ale przeprosiny przyjęłam.
Humor nieco mi się poprawił i kolejny dzień pobytu przebiegł bez zgrzytów. Choć Marek starał się być ciągle blisko mnie. Pytał, czy nie jest mi zimno, czy nie jestem głodna, a na spacerze zaproponował mi swoje ramię.
– Tylko nie wyobrażaj sobie Bóg wie czego – zastrzegłam, przyjmując jego pomoc.
Roześmiał się ładnym, szczerym męskim śmiechem. Cholera…
– Wiem, trzymasz się mnie tylko dlatego, że jest ślisko.
– Żebyś wiedział – przytaknęłam i też się roześmiałam, bo jego radość i energia były zaraźliwe.
W porządku, dałam sobie wolne od trosk, smętnych myśli i… trzymania facetów na dystans, dzięki czemu dobrze się bawiliśmy tamtego popołudnia. Spacer, rozmowy i picie grzańca w miejscowym lokalu. Potem poszliśmy na łyżwy.
Niby całą grupą, lecz to Marek był tuż obok mnie, a ja… czułam się dobrze i swobodnie w jego towarzystwie. Bo był, a niczego nie chciał. Bezpieczny układ. Tak mi się przynajmniej wydawało.
– Chciałbym poznać cię bliżej – wyznał mi późnym wieczorem. – Szkoda, że wyjeżdżacie już jutro.
– Poznałeś mnie wystarczająco – ucięłam. – Przepraszam, ale…
– Tylko nie mów, że nie chcesz kontynuować tej znajomości. Uprzedzam, nie przyjmę do wiadomości odmowy. Iskrzy między nami, możesz sobie zaprzeczać do woli, wiem, co czuję.
– Ale nie masz pojęcia, co ja czuję, więc…
– Na pewno? – spojrzał mi głęboko w oczy i zanim się zorientowałam, pochylił się i mnie pocałował.
Serce mi waliło, nogi drżały…
Odepchnęłam go i uderzyłam w twarz, ale wcześniej, Boże, co za dno… moje usta przez moment oddawały pocałunek. Ciało też mnie zdradziło, reagując podnieceniem. Marek dotknął czerwonego policzka, a potem ponownie się zbliżył. Nie wierzyłam, że jest tak śmiały, na granicy… Powinnam krzyknąć, ostro zaprotestować, a ja stałam.
Próbowałam się odwrócić, ale Marek złapał mnie za łokieć i przyciągnął do siebie. Objął w pasie, przybliżył swoją twarz do mojej, muskał mnie oddechem, czekał… Ostatkiem sił się wyrwałam i wbiegłam po schodach, by schować się w pokoju. Z impetem zamknęłam drzwi. Uff…
Nazajutrz pożegnałam się z Markiem chłodno i oficjalnie. Byłam pewna, że więcej się nie zobaczymy, więc szybko wrócę do równowagi. Ale tydzień później Marek przyjechał do Warszawy i sprowokował spotkanie, na którym znowu dałam mu kosza. Choć miał rację – iskrzyło między nami tak, że groziło pożarem.
Uciekałam od Marka jeszcze wiele razy, a on mnie gonił. Był cierpliwy, opiekuńczy i uparty. Czy raczej nieustępliwy i nie odpuścił, póki nie pokonał wszystkich stawianych przeze mnie barier i zasieków. Sojuszników szukał, gdzie się da.
Dorota od początku nam kibicowała, a on przekabacił na swoją stronę także mojego sceptycznego brata i płochliwego syna. Moje serce też poruszył – swoim zaraźliwym uśmiechem, męskim urokiem, ciepłą, przyjazną aurą – ale podbił je wytrwałością, troską i wiarą w to, że jesteśmy sobie pisani. Cóż, z przeznaczeniem i zakochanym mężczyzną nie wygrasz.
Czytaj także:
„Zamiast szukać miłości, to zaharowywałem się w korporacji. Gdyby nie swaty mamy, zostałbym wiecznym kawalerem”
„W domu czekała żona, a za ścianą napalona kochanka. Myślałem, że wygrałem życia, a byłem dla nich tylko zabaweczką”
„Przyjaciółka za zdradę męża, też odpłaciła się zdradą. Nie dość, że zniszczyła komuś rodzinę, to sama ukręciła na siebie bat”