Jakie było moje dzieciństwo? Koszmarne. Ojciec dużo pił. A jak pił, to bił. Matka, nieporadna i bezwolna, nawet nie próbowała mnie przed nim bronić, więc gdy miałem dziesięć lat, uciekłem z domu. Policja złapała mnie po kilku dniach i odwiozła do pogotowia opiekuńczego. Stamtąd trafiłem do domu dziecka.
Matka wkrótce potem zachorowała i umarła. A ojciec? Spakował się i ruszył w Polskę z nową towarzyszką życia. Czy za nim tęskniłem? Nie. Cieszyłem się, że wreszcie mam spokój, że nie muszę się bać i zasłaniać przed razami. Z czasem zupełnie wymazałem go z pamięci. Nigdy go nie szukałem, nie chciałem się z nim spotkać. O tym, że istniał, świadczył tylko wpis w akcie urodzenia.
Mimo kiepskiego startu, poradziłem sobie w życiu
Skończyłem studia, znalazłem dobrą pracę, założyłem rodzinę. Mam cudowną żonę Kasię i wspaniałą córeczkę Małgosię, a teściowie mnie szanują i traktują niemal jak rodzonego syna. To dzięki nowej rodzinie ostatecznie zapomniałem o przeszłości i uwierzyłem, że czekają mnie tylko wspaniałe chwile. Niestety, koszmar powrócił i nie wiadomo, kiedy się skończy.
Dwa miesiące temu odebrałem z poczty list polecony. Przeczytałem go i oblał mnie zimny pot. Kancelaria adwokacka reprezentująca bank domagała się ode mnie natychmiastowej spłaty kredytu zaciągniętego przez ojca. Dług wynosił niemal 150 tysięcy złotych!
– Ale jakim prawem?! Dlaczego? Przecież ty nawet nie wiesz, co się z nim dzieje – dopytywała się przerażona Kasia, gdy po powrocie do domu pokazałem jej pismo.
– Nie mam pojęcia. Zaraz do nich zadzwonię. Muszę się tylko uspokoić, zebrać myśli – mruknąłem, ledwie panując na emocjami. W środku aż się gotowałem. Nie widziałem ojca prawie ćwierć wieku, udało mi się o nim zapomnieć. A tu nagle o sobie przypomniał… Przy zdrowych zmysłach trzymała mnie tylko nadzieja, że to jakaś koszmarna pomyłka, która szybko się wyjaśni.
Moje nadzieje okazały się płonne
Kiedy pół godziny później zadzwoniłem do kancelarii adwokackiej, ktoś po drugiej stronie tylko potwierdził to, co było w piśmie.
– Pański ojciec zmarł półtora roku temu. Nie spłacił kredytu, więc do tego zobowiązani są spadkobiercy. A pan jest jedynym.
– Mowy nie ma! Nie widziałem faceta od lat, w dzieciństwie zgotował mi piekło, a teraz mam spłacać jego długi?! To absurd!
– Żaden absurd. Miał pan pół roku od śmierci ojca na to, żeby odrzucić spadek. Nie zrobił pan tego, więc pan dziedziczy wszystko, w tym długi – ciągnął tamten.
– Jak miałem odrzucić spadek? Przecież nie miałem pojęcia, że nie żyje! – kipiałem.
– Nic nam nie wiadomo o tej niewiedzy. W imieniu banku przeprowadziliśmy postępowania sądowe i wszystkie wyroki są dla nas korzystne. Zapraszamy jak najszybciej do naszej kancelarii. Musimy ustalić terminy spłaty długu, bo odsetki ciągle rosną – odparł tamten.
Byłem w szoku. Nie mogłem uwierzyć, że to prawda, a nie koszmarny sen. Mrugałem więc oczami i szczypałem się w rękę w nadziei, że się zaraz obudzę. Ale nic takiego się nie stało. W końcu więc opowiedziałem Kasi to, co usłyszałem przez telefon. Zrobiła się biała jak ściana.
– Co my teraz zrobimy? Nie stać nas na spłatę tego długu. Przecież sami mamy kredyt na mieszkanie. A musimy jeszcze z czegoś żyć, płacić rachunki… – jęknęła.
Adwokat nas uprzedził, że walka będzie długa
– Przecież wiem, nie musisz mi przypominać… To wszystko przeze mnie… Wpakowałem nas w kłopoty… Przepraszam… – schowałem twarz w dłoniach, bo z bezsilności chciało mi się płakać. Jestem silnym facetem i nie poddaję się łatwo, ale wtedy naprawdę byłem bliski załamania.
– To nie twoja wina, bo nie ty brałeś ten kredyt. Nie masz więc za co przepraszać. Jutro idziemy do adwokata, na pewno jest jakieś wyjście z tej sytuacji. Prawo nie może być aż tak niesprawiedliwe – usłyszałem stanowczy głos żony. Podniosłem głowę. Kasia nie była już blada i przestraszona. Miała zacięty, bojowy wyraz twarzy. Poczułem nagły przypływ dobrej energii.
– Masz rację. Nie ma co załamywać rąk, tylko trzeba walczyć. Obiecuję ci, że prędzej padnę, niż oddam za ojca choćby złotówkę! – powiedziałem z mocą.
Do końca życia będę wdzięczny żonie za słowa wsparcia w tamtej trudnej chwili. Większość kobiet w takich sytuacjach płacze, wpada w panikę, a nawet urządza mężom awantury. Tymczasem ona zachowała spokój i ustawiła mnie do pionu.
Następnego dnia poszliśmy z Kasią do adwokata. Poleconego przez znajomych, bo nie chcieliśmy ryzykować. Wysłuchał nas spokojnie, a potem powiedział, że jest duża szansa na to, że uwolnię się od długu ojca. Właśnie dlatego, że nie wiedziałem o jego śmierci, a więc nie mogłem w terminie odrzucić spadku.
Martwi mnie jeszcze jedno: koszty tej walki
Uprzedził jednak, że walka przed sądem będzie długa, bo raz, że młyny sprawiedliwości mielą u nas bardzo powoli, a dwa – banki nie poddają się tak łatwo.
Zwłaszcza gdy chodzi o duże pieniądze. Choć więc jestem trochę spokojniejszy i widzę w tunelu światełko nadziei, to i tak nie mogę spokojnie zasnąć. Uda mi się chyba dopiero wtedy, kiedy ten koszmar się skończy i usłyszę, że poza własnym kredytem hipotecznym innego nie mam.
Martwi mnie jeszcze jedno: koszty tej walki. Honorarium adwokata wyniosło kilka tysięcy złotych, a myślę, że to nie koniec. Teściowie obiecali, że nam pomogą, ale wstyd mi od nich brać pieniądze.
Są już na emeryturze i choć się nie skarżą, wiem, że nie jest im łatwo. Przeklęty tatuś! Zamienił moje życie w piekło za życia, zamienił po śmierci. Mam nadzieję, że teraz sam smaży się w piekle. Tym prawdziwym.
Czytaj także:
„Dla męża i dzieci byłam jedynie służącą. Pokazywali mi palcem, gdzie jest brudno, a sami leżeli. Potem jeszcze żądali obiadu”
„Macocha dostała mnie w spadku po mężu, a i tak kochała jak rodzoną córkę. Teraz patrzę, jak choroba powoli mi ją odbiera”
„Nikt mi nie wierzył, że narzeczony był tyranem. Wrzaski, wybuchy agresji i wyzwiska to nic, ważne, że nie bije”