Jakby mi ktoś w ubiegłym roku powiedział, że tyle się wydarzy w ciągu tych paru miesięcy, to bym go wyśmiała. Równiutko rok temu byłam w stałym związku, mieszkałam z moim facetem, miałam stabilną, choć dość nudną pracę i przyjaciółki, z którymi mogłam czasem odreagować miłosne nieporozumienia. No bo między mną a Jackiem nie było idealnie, ale zawsze powtarzałam sobie, że taki mężczyzna jak on trafia się raz na milion, więc tych parę wad to drobiazg wobec jego niewiarygodnych zalet. No bo, powiedzcie, kto nie ma wad?
Właściwie to nasz związek był naprawdę partnerski. Równo dzieliliśmy się wszystkimi rachunkami i opłatami. Tylko że kiedy już się nimi podzieliliśmy, to mnie ledwo co zostawało, a on zarabiał na tyle dobrze, że mógł sobie pozwolić na wszystko. I tym wszystkim już się tak chętnie nie dzielił.
– Bo ty jesteś niegospodarna – powtarzał, a ja zaciskałam zęby ze złości.
Nie był sprawiedliwy. Między nami zaczęło się naprawdę sypać, kiedy wmanewrował mnie w wynajęcie większego mieszkania. Wtedy to już zupełnie całe pieniądze szły na opłaty. Zrobiłam się kompletnie zależna od Jacka, a on… miał coraz więcej pretensji.
– Dlaczego nie poukładasz zakupów na półkach, tylko natychmiast zaczynasz jeść?
– Czemu ty nigdy z własnej woli nie posprzątasz? Nie nastawisz zmywarki?
– Naprawdę wszystko trzeba ci mówić? Nie masz własnego rozumu? Kobieta bluszcz?
Napisałam list i wrzuciłam w butelce do morza
Czułam, że powoli zbliżam się do ściany, że za moment eksploduję. Dlatego gdy podszedł do mnie szef i spytał, czy nie pojechałabym reprezentować naszej firmy na konferencji w Grecji, uznałam, że to podarunek od Pana Boga. Wyjazd przyszedł we właściwym momencie, gdyby nie ta propozycja, chyba bym się wyprowadziła od Jacka jeszcze tego samego dnia.
On, oczywiście, nie był zachwycony.
– Mieliśmy w ten weekend jechać do mojej mamy. Wiesz, że nie będzie zadowolona.
– No to tym razem pojedziesz sam – ucięłam, ale strzelił takiego focha, że mi ta Grecja zaczęła wyłazić bokiem. Mina też mi zrzedła, gdy zobaczyłam plan wyprawy: ani chwili wolnej, cały czas w zamkniętych biurowych pomieszczeniach. I było się z czego cieszyć?
Rzeczywistość jednak okazała się dużo fajniejsza. Plany planami, ale Grecy nie są, jak się okazało, bardzo skrupulatni. Wszystkie debaty handlowe zostały ograniczone praktycznie do jednego dnia, a resztę czasu – czyli aż trzy calutkie słoneczne dni – poświęcono poznawaniu tego pięknego kraju. I nagle, zupełnie niespodziewanie spełniło się jedno z moich wielkich marzeń: zorganizowano nam rejs na Santorini, najpiękniejszą wysepkę Cyklad… Od paru lat prosiłam Jacka, żebyśmy tam pojechali na urlop, ale jakoś się nie udało, bo on wolał góry od morza… I wreszcie mam swój rejs!
Wszystko to wyglądało jak cudowna bajka. Morze w kolorze turkusów i ten ogromny, luksusowy jacht – w życiu takiego nie widziałam, nie mówiąc o żeglowaniu nim. Towarzystwo miałam międzynarodowe, roześmiane, chętne do zabawy. Co za świetny czas! Retsina lała się strumieniami, co parę godzin statek zakotwiczał w małych uroczych zatoczkach, żebyśmy się mogli wykąpać.
W pewnym momencie jeden z moich towarzyszy podróży zaczął opowiadać historię niemieckiego badacza, który sto piętnaście lat temu wrzucił do morza butelkę z listem – prosił ewentualnego znalazcę, by dał mu znać, gdzie została ona wyłowiona. Badał w ten sposób prądy morskie. Za odesłanie listu szczęśliwiec miał dostać konkretne wynagrodzenie. Niestety, gdy butelka trafiła wreszcie w ręce jakiegoś greckiego rybaka, oferta zdążyła się zdezaktualizować, a świat zestarzeć o cały wiek…
Wszyscy się śmiali, dopowiadali coś żartem, a ja z wszystkich sił zapragnęłam napisać list i wrzucić go w butelce do morza. Może przeznaczenie podsunie mi jakąś dobrą odpowiedź? I jak postanowiłam, tak zrobiłam.
W liście – po angielsku – napisałam mniej więcej tak: „Witaj, nazywam się Ania. Jestem dziewczyną z Polski, mam 29 lata, głośno się śmieję i kocham morze. Jeśli znajdziesz moją butelkę, koniecznie napisz do mnie mail (tu podałam swój adres). Sprawisz mi wielką radość!”.
I tyle. Nie obiecałam nagrody pieniężnej, ale w sumie wysiłek w dzisiejszych czasach mniejszy: postukać parę razy w klawiaturę, i już.
Gdy wróciłam, był obrażony
Tak mnie to morze rozmarzyło, że gdy przyszedł ostatni dzień mojej przygody, poczułam, że wcale nie chcę wracać do domu! Ani do Jacka… Aż się przestraszyłam tej myśli, od razu ją odepchnęłam. Wyszłam z kajuty na pokład i stanęłam na dziobie. Słońce schodziło prosto w morze, barwiąc je na pomarańczowo.
Z przeciwka nadpływał inny jacht, skromniejszy niż nasz. Mijaliśmy się zaledwie o kilkanaście metrów. Mężczyzna stojący na pokładzie miał długie, potargane włosy i ciało… Boże, wyglądał jak posąg Apolla. Miałam nadzieję, że nie widzi mojego wzroku. Pomachał do mnie. Odmachałam. I z tym obrazem wróciłam do Polski. Zakochana na zabój w Grecji, z przeczuciem innego, lepszego losu, który gdzieś tam na mnie czekał…
Być może przez to rozmarzenie nie zauważyłam, że mój narzeczony jest na mnie najnormalniej w świecie obrażony. Dopiero następnego dnia zorientowałam się, że coś jest nie tak, ale szczerze mówiąc, nie przejęłam się tym tak, jak zwykle. A niech się dąsa – pomyślałam. A ponieważ u niego fochy polegały na tym, że terroryzował mnie milczeniem, ja także się nie odzywałam – przynajmniej mogłam oddać się swoim marzeniom. Chyba zauważył, że sytuacja rozwija się inaczej niż zwykle, bo w pewnym momencie przemówił. Oczywiście, miał wielkie pretensje.
– Czy w tym domu tylko ja mam wynosić śmieci?
– Trzeba naprawić piec gazowy – może się tym zajmiesz?
Było to o tyle absurdalne, że wcześniej nie pozwalał mi naprawiać pieca, ale nie dałam się sprowokować, tylko odpowiedziałam z szerokim uśmiechem:
– Dobrze, kochanie, jutro to załatwię.
A potem poszłam do swojego pokoju, oglądać zdjęcia z Grecji.
Ten piec to był gwóźdź do trumny naszego związku. Bo, ku memu własnemu zdziwieniu, udało mi się to załatwić szybciej i taniej, niż mogłabym się spodziewać. Miałam szczęście, bo gdy szukałam w Internecie fachowców od pieca, okazało się, że jeden ma firmę w tej samej klatce, w której mieszkamy. Zrobił mi to bez czekania i za pół ceny.
To rozjuszyło mojego ukochanego. Nie mógł oczywiście powiedzieć, że wkurza się, iż tak łatwo mi poszło, więc wymyślił 101 innych zupełnie absurdalnych pretekstów. No i wreszcie udało mu się doprowadzić mnie do płaczu. Zamknęłam się na klucz w pokoju, odpaliłam komputer i zajrzałam do maila, a tam…
Tam był mail od Kostasa, który znalazł moją butelkę. Pisał tak: „Droga Anno, jestem greckim żeglarzem. Parę dni temu zobaczyłem dryfującą po morzu butelkę. Wyłowiłem ją i znalazłem twój list. Lubisz się śmiać – ja też. Może pośmiejemy się więc razem któregoś dnia? Zapraszam na Paros – tam mieszkam. Przyjeżdżaj, kiedy chcesz! Kostas”.
Myślałam, że mi serce eksploduje! Nie chciałam się zdradzić przed Jackiem, jeszcze przez chwilę nie – ale w mojej głowie wszystko powoli zaczynało się układać. Po prostu nie mogłam z nim dłużej być. Ani ja nie byłam dla niego, ani on dla mnie. Często w życiu tak jest, że zmiany przychodzą wtedy, gdy człowiek jest na nie gotowy.
Następnego dnia szef wezwał mnie do swojego gabinetu.
– Pani Aniu – powiedział – obserwuję panią od dłuższego czasu. Nie jestem skory do komplementów, co pewnie pani zauważyła, ale tym razem to powiem: jest pani dla naszego zespołu prawdziwym skarbem. Chciałbym zaproponować pani awans: byłaby pani odpowiedzialna za cały nasz dział sprzedaży. Za tym idzie, oczywiście, dużo większa pensja i procent od udanych transakcji…
Potem mówił coś jeszcze, ale ja myślałam tylko o tym, że będę mogła wreszcie wziąć życie za rogi. Wynająć sobie jakiś kąt. Ruszyć swoją drogą. I kto wie, dokąd mnie ta droga doprowadzi.
Parę godzin później usiadłam do komputera i napisałam: „Cześć, Kostas, nawet nie wiesz, jak się cieszę, że znalazłeś moją butelkę. Dziękuję za zaproszenie – niewykluczone, że z niego skorzystam…”. Odpisał po pięciu minutach. I po dziesięciu. I po godzinie. Przegadaliśmy całą noc.
Jestem zakochana po uszy
Bilans tych kilku ostatnich miesięcy przedstawiał się następująco: rozstałam się z Jackiem, prawie bezboleśnie, a już na pewno – z mojej strony, bo on strzelił jednak pożegnalnego focha. Wynajęłam urocze mieszkanko w starej kamienicy. W pracy idzie mi świetnie. No i szykuję się na kolejny wyjazd do Grecji, od przyszłego piątku mam trzytygodniowy urlop!
Uważam, że zasłużyłam. Zdążyłam się zaprzyjaźnić mailowo z Kostasem, nawet trochę chyba flirtujemy, choć okropnie denerwuje mnie, że nie chciał mi przysłać swojego zdjęcia. Moje wyciągnął przy trzecim mailu, bezczelny! Może jest miłym starszym panem? Albo ma zeza? Choć w sumie to nieważne, skoro zdążyłam go polubić, nie wiedząc, jak wygląda.
Zaprosił mnie do siebie, na Paros. Oglądałam tę wyspę na zdjęciach, jest prześliczna! Podobno jego dom stoi nad samym brzegiem morza i czasem można zobaczyć przez okno skaczące delfiny. Nie mogę się doczekać… Mam wykupiony bilet do Aten, stamtąd promem popłynę na Santorini, a on przypłynie po mnie łódką i zawiezie na Paros. Brzmi cudownie, prawda?
No i teraz stoję w porcie już od godziny i czekam na Kostasa. Słońce powoli zaczyna zachodzić, jachty dobijają na noc do brzegu. A jego jakoś nie widać – poza tym, po czym go poznam? Nie czuję jednak niepokoju. Tu jest tak pięknie! Wszędzie purpurowe hibiskusy, różowe i białe bugenwille…
W jednej z portowych knajpek zaczęło się muzykowanie, słychać śpiew i śmiechy. Nagle dostrzegam łódź, niezbyt wielką, od razu widać, że nie jest to jacht bogatych turystów, tylko tubylczy środek komunikacji. Mężczyzna stoi za sterem. Ma długie ciemne włosy i piękną sylwetkę, jakby wykutą z brązu – przypomina tych wszystkich antycznych herosów. Zaraz, czy ja go już gdzieś nie widziałam? Jestem pewna, że tak, tylko kiedy? Może we śnie? Patrzę na niego, a on podnosi rękę i zaczyna machać… Tak, to on!
Minęły już prawie trzy tygodnie moich cudownych greckich wakacji. Czas wypełniony żeglowaniem i miłością. Za parę dni muszę wracać do mojego życia. Siedzimy na plaży z Kostasem, pijemy wino i słuchamy szumu morza. Jestem tak nieprzytomnie zakochana, że nie mam siły myśleć o niczym, ale wiem, że przecież uda mi się to wszystko jakoś sensownie poukładać.
W końcu nasza firma ma filię w Grecji, myślę, że szef pójdzie mi na rękę, przecież mnie lubi i ceni. A jeśli nie… Jeśli nie, to na pewno coś wymyślę. Ale jeszcze nie w teraz. Teraz mówię sobie tylko: chwilo trwaj! Kostas zrywa winne grono, podaje mi je ustami do ust, a potem długo, długo całuje. Mój piękny, czuły grecki marynarz o oczach barwy morza. Czuję się tak, jakbym miała zaraz zemdleć.
Wokół słychać cykanie cykad… „Cykady na Cykladach” – brzmi mi w głowie. I wtedy nagle je widzimy! Gromada delfinów podpłynęła tak blisko, że gdybyśmy weszli do wody, moglibyśmy do nich łatwo dopłynąć. Kostas zrywa się na nogi, zaczyna klaskać – delfiny to uwielbiają i zaczynają pokaz. Skaczą jeden przez drugiego i tak śmiesznie wołają, wszystko jakby specjalnie dla nas.
Boże, jaka jestem szczęśliwa, czuję się tak, jakbym była w raju! Być może jestem. I na pewno w nim zostanę.
Czytaj także:
„Mój brat totalnie oszalał. Porzucił żonę dla wypacykowanej lali, której uczucie kupił drogimi prezentami”
„Rozkochał mnie w sobie, bo chciał, żebym go utrzymywała. Na każdej randce czyścił mi lodówkę, a potem wracał do domu”
„Moim kochankiem został żonaty nieznajomy, który jest w wieku mojego ojca. Zrezygnowałam z tej miłości dla dobra rodziny"