„Wnuki od czytania bajek i rozmów wolą komputer. Na szczęście jest obok ktoś, kto lubi słuchać babcinych opowieści”

kobieta, która czyta wnuczce sąsiadki fot. Adobe Stock, fizkes
„Byłam wzruszona i poruszona do głębi. To dziecko chyba po raz pierwszy w życiu czuło, że poświęca mu się uwagę, że ktoś naprawdę słucha tego, co ma do powiedzenia, nie zbywa byle uwagą dociekliwych pytań. Ja też dostałam to, czego mi brakowało - poczucie, że jestem komuś potrzebna”.
/ 05.06.2022 10:15
kobieta, która czyta wnuczce sąsiadki fot. Adobe Stock, fizkes

Zarówno mój syn, jak i synowa to bardzo zapracowani ludzie. Oboje budują swoje kariery, ciągle gdzieś jeżdżą, a do tego wyprowadzili się z Płocka do Warszawy. Nie czuję się samotna, nie brakuje mi okazji do spotkań z ludźmi. Jestem już na emeryturze, lecz ciągle ktoś do mnie wpada albo ja wychodzę, aby spotkać się z przyjaciółmi. Bardzo brakuje mi jednak kontaktu z wnukami, ośmioletnim Stasiem i Wojteczkiem, który ma sześć lat.

Marzyłam, że będę czytać im książki

Pracowałam jako nauczycielka w przedszkolu i zawsze bardzo kochałam dzieci. Myślałam, że kiedy urodzą się wnuki, będę mogła przy nich pomagać. Jednak synowa jest osobą bardzo samodzielną i od razu – w dobrej wierze, aby nie sprawiać mi kłopotu – oświadczyła, że do głowy by jej nie przyszło, aby mnie angażować.

– Bycie babcią to przyjemność, nie obowiązek – tłumaczyła, równocześnie przeglądając oferty wykwalifikowanych opiekunek.

Pomagałam troszkę przez pierwszy rok życia Stasia, lecz potem syn dostał bardzo dobrą posadę w stolicy, a i synowa jakiś czas później też zaczęła tam pracować. Wojtek urodził się już po ich przeprowadzce. Widuję więc wnuczków tylko kilka razy w roku. Innych dzieci nie mam… A tak bardzo chciałabym być bliżej Stasia i Wojtka! I nie chodzi tu tylko o przebywanie w pobliżu, bo syn i synowa często zapraszają mnie do siebie. Zależy mi na bliższym emocjonalnie kontakcie z nimi… Czuję, że chłopcy są ode mnie bardzo uczuciowo oddaleni.

Nasze spotkania chyba nie sprawiają im wcale radości. Obaj, choć bardzo uprzejmi, a nawet ugrzecznieni – najwyraźniej się u mnie nudzą, bo co chwila pytają szeptem rodziców, kiedy wreszcie będą mogli wrócić do domu, do swoich gier i kolegów. Martwi mnie też, że żaden nie interesuje się książkami ani innymi typowo dziecięcymi zabawami, jak choćby gra w piłkę. Sama już nie wiem, czy to znak naszych przeładowanych elektroniką czasów, czy zaniedbanie ze strony zapracowanych rodziców, którzy pozostawiają dzieci sam na sam z ekranem telewizora lub komputera.

Poza tym ta elektroniczna rzeczywistość to obszar, do którego starzy ludzie już nie mają takiego dostępu, a jeśli nawet, to w ograniczonym zakresie. Zresztą nie chciałabym wkupywać się w łaski wnucząt znajomością gier komputerowych. Przecież rola dziadków i babć nie na tym polega. No właśnie…

Dawniej marzyłam, że będę opowiadać wnukom bajki na dobranoc, czytać im i wybierać z nimi książeczki w księgarniach. Że godzinami będziemy rozmawiać o różnych sprawach, ważnych i mniej ważnych; będę im piekła ciastka i zabierała do cukierni na lody, sprawię im łyżwy na zimę, a rolki na lato, że będą u mnie spędzać choć część wakacji. 

Niestety, moich chłopców ani piłka, ani wrotki, ani łyżwy nie interesują; książek nie czytają, lodów nie jedzą (bo obaj chorują ciągle na anginę), ciastek też nie powinnam im piec, „bo Wojtuś trochę za pulchny i uczulony na gluten”. Z kolei na wakacje jeżdżą do Egiptu z rodzicami albo na obozy z angielskim (tak, nawet Staś był na takich półkoloniach dla przedszkolaków). Każdą chwilę wolną od zajęć w szkole i przedszkolu spędzają na dodatkowych lekcjach, bo to – jak mówią syn i synowa – „inwestycja w ich przyszłość”.

Właściwie każde spotkanie z wnukami musiałam odchorować. Kiedy bowiem już wszyscy wyjeżdżali (z wyraźną ulgą na twarzach), ja długo siedziałam potem w ciszy, płacząc. Później tłumaczyłam sobie, że wszystkie dzieci teraz takie są. Jednak potem, gdy w parku albo na ulicy widziałam uśmiechnięte, pyzate szkraby maszerujące za rękę z babcią czy dziadkiem, którzy coś im tam opowiadali, znów mi humor siadał.

Nawet kiedyś pojechałam do nich do Warszawy na kilka tygodni. Niestety, wcale nie czułam się tam dobrze, a i wnuków nie widywałam zbyt często. W każdej wolnej chwili byli wożeni na te ich zajęcia dodatkowe. Wieczorem, gdy chciałam im poczytać, oni woleli pograć na komputerze. Odzywają się i do mnie, i do rodziców raczej monosylabami. Rozmawiałam o tym z synem, lecz on tylko kręcił głową.

– Oj, co mama od nich chce – mówił. – Chłopcy są zmęczeni. Mnie też po całym dniu w pracy nie chce się ust otwierać.

Pętałam się po tym ich mieszkaniu, nie mając nic do roboty, bo synowa nie chciała nawet słyszeć, abym odkurzyła, pozmywała czy cokolwiek pomogła w domu. Więc w końcu wróciłam do Płocka wcześniej, niż planowałam. Tutaj jestem u siebie…

Poddałam się. Nawet zaczęłam rezygnować z moich marzeń związanych z wnukami i przyzwyczajać się, że nigdy nie będę prawdziwą babcią. I nagle, kilka tygodni temu, poznałam kogoś, kto sprawił, że znowu poczułam się potrzebna. To ośmioletnia dziewczynka o imieniu Dorotka.

Z uwagą słucha tego, co mówię

Dorotka jest wnuczką pani Oli, sąsiadki z pierwszego piętra. Poznałam tę małą dopiero teraz, bo wcześniej mieszkała z mamą, tatą oraz dwoma braćmi w innym mieście. Niedawno przenieśli się do dziadków: mama i troje dzieci. Bez ojca. Od niego właściwie uciekli, bo to nałogowy alkoholik. Mama Dorotki, cicha i zalękniona kobieta, jest w trakcie rozwodu. Od pani Oli dowiedziałam się, że córka i wnuczęta przeszły prawdziwe piekło. Były i wielkie awantury, i nierzadko bicie.

Teraz dzieci są przynajmniej bezpieczne. Dorotka zaczęła w Płocku chodzić do szkoły (jest w drugiej klasie), a jej młodsi bracia do przedszkola. Mama zatrudniła się w sklepie jako ekspedientka, często pracuje do późnego wieczoru, dzieci więc są prowadzane i odbierane ze szkoły i przedszkola przez babcię. Dziadek, niestety, nie może pomóc. Kilka lat temu przeszedł wylew i jest częściowo sparaliżowany. No i teraz gnieżdżą się w szóstkę w trzypokojowym mieszkanku.

Ponieważ często spotykam się z panią Olą przed blokiem, to jestem na bieżąco w ich sprawach. Bez trudu zauważyłam też, że sąsiadka bardzo zmizerniała. Opieka nad mężem i trojgiem wnucząt chwilami przerasta jej siły. Kilka razy więc pomogłam jej i odprowadziłam Dorotkę. To miłe dziecko, tylko trochę nieśmiałe i ciche. Pewnie z powodu awantur domowych, których była świadkiem, no i ofiarą. Dodatkowo jest też zestresowana nową szkołą. Pierwszy rok swojej edukacji spędziła w rodzinnym mieście, a teraz musiała rozpocząć kolejny w zupełnie innym środowisku.

Któregoś dnia, gdy wracałyśmy razem ze szkoły do domu, stwierdziłam z zaskoczeniem, że kilkadziesiąt metrów od bloku Dorotka wyraźnie zwolniła. Serce mi się ścisnęło. Najwyraźniej nie chciała jeszcze tam wracać. Poza tym dobrze nam się rozmawiało. Ja opowiadałam jej różne historie, a ona uczyła mnie marek samochodów. Jak na tak małe dziecko była świetnie zorientowana w temacie. Pewnie dlatego, że jej ojciec jest mechanikiem samochodowym.

Gdy weszłyśmy do klatki schodowej, już przy samych drzwiach do mieszkania babci, Dorotka nagle zebrała się na odwagę:

Pani Helenko, czy mogę panią odwiedzić? – spytała poważnie, patrząc mi prosto w oczy.

– Oczywiście, Dorotko, kiedy tylko zechcesz – odpowiedziałam. – Naturalnie, jeśli twoja mama i babcia się zgodzą.

I tak to się zaczęło.

Początkowo jej wizyty były sporadyczne. Nieco oficjalne. Pierwszy raz dziewczynka przyszła ze swoimi braćmi i babcią. Sąsiadka żaliła się na ciężki los swój i córki, a dwóch łobuziaków demolowało mi komódkę z bibelotami. W tym czasie Dorotka siedziała nieruchomo przy stole, pogryzając nieśmiało ciastka. Później chłopcy woleli zostawać w domu albo bawić się na podwórku pod czujnym okiem pani Oli. Dorotka wpadała więc do mnie sama – a to, żebym sprawdziła jej pracę domową, a to na placek z wiśniami albo po prostu na pogaduszki.

Pamiętam pierwszą bajkę, jaką jej opowiedziałam: „Czarnoksiężnik z krainy Oz”… Dorotka nie lubiła swojego imienia. Uważała, że nie jest takie ładne jak Julia, Wiktoria lub Natalia, imiona jej koleżanek z klasy.

– Moje jest takie zwyczajne, nijakie – tłumaczyła mi z żalem.

– A ja znam pewną bajkę, w której główną bohaterką jest właśnie Dorotka – powiedziałam. – Jak chcesz, to ci ją opowiem.

Później pokazałam małej inne książki – moja biblioteka jest całkiem spora. Mam wiele książeczek dla dzieci. Niektóre pamiętają czasy dzieciństwa mojego syna, inne kupowałam później, spontanicznie, kiedy jakiś ciekawy tytuł wpadł mi w ręce, aby móc kiedyś czytać wnukom. No i stały tak, zbierając kurz. Teraz więc bardzo się ucieszyłam, że mogą się na coś wreszcie przydać. Dorotka dopiero niedawno nauczyła się czytać, była przecież dopiero w drugiej klasie, a jednak świat lektur wciągnął ją już od początku…

Wysondowałam delikatnie, co takiego już czytała, i przekonałam się, że nie miała dotąd okazji, aby rozwijać swoją pasję. Zaczęła przychodzić do mnie niemal codziennie po lekcjach, jak tylko zjadła obiad. Często ze swoją pracą domową.

Nasze spotkania wyglądają podobnie: kiedy Dorotka przychodzi, najpierw robimy sobie herbatę z sokiem malinowym, a potem objadamy się słodyczami i owocami. Moja przyszywana wnusia czasem pomaga mi piec ciastka. Potem czytam jej na głos lub – gdy jestem zajęta gotowaniem – mała, zwinięta w kłębek w fotelu, sama czyta jakąś książkę z mojej biblioteczki. Czasem po prostu siedzimy przy stole i rozmawiamy.

Opowiadam jej różne historie, które pamiętam z czasów, gdy pracowałam w przedszkolu. A Dorotka rewanżuje się opowieściami o szkole, o swoich dawnych i nowych znajomych. Bardzo chętnie pomaga mi też w drobnych zajęciach domowych. Lubi na przykład zajmować się kwiatami. Szczególnie fascynują Dorotkę moje ukochane storczyki.

Chłopcy polubili Dorotkę

Kiedy pewnego razu zaczęłam jej opowiadać o tym, że orchidee to rośliny rosnące w ciepłych krajach, na przykład w dżungli amazońskiej, mała siedziała z otwartą buzią. Na koniec zaś oświadczyła, że zostanie podróżniczką.

– Po jakiemu się mówi w tej dżungli? – spytała.

– Nie wiem… W jakimś narzeczu indiańskim albo – jeśli to dżungla na terenie Brazylii – zapewne też po portugalsku.

Inne dziecko pewnie dałoby spokój, przyjmując moje słowa do wiadomości, ale ona spytała:

– A czemu nie po brazylijsku?

– Bo nie ma takiego języka – odparłam z uśmiechem.

– No jak to nie ma? Przecież w Polsce mówi się po polsku, w Anglii po angielsku, a w Rosji po rosyjsku. No to w Brazylii muszą mówić po brazylijsku! – oświadczyła rezolutnie.

Opowiedziałam więc małej o kolonizacji obu Ameryk, a ona naprawdę słuchała z zaciekawieniem! Byłam w szoku – Staś i Wojtuś na jej miejscu pewnie już dawno uciekliby do swoich gier… Z szafy wyciągnęłam stary globus i razem szukałyśmy Brazylii. Przy okazji Dorotka zapytała mnie, czy dużo podróżowałam. Przyznałam, że tylko troszkę – za granicą byłam ledwie kilka razy, na dodatek wyłącznie w Europie. Jej to jednak zaimponowało.

Byłam wzruszona i poruszona do głębi. To dziecko chyba po raz pierwszy w życiu czuło, że poświęca mu się uwagę, że ktoś naprawdę słucha tego, co ma do powiedzenia, nie zbywa byle uwagą dociekliwych pytań. A Dorotka jest naprawdę bystra. I głodna wiedzy. Niedawno spodobał jej się zrobiony przez mnie obrus ozdobiony haftem richelieu. Oświadczyła, że ona też chce się nauczyć.

– Jest tyle ciekawych rzeczy do nauczenia – powiedziała poważnie. – Nie ma na wszystko czasu!

– Ale ty, kochanie, jesteś bardzo zdolną i pracowitą dziewczynką – powiedziałam. – Jestem pewna, że nauczysz się wszystkiego, czego tylko zapragniesz.

A kiedy mała wyszła, długo siedziałam przy stole w zadumie – zrozumiałam, że to jest właśnie to, za czym tak bardzo tęskniłam.

Nasza przyjaźń wciąż się rozwija. Dorotka odwiedza mnie niemal codziennie, a dla mnie to czysta przyjemność! Dorotka mówi do mnie „ciociu”, lecz ja w głębi serca czuję się jej najprawdziwszą babciąOstatnio, kiedy byli u mnie moi dwaj wnukowie, poznałam dzieci ze sobą. I – niespodzianka! Trzej młodsi chłopcy zajęli się układaniem klocków, a Staś wciągnął Dorotkę w rozmowę o samochodach. Najwyraźniej jej wiedza zrobiła na nim wrażenie, bo gdy goście z pierwszego piętra wyszli, wnuk powiedział:

– Babciu, jak przyjedziesz do Warszawy, koniecznie weź Dorkę! Na pewno jej się u nas spodoba.

Cóż, chyba muszę jechać…

Czytaj także:
„Mąż namawiał mnie na przebieranki i inne eksperymenty. Kiedy odmówiłam, zaczął zdradzać mnie z prostytutkami”
„Romantyczny urlop, zamiast uratować, zniszczył moje małżeństwo. Zrozumiałam, że mąż nie ma do mnie za grosz szacunku”
„Wyparłem się jedynego brata. Latami nie mieliśmy kontaktu. Dałbym wiele, by naprawić swój błąd, ale jest już za późno”

Redakcja poleca

REKLAMA