„Romantyczny urlop, zamiast uratować, zniszczył moje małżeństwo. Zrozumiałam, że mąż nie ma do mnie za grosz szacunku”

kobieta zraniona przez męża fot. Adobe Stock, Valerii Honcharuk
„W łazience długo stałam przed lustrem, patrząc na swoje odbicie. Widziałam kobietę, która dała się stłamsić w imię tak zwanych uczuć. Kobietę, która pozwalała, by mąż ją obrażał, poniżał i ranił. Dla dobra małżeństwa, dla dobra rodziny. A co z moim dobrem?”.
/ 18.05.2022 22:13
kobieta zraniona przez męża fot. Adobe Stock, Valerii Honcharuk

Przez całą drogę do pracy zastanawiałam się, jak mam opowiedzieć o swoim wyjeździe do Hiszpanii. Wszystko dlatego, że przed wyjazdem tak obszernie zwierzałam się dziewczynom ze swoich nadziei związanych z tymi wakacjami. Teraz będę się musiała przyznać, że żadna z nich się nie ziściła…

A przecież byłam pełna entuzjazmu. To miały być nasze pierwsze od wielu lat wczasy tylko we dwoje, bez dzieci. Liczyłam, że dzięki temu wyjazdowi ja i Włodek odnajdziemy dawną bliskość, zatraconą gdzieś pośród problemów codzienności. Niestety, wspólny urlop zamiast nam pomóc, tylko obnażył całą niedoskonałość naszego związku.

– O, wróciłaś! – powitały mnie życzliwe okrzyki i taksujące spojrzenia oceniające stopień mojej opalenizny. – Jak było?

Nie ma co zwlekać, pomyślałam. A kłamać nie będę. To by dopiero było żałosne.

– Inaczej, niż sobie wyobrażałam – przyznałam ze smutkiem.

– No co ty? – spoglądały na mnie zmieszane. – Co takiego się stało?

Westchnęłam.

– Poczekajcie do przerwy śniadaniowej, wtedy wszystko wam opowiem.

Przecież przyjechał już z jednym starociem

Może przez te kilka godzin jakoś w myślach wygładzę swoją opowieść, żeby nie zabrzmiała zbyt dramatycznie. Na razie wręczyłam koleżankom upominki, które kupiłam dla nich w Barcelonie. Ucieszyły się z drobiazgów i obiecały poczekać na relację z podróży do południa.

Kiedy wreszcie usiadłyśmy w pokoju socjalnym, zawiesiły pytające spojrzenia na mojej twarzy. Raczej życzliwe niż wścibskie, zaniepokojone, a nie żądne sensacji.

– Wiecie, że bardzo się cieszyłam na ten wyjazd bez dzieci, tylko z Włodkiem…

– Wiemy, wiemy – potaknęły gremialnie. – Przejdź lepiej do szczegółów – ponagliła Ewka. – Przerwa nie trwa wiecznie.

– No więc – wzięłam głęboki wdech, jakbym miała zanurzyć się w jakichś odmętach – już od początku wszystko szło nie tak. Włodek był niezadowolony z hotelu i marudził, że to moja wina, bo nie doczytałam, że pokój nie ma widoku na morze. Moim zdaniem przesadzał, okna wychodziły na piękny park, ale on się dalej czepiał i wytykał mi, że niczego nie potrafię porządnie załatwić. Wtedy powiedziałam chyba o parę słów za dużo…

– A co konkretnie? – dopytywała Edyta.

– No że sam mógł przejrzeć katalogi i wybrać to, co mu najbardziej pasuje, a nie wszystko zostawiać na mojej głowie. No i wtedy się obraził. Byłam zmęczona po przygotowaniach do wyjazdu, podróży i rozpakowywaniu bagaży, więc pewnie zareagowałam zbyt mocno… – usprawiedliwiałam się.

– Wulgaryzmy i talerze poleciały? – doprecyzowała Monika.

– No co wy? Ja nie klnę, nie rzucam przedmiotami i nie lubię podnosić głosu.

– Ja cię… – pokręciła głową Monika. – Anioł, nie kobieta. Albo kretynka. Dobra, co było dalej?

– Dalej było tylko gorzej. Włodkowi nie smakowało jedzenie, choć moim zdaniem było świetne. Krytykował wszystkie moje pomysły…

– Jakie pomysły? – chciała poznać detale Edyta.

– Na przykład taki, żeby zapisać się na wycieczkę do Figueres, miasta Salvadora Dalego…

– A co mu w tym nie odpowiadało? – zaciekawiła się Monika.

– Powiedział… – przełknęłam ślinę, bo na wspomnienie słów męża aż mi się gorzko w ustach zrobiło – że przyjechał już z jednym starociem, a ja mu proponuję oglądanie kolejnych. Rozumiecie… ten staroć, z którym przyjechał… – łza upokorzenia spłynęła mi po policzku.

– A to cham! – warknęła wściekła Monika. – Gnój jeden! Jak on mógł? Sorry za tego gnoja, ale…

– Nie przepraszaj – pokręciłam głową. – Ja się już dość naprzepraszałam, choć sama nie wiem za co. Podczas tego wyjazdu z Włodka wyszło wszystko, co najgorsze, i to w natężeniu.

– No i co zrobiłaś? – spytała Ewka.

– Pojechałam na wycieczkę sama i to był jedyny fajny dzień tych wakacji. Nie musiałam słuchać jego uwag, znosić dąsów, spełniać oczekiwań. Mogłam oglądać dzieła Dalego do woli, jeść lody, nie narażając się na przytyki, że w biodra mi pójdą…

– A następne dni? – zapytała cicho Edyta.

– Następne dni spędzaliśmy niby razem, ale tak naprawdę osobno…

Zamilkłam, choć film z koszmarnych wakacji nadal przewijał się w mojej głowie. Przypominałam sobie wszystkie drobne upokorzenia, których nie szczędził mi Włodek.

Jego lekceważące wzruszanie ramionami, kiedy chciałam podzielić się z nim wrażeniami. Uniki, jakie robił, gdy o cokolwiek poprosiłam, jak choćby o przesunięcie leżaka, i jego ochoczą gotowość do pomocy, gdy o to samo prosiła go atrakcyjna dziewczyna.

Kolejne wspomnienia napływały falami

Jego zimny, ironiczny wzrok, kiedy stroiłam się i malowałam przed kolacją. Złośliwe teksty, jakie rzucał, kiedy siedzieliśmy przy drinkach w większym towarzystwie. Brak zainteresowania moją osobą i moimi potrzebami.

Ignorowanie albo wyśmiewanie moich propozycji wspólnego spędzenia czasu. Wykpił przejażdżkę na osłach, obrzydził rejs motorówką, a resztę kwitował stwierdzeniem: „Rób, co chcesz. Mnie to nie interesuje”. Nie chciałam. Nie po to przecież pojechałam na urlop z mężem, żeby wszystko robić sama.

Te przykre obrazy przerwały tamę samokontroli i łzy pociekły ciurkiem. Koleżanki popatrywały na mnie ze współczuciem i zakłopotaniem. Otarłam oczy wierzchem dłoni, rozmazując przy tym tusz do rzęs. Pierwsza po moich zwierzeniach otrząsnęła się zasadnicza Edyta.

– Nie rycz. Albo nie, lepiej się wybecz, bo tłumienie płaczu jest niezdrowe. A potem idź, umyj twarz i popraw makijaż.

– Kiedy… tak… mi wstyd – wyjąkałam między jednym szlochem a drugim.

– Tobie? – Monika zrobiła wielkie oczy. – To on powinien się wstydzić. I to bardzo!

– Monia ma rację – zawyrokowała autorytatywnie Edyta. – Nikt nie prawa się tak zachowywać. To elementarny brak kultury, szacunku, no i… – tu się nieco zawahała. – Wybacz, Krysiu, ale on cię zwyczajnie dręczy. W pracy podpadałoby to pod mobbing. Facet, któremu zależy na kobiecie, nie pomiata nią, nie jest celowo okrutny. Dobra, idź się ogarnąć, bo wyglądasz jak panda.

Posłuchałam i poszłam doprowadzić się do porządku. W łazience długo stałam przed lustrem, patrząc na swoje odbicie. Widziałam kobietę, która dała się stłamsić w imię tak zwanych uczuć. Kobietę, która pozwalała, by mąż ją obrażał, poniżał i ranił. Dla dobra małżeństwa, dla dobra rodziny. A co z moim dobrem?

Opowiadając koleżankom o nieudanym urlopie, uświadomiłam sobie, że Włodek traktował mnie w taki sposób, bo czuł się bezkarny. Bo nie protestowałam, nie stawiałam się, nie wrzasnęłam, nigdy nie zrewanżowałam się ciętą ripostą.

Pokornie przyjmowałam kolejne, coraz bardziej dotkliwe drwiny i złośliwości, a on z beznamiętną ciekawością naukowca badał, jak daleko może się posunąć. I nagle – jakbym doznała olśnienia – zrozumiałam, że dłużej nie mogę się na to godzić.

Nawet za cenę małżeństwa nie mogę tolerować deptania resztek mojej dumy, poniżania mnie i upokarzania na każdym kroku. Wprawdzie nie mogę domagać się od męża uczucia, które najwyraźniej całkowicie w nim wygasło, ale mogę i mam prawo wymagać szacunku dla siebie.

Postanowiłam zawalczyć o szacunek

Przepłukałam oczy zimną wodą, zaczerwienienia zamaskowałam korektorem, starannie pomalowałam usta szminką. Te niewielkie zabiegi sprawiły, że poczułam się nieco lepiej. Teraz z lustra nie patrzyła już na mnie zalękniona i niepewna siebie istota. Widziałam w nim odbicie kobiety świadomej swoich zalet, silnej i gotowej walczyć o to, co jej się należy.

Kiedy wróciłam do koleżanek, powitały mnie wzniesionymi do góry kciukami, jakby mówiły: „Tak trzymaj!”. Widać i one zauważyły, że te kilka minut spędzonych przed lustrem w damskiej toalecie wystarczyło, abym przewartościowała swoje priorytety.

Na pierwszym miejscu nie powinnam stawiać chorego związku, w którym tkwiłam jak w więzieniu, ale własne szczęście. A tego nie osiągnę u boku człowieka, który mną pomiata. W uniesionych kciukach koleżanek dostrzegłam aprobatę i zachętę.

– Widzę po twojej minie, że coś postanowiłaś – zagadnęła mnie Edyta. – Co zamierzasz zrobić?

– Poważnie porozmawiam z Włodkiem. O sensie naszego małżeństwa. Przedstawię mu swoje odczucia i wymagania. Od jego reakcji zależy dalszy los naszego związku. Nie mam większych nadziei, że coś do niego dotrze, ale spróbować muszę…

Muszę z nim poważnie porozmawiać. Jeśli się nie zmieni, odejdę. 

Czytaj także:
„Adam traktował moją córkę jak kopciucha, a swoją jak księżniczkę. Chciałam, żeby Agatka miała ojca, ale dostała tyrana”
„Dzieci wyjechały za pieniędzmi, a mnie dobijała samotność. Nowa pasja uratowała mnie przed całkowitą rozsypką”
„Stanęłam oko w oko z tragedią i przegrałam. Mąż zginął w wypadku, a ja wpadłam w bagno nałogu, z którego nigdy nie wyjdę”

Redakcja poleca

REKLAMA