Przez całą drogę do pracy zastanawiałam się, jak mam opowiedzieć o swoim wyjeździe do Hiszpanii. Wszystko dlatego, że przed wyjazdem tak obszernie zwierzałam się dziewczynom ze swoich nadziei związanych z tymi wakacjami. Teraz będę się musiała przyznać, że żadna z nich się nie ziściła…
A przecież byłam pełna entuzjazmu. To miały być nasze pierwsze od wielu lat wczasy tylko we dwoje, bez dzieci. Liczyłam, że dzięki temu wyjazdowi ja i Włodek odnajdziemy dawną bliskość, zatraconą gdzieś pośród problemów codzienności. Niestety, wspólny urlop zamiast nam pomóc, tylko obnażył całą niedoskonałość naszego związku.
– O, wróciłaś! – powitały mnie życzliwe okrzyki i taksujące spojrzenia oceniające stopień mojej opalenizny. – Jak było?
Nie ma co zwlekać, pomyślałam. A kłamać nie będę. To by dopiero było żałosne.
– Inaczej, niż sobie wyobrażałam – przyznałam ze smutkiem.
– No co ty? – spoglądały na mnie zmieszane. – Co takiego się stało?
Westchnęłam.
– Poczekajcie do przerwy śniadaniowej, wtedy wszystko wam opowiem.
Przecież przyjechał już z jednym starociem
Może przez te kilka godzin jakoś w myślach wygładzę swoją opowieść, żeby nie zabrzmiała zbyt dramatycznie. Na razie wręczyłam koleżankom upominki, które kupiłam dla nich w Barcelonie. Ucieszyły się z drobiazgów i obiecały poczekać na relację z podróży do południa.
Kiedy wreszcie usiadłyśmy w pokoju socjalnym, zawiesiły pytające spojrzenia na mojej twarzy. Raczej życzliwe niż wścibskie, zaniepokojone, a nie żądne sensacji.
– Wiecie, że bardzo się cieszyłam na ten wyjazd bez dzieci, tylko z Włodkiem…
– Wiemy, wiemy – potaknęły gremialnie. – Przejdź lepiej do szczegółów – ponagliła Ewka. – Przerwa nie trwa wiecznie.
– No więc – wzięłam głęboki wdech, jakbym miała zanurzyć się w jakichś odmętach – już od początku wszystko szło nie tak. Włodek był niezadowolony z hotelu i marudził, że to moja wina, bo nie doczytałam, że pokój nie ma widoku na morze. Moim zdaniem przesadzał, okna wychodziły na piękny park, ale on się dalej czepiał i wytykał mi, że niczego nie potrafię porządnie załatwić. Wtedy powiedziałam chyba o parę słów za dużo…
– A co konkretnie? – dopytywała Edyta.
– No że sam mógł przejrzeć katalogi i wybrać to, co mu najbardziej pasuje, a nie wszystko zostawiać na mojej głowie. No i wtedy się obraził. Byłam zmęczona po przygotowaniach do wyjazdu, podróży i rozpakowywaniu bagaży, więc pewnie zareagowałam zbyt mocno… – usprawiedliwiałam się.
– Wulgaryzmy i talerze poleciały? – doprecyzowała Monika.
– No co wy? Ja nie klnę, nie rzucam przedmiotami i nie lubię podnosić głosu.
– Ja cię… – pokręciła głową Monika. – Anioł, nie kobieta. Albo kretynka. Dobra, co było dalej?
– Dalej było tylko gorzej. Włodkowi nie smakowało jedzenie, choć moim zdaniem było świetne. Krytykował wszystkie moje pomysły…
– Jakie pomysły? – chciała poznać detale Edyta.
– Na przykład taki, żeby zapisać się na wycieczkę do Figueres, miasta Salvadora Dalego…
– A co mu w tym nie odpowiadało? – zaciekawiła się Monika.
– Powiedział… – przełknęłam ślinę, bo na wspomnienie słów męża aż mi się gorzko w ustach zrobiło – że przyjechał już z jednym starociem, a ja mu proponuję oglądanie kolejnych. Rozumiecie… ten staroć, z którym przyjechał… – łza upokorzenia spłynęła mi po policzku.
– A to cham! – warknęła wściekła Monika. – Gnój jeden! Jak on mógł? Sorry za tego gnoja, ale…
– Nie przepraszaj – pokręciłam głową. – Ja się już dość naprzepraszałam, choć sama nie wiem za co. Podczas tego wyjazdu z Włodka wyszło wszystko, co najgorsze, i to w natężeniu.
– No i co zrobiłaś? – spytała Ewka.
– Pojechałam na wycieczkę sama i to był jedyny fajny dzień tych wakacji. Nie musiałam słuchać jego uwag, znosić dąsów, spełniać oczekiwań. Mogłam oglądać dzieła Dalego do woli, jeść lody, nie narażając się na przytyki, że w biodra mi pójdą…
– A następne dni? – zapytała cicho Edyta.
– Następne dni spędzaliśmy niby razem, ale tak naprawdę osobno…
Zamilkłam, choć film z koszmarnych wakacji nadal przewijał się w mojej głowie. Przypominałam sobie wszystkie drobne upokorzenia, których nie szczędził mi Włodek.
Jego lekceważące wzruszanie ramionami, kiedy chciałam podzielić się z nim wrażeniami. Uniki, jakie robił, gdy o cokolwiek poprosiłam, jak choćby o przesunięcie leżaka, i jego ochoczą gotowość do pomocy, gdy o to samo prosiła go atrakcyjna dziewczyna.
Kolejne wspomnienia napływały falami
Jego zimny, ironiczny wzrok, kiedy stroiłam się i malowałam przed kolacją. Złośliwe teksty, jakie rzucał, kiedy siedzieliśmy przy drinkach w większym towarzystwie. Brak zainteresowania moją osobą i moimi potrzebami.
Ignorowanie albo wyśmiewanie moich propozycji wspólnego spędzenia czasu. Wykpił przejażdżkę na osłach, obrzydził rejs motorówką, a resztę kwitował stwierdzeniem: „Rób, co chcesz. Mnie to nie interesuje”. Nie chciałam. Nie po to przecież pojechałam na urlop z mężem, żeby wszystko robić sama.
Te przykre obrazy przerwały tamę samokontroli i łzy pociekły ciurkiem. Koleżanki popatrywały na mnie ze współczuciem i zakłopotaniem. Otarłam oczy wierzchem dłoni, rozmazując przy tym tusz do rzęs. Pierwsza po moich zwierzeniach otrząsnęła się zasadnicza Edyta.
– Nie rycz. Albo nie, lepiej się wybecz, bo tłumienie płaczu jest niezdrowe. A potem idź, umyj twarz i popraw makijaż.
– Kiedy… tak… mi wstyd – wyjąkałam między jednym szlochem a drugim.
– Tobie? – Monika zrobiła wielkie oczy. – To on powinien się wstydzić. I to bardzo!
– Monia ma rację – zawyrokowała autorytatywnie Edyta. – Nikt nie prawa się tak zachowywać. To elementarny brak kultury, szacunku, no i… – tu się nieco zawahała. – Wybacz, Krysiu, ale on cię zwyczajnie dręczy. W pracy podpadałoby to pod mobbing. Facet, któremu zależy na kobiecie, nie pomiata nią, nie jest celowo okrutny. Dobra, idź się ogarnąć, bo wyglądasz jak panda.
Posłuchałam i poszłam doprowadzić się do porządku. W łazience długo stałam przed lustrem, patrząc na swoje odbicie. Widziałam kobietę, która dała się stłamsić w imię tak zwanych uczuć. Kobietę, która pozwalała, by mąż ją obrażał, poniżał i ranił. Dla dobra małżeństwa, dla dobra rodziny. A co z moim dobrem?
Opowiadając koleżankom o nieudanym urlopie, uświadomiłam sobie, że Włodek traktował mnie w taki sposób, bo czuł się bezkarny. Bo nie protestowałam, nie stawiałam się, nie wrzasnęłam, nigdy nie zrewanżowałam się ciętą ripostą.
Pokornie przyjmowałam kolejne, coraz bardziej dotkliwe drwiny i złośliwości, a on z beznamiętną ciekawością naukowca badał, jak daleko może się posunąć. I nagle – jakbym doznała olśnienia – zrozumiałam, że dłużej nie mogę się na to godzić.
Nawet za cenę małżeństwa nie mogę tolerować deptania resztek mojej dumy, poniżania mnie i upokarzania na każdym kroku. Wprawdzie nie mogę domagać się od męża uczucia, które najwyraźniej całkowicie w nim wygasło, ale mogę i mam prawo wymagać szacunku dla siebie.
Postanowiłam zawalczyć o szacunek
Przepłukałam oczy zimną wodą, zaczerwienienia zamaskowałam korektorem, starannie pomalowałam usta szminką. Te niewielkie zabiegi sprawiły, że poczułam się nieco lepiej. Teraz z lustra nie patrzyła już na mnie zalękniona i niepewna siebie istota. Widziałam w nim odbicie kobiety świadomej swoich zalet, silnej i gotowej walczyć o to, co jej się należy.
Kiedy wróciłam do koleżanek, powitały mnie wzniesionymi do góry kciukami, jakby mówiły: „Tak trzymaj!”. Widać i one zauważyły, że te kilka minut spędzonych przed lustrem w damskiej toalecie wystarczyło, abym przewartościowała swoje priorytety.
Na pierwszym miejscu nie powinnam stawiać chorego związku, w którym tkwiłam jak w więzieniu, ale własne szczęście. A tego nie osiągnę u boku człowieka, który mną pomiata. W uniesionych kciukach koleżanek dostrzegłam aprobatę i zachętę.
– Widzę po twojej minie, że coś postanowiłaś – zagadnęła mnie Edyta. – Co zamierzasz zrobić?
– Poważnie porozmawiam z Włodkiem. O sensie naszego małżeństwa. Przedstawię mu swoje odczucia i wymagania. Od jego reakcji zależy dalszy los naszego związku. Nie mam większych nadziei, że coś do niego dotrze, ale spróbować muszę…
Muszę z nim poważnie porozmawiać. Jeśli się nie zmieni, odejdę.
Czytaj także:
„Adam traktował moją córkę jak kopciucha, a swoją jak księżniczkę. Chciałam, żeby Agatka miała ojca, ale dostała tyrana”
„Dzieci wyjechały za pieniędzmi, a mnie dobijała samotność. Nowa pasja uratowała mnie przed całkowitą rozsypką”
„Stanęłam oko w oko z tragedią i przegrałam. Mąż zginął w wypadku, a ja wpadłam w bagno nałogu, z którego nigdy nie wyjdę”