„Wnuk zostawił mi na wakacje swojego psa, a ja o nim zapomniałem! Skończyło się upokarzającą wizytą policji”

Prawie dałem się złapać oszustom fot. Adobe Stock, Rido
„– Przepraszam… Wiem, że powinienem, ale kompletnie o nim zapomniałem. To ulubieniec mojego wnuka, który wyjechał z kolegami w góry. Nie zdążyłem jeszcze oswoić się z jego obecnością. Sam pan rozumie, starość nie radość. Umysł już nie ten… A gdy usłyszałem te hałasy to tak się przeraziłem, że już w ogóle wyłączyło mi się myślenie – tłumaczyłem zawstydzony”.
/ 12.03.2023 10:30
Prawie dałem się złapać oszustom fot. Adobe Stock, Rido

Rany boskie, co to była za noc! Najpierw najadłem się strachu, potem wstydu. W międzyczasie postawiłem na nogi miejscowy posterunek policji. A wszystko przez to, że zgodziłem się zaopiekować Hektorem…  Cała historia wydarzyła się miesiąc temu. To właśnie wtedy odwiedził mnie mój wnuk, Adam. Zdziwiło mnie to, bo odkąd poszedł na studia, rzadko przyjeżdżał do mnie na wieś, a gdy już się na to decydował, dzwonił. I nagle pojawił się bladym świtem. Na dodatek nie sam, lecz ze swoim czworonożnym ulubieńcem. 

– Dziadku, mam do ciebie wielką prośbę zaczął nieśmiało. 

O co mogło chodzić?

– Wieczorem wyjeżdżam z kumplami na dwa tygodnie w góry. Wreszcie udało mi się zaliczyć semestr i chcę się trochę rozerwać. No wiesz, przez cały dzień narty, a wieczorem góralska herbatka i panienki… – wnuczek mrugnął okiem.

– I pewnie brakuje ci pieniędzy? Czekaj, zaraz dam ci parę złotych… Wiele nie mam, ale coś tam wyskrobię.

Wstałem z fotela i ruszyłem w stronę komody, w której trzymam swoje oszczędności.

– Spokojnie, dziadku, kasę mam – powstrzymał mnie Adam. 

– To o co chodzi? 

– O niego. w

Wskazał na Hektora. 

– Słucham?

No, nie mam go z kim zostawić. W pensjonacie, w którym będziemy spać, nie tolerują dużych psów. Pomyślałem więc, że przywiozę go do ciebie.

Nie ukrywam, zmroziło mnie. W zasadzie lubię psy, ale nigdy nie miałem własnego. Moja żona, Helenka, była uczulona na sierść i nie mogliśmy przygarnąć żadnego czworonoga. Po jej śmierci syn namawiał mnie, bym wziął jakiegoś ze schroniska, choćby dla bezpieczeństwa, ale nigdy się na to nie zdecydowałem. Obawiałem się, że jestem już za stary i nie będę umiał się nim odpowiednio zająć. A tu nagle miał zamieszkać ze mną ważący czterdzieści kilo wilczur. Co prawda tylko przez dwa tygodnie, ale zawsze… Na samą myśl o tym, że zostanę z nim sam na sam, ciarki mi po plecach przeszły.

– A nie możesz go zostawić u kogoś innego? – wykrztusiłem. 

– Niby u kogo? 

– Na przykład u twoich rodziców, znajomych jakichś…

– Starzy wylatują za dwa dni na Majorkę, a kumple będą ze mną w górach. Zostałeś mi tylko ty, dziadku. 

– No, nie wiem… A co będzie, jak się nie dogadam z Hektorem? 

– Spokojnie, dogadasz się. To najmądrzejszy pies pod słońcem. Niczego nie niszczy, nie podgryza, słucha poleceń. Wystarczy, że pozwolisz mu w dzień pobiegać po podwórku, a wieczorem nasypiesz do miski porcję karmy i będzie szczęśliwy i grzeczny jak aniołek. 

– No właśnie, karma. Nie mam pojęcia, co on je! – próbowałem się jeszcze wykręcić.

– Tym się nie przejmuj. Wszystko mam w samochodzie. Jedzenie, legowisko, ulubioną piłkę. To jak będzie? Przechowasz mi go? – wnuk patrzył na mnie błagalnym wzrokiem.

– No dobrze. Niech już będzie – poddałem się; ciągle miałem wątpliwości, czy to dobry pomysł, ale nie potrafiłem odmówić Adasiowi. 

Psisko padło na legowisko, ja poszedłem do sypialni

Trzeba przyznać, przez cały dzień Hektor zachowywał się nienagannie. Nie pchał się na siłę do domu, nie łaził za mną krok w krok, domagając się głaskania i uwagi, nie obszczekiwał bez sensu każdego przechodnia. Po prostu biegał po podwórku i cieszył się swobodą. Wieczorem był tak zmęczony, że natychmiast ułożył się w sieni na swoim legowisku. Widać było, że za chwilę zaśnie. 

– Twój pan ma rację, jesteś bardzo grzecznym pieskiem – pogłaskałem go i poszedłem na górę, do sypialni.

Swoim zwyczajem obejrzałem ulubiony serial, przeczytałem kilka stron książki i zgasiłem światło. Gdy usypiałem, już nie pamiętałem, że w domu jest pies. Ani o tym, że miałem mu nasypać karmę.  Obudził mnie hałas. Usiadłem na łóżku i zdezorientowany spojrzałem na zegar. Pokazywał drugą w nocy. Zacząłem nasłuchiwać, ale zza drzwi sypialni nie docierały żadne dźwięki. 

– E, pewnie mi się coś przyśniło – mruknąłem do siebie.

Już miałem nakryć się kołdrą i zamknąć oczy, gdy znowu coś usłyszałem. Ni to walnięcie, ni to szuranie, sam nie wiem. Wygrzebałem się z pościeli, otworzyłem drzwi sypialni, wyjrzałem na schody i… zamarłem. W domu na dole ktoś był! Bezczelnie łaził i myszkował po kątach. Wyraźnie słyszałem kroki…

„O Boże, złodzieje” – pomyślałem przerażony. 

W zasadzie nie jestem strachliwy, ale tamtej nocy włosy mi się zjeżyły na głowie.

Nie miałem pojęcia, co robić

Gdybym był młodszy, pewnie złapałbym coś ciężkiego i odważnie zmierzył się z nieproszonym gościem. Ale w moim wieku nie miałem żadnych szans na wygraną. Nie ta siła w rękach, nie ta szybkość w nogach… Byłem pewien, że gdy tylko zejdę na dół bandzior położy mnie trupem. Cichutko wycofałem się więc do sypialni, zamknąłem drzwi i z komórki zadzwoniłem na policję. 

Halo? Potrzebuję pomocy – wyszeptałem do słuchawki. 

– Że co? Proszę mówić głośniej! – ktoś się zniecierpliwił. 

– Nie mogę. W moim domu jest złodziej. Może nawet dwóch… – szeptałem dalej.

– Jest pan pewien?

Oczywiście, że jestem! Co za pytanie! – ledwie powstrzymywałem się od histerycznego krzyku. 

– W porządku. Może pan jakoś wyjść z domu niepostrzeżenie? 

– Nie. Jestem na górze, a oni na dole. Pośpieszcie się! Mieszkam na… – podałem adres. 

– W takim razie niech się pan gdzieś schowa albo zabarykaduje i czeka na nasz przyjazd. Za kilka minut będziemy – odparł policjant i się rozłączył.

Zablokowałem klamkę krzesłem, stanąłem przy oknie i czekałem. Policjanci przyjechali błyskawicznie. Cichutko, bez żadnych hałasów. Gdyby nie to, że spodziewałem się ich wizyty, to pewnie bym ich nie usłyszał. Przemknęli jak cienie przez ogród i dopadli do drzwi wejściowych

– Policja! Nie ruszać się! Leżeć! – dotarło do mnie z dołu.

A potem nagle wszystko ucichło. Zaniepokojony odsunąłem krzesło i wyjrzałem z sypialni. 

– Halo! Jesteście tam? – krzyknąłem. 

Jesteśmy, jesteśmy… – usłyszałem męski głos. 

– Macie ich? – dopytywałem się. 

– Mamy. Jednego. Nie stawiał oporu.

– Czyli mogę już zejść? 

– Zapraszamy! Jest pan całkowicie bezpieczny – usłyszałem.

Zszedłem po schodach i zacząłem rozglądać się po salonie. Ale poza policjantami nikogo nie było. 

– Gdzie ten bandzior? Chcę mu spojrzeć w twarz! Mogę? – zapytałem. 

– Nie widzę żadnych przeszkód. A siedzi tutaj, proszę – policjant otworzył drzwi do kuchni.

Wszedłem i zdębiałem.

Na podłodze leżały porozrzucane garnki i pojemniki. Wśród nich siedział Hektor i wcinał domowej roboty kiełbasę, którą podsuszałem od kilku dni nad kuchenką. Gdy mnie dostrzegł, spojrzał wymownie na swoją pustą miskę i spokojnie wrócił do jedzenia. 

– Dlaczego nie powiedział pan przy zgłoszeniu, że ma pan psa? – usłyszałem za plecami głos policjanta.

Odwróciłem się.

– Przepraszam… Wiem, że powinienem, ale kompletnie o nim zapomniałem. To ulubieniec mojego wnuka. Przywiózł mi go rano na przechowanie, bo wyjechał z kolegami w góry. Nie zdążyłem jeszcze oswoić się z jego obecnością. Sam pan rozumie, starość nie radość. Umysł już nie ten… A gdy usłyszałem te hałasy to tak się przeraziłem, że już w ogóle wyłączyło mi się myślenie – tłumaczyłem zawstydzony. 

– To kolacji pewnie też nie dostał? 

– Nie… – przyznałem.

– Nic więc dziwnego, że sam sobie wziął. A swoją drogą, to bardzo mądry pies. Nie rzucił się nam od razu do gardeł, tylko spokojnie czekał na rozwój wypadków. A gdy kolega krzyknął: „leżeć!” – przywarł do podłogi jak przyklejony. Proszę pogratulować wnukowi. Świetnie go wyszkolił – uśmiechnął się. 

Dobrze, jasne, pogratuluję na pewno – westchnąłem. 

– No, panowie, zbieramy się! – krzyknął policjant i ruszył z kolegami w stronę wyjścia.

– Przepraszam, mogę o coś zapytać? – wykrztusiłem.

– Tak? – zatrzymał się.

– Czy będę musiał zapłacić za nieuzasadnione wezwanie policji?

– Zobaczymy. Ale raczej nie. Przecież nie zadzwonił pan do nas dla żartu – uspokoił mnie i ruszył do radiowozu.

Podszedłem do Hektora. 

– Widzisz, co najlepszego narobiłeś? Przez ciebie najpierw prawie umarłem ze strachu, a potem omal nie spaliłem się ze wstydu. Mam nadzieję, że ci głupio! – burknąłem.

Podniósł łeb, jeszcze raz spojrzał wymownie na pustą miskę, a potem jak gdyby nigdy nic powędrował na legowisko. Chwilę później smacznie chrapał. A ja zabrałem się za sprzątnie kuchni. Gdy układałem porozrzucane przez Hektora pudełka i garnki, obiecałem sobie, że nie przyznam się Adamowi do tego, co się stało. Trochę wstyd… 

Czytaj także:
„Mój sąsiad to burak. Zachowuje się, jakby cała ulica należała do niego. Człowiek ze wsi wyjdzie, ale wieś z człowieka nigdy”
„Złośliwy sąsiad uprzykrzał mi życie, lecz byłem sprytniejszy. Wredna menda uciekała w popłochu, a ja mam wreszcie święty spokój”
„Sąsiad to niezłe ciacho, ale nie ma podejścia do kobiet. Zamiast zaprosić mnie na randkę, robi podchody jak przedszkolak”

Redakcja poleca

REKLAMA