„Wnuk wysłał mnie na... siłownię. Młode byczki wytykały mi, że jestem stara i niczego nie umiem”

Dzieci traktowały mnie jak darmową nianię dla wnuków fot. Adobe Stock, pikselstock
„Niestety, kiedy się już wgramoliłam na ten cały orbitrek, bo już wiedziałam, że tak się ten przyrząd nazywa, zobaczyli mnie jacyś młodzi ludzie. Lekko się wystraszyłam, kiedy podeszli rozbawieni. Ale oni patrzyli dość życzliwie. – Te, babcia! Mniejsze kroki, bo sobie krzywdę zrobisz! – skomentował jeden, a drugi zaraz go szturchnął”.
/ 13.03.2023 13:15
Dzieci traktowały mnie jak darmową nianię dla wnuków fot. Adobe Stock, pikselstock

Strasznie kocham moich bliskich i uwielbiam, kiedy wszyscy przyjeżdżają do mnie na obiad, ale w pewnym momencie jednak poczułam, że robienie zakupów, aby ugotować jedzenie dla dziewięciu osób to już nie dla mnie. Wprawdzie córka jakiś czas temu kupiła mi wózek na zakupy, który ma duże kółka i spisuje się doskonale nawet na nierównych chodnikach, ale przecież jego także trzeba podnieść, aby wnieść po schodach. I to największy problem, bo mieszkam na trzecim piętrze bez windy. Na co dzień jakoś sobie radzę, no, ale co ja tam kupuję. Ale takie zakupy dla całej rodziny to już ładne kilka kilogramów. Wniosłam więc mój wózek do mieszkania i zziajana padłam na fotel. 

Potrzebowałam kilku minut, aby dojść do siebie

A i potem nie było mi lekko, w kuchni głównie się stoi przy garach, więc kręgosłup nie wypoczywa. Przecież takie babcie jak ja na siłownię nie chodzą Kiedy moja rodzina pojawiła się na obiedzie, byłam szczęśliwa, ale i zmęczona, co, niestety, trudno mi było ukryć. W pewnym momencie, kiedy się schyliłam, stawiając ciasto na stole, to aż się złapałam za plecy.

Mamo, po co mama się tak męczy?! – zareagowała natychmiast moja córka. – Przecież my tutaj naprawdę nie przychodzimy, żeby się najeść! Może następnym razem powinniśmy przyjść tylko na podwieczorek, a nie na obiad. Tak zrobimy! – zadecydowała od razu.

Zrobiło mi się trochę przykro.

– Ale ja sobie radzę… – zaoponowałam. – Nie jestem jeszcze zgrzybiałą staruszką, mam raptem 67 lat!

– A ćwiczy babcia? – zapytał mnie znienacka mój szesnastoletni wnuk.

Nie żartuj sobie, Piotrek! – prychnęła od razu druga córka.

– Ale u mnie na siłowni… – zaczął, jednak ojciec nakazał mu być cicho.

– Babcia przecież nie będzie chodziła na siłownię – podsumował.

No, niby nie będę. W zasadzie to nigdy tego nie próbowałam. Siłownia kojarzyła mi się z dziwnymi przyrządami, które wyglądały, jakby służyły do zadawania tortur. I tak zwanymi pakerami, którzy mieli mięśnie, ale nie mieli szyi. Ja bym się tam bała nawet wejść, a co dopiero ćwiczyć! Pewnie dopiero wtedy bym sobie zrobiła krzywdę…

– Babciu, to nieprawda – mój wnuk jednak nie dał za wygraną; poszedł za mną do kuchni pod pretekstem znoszenia naczyń ze stołu. – Na mojej siłowni naprawdę widzę takie starsze panie i one doskonale sobie radzą.

– Pewnie się z nich podśmiewasz…

Nikt się z nich nie śmieje! Tam każdy, kto przychodzi ćwiczyć, zasługuje na szacunek – wnuk uderzył się w pierś, ale niezbyt w to uwierzyłam, bo przecież znam dzisiejszą młodzież.

Daleka jestem od twierdzenia, że to złe dzieciaki, ale nie mają za grosz zrozumienia dla starszych ludzi. Dla nich jesteśmy wapniaki i pewnie się dziwią, że jeszcze żyjemy. No ale nie dało się ukryć, że bolały mnie ręce od noszenia wózka z zakupami i łupało w kręgosłupie.

Doprawdy, kiedy ja tak bardzo straciłam formę?

Przecież jeszcze kiedyś targałam wielkie siatki z zakupami na to swoje trzecie piętro i czułam się świetnie. No, w każdym razie nie byłam kompletnym wrakiem przez kilka kolejnych dni! Słowa Piotrusia krążyły mi gdzieś po głowie… Pewnego dnia, a była akurat wyjątkowo ładna pogoda, wyszłam sobie na spacer. Gdy przechodziłam obok placu zabaw, zauważyłam, że na siłowni pod chmurką ćwiczy pewna pani, która na oko wydawała się nawet starsza ode mnie. Przystanęłam więc z zaciekawieniem. Naprawdę całkiem nieźle radziła sobie na jakimś przyrządzie, na którym wykonywała jakby marsz długimi krokami. W pewnej chwili zatrzymała się, zeszła z niego i powiedziała do mnie:

– Zapraszam, teraz pani!

– Ja? Ależ nigdy w życiu! – zestrachałam się. – Nie wejdę na to ustrojstwo za żadne skarby świata!

– A to dlaczego? – uśmiechnęła się. – Przecież to nic trudnego.

Co miałam jej na to powiedzieć? Że to jakoś tak głupio wygląda, gdy się na tym czymś biegnie?

– Trzeba się przełamać, a potem już jakoś idzie – chyba odkryła moje myśli. – Zobaczy pani, to naprawdę poprawia kondycję.

Dałam się w końcu namówić, ale zrezygnowałam po kilku minutach. Cała się spociłam i przestraszyłam, że przez to się przeziębię. Poszłam do domu żegnana miłym słowem leciwej sportsmenki, która wyrabiała sobie talię na kolejnym przyrządzie. Niby byłam pewna, że taki sport to nie dla mnie, ale jakoś dziwnie mnie tam jednak ciągnęło. Po kilku dniach znowu pojawiłam się na placyku, tym razem pod wieczór, gdy już było ciemno. Niestety, kiedy się już wgramoliłam na ten cały orbitrek, bo już wiedziałam, że tak się ten przyrząd nazywa, zobaczyli mnie jacyś młodzi ludzie. Lekko się wystraszyłam, kiedy podeszli rozbawieni. Ale oni patrzyli dość życzliwie.

– Te, babcia! Mniejsze kroki, bo sobie krzywdę zrobisz! – skomentował jeden, a drugi zaraz go szturchnął.

– Więcej szacunku, to mogłaby być twoja babcia przecież – powiedział.

Po czym dodał:

– Mój kolega ma rację. To ćwiczenie najlepiej tak wykonywać – pokazał mi, jak powinnam stać na tym orbitreku.

– Dziękuję – uśmiechnęłam się.

– A tak w ogóle to zapraszamy do nas na siłownię! – dorzucił ten pierwszy, że niby taki chojrak.

Zaśmiali się. Ja także. I poszli

Ćwiczyłam przez kilka kolejnych wieczorów, coraz śmielej. I przysięgłabym, że czuję się coraz lepiej. A wiadomo, że apetyt rośnie w miarę jedzenia, więc pewnego dnia pomyślałam sobie, że… w zasadzie to może bym mogła przejść się na siłownie i chociaż zobaczyć, co się tam dzieje. Przecież nikt mnie stamtąd nie wyrzuci. Ani z miejsca nie zmusi do forsownych ćwiczeń. Kiedy zebrałam się na odwagę i weszłam do siłowni, recepcjonistka uśmiechnęła się miło. Już to mnie ośmieliło, że ani trochę się nie zdziwiła, co tutaj robię.

– Witam, przyszła pani na zajęcia dla seniorów? – zapytała, a ja zrobiłam naprawdę wielkie oczy.

– To tutaj takie macie?! – wykrzyknęłam zdumiona.

– Oczywiście – znowu uśmiech. – Mamy coś na zdrowy kręgosłup oraz pilates, jogę, streching, czyli rozciąganie. A także inne zajęcia, takie jak TBC, czyli Total Body Condition, na których przecież może pani sobie dostosować tempo i trudność ćwiczeń do siebie – zaczęła wyliczać.

Zakręciło mi się w głowie.

– To ja poproszę o coś najprostszego… – wydukałam.

– Słusznie. Najważniejsze to zacząć wyrabiać sobie kondycję. To może ćwiczenia na zdrowy kręgosłup na początek. Nasza trenerka oceni pani umiejętności i potem na pewno coś dalej doradzi. Mam pani pokazać naszą salkę fitness?

– Bardzo proszę – weszłam na siłownię razem z recepcjonistką.

Przeszłyśmy pomiędzy ćwiczącymi. Nikt się na mnie nie patrzył, każdy był zajęty sobą. Ze zdziwieniem zanotowałam, że na maszynach wcale nie ćwiczyli tylko umięśnieni młodzi ludzie. Nawet jeśli przeważali, to sporo było także kobiet i osób w sile wieku. Salka okazała się całkiem spora i przytulna. Na ścianach lustra, na podłodze miękka, sprężynująca wykładzina. Pod ścianami jakieś przyrządy.

– To steppery, czyli takie schodki. A tutaj mamy piłki i sztangi – pokazała mi recepcjonistka.

– Kiedy są najbliższe zajęcia? – zapytałam już odważniej.

– Jutro rano. Chyba że wolałaby pani przychodzić wieczorem…

– Rano będzie świetnie! Mam przecież czas, jestem na emeryturze – powiedziałam z uśmiechem.

Kiedy przyszłam z dresem w torbie, w szatni już się rozbierało kilka pań mniej więcej w moim wieku.

Poczułam się raźniej

Pierwsze ćwiczenia dały mi w kość, bo trenerka, jak się okazało, wcale się z nami nie patyczkowała. Ale nie zrezygnowałam. Po kilku miesiącach ćwiczeń zapomniałam, co to bóle kręgosłupa. Mało tego, odważyłam się wziąć sztangę do ręki! Podczas zajęć ze sztangą każdy przecież może dostosować jej ciężar do swoich możliwości, a trener koryguje prawidłowość wykonywanych ćwiczeń. Kiedy po raz pierwszy wykonałam prawidłowo martwy ciąg, byłam tak z siebie dumna, że… Ach! Gdyby teraz mógł mnie zobaczyć mój wnuk! Nie informowałam swojej rodziny o tym, że chodzę na siłownię, bo nie chciałam się stać obiektem zdziwienia i żartów. Trochę się tego obawiałam… Ale pewnego dnia i tak się wydało. Kiedy znowu przyszli do mnie na proszony obiad, byłam w doskonałej formie, mimo że poprzedniego dnia przyniosłam mnóstwo zakupów i potem gotowałam przez parę godzin.

A mama to świetnie wygląda! – skomentował mój zięć. – I jakby się mama wyprostowała? – dodał.

Uśmiechnęłam się tylko. A potem, kiedy moja wnuczka poprosiła o picie, dźwignęłam w kuchni bez problemu pięciolitrowy baniak.

– Przeciąży się mama! – krzyknął zięć.

Ale zaniemówił, gdy sobie sama doskonale poradziłam.

– Nie przesadzaj – skomentowałam. – Ma się jeszcze tę krzepę w rękach! – wzruszyłam ramionami.

– No, właśnie widzę… – zięć przyjrzał mi się uważniej.

Prawdę odkrył wnuk, który zobaczył leżącą w przedpokoju na stoliku elektroniczną gumową opaskę, która umożliwia wejście na siłownię.

– Ha! A jednak babcia ćwiczy! A nie mówiłem, że to dobry pomysł? – wykrzyknął triumfująco.

– Najlepszy, kochanie! – potwierdziłam, śmiejąc się wesoło.

Czytaj także:
„Wyglądam bardzo młodo. Powinnam się cieszyć, a jest to moim przekleństwem. Wiecznie słyszę pytania, gdzie moi rodzice”
„Chciałam znaleźć męża na portalu randkowym, a spotkały mnie gorzki zawód, wstyd i żenada”
„Mam 54 lata, a wyglądam na 70. Jestem zmęczona życiem i pracą ponad siły w fabryce. To był horror”

Redakcja poleca

REKLAMA