W moim życiu są dwie kobiety. Pierwsza to moja ukochana żona Alicja. Jest moją miłością i zarazem najlepszą przyjaciółką. Niedawno świętowaliśmy ósmą rocznicę ślubu, nie mam przed nią tajemnic. Poza tą jedną. Jest ktoś jeszcze w moim życiu. Druga kobieta. Moja niezwykła… narzeczona Danusia.
Chodzę do niej regularnie dwa razy w tygodniu. Żona myśli, że idę wtedy na siłownię. Bardzo żałuję, że mam dla Danusi tak mało czasu, dlatego staram się go jak najlepiej wykorzystać. Chociaż przychodzę do niej od ponad półtora roku, zachowuję się tak, jakbyśmy dopiero co się poznali i jakbym wciąż musiał o nią zabiegać. Przynoszę jej herbaciane róże i zasypuję ją komplementami. Regularnie chodzę w konkury, bo chcę, żeby czuła się wyjątkowo jak królewna, skoro ma tylko te krótkie chwile ze mną. Wiem, jak bardzo na nie czeka, i że wspomina je potem całymi godzinami, póki do niej znowu nie przyjdę.
Najczęściej rozmawiamy z Danusią o naszym ślubie. Nigdy go tak naprawdę nie weźmiemy, ale ona jest przekonana, że to już wkrótce nastąpi. Opowiada mi z uśmiechem, jakimi kwiatami będzie udekorowany kościół, kogo zaprosimy i jakie potrawy podamy gościom na weselu. Potakuję, zgadzam się na każdą jej propozycję, a ona cieszy się jak dziecko. Drugim ulubionym tematem Danusi jest nasza podróż poślubna. Ciągle jeszcze nie zdecydowała, czy woli pojechać do Włoch, czy do Egiptu.
– Ach, przecież Włochy są takie romantyczne! Wenecja to miasto zakochanych takich jak my. Ale tak bardzo chciałabym zobaczyć piramidy… – rozmarza się.
A ja obiecuję jej wtedy z szelmowskim uśmiechem:
– Pojedziemy tu i tu, Danusiu.
– Nie stać nas na taką rozrzutność, Antosiu – upomina mnie i grozi mi żartobliwie palcem.
– Jesteś warta każdego rozpieszczania, najmilsza – odpowiadam.
Kiedy Danusia to słyszy, rozpromienia się jak słońce latem.
Nie ma nikogo bliskiego, jest sama na świecie
Nasz trzeci ulubiony temat to dzieci. Moja narzeczona chce mieć ich jak najwięcej, całą gromadę. A skoro ona tego pragnie, to ja także. To oczywiste. Wybieramy dla nich imiona: Maria, Katarzyna, Małgorzata, Jakub, Bogusław, Stanisław… Często się sprzeczamy, bo podobają nam się inne imiona, ale zawsze przy tym żartujemy i śmiejemy się, to takie droczenie się na wesoło.
Wszystko, co mówię Danusi, to kłamstwa. Nigdy nie weźmiemy ślubu, nie pojedziemy razem do Wenecji i nie będziemy mieć dzieci. To się nie wydarzy. Ale to dobre kłamstwa, bo dają jej szczęście.
Danusia ma osiemdziesiąt siedem lat i zaawansowaną demencję. Nie ma nikogo bliskiego, jest całkiem sama na świecie. Myśli, że jestem Antonim, jej narzeczonym z czasów młodości… Nie kryje się za tym nic złego: nie czyham na spadek po staruszce, nie chcę jej okraść ani w żaden sposób wykorzystać. Moim jedynym celem jest dbanie o nią i uprzyjemnianie jej ostatnich chwil życia.
Kiedy do niej przychodzę, przynoszę czekoladki, owoce, kwiaty, perfumy, biżuterię – romantyczne prezenty, jak na narzeczonego przystało. W tajemnicy daję Danusi znacznie więcej: opłacam panią, która jej sprząta i gotuje, a także pielęgniarkę, która podaje leki i pilnuje, by je brała. Zależy mi, by staruszka miała jak najlepszą opiekę.
Danusia nie jest ze mną spokrewniona, jeszcze dwa lata temu w ogóle jej nie znałem, nawet nie wiedziałem o jej istnieniu. Dlaczego więc to robię? I dlaczego trzymam mój niezwykły romans w sekrecie? Spłacam w ten sposób dług. Tyle że nie mój…
Danuta naprawdę miała narzeczonego o imieniu Antoni. Kochali się, planowali wspólne życie, ale na kilka tygodni przed ślubem niedoszły pan młody zniknął. Przepadł jak kamień w wodę, wszelki ślad po nim zaginął. Ponieważ jej ukochany był sierotą i nie miał żadnych bliskich, Danuta nie wiedziała, kogo o niego pytać. Ale nie poddawała się, szukała informacji, gdzie się tylko dało.
Koledzy kręcili głowami – nie wiedzieli, co się z nim stało. Szef powiedział, że któregoś dnia po prostu nie przyszedł do pracy i zostawił go na lodzie. Właściciel mieszkania, u którego Antoni wynajmował pokój, poinformował ją, że jego lokator uregulował płatności, zabrał swoje rzeczy i się wyprowadził. Danusia nie chciała uwierzyć, że jej narzeczony mógłby tak bez słowa odejść. Musiała się za tym kryć jakaś straszna tajemnica. Dlatego poszła na milicję (sześćdziesiąt lat temu była milicja) i próbowała zgłosić zaginięcie. Nie udało się: brak podstaw do wszczęcia procedur.
– Skoro zabrał swoje rzeczy i się wyprowadził, to znaczy, że nie zaginął. Pewnie chłop przestraszył się żeniaczki i dał nogę. Zapomnij o nim, dziewczyno. Szkoda za takim oczy wypłakiwać – radził jej życzliwie milicjant.
Nie potrafiła zapomnieć. Nie związała się z nikim innym, nie ułożyła sobie życia, nie miała rodziny, dzieci, nikogo. Przez te wszystkie lata nie wyzbyła się nadziei i wciąż czekała na powrót narzeczonego.
Tego się na pewno nie spodziewałem...
Dlaczego go udaję? Bo Antoni to mój dziadek, a ja byłem jego ulubionym wnukiem. Kiedy zachorował na raka trzustki i wiedział, że jego dni są już policzone, zdradził mi swój sekret. Wyznał, że miał kiedyś narzeczoną, od której uciekł bez słowa.
– Dlaczego to zrobiłeś? – pytałem zdumiony.
Mój dziadek nie był takim człowiekiem! Miałem go niemal za ideał. Lojalny, mądry, dobry.
– Nie chciałem tego, przysięgam. Pojechałem do innego miasta rozejrzeć się za lepszą pracą. I tam zobaczyłem twoją babcię. To było tak, jakby trafił mnie piorun z jasnego nieba! Podszedłem do niej na ulicy, przedstawiłem się i zaprosiłem ją na lody. A ona się zgodziła. Kiedy zakochałem się w Oleńce, zrozumiałem, że to, co czułem do Danusi, to nie była miłość. Lubiłem ją, chciałem się nią opiekować i założyć z nią rodzinę, której nie miałem i za którą tęskniłem. Powinienem jej to szczerze powiedzieć. Ale miałem dziewiętnaście lat, byłem młody, głupi i nie umiałem się zachować, jak trzeba. Zresztą kto miał mnie tego nauczyć… Więc zamiast wyznać Danucie prawdę, zwiałem, jak ostatni pętak – na twarzy dziadka malowały się głęboki wstyd i poczucie winy.
Wiele razy myślał o tym, żeby złożyć wizytę porzuconej narzeczonej i przeprosić ją, ale nigdy się na to nie zdobył. Usprawiedliwiał się, że minęło już tyle czasu i nie ma sensu odgrzebywać przeszłości. Ale nigdy o niej nie zapomniał i poprosił mnie, żebym odnalazł Danutę i dowiedział się, jak potoczyło się jej życie. Obiecałem mu, że to zrobię. Niestety, nie zdążyłem przed jego śmiercią; dziadek zmarł kilka dni po naszej rozmowie. Może i lepiej, bo czułby się jeszcze bardziej winny, gdyby się dowiedział, że Danuta po jego odejściu już nigdy z nikim się nie związała.
Odnalezienie adresu nie zajęło mi wiele czasu. Kiedy dzwoniłem do jej drzwi, sam nie wiedziałem, czego się spodziewam… Ale raczej nie tego, co nastąpiło. Staruszka najpierw przez chwilę wpatrywała się we mnie okrągłymi ze zdumienia oczami, a potem rzuciła mi się na szyję!
– Antoś! Antoś, kochanie, jesteś! Wreszcie! Tak bardzo tęskniłam. Tak czekałam! Wiedziałam, że wrócisz! – mówiła, ściskając mnie, na przemian śmiejąc się i płacząc. – Nie było cię ledwie tydzień, a mnie się dłużyło, jakby minęły całe lata! Jak dobrze, że wróciłeś!
Nie chcę, żeby ktokolwiek wiedział
Nie miałem serca wyznać jej prawdy. Przez kilka godzin udawałem własnego dziadka. W końcu powiedziałem, że muszę już iść.
– Oczywiście, nie wypada, żebyś zostawał do zmroku, kiedy jesteśmy jeszcze przed ślubem. Tak się cieszę, że to już niedługo! Przyjdź jutro, będę czekała! – zapraszała mnie żarliwie.
W ten sposób wypełniłem obietnicę złożoną dziadkowi – sprawdziłem, jak miewa się porzucona przez niego w młodości dziewczyna. Dziś staruszka. Mogłem na tym zakończyć całą sprawę, ale… nie potrafiłem. „Będę czekała”, słowa Danusi dźwięczały mi w uszach. Bo wiedziałem, że będzie mnie wyglądała każdego dnia jak przez ostatnich siedemdziesiąt lat. Więc wróciłem do niej. Raz, potem znowu i znowu. Później uznałem, że odwiedzanie jej i uprzyjemnianie czasu nie wystarczy. Zapewniłem jej opiekę, by przynajmniej w ten sposób wynagrodzić jej krzywdę, jaką wyrządził jej niegdyś mój dziadek. Nie musiałem tego robić, ale bardzo chciałem.
Dziadek był dla mnie bardzo dobry, zawdzięczam mu niejedną szczęśliwą chwilę. Nauczył mnie łowić ryby, strzelać z procy i grać w szachy. Opowiadał mi ciekawe historie, bronił przed gniewem rodziców, kiedy narozrabiałem. Byłem jego dłużnikiem, a on był coś winien Danucie. Sporo, życie i rodzinę, jakie mogła mieć, gdyby na niego nie czekała. Właśnie dlatego to robię, żeby choć trochę odpokutować jego grzech z młodości. Póki Danusia jeszcze żyje, niech zazna odrobinę szczęścia.
Moja żona by to zrozumiała, a jednak milczę. Nie powiem ani jej, ani nikomu innemu. Bo to nie mój sekret, a dziadka. Nie chcę, aby ten niegodziwy, niehonorowy czyn, ten rozciągnięty w czasie akt tchórzostwa położył się cieniem na całym jego życiu, na tym, jakim był człowiekiem. Nie chcę, by stał się obiektem plotek już po śmierci. Dlatego ukrywam prawdę i robię to bez cienia wyrzutów sumienia.
Czytaj także:
„Mąż wyśmiewał moje obawy o syna. Narażał go na niebezpieczeństwo, bo chciał poczuć adrenalinę. Byłam kłębkiem nerwów”|
„Zamiast mnie, awans w pracy dostał mniej kompetentny kolega. Byłam pewna, że ktoś podłożył mi świnię, tylko pytanie kto?”
„Przyjaciel z dzieciństwa zamienił się w zgorzkniałego mruka. Gdy z nim rozmawiałem, nie wierzyłem, że to ten sam człowiek”