To była propozycja z rodzaju tych, których się nie odrzuca. W zamian za odprawę miałem odejść z firmy. Tylko co dalej? Nigdy nie wpadłbym na to, że rozwiązanie tak poważnego dylematu podsunie mi 13-latek! Mało tego, dzięki wnukowi znalazłem nowy sens emeryckiego życia!
Dla wielu ludzi emerytura to żadne szczęście
Mając blisko 60 lat, trudno znaleźć coś, co zapełni lukę powstałą po odejściu z pracy. Wielu moich rówieśników nawet wysokie odprawy nie są w stanie skłonić do radosnego przechodzenia w stan spoczynku. Ale jeśli dostaje się „propozycję nie do odrzucenia”, wtedy nie za bardzo można odmówić… W moim wypadku – ponieważ piastowałem dość odpowiedzialne, kierownicze stanowisko w elektrociepłowni – odprawa była naprawdę wysoka, więc poparta nią propozycja przejścia na wcześniejszą emeryturę wydawała się kusząca. Zresztą nie czułem się na siłach, by protestować; miałem swoją dumę. Dlatego po krótkim namyśle zdecydowałem się ofertę przyjąć. Co ja teraz będę robił z wolnym czasem? – brzmiało podstawowe pytanie. A drugie – jak powinienem zainwestować pieniądze z odprawy, żeby starczyło ich…
No, żeby starczyło na długo. Cała moja rodzina widziała, że biję się z myślami, i wszyscy znali powody moich rozterek. Podsuwali mi różne propozycje: od takich typowych i bezpiecznych, czyli żeby zainwestować w obligacje albo lokaty długoterminowe, po bardziej zwariowane, jak systemowa gra w lotto. Jednak nigdy w życiu bym nie przypuszczał, że najlepsze rozwiązanie znajdzie mój 13-letni wnuk, Maksymilian.
– Dziadku, mam dla ciebie prezent – powiedział któregoś dnia i wręczył mi zadrukowaną kartkę papieru.
– Narysowałeś coś dla mnie?– zainteresowałem się, lecz tylko się żachnął.
– Czy ja mam 6 lat? – zapytał, z dumą wypinając chudą pierś. – To jest propozycja inwestycji dla ciebie.
– Ho, ho, ho! Czyżbyś chciał zostać bankierem? – zażartowałem.
– Nie. Ale chętnie zostanę twoim wspólnikiem – odparł z tajemniczą miną. – Przeczytasz to wreszcie, czy mam ci opowiedzieć własnymi słowami? – niecierpliwił się.
Spojrzałem na wydruk
Było to ogłoszenie aukcji internetowej. Widziałem już coś podobnego, bo Maks od pewnego czasu stosował własną „procedurę prezentową”. Gdy zbliżała się jakaś okazja (imieniny, urodziny czy święta), wyszukiwał interesujący go podarunek w internecie i drukował dane aukcji, które zwykle dotyczyły jakiejś gry komputerowej. A tym razem…
To była aukcja niezwykła. Ktoś sprzedawał, ni mniej, ni więcej, tylko całą plantację drzewek bonsai. Ponad 500 roślin, w wieku od kilku do kilkunastu lat, wszystkie, że tak powiem, mocno zaawansowane jako miniaturowe drzewa ozdobne. Czemu ktoś pozbywa się takiego skarbu? Bo dla mnie – to był skarb prawdziwy. Od wielu lat interesowałem się japońską sztuką hodowli i formowania drzew. Miałem na ten temat chyba ze 40 książek; większość po niemiecku, ale znam język Schillera na tyle biegle, że radzę sobie z czytaniem bez problemów. Sam też próbowałem swoich sił w hodowli miniaturowych drzewek, lecz zwyczajnie zawsze brakowało mi na to czasu. Rodzina doskonale wiedziała o moim hobby, i regularnie dostawałem prezenty w postaci mniej lub bardziej oryginalnych roślin. Moja kolekcja liczyła jednak zaledwie kilkanaście sztuk.
A tu ktoś sprzedawał od razu 500!
Przeczytałem opis aukcji chyba sto razy, zanim podjąłem decyzję. Kupić, nie kupić – potargować się można, a przynajmniej pojechać i zobaczyć. Sięgnąłem po telefon, zadzwoniłem i – ponieważ sprzedający mieszkał w sąsiednim województwie – umówiłem się na niedzielę. A dokładniej: umówiłem nas, bo Maks nawet nie chciał słyszeć o tym, że pojadę sam. Ciepła jesień ze wspaniałą, słoneczną pogodą nastrajała co najmniej optymistycznie. Jechaliśmy obejrzeć plantację, gadając jeden przez drugiego.
– Maks, ale to jest mnóstwo roboty. Ja mam problem ze swoimi drzewkami, a jest ich tylko kilkanaście.
– Dziadek, nie obraź się, ale przecież teraz będziesz miał mnóstwo wolnego czasu – przekonywał mnie wnuk. – Dasz sobie radę, zresztą będę ci pomagał. Tylko że dopiero po szkole – zaznaczył. – Bo mama zabiłaby mnie, gdybym wagarował.
– A co z kosztami? – martwiłem się dalej. – Facet chce za te drzewka ponad 30 tysięcy złotych…
– Ojejku, twojej zaprawy starczyłoby pewnie na dwie takie plantacje!
– Odprawy – poprawiłem. – I nie tak szybko – studziłem jego zapał. – Pojawią się dodatkowe koszty: podłoże, nawozy, drut, specjalne siatki… – wyliczałem.
– Poradzimy sobie. Żeby to tylko nie było jakieś oszustwo – Maksymilian z emocji miał już czerwone policzki.
– Spokojnie, na pewno nie damy się nabrać na byle co – uspokoiłem i jego, i siebie.
Na miejscu okazało się, że to wcale nie jest „byle co”. Młody mężczyzna oprowadzał nas przez godzinę po rozległym ogrodzie, pokazując praktycznie każde drzewko, o prawie każdym mówiąc coś od siebie. Chodziliśmy z Maksem jak zaczarowani, a gospodarz na zakończenie zaprosił nas do swojego domu.
– Dlaczego pan to sprzedaje? – wyrwało się mojemu wnukowi, może niezbyt grzecznie, lecz trudno od podekscytowanego 13-latka wymagać taktu.
– Powód jest prosty. Hodowlę założył jeszcze mój ojciec, a kiedy 3 lata temu umarł, ja przejąłem jego pasję i jego drzewa – mężczyzna uśmiechnął się smutno. – Teraz trafiła mi się niebywała okazja, w Niemczech na jednej z wystaw bonsai poznałem mistrza Takedo z Japonii, który zaprosił mnie do swojej szkoły na 2-letni kurs, połączony ze stażem. Spodobały mu się moje pomysły i chciałby, żebym został jego uczniem, a potem może nawet asystentem. To bardzo szczodra oferta, bo za taki kurs u niego płaci się nawet po kilkanaście tysięcy dolarów. A ja muszę tylko dojechać na swój koszt, no i jakoś się tam utrzymać. Dlatego sprzedaję wszystko z ciężkim sercem, ale jednocześnie – bez większego żalu. Tym bardziej że kolekcja trafi w godne ręce… – zmierzwił Maksowi grzywkę. – Oczywiście, o ile będziecie panowie zainteresowani.
– Ja jestem! – odparł Maks, mile połechtany tymi „panami”. – Ale nie wiem, co na to główny inwestor – zerknął na mnie.
Z namysłem podrapałem się po głowie
– Widzi pan, problem w tym, że ja nie jestem zawodowcem. Nie wiem, czy dam radę, choć bardzo chciałbym spróbować – przyznałem się otwarcie.
– W takim razie mam propozycję dodatkową. Będzie pan miał we mnie konsultanta do wszystkiego, zawsze możemy się porozumieć poprzez Skype'a albo mejlem.
– Hmm, ale to raczej ze mną – wtrącił Maks. – Bo dziadek z komputerem jest troszkę nie ten tego… – puścił do mężczyzny oko, a ten zaśmiał się głośno.
– Jeśli tak, umowa stoi – zdecydowałem.
Wymieniliśmy uścisk dłoni i przystąpiliśmy do załatwiania formalności.
Niewinne hobby stało się niezłym biznesem
3 tygodnie później 500 miniaturowych drzew wylądowało w naszym ogrodzie. Donice i doniczki zajęły prawie cały trawnik, część znalazła miejsce na specjalnych regałach, które naprędce przygotowałem, kilka mniej odpornych na zimno trafiło do altany, te najdelikatniejsze zaś na przeszklony taras z tyłu domu. Od poprzedniego właściciela dostaliśmy jeszcze mnóstwo pomocniczego wyposażenia, a także kontakt do sprzedawców specjalnych ozdobnych doniczek oraz namiary na kilkadziesiąt hurtowni i kwiaciarni. I to okazało się prawdziwym błogosławieństwem, bo jednak tyle roślin mieściło się z trudem w przydomowym ogródku.
Jeszcze tej samej jesieni sprzedaliśmy kilkanaście prawie już gotowych i uformowanych okazów. W tym 2 wielkie jałowce chińskie, po 1000 złotych każdy! Maksymilian zacierał ręce i cieszył się, jakby zrobił najlepszy interes w swoim życiu. A ja… Uśmiechałem się pod nosem, bo odkąd pamiętam, marzyłem o tym, żeby mieć czas na zajmowanie się swoim hobby. Teraz moja niewinna pasja stała się całkiem niezłym biznesem.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”