„Wkurzyłem się, gdy cała opieka nad dziećmi spadła na mnie. Pranie, przewijanie i gotowanie to babski obowiązek”

przemęczony ojciec fot. iStock, katiafonti
„Dobra, może świat nie runął, ale sytuacja mocno się skomplikowała. Żona w szpitalu, ja powinienem pracować. Tylko co z dziećmi? Przecież to Agata zawsze wszystko ogarniała! Gorączkowo myślałem o ratunku”.
/ 05.07.2023 09:15
przemęczony ojciec fot. iStock, katiafonti

– Bartek, coś dzieje – usłyszałem szept żony, która właśnie weszła, a raczej wtoczyła się do pokoju, gdzie oddawałem się zasłużonemu lenistwu po wielu godzinach ciężkiej pracy.

– Co takiego? Daj mi chwilę. Jeszcze sekunda i… Tak! – wydarłem się, patrząc, jak nasi strzelają gola. – Co tam? – odwróciłem się niechętnie, wiedząc, że na jednym komunikacie się nie skończy.

– Boli, i to coraz bardziej – złapała się za duży już brzuch.

– Ale przecież to jeszcze z miesiąc, więc co ma boleć? – westchnąłem, przewracając oczami, bo szczerze mówiąc, miałem już dość tych ciągłych komunikatów o stanie zdrowia mojej ciężarnej Agaty.

– Nie wiem co, ale nie jest dobrze… – skrzywiła się. – Boli od rana, a teraz jest naprawdę kiepsko. Chyba muszę jechać do szpitala… – znowu grymas.

– Boże… – zwlokłem się z kanapy. – Wystawię auto.

– Po trzech piwach zamierzasz prowadzić? A dzieci co? Niedawno zasnęły i – jakbyś nie wiedział – jedno ma pięć lat, drugie trzy, więc raczej to niemożliwe, żeby same zostały.

– To co teraz?

– Dzwoń do Darka, zawiezie mnie, a ty zostaniesz z Adasiem i Dorotką – zarządziła Agata.

I tak nie wysiedziałbym przy biurku

Najchętniej bym się obrócił na pięcie, ale widziałem, że naprawdę źle się czuje, no i miała rację. Raz, że coś wypiłem, a dwa, faktycznie nie mogłem zostawić dzieci. Więc Darek.

Brat Agaty przyjechał po paru minutach. Zapakowaliśmy najpotrzebniejsze rzeczy, ja zostałem. Prawda jednak była taka, że mocno się niepokoiłem stanem żony. Bianka miała się urodzić dopiero za miesiąc, ale albo bardzo się spieszyła na świat, albo coś faktycznie się działo.

Do rana przesiedziałem jak na szpilkach, zasnąć nie mogłem. Nawet jak próbowałem, wciąż słyszałem płacz synka lub córeczki. W poniedziałek nie miałem wyjścia, musiałem wziąć urlop na żądanie. Zresztą, szczerze mówiąc, i tak po tej nocce nie byłbym w stanie usiedzieć przy biurku. Nie wiem, jakim cudem, ale udało mi się ubrać malców i odprowadzić ich do przedszkola. Chwilę później pojechałem do szpitala.

– I co? – zapytałem jak głupek, widząc Agatę bladą, mizerną, płaczącą.

– Nie wiem co… Cały czas robią badania. Malutka ma słabe tętno, kiepskie parametry, sami nie wiedzą, co dalej… – rozpłakała się na dobre.

– Spróbuję się dowiedzieć, a ty odpoczywaj – zapewniłem.

– A jak w domu? Jak noc? Dałeś Adasiowi i Dorce śniadanie? – dopytywała.

– Zjedli czekoladę, nic innego nie chcieli… – przyznałem się.

– Czekoladę na śniadanie? Zwariowałeś? Przecież mają płatki! Albo tosty trzeba było zrobić! – uniosła się.

– Nie wiedziałem… Przecież ty im zawsze dajesz śniadanie… Ale daliśmy radę – zapewniłem, choć wcale nie byłem tego taki pewien. – Odbiorę ich potem. Na razie spokojnie.

Niestety, nic nie było spokojnie. Po rozmowie z lekarzem, który prowadził ciążę mojej żony, dowiedziałem się, że sprawa wygląda nieciekawie. Oczywiście w trakcie użył miliona rozmaitych medycznych terminów, ale właściwie nic z tego nie zrozumiałem, jedynie tyle, że ciąża jest zagrożona, a żona musi zostać w szpitalu, nie wiadomo, na jak długo, może nawet do rozwiązania.

Dobra, może świat nie runął, ale sytuacja mocno się skomplikowała. Żona w szpitalu, ja powinienem pracować. Tylko co z dziećmi? Przecież to Agata zawsze wszystko ogarniała! Gorączkowo myślałem o ratunku.

– Nie ma opcji, kochanie. Właśnie się pakujemy na rejs. Mówiliśmy ci przecież! – usłyszałem od swojej mamy, gdy zadzwoniłem. – Nie możemy odwołać, nie zwrócą nam pieniędzy, a to kosztowało fortunę. Ale spokojnie, dasz radę! I oby Agatce się jak najszybciej poprawiło. Muszę kończyć. Pa! – powiedziała i rozłączyła się.

Nie lepiej było, gdy zadzwoniłem do teściów. Oni z kolei dopiero co wrócili z wakacji, byli zmęczeni i nie chcieli słyszeć o podróży z drugiego krańca miasta. Siostra, brat Agaty, najbliżsi sąsiedzi? Mogłem zapomnieć, każdy miał swoje życie, w sumie się nie dziwiłem. Ja też miałem swoje. W postaci chorej żony i dwójki rozbrykanych malców.

Tak właśnie zaczęła się moja droga przez mękę. Musiałem wziąć urlop, żeby wszystko ogarnąć – obudzić ich na czas, dać im śniadanie w postaci innej niż czekoladowej, ubrać, odprowadzić, przyprowadzić do domu. Do tego pranie, sprzątanie, kąpanie, bajki, opowieści o przedszkolu, kolegach… Kiedy zasypiali, na szczęście koło dwudziestej, nie miałem już siły na nic. Po prostu padałem jak kłoda, modląc się, by dzieciaki nie budziły się w nocy.

Jakoś dawaliśmy radę, aż pewnego dnia…

– Agata, ona wymiotuje! – rzuciłem do słuchawki, gdy udało mi się dodzwonić do żony.

– Co się dzieje? Co jadła, jak spała? Był kaszel? Jest gorączka? – Agata zasypała mnie gradem pytań.

– Gorączka? Nie wiem… – westchnąłem. – Ale taka rumiana jest…

– To zmierz jej temperaturę, do cholery!

– Ale nie wiem, gdzie jest termometr! W szafce? – tłukłem się po kuchni.

– A łazience! Mówiłam ci, że ma się nim nie bawić. W szufladzie. Szukaj!

– Dobrze już, mam. Jezu… – westchnąłem, gdy odczytałem wynik. – Trzydzieści osiem i pół…

– Dzwoń do lekarza! – zarządziła.

– Zadzwonię. Tylko gdzie numer?

Wolę nie przytaczać tego, co usłyszałem, bo to było – delikatnie mówiąc – ostre. Właściwie się nie dziwiłem, ale z drugiej strony skąd miałem wiedzieć, gdzie mamy numer do lekarza? Ba, nie miałem nawet pojęcia, jak ten lekarz się nazywa, bo i skąd! Przecież to Agata ogarniała do tej pory wszelkie bolączki, a nie ja!

Dobra, jakoś się udało. Mała na szczęście nie musiała trafić do szpitala. Lekarz stwierdził, że to przekarmienie czekoladą – tak, znowu moja wina – kazał dawać elektrolity i jakoś po dwóch dniach przeszło. Ale ile tej pierwszej nocy spałem, a właściwie nie spałem, to już inna opowieść. Budziłem się na każde prychnięcie, bąka czy głębszy oddech. Doszło do tego, że po prostu położyłem sobie kołdrę obok łóżek dzieci i tak spędziłem noc. Nie będę też mówić, jak potem czuł się mój kręgosłup…

Nawet w weekend się nie wyśpię…

Jakimś cudem dotarliśmy do weekendu. Co za ulga! Miałem wreszcie nadzieję się wyspać, odpocząć, coś obejrzeć w telewizji. Bardzo, ale to bardzo śmieszne!
Dorotka wstała o szóstej i radośnie usiadła mi na piersi, podskakując. Adaś zjawił się pół godziny później i również uznał, że tata świetnie nadaje się na trampolinę. Chryste…

Wreszcie nie miałem opcji – wstałem. Chciałem wziąć prysznic, ale jak to zrobić, kiedy w kuchni buszuje dwójka dzieciaków i Bóg raczy wiedzieć, do czego są zdolne? Musiałem się więc zadowolić szybkim myciem zębów i twarzy, a i tak co sekundę wyglądałem, żeby sprawdzić, co tam wyprawiają. Jak Agata daje tak radę? – przemknęło mi przez myśl, ale nie miałem czasu, żeby zagłębiać się w temat, bo usłyszałem walnięcie patelni o terakotę i gromkie „Aua!”.

– My tylko chcieliśmy zrobić naleśniki – z niewinną miną zakomunikował mi syn, pokryty sporą warstwą dżemu.

– Widzę – odrzekłem słabo. – A z Dorotki co chciałeś zrobić? – popatrzyłem na córkę, która od góry do dołu była pokryta mąką.

– No wymieszać, tak jak mama robi! – prychnął, jakby to było oczywiste.

Boże święty, nie wytrzymam, po prostu nie wytrzymam – mruczałem pod nosem, ścierając rozbite jajka. Albo dzisiaj wyjdę na miasto, albo wyjdę z siebie. Całe szczęście padło na to drugie. Po południu odebrałem telefon od teściowej.

– Możemy wpaść? Dawno nie widzieliśmy wnuczków – zaszczebiotała Irena.

– Czy możecie? Oczywiście! Byle szybko! – wyrwało mi się. – To znaczy na spokojnie, ale byłoby miło, jakby wam się udało dzisiaj, bo akurat kumpel ma urodziny i… – plątałem się.

– Nie ma sprawy. Za dwie godzinki jesteśmy. Buziaczki!

Witek nie pomaga żonie?

Dwie godzinki wlokły się niemiłosiernie. Kiedy wreszcie zamknąłem za sobą drzwi, poczułem się tak, jakbym wyszedł z ciężkiego więzienia. Złapałem taksówkę i popędziłem do knajpy, gdzie mieliśmy świętować te zmyślone urodziny kumpla.

– O, cześć, Bartek – powitał mnie Arek. – Wyglądasz… E…

– Nie mów mi nawet, domyślam się – klapnąłem na krzesło. – Nawet nie wiesz, jak to jest – westchnąłem teatralnie.

– Wiem, wiem. Kryśka mnie kiedyś zostawiła na dwa dni z dzieciakami, myślałem, że orła wywinę. Ale dziś masz wychodne, więc się wyluzuj – klepnął mnie po plecach i poszedł zamówić piwo.

Po paru minutach dołączyło jeszcze dwóch kolegów i wreszcie faktycznie mogłem się wyluzować. Ba, z każdym zdaniem utwierdzałem się w przekonaniu, że nie jestem sam z tym problemem. Śmiejąc się, opowiadaliśmy sobie historie o kupach, śniadankach, czekoladkach, pobudkach, przedszkolach i tak dalej.

– Oj, chłopaki – westchnąłem w końcu. – To pomaganie w domu to jest naprawdę orka na betonie…

– Tak, serio? – odezwał się milczący do tej pory Witek. – A ja tam swojej żonie nie pomagam.

– Jak to? – autentycznie się zdziwiłem.

– Naprawdę?

– Naprawdę. Bo ja, drodzy panowie, nie jestem od pomagania, proste.

– Rozwiń temat, bo ja już nic nie rozumiem – Arek pociągnął łyk kolejnego piwa.

– To proste. To chyba też wasz dom, no nie? Jecie tam? Więc oczywiste, że macie coś czasem ugotować albo posprzątać po jedzeniu. Śpicie tam? To fajnie by było po prostu pościelić łóżko. Brudzicie ciuchy? To wsadźcie je do pralki, a potem wysuszcie i poskładajcie. A, i najważniejsze…  To są wasze dzieci czy tylko waszych żon? Bo jak też wasze, to chyba korony wam z głów nie spadną, jak się nimi zajmiecie. One robią, co mogą. Kiedyś im podziękowaliście? Nie sądzę. Więc wy od nich medalu też się raczej nie spodziewajcie. To nie kwestia waszego pomagania, tylko zwykłego obowiązku. No, a teraz pa, idę „pomagać” żonie uśpić dzieci – zakończył z ironią i zostawił nas z rozdziawionymi gębami.

– Zgłupiał czy co? – wydukał po chwili Marek. – W babę się chce zamienić? To one przecież od tego są…

– Sam nie wiem – wymamrotałem. – Może i ma rację…

– I ty też? Idealny tatuś nagle? A idźcie do diabła! – wkurzył się.

Zostaliśmy sami z Arkiem, ale humory zwarzyły nam się do tego stopnia, że nie mieliśmy ochoty gadać. Pojechałem więc do domu. Teściowie spali w pokoju gościnnym, dzieci w swoim. Popatrzyłem na Adasia i Dorotkę i uświadomiłem sobie, że Witek miał rację.

To przecież też moje dzieci, więc z jakiej racji cała opieka nad nimi ma spadać na Agatę? Bo „siedzi w domu” i nic nie robi? Dopiero teraz, gdy zostałem sam, uświadomiłem sobie, ile jest pracy przy dzieciach i prowadzeniu domu… Agata to wszystko robiła bez narzekania, nawet w ciąży, a ja prychałem i obrażałem się, gdy prosiła mnie o cokolwiek. Cholera, niezły dupek ze mnie… W dość kiepskim nastroju położyłem się spać.

Bladym świtem zadzwonił telefon

– Bartek, już – usłyszałem tylko jęk Agaty i wyskoczyłem z łóżka.

Błyskawicznie obudziłem teściów, powiedziałem, co i jak. Zapewnili, że przypilnują dzieci, a ja mam zająć się żoną. Zajmowanie polegało właściwie na czekaniu, bo Agata z powodu komplikacji musiała mieć cesarskie cięcie, a na salę mnie nie wpuścili. Mogłem zobaczyć ją i malutką dopiero po paru godzinach. Spojrzałem na czerwoną twarzyczkę Bianki, wymęczoną żonę i mogłem tylko dziękować Bogu, że wszystko dobrze się skończyło.

Dziewczyny wróciły do domu trzy dni później. Ich zdrowiu nic już nie groziło. Dorotka i Adaś byli zachwyceni nowym członkiem rodziny, ja też. Oczywiście, jak to maleństwo, Bianka wymagała maksymalnej troski, ale tym razem nie protestowałem.

– Nie wstawaj – szepnąłem żonie któregoś wieczoru, gdy usłyszeliśmy płacz Bianki. – Przewinę ją i utulę, spokojnie…

– Co się stało? – zapytała mnie, gdy wróciłem do łóżka.

– Miała mokro, już śpi.

– Nie o to pytam – spojrzała na mnie uważnie. – Do tej pory się tak nie zachowywałeś. Karmisz ją, przewijasz, kąpiesz… Z Adasiem i Dorotką też spędzasz więcej czasu. To do ciebie niepodobne.

– Może niepodobne, ale teraz już tak będzie. Nie mówiłem ci, ale wynegocjowałem u szefa, że część pracy będę wykonywał z domu. Ty będziesz mogła wyjść i odpocząć, ja odbiorę dzieci z przedszkola. Może z obiadami jeszcze nie całkiem sobie poradzę, ale się podszkolę. Zrobimy grafik, zorganizujemy to. Chcę, żebyś była szczęśliwa, bo dzięki temu my też będziemy…

– Ktoś mi chyba podmienił męża…

– Nie, skarbie, ktoś mi po prostu otworzył oczy. I już wiem, że ja tu nie jestem od pomagania, tylko od bycia. I to takim tatusiem nie od parady, ale prawdziwym. A teraz śpij i niczym się nie przejmuj, dam sobie radę. Zaufaj mi.

Czytaj także:
„Gdy dzieci podrosły, uciekłam od męża za granicę. Sprzątam domy, zarabiam, ale z tęsknoty pęka mi serce”
„Moja żona jest zazdrosna o moją zmarłą dziewczynę. Jak można być taką jędzą? Przecież ona nie jest już dla niej żadną konkurencją!"
„Moja żona to prawdziwa hetera. Żyję pod jej dyktando, bo chcę mieć święty spokój, a koledzy wyzywają mnie od pantoflarzy”

 

Redakcja poleca

REKLAMA