„Gdy dzieci podrosły, uciekłam od męża za granicę. Sprzątam domy, zarabiam, ale z tęsknoty pęka mi serce”

sprzątaczka fot. Adobe Stock, Krakenimages.com
„Mam legalny pobyt i mogę pracować legalnie. Czasami myślę o powrocie do domu, ale z drugiej strony często tu czuję się bardziej u siebie niż tam. Wiem, że trudno mi tu będzie zostać na stałe. Zrobiłam błąd, wysyłając wszystkie pieniądze dzieciom. Trzeba było tu składać choćby na kawalerkę”.
/ 07.03.2023 15:15
sprzątaczka fot. Adobe Stock, Krakenimages.com

Do Polski pierwszy raz przyjechałam piętnaście lat temu. Jestem Ukrainką, ale po latach pobytu w Polsce przyzwyczaiłam się i nie bardzo wiem, czy chcę tu zostać, czy wracać.

Nigdy nie miałam łatwego życia. Jako pięciolatka straciłam ojca, a potem mama wyszła drugi raz za mąż. Jej wybranek nie chciał mnie w ich życiu, więc zostałam podrzucona babci. Było nam ciężko i wiedziałam, że powinnam jak najszybciej się usamodzielnić i wyjść za mąż. Dymitr był synem sąsiadów. Znaliśmy się od dzieciństwa i wszyscy myśleli, że weźmiemy ślub. No to wzięliśmy.

Dimka pracował na budowach, robił też ludziom remonty, więc z początku powodziło się nam nieźle. Ja też miałam dobrą pracę w archiwum w urzędzie miejskim. Mieszkaliśmy u rodziców Dymitra, ale od razu zaczęliśmy się starać o kredyt na własny dom. Dostaliśmy go i zaczęłam go spłacać ze swojej pensji.

Zanim się pobudowaliśmy, urodziła się Maszka. Niecałe dwa lata później na świat przyszedł nasz syn Mikołaj. Żyliśmy tak jak wszyscy. Ja pracowałam w urzędzie i w domu. Dymitr nadal zarabiał dorywczo, ale już pił regularnie. Nieraz musiałam z dzieciakami uciekać z domu, jak po pijaku dostawał szału i krzyczał, że nas pozabija. Potem trzeźwiał i wszystko jakoś się układało. Co było robić? Dziś wiem, że powinnam odejść, ale wtedy myślałam tak, jak wszystkie. Pił, bił, ale był.

Pojawił się pomysł wyjazdu na zarobek

Sytuacja na Ukrainie była coraz gorsza. Bieda zaglądała nam w oczy. Dymitr coraz mniej pracował i prawie wcale nie interesował się rodziną. Dzieci rosły i wszystko było na mojej głowie. Brakowało na podstawowe rzeczy. Któregoś wieczora dzieciaki usiadły przede mną i zaczęły prosić.

– Mama, tak dalej nie można żyć. Jedź do Polski. Tam dobrze zarobisz – powiedziała Maszka.

– Ale jak mam was samych zostawić? – zamartwiałam się.

– Ja mam dziewiętnaście lat – powiedziała spokojnie Masza. – Damy sobie radę. Zresztą nie wyjedziesz na stałe – próbowała mnie pocieszyć.

Najpierw pojechałam z kuzynami  zbierać jabłka gdzieś na lubelskiej wsi. Zarobiłam, ale to była dla mnie katorżnicza praca. Pieniędzy wystarczyło na pokrycie najpilniejszych potrzeb. Wtedy przyszła moja koleżanka Agafia i zaczęła opowiadać, jak to jej córka ma dobrze w Polsce. Zarabia na sprzątaniu i może mi załatwić taką samą pracę. Sonieczka dała mi dwa adresy. Starałam się, jak mogłam.

Gospodarze byli zadowoleni, więc zaczęli polecać mnie swoim znajomym. Niestety, że legalnie można było wtedy być w Polsce tylko pół roku. Potem na sześć miesięcy trzeba było wyjechać, żeby móc znów wrócić na pół roku. To miało i swoje dobre strony: można było jakiś czas pobyć z rodziną. Gorzej, że po takiej przerwie traciło się część adresów, bo państwo znajdowali sobie kogoś innego.

Ale w jednym domu zawsze na mnie czekali i w końcu pani Elżbieta powiedziała, że dalej tak być nie może. Wystąpiła oficjalnie do wojewody o zgodę na zatrudnienie mnie jako pomocy domowej. Na podstawie tej zgody otrzymałam roczną wizę. Przez następne pięć lat w taki sposób legalizowałam swój pobyt w Polsce. Pani Ela załatwiła mi NIP i PESEL, płaciła ZUS i robiła rozliczenia roczne. Miałam kartę pobytu, dzięki czemu mogłam legalnie pójść do lekarza.

Potem przepisy się zmieniły i wszystkim zaczął zajmować się Urząd ds. Cudzoziemców. Uzyskanie karty stałego pobytu stało się bardziej skomplikowane niż przedtem. W moim wypadku formalności trwały prawie dziewięć miesięcy!

W domu, na Ukrainie, byłam kilka razy. Raz jak Maszka wychodziła za mąż, potem jak urodziła się moja pierwsza wnuczka. Ostatni mój pobyt się przedłużył, bo Masza i jej mąż pojechali do Norwegii zbierać truskawki. Musiałam zająć się wnusią. Po powrocie okazało się, że znowu straciłam część moich klientów. I musiałam szukać nowych.

Pani Agata zadzwoniła z ogłoszenia. Kazała przyjść dokładnie o siódmej trzydzieści. Mieszkanie trzypokojowe, dwoje dzieci w wieku szkolnym. Porozumiałyśmy się w sprawie wynagrodzenia i warunków pracy… Szybko pożałowałam, że zaczęłam u niej pracować. Samo sprzątanie zajmowało kilka godzin. Pokoje dzieci to było nieprawdopodobne pobojowisko. Ściany i podłogi pomalowane farbkami i poklejone plasteliną, ubrania porozrzucane na podłodze. Kiedy skończyłam sprzątanie, zaczynałam prasować. Bywało, że zajmowało mi to nawet cztery godziny! Pani Agata była bardzo wymagająca i skrupulatna.

Powiedziała, że odstąpi mi tych klientów

Mam kilka domów, w których jestem traktowana jak członek rodziny. Tam szanują mnie i moją pracę. Jednak nie wszędzie tak jest. Wiele osób uważa, że sprzątaczką można pomiatać. Zauważyłam, że im ludzie bogatsi, tym gorzej nas traktują. Wymagają na przykład mycia okien w zimny dzień, sprzątania odchodów po psach czy kotach, przenoszenia ciężarów, które nieraz trudno udźwignąć. Potrafią zapłacić mniej niż powinni, bo rzekomo zauważyli jakieś niedociągnięcia.

A już najgorsi są tacy, którzy potrzebują cię do sprzątania jednorazowo. Takie mieszkania są najczęściej zapuszczone jak chlew. Wstyd powiedzieć, ale u jednych, wydawałoby się inteligentnych ludzi, sedes chyba jeszcze nigdy nie był myty. Wysprzątanie takiego mieszkania to ogromny wysiłek. I najgorsze, że idzie na marne, bo gdyby dbać o to na bieżąco, nie byłoby tak brudno. Niestety, następną wizytę sprzątaczki zamówią nie wcześniej niż za kilka miesięcy, kiedy mieszkanie znów zarośnie brudem.

Ostatnio znalazłam nowych klientów. Mam do nich trochę daleko, bo to dom na nowo wybudowanym osiedlu. Piętrowy, trzysta metrów jest do sprzątania. Byłam tam dwa razy. Za trzecim pocałowałam klamkę, bo gospodarze wyjechali i zapomnieli mnie o tym wcześniej powiadomić. Miesiąc temu jeden z moich pracodawców sprzedał mieszkanie i wyprowadził się do innego miasta. Zawsze denerwuję się, jak mam wolny dzień, bo wolę pracować we wszystkie, oprócz niedzieli.

I wtedy jak z nieba spadła mi propozycja Iriny, koleżanki ze wschodniej Ukrainy.

– Dasza, ja rezygnuję z jednego adresu – powiedziała. – Jak chcesz, to mogę ci go odstąpić.

Ucieszyłam się i od razu tam zadzwoniłam. Pani podała mi adres mieszkania w dużym bloku. Umówiłyśmy się na pierwszą sobotę miesiąca. Kiedy tam przyszłam, właścicielka mieszkania pokazała mi, co mam sprzątać. Trochę mnie speszyły dwie młode dziewczyny, które paradowały tam ubrane w stringi, z biustem na wierzchu.

– Proszę się pospieszyć ze sprzątaniem pokoi i łazienki, bo zaraz przyjdą klienci – zarządziła właścicielka. – Potem proszę zająć się kuchnią.

Chwilę potem pojawili się dwaj mężczyźni, którzy zniknęli w pokojach roznegliżowanych dziewczyn. Nie jestem naiwna, zrozumiałam, gdzie trafiłam. Moja cierpliwość się skończyła, kiedy obaj panowie paradowali na golasa do łazienki.

Ani tu, ani tam do końca nie jestem swoja

Wybiegłam z tego burdelu i wtedy zobaczyłam, że właścicielka kłóci się z jakimś starszym mężczyzną.

A jak doniesie policji? – denerwował się ten człowiek.

– Nic się nie bój – uspokoiła go.

– Biorę Ukrainki dlatego, że pracują na czarno i żadna nie odważy się pójść na policję, bo zostanie deportowana.

– Sprytnie – pochwalił mężczyzna i wsiedli do samochodu.

Nie zauważyli mnie. Długo jeszcze stałam oparta o ścianę budynku, za rogiem którego rozegrała się ta scena. Kiedy wróciłam do wynajętego pokoju, nie miałam ochoty z nikim rozmawiać. Ani odwagi na to, by zapytać Irinę, dlaczego zrezygnowała. Gdy ochłonęłam, zaczęłam zastanawiać się, czy dobrze zrobiłam. A może nie rezygnować i udawać, że nic nie rozumiem? Zadzwoniłam do córki.

– Mamo, oszalałaś? – zdenerwowała się. – A co zrobisz, jak ktoś doniesie i zjawi się tam policja? Powiesz, że nic nie wiedziałaś? Jeszcze cię aresztują i deportacja murowana – straszyła.

Długo myślałam o całej tej sytuacji. Doszłam do wniosku, że najlepiej zapomnieć o wszystkim. Mam legalny pobyt i mogę pracować legalnie. Czasami myślę o powrocie na Ukrainę, ale z drugiej strony często tu czuję się bardziej u siebie niż tam. Wiem, że trudno mi tu będzie zostać na stałe. Zrobiłam błąd, wysyłając wszystkie pieniądze dzieciom. Trzeba było tu składać choćby na kawalerkę.

Kilka Ukrainek związało się z Polakami. Dwie znajome nawet wyszły za mąż. Ja jestem już chyba za stara na rozpoczynanie życia na nowo. No i musiałabym zostać bigamistką, bo mój Dimka zapowiedział, że póki żyje, rozwodu mi nie da.

Przez te 15 lat mąż rozpił się, dom popadł w ruinę, dzieci założyły rodziny. Do czego ja ma wracać? Wiem, że ani tu, ani tam do końca nie jestem swoja. Jak zajeżdżam do domu mówią, że Polka przyjechała, bo jestem inaczej ubrana, inaczej się zachowuję niż Ukrainki. W Polsce zawsze będę Ukrainką, bo jestem inaczej ubrana i inaczej się zachowuję niż Polki. Ot, taka rozterka.

Czytaj także:
„Danka uciekła od męża, który ją tłukł. Przygarnęłam ją. Jej dzieci wypominają jej, że zostawiła ich ojca”
„Mąż twierdzi, że zaczął pić, bo ja zaprzedałam duszę diabłu. Może i zaprzedałam, w końcu zgodziłam się zostać jego żoną”
„40 lat pracowałam jako gosposia u bogaczy. Traktowałam ich jak rodzinę, a oni pozbyli się mnie jak śmiecia”

Redakcja poleca

REKLAMA