„Moja żona jest zazdrosna o moją zmarłą dziewczynę. Jak można być taką jędzą? Przecież ona nie jest już dla niej żadną konkurencją!"

zazdrosna żona fot. Adobe Stock, Krakenimages.com
„Moja żona była w kiepskim nastroju, bo kilka dni wcześniej odmówiłem pójścia na przyjęcie do naszych znajomych. Nowych, bo starzy wiedzieli, że rocznica śmierci Joasi jest dla mnie święta. Choćby się waliło i paliło, stawię się na cmentarzu z bukietem. To był mój psi obowiązek".
/ 11.11.2022 09:15
zazdrosna żona fot. Adobe Stock, Krakenimages.com

Bukiet z białych róż, tak jak zawsze? – powiedziała na mój widok pani Wanda.

Skinąłem głową. Szybko dobrałem pasujący do kwiatów kolor wstążki i odliczyłem pieniądze. W samochodzie czekała na mnie żona. Alicja nie znosiła moich corocznych wizyt w kwiaciarni pani Wandy. Zawsze mi wypominała, że kiedy przychodzi maj, bujam z głową w chmurach i myślę tylko o mojej pierwszej dziewczynie. Wolałaby, żebym zapomniał o Joasi raz na zawsze, ale tego nie byłem w stanie zrobić nawet dla niej. Wybaczałem żonie dąsy, bo wiedziałem, że zachowuje się tak z zazdrości.

Kupowałem jej białe róże...

Co roku, w rocznicę śmierci Joasi, kupowałem jej ulubione białe róże i odwiedzałem ją na cmentarzu. Wśród miejscowych o moim przywiązaniu do dawnej ukochanej krążyły niemal legendy. Każdy mieszkaniec wsi znał naszą historię i jej dramatyczny finał. Co nie znaczy, że znali całą prawdę.

– Ależ Radzio musiał ją kochać… Tyle lat minęło, a on ciągle przychodzi na grób Joasi. Taka miłość zdarza się raz w życiu. Szkoda, że tragiczna… – westchnęła jedna pani do drugiej, gdy kładłem kwiaty na mogile.

Pech chciał, że Alicja to usłyszała. Wtedy przyjechała ze mną na grób Joasi po raz pierwszy. Tak jakoś wyszło. Wcześniej się nie kwapiła, a mnie to pasowało, lecz od tamtej pory w każdą rocznicę wybierała się ze mną do mojej rodzinnej wsi. Nie wiem, co chciała tym udowodnić, bo przecież zmarła ukochana nie mogła być dla mojej żywej żony żadną konkurencją.

– Większego bukietu nie było? – spytała opryskliwie, gdy wróciłem z kwiaciarni.

Ułożyłem wiązankę na tylnym siedzeniu.

– Jest taki sam jak co roku – odparłem spokojnie i przekręciłem kluczyk w stacyjce.

Nie zamierzałem się z nią kłócić, choć byłem zdania, że Alicja powinna zostać w domu, skoro te wizyty kosztowały ją tyle nerwów.

Wracała z tych wypraw zła, jakbym ją zdradzał z duchem

Gdyby tylko nie była tak uparta i nieprzyjemna, kiedy rozmowa w jakiś sposób zahaczała o Joasię, gdyby zechciała mnie kiedyś na spokojnie, cierpliwe wysłuchać, może wyglądałoby to inaczej. Była moją żoną już osiem lat, ale w naszym małżeństwie Joasia i wszystko, co z nią związane, nadal stanowiło temat tabu.

– Szkoda, że o mnie tak nie pamiętasz – gderała Alicja. –

W dodatku zawsze kupujesz kwiaty w tej kwiaciarni. Nie ma innych? Denerwował ją mój sentymentalizm, bo stanowił kolejny dowód „psychicznej” zdrady.

Wiedziała – jak zresztą wszyscy – że od zawsze kupowałem kwiaty u pani Wandy. Asia dostała ode mnie pierwszą różę, gdy mieliśmy po piętnaście lat. Podkochiwałem się w niej od podstawówki, ale nie miałem śmiałości wyznać swoich uczuć.

W końcu zacząłem kupować jej kwiaty

Dowiedziałem się od Marysi, że Asia bardzo lubi białe róże. Koleżanka mojej mamy prowadziła w miasteczku małą kwiaciarnię i tam wybierałem pierwsze bukiety dla Joasi, a kiedy zostaliśmy parą, razem chodziliśmy do pani Wandy po białe róże. To dlatego Alicja tak nie znosiła tej kwiaciarni i z niechęcią patrzyła również na jej właścicielkę. Zdawała sobie sprawę z tego, że ta miła starsza pani doskonale pamięta czasy, gdy Joasia była dla mnie całym światem.

– Choć umarła, nadal jest dla ciebie najważniejsza, a na pewno dużo ważniejsza niż ja – powiedziała z pretensją w głosie, gdy uruchomiłem silnik auta.

Moja żona była w kiepskim nastroju, bo kilka dni wcześniej odmówiłem pójścia na przyjęcie do naszych znajomych. Nowych, bo starzy wiedzieli, że rocznica śmierci Joasi jest dla mnie święta. Choćby się waliło i paliło, stawię się na cmentarzu z bukietem. To był mój psi obowiązek. Nie dlatego, że nie mogłem odżałować wielkiej miłości, ale z powodu niezagojonej rany w sercu.

– Nie zaczynaj. To ty jesteś moją żoną…

– Ciekawe, czy bym nią została, gdyby ona nadal żyła! – przerwała mi ze złością Alicja i wbiła wzrok w swoje buty

Milczałem. Bo co odpowiedzieć na to pytanie?

Każda odpowiedzieć będzie zła. Z jednej strony schlebiała mi zaborczość Alicji, wciąż zazdrosnej o mnie po tylu latach, ale z drugiej była męcząca.

Żona zacisnęła mocno usta i przez resztę drogi nie odezwała się do mnie ani słowem. Jednak kiedy tylko zatrzymałem się na przycmentarnym parkingu, znowu zaczęła marudzić. Na wiatr, na słońce, na wilgoć, na żwir. Z nadąsaną miną szła przez wąską aleję i narzekała, że przeze mnie pobrudziła sobie nowe buty.

Jestem spokojnym człowiekiem, ale wtedy miałem już naprawdę dość.

– Trzeba było zostać w domu – burknąłem. – Nikt ci nie kazał ze mną jechać.

Doszliśmy do grobu Joasi. Wyciągnąłem znicze

Róże wsadziłem do wazonu.

– Mogłabyś pójść po wodę. Wiesz, gdzie. Podałem Ali pustą butelkę. Odtrąciła moją rękę.

– Sam sobie idź. Nie jestem twoją służącą.

– Nawet w takim miejscu się kłócisz?

– Widać muszę! Co roku rzucasz wszystko w diabły i pędzisz tutaj z drugiego końca Polski. Przekładasz nasze plany, żeby tylko odwiedzić ten przeklęty cmentarz! – Alicja podniosła głos.

Do porządku przywołało ją ciche chrząknięcie

Ktoś stał w alejce tuż za nami. Odwróciłem się. Marysia, najbliższa przyjaciółka Joasi. Niewiele się zmieniła, choć minęło sporo lat od naszego ostatniego spotkania.

– Hej… – przywitała się.

– Hej, hej – odparłem.

Zawsze się tak witaliśmy. Jak hasło i odzew… Przypomniałem sobie, jak wracały z Joasią ramię w ramię ze szkoły, jak razem chichotały na przerwach, jadły jedno jabłko i dzieliły się kanapką, jak opalały się, siedząc na parapecie…

Wszystko wróciło, również wspomnienie owej feralnej nocy

Marysia była z nami na tamtej zabawie w remizie. Czyżby jak ja miała w sercu bliznę?

– Odwiedzasz rodziców? – spytałem.

– Tak. Wpadłam na parę dni. A dziś przyszłam na grób Joasi, oczywiście z białymi różami – uśmiechnęliśmy się do siebie porozumiewawczo.

– Taką ją chcę pamiętać. Piękną, niewinną i młodą – szepnęła i złożyła na grobie Joasi wiązankę.

Alicja patrzyła na Marysię z taką samą miną jak na właścicielkę kwiaciarni.

– Dawaj tę butelkę – niemal wyrwała mi plastikowy pojemnik z dłoni. – Pójdę po tę cholerną wodę, nie będę wam przeszkadzać we wspominkach.

Odwróciła się na pięcie, ale Marysia złapała ją za rękę.

– Poczekaj! Słyszałam, jak się kłóciliście…

– Nasza sprawa. Puść mnie.

Marysia uniosła dłonie.

– Tak, wiem, ale… – Ale co? – Alicja zwróciła teraz ku przyjaciółce Joasi swój gniew i rozgoryczenie.

Całą swoją zazdrość o męża, który nigdy nie był do końca jej mężczyzną. A przynajmniej tak jej się wydawało.

– Powinnam być bardziej wyrozumiała? Zachować swoje uczucia dla siebie? Cieszyć się, że żyję, podczas gdy ona od dawna leży w grobie?! – głos Ali wszedł na nieprzyjemny, wysoki rejestr.

– Pewnie, pewnie, to ja jestem ta zła. Ale ciekawe, czy ty byś była taka szczęśliwa, gdybyś musiała konkurować z duchem? To zawody nie do wygrania!

Dla Radka Joasia na zawsze pozostanie śliczna, wiecznie młoda, idealna, nie to co ja – szara, pospolita…

– Chwila! – Marysia spojrzała na mnie ze zdumieniem.

– Twoja żona nie wie, dlaczego tutaj przyjeżdżasz?

I znowu nie wiedziałem, co powiedzieć. Bo stwierdzenie, że Ala nigdy nie chciała słuchać ani o Joasi, ani o szczegółach jej śmierci, nie byłoby całą prawdą. Owszem, moja nieżyjąca ukochana stanowiła temat tabu, do czego w dużej mierze, niestety, przyczynili się moja rodzina i znajomi, wspominając Joasię rzadko, jakby sam dźwięk jej imienia mógł mnie zranić.

Wiedzieli, że kochałem ją swoją pierwszą młodzieńczą miłością, wiedzieli, jaką traumą była dla mnie jej śmierć, dlatego mówili o niej sporadycznie, niemal ściszając głos, no i w samych superlatywach, jakby już za życia była aniołem, z którym do dziś nikt nie może się równać. Nie dziwota, że Ala ubzdurała sobie, iż była dla mnie wyjściem awaryjnym, planem B, z którego nigdy bym nie skorzystał, gdyby nie śmierć pierwszej dziewczyny.

Czemu nie wyprowadziłem jej z błędu?

Czemu nie zmusiłem jej, żeby wysłuchała mojej spowiedzi? Boże…! Czemu? Bo kiedy tamto się stało, byłem gówniarzem, osiemnastolatkiem, którym rządziły emocje, nie rozsądek, więc śmierć Joasi zwaliła się na mnie rozpaczą oraz brzmieniem winy jak kaskada kamieni, która niemal mnie zdruzgotała. Bo ciężko walczyłem, by się jakoś pozbierać, i niemówienie o tym było jakąś tam strusią metodą radzenia sobie z problemem. Trudno mi było o tym rozmawiać nawet z psychologiem, a co dopiero z rozzłoszczoną, rozżaloną i zazdrosną kobietą. Kochała mnie, a ja ją. To dzięki Ali ruszyłem do przodu, znowu myślałem z nadzieją o przyszłości, zarazem nie umiałem być do końca szczery.

Sam nie wiem czemu, czego się bałem…

Może gdyby znalazła w sobie cierpliwość, wyrozumiałość, byłoby mi łatwiej się otworzyć, ale ona czuła do mnie wielki żal i… miała rację, choć zarazem całkiem się myliła.

– Radek wini siebie za śmierć Asi! – krzyknęła Marysia, podczas gdy Alicja wobec mojego milczenia zdążyła już odejść kilka kroków.

Moja żona zatrzymała się i wolno odwróciła. Patrzyła na mnie. Jej spojrzenie było nieodgadnione. Wyrażało błaganie i żądanie jednocześnie.

Marysia zaczęła mówić:

– Radek odprowadzał Asię po zabawie do domu. Zostawił ją na rozwidleniu dróg, przy wąskiej ścieżce, miała do domu jakieś dwieście metrów, ale nigdy tam nie dotarła… – urwała, gdy dostrzegła łzy w moich oczach.

– To ja już pójdę. Porozmawiajcie. Chyba najwyższa pora. Proszę… – szepnęła, obejmując mnie – opowiedz jej i skończ już z tą pokutą. Ty też byłeś moim przyjacielem. Straciłam wtedy was oboje.

Natychmiast stanęła mi przed oczami tamta noc

Wracaliśmy z zabawy w remizie. Było około drugiej w nocy. W pewnym momencie Asia zaczęła się ze mną drażnić, wytykała mi, że więcej tańczyłem z Marysią niż z nią, że niby flirtowałem z jej kumpelą. Zwykle takie zaczepki ignorowałem albo zbywałem śmiechem, ale wtedy byłem zmęczony i śpiący, więc się wkurzyłem. Pokłóciliśmy się i Joasia kazała mi wracać. Uparła się, że ostatni odcinek do domu pokona sama, bez mojej obrażonej asysty. Wzruszyłem ramionami i odszedłem. Nawet się nie obejrzałem. Nie podejrzewałem, że stanie się coś złego. Tak blisko od domu, w którym jeszcze paliło się światło. Pewnie mama na nią czekała. Skąd mogłem wiedzieć, że jak tylko odejdę, Joasia zostanie zaatakowana.

To była spokojna okolica, wszyscy się tu znali

W życiu bym nie pomyślał, że w ciemnościach, poza kręgiem światła, czai się morderca. Chłopak z sąsiedniej wsi. Od dawna nagabywał Joasię, ale nie traktowała go poważnie. Tamtej nocy był z nami w remizie, lecz w mojej obecności nie miał odwagi jej zaczepić. Podobno nie zamierzał jej zabić. Zeznał, że chciał z nią tylko porozmawiać, przekonać ją, żeby mnie rzuciła. Kłamał. 

Gdybym tylko się wtedy obejrzał, mógłbym ją uratować… Wolno, zacinając się, opowiadałem Alicji o tamtej nocy. W końcu mnie wysłuchała. W końcu się na to zdobyłem. Po tylu latach… Alicja płakała. Rozpaczliwie wręcz szlochała. Długo. Czekałem, aż się uspokoi, pozbiera myśli.

– Żal ci Joasi… Otarła rękawem oczy i twarz. Głośno wydmuchała nos. Na kogo tym razem byłem zła?

– Żal mi ciebie, kretynie! To się stało tak dawno, a ty wciąż jesteś tamtym zrozpaczonym, obwiniającym się nastolatkiem. Dlatego nadal odczuwasz stratę. A to nie jest i nigdy nie była twoja wina! – powiedziała czule i mocno mnie przytuliła.

– Nikt ci wcześniej tego nie wytłumaczył?

– Widać nie dość przekonująco…

– Przepraszam, też się nie popisałam. Jestem zaborcza. Kocham cię jak wariatka i nie mogę znieść, że ona wciąż zajmuje tak ważne i żywe miejsce w twoim sercu. Zasiedziała się, bo nie pozwalasz jej odejść.

Raz pozwoliłem i…

– Znowu to robisz – przerwała mi.

– To nieprawda. Wbij to sobie do głowy. To nieprawda, że nic by się stało, gdybyś wtedy ją odprowadził. Skoro zaczaił się na nią, skoro chciał ją skrzywdzić, skoro miał chorą obsesję, spróbowałby znowu kiedy indziej. Pewnie wtedy nawet zgłoszenie prześladowania na policję nic by nie dało, bo mało kto wtedy słyszał o stalkerach, nie było procedur. A przecież nie towarzyszyłeś jej dwadzieścia cztery godziny na dobę.

– Chcesz powiedzieć, że umarłaby tak czy siak? To ma mnie pocieszyć?

– Chcę powiedzieć, że nie jesteś winien jej śmierci. Nawet gdybyś wiedział, że coś Joasi grozi, mógłbyś nie zdołać jej ochronić. Gorzej, ten świr mógłby zabić was oboje. Więc już skończ się zadręczać.

Łatwo ci mówić…

– Wcale nie. I sama się dziwię, skąd mi się naraz ta mądrość wzięła. Pewnie z nadziei, że jednak mnie kochasz. Więc desperacko walczę o tę miłość, o ciebie. Wiem, że nie przestaniesz z dnia na dzień się obwiniać, tak jak moja zazdrość nie zniknie, jakby nigdy nie istniała. Zawsze będę w stosunku do ciebie zaborcza, ale teraz już inaczej. Chcę cię chronić. Przed tobą samym też. Dlatego spróbuj wspominać Joasię nie jak swoją tragiczną pierwszą miłość, nie jak nieszczęsną, przedwcześnie zgasłą ofiarę szaleńca.

Dzięki Alicji uwalniam się. Czuję, że w następnym roku Ala z innym nastawieniem odwiedzi wraz ze mną grób Joasi, na którym wspólnie złożymy jej ulubione białe róże…

Czytaj także:
„Mąż mnie obraża i kontroluje, a ja… nie umiem odejść. Płaczę w poduszkę, a potem znowu wstaję i robię mu śniadanie”
„Nowa pracownica robiła błędy, jak dziecko z podstawówki. Długo mi zajęło nim odkryłam, że to nieoszlifowany diament”
„Gdy siostra dowiedziała się, że nie jest córką naszego ojca, zaczęła traktować go jak obcego. Mściła się, gdy mnie faworyzował”

Redakcja poleca

REKLAMA