„Windykator chce od syna 20 tysięcy, choć on twierdzi, że nie pożyczał pieniędzy z banku. Tylko skąd wziął się ten dług?”

rodzice, którzy mają pretensje do syna fot. Adobe Stock, Svyatoslav Lypynskyy
„– Mamo, tato, słuchajcie! Okazuje się, że nie tylko ja mam takie kłopoty! – zawołał syn po rozmowie z kolegami. – Z mojej klasy spotkało to jeszcze cztery osoby! To nie może być przypadek…”.
/ 19.06.2022 12:15
rodzice, którzy mają pretensje do syna fot. Adobe Stock, Svyatoslav Lypynskyy

Facet stojący na progu naszego mieszkania wyglądał tak, że mąż z miejsca stwierdził:

– Akwizytorom dziękujemy! – i miał ochotę zamknąć mu drzwi przed nosem.

Ten jednak ze zbójecką miną włożył nogę między drzwi a futrynę i powiedział złowróżbnie:

– Windykator! Wpuści mnie pan dobrowolnie czy mam wrócić z policją?

– Windykator? – nie wierzyłam własnym uszom. – A skąd u nas windykacja? Nie mamy przecież żadnych długów, nie jesteśmy nikomu nic winni!

20 tysięcy… Po co mu taka suma?!

Mąż w końcu wpuścił tego pana, bo oboje byliśmy pewni, że sprawa szybko się wyjaśni, a on przeprosi nas i wyjdzie. Nic z tych rzeczy!

– Czy tutaj mieszka Marek K.? – padło pytanie, przy czym facet podał nasze nazwisko.

– No... tak. To nasz syn.

– A mogą państwo wskazać rzeczy należące do syna?

– Niby po co? – warknął mąż, bo znowu nie wytrzymał. – Do syna zresztą nic tutaj nie należy, bo to jeszcze smarkacz! Uczy się! Wszystko w tym domu jest nasze!

– Zamierzają państwo odpowiadać za długi chłopaka czy też mam zgłosić sprawę na policję? – facet już po raz drugi wspomniał o funkcjonariuszach.

– Ale może najpierw dowiemy się, o co chodzi, zanim wyskoczymy z forsy?! – zagrzmiał mąż.

– Proszę państwa, wasz syn pożyczył kilka miesięcy temu pieniądze od... – tutaj padła nazwa znanego parabanku wciskającego komu się da „chwilówki”. – Miał spłacić wszystko co do grosza w ciągu pół roku, a tymczasem do banku nie wpłynęła ani jedna rata – stwierdził facet.

– I co? Od razu windykacja?! – dostrzegłam, jak mężowi nerwowo drga dolna warga, a to nie był dobry znak.

– Nie sądzę, że od razu – odparował facet. – O ile wiem, bank przysyła najpierw wezwanie do zapłaty, a potem dopiero kieruje sprawę do windykacji.

Nic z tego nie rozumiem! – wtrąciłam się. – Syn nic nam nie mówił, że pożyczał jakieś pieniądze! A jestem pewna, że gdyby ich potrzebował, to najpierw by się zwrócił do nas. Może nie jesteśmy szczególnie bogaci, ale zawsze znajdzie się dla niego ten tysiąc czy dwa...

– A dwadzieścia? – przerwał mi  bezceremonialnie windykator.

Zaparło mi dech.

„Dwadzieścia tysięcy?! Na co Markowi była taka suma?…”.

– Nogi gnojkowi z tyłka powyrywam! – zacietrzewił się mąż. – Pożyczyć tyle pieniędzy!

– Pożyczył dziesięć, a reszta to odsetki i opłaty manipulacyjne – usłyszeliśmy.

Panie, my to spłacimy – odezwał się mąż. – Daję słowo! Tylko niech pan nam da możliwość porozmawiania z synem!

– No nie wiem… – odparł facet z wahaniem w głosie.

– Jak pan chce, ale Marek naprawdę nie ma nic swojego – wtrąciłam. – Może jakieś koszule, majtki, skarpetki, ale tego przecież panu zabrać nie wolno, bo to rzeczy osobiste… – przypomniałam sobie, co czytałam gdzieś w gazecie.

– Może rower? – zaproponował natychmiast windykator.

– To stary rupieć, wart najwyżej jakieś dwieście złotych, do tego ma kompletnie zjechane opony – wzruszył ramionami mąż. – Jak pan chcesz, to bierz, bronić nie będziemy.

Syn przysięgał, że to nie on

Facet wyraźnie poczuł się nieco zbity z pantałyku.

– No to co państwo proponują? – zapytał w końcu.

– Syn wraca za kilka dni znad morza. Niech pan przyjdzie za tydzień.

– Będę za dwa! – zgodził się łaskawie. – Ale proszę pamiętać, że odsetki lecą!

Te trzy dni do powrotu Marka były nie do zniesienia. Mąż chodził podminowany, a ja liczyłam w myślach, że na spłatę tego długu pójdą wszystkie nasze oszczędności. Nie dzwoniliśmy do syna, bo wyszliśmy z założenia, że takich rozmów nie przeprowadza się przez telefon. Czekaliśmy.

– Jaka pożyczka?! Ja niczego nie brałem! – kiedy Marek w końcu dowiedział się, że go ściga windykator, zrobił wielkie oczy.

– A listu żadnego nie dostałeś? – chcieliśmy wiedzieć.

– Jakiś tam przyszedł… – przyznał Marek. – Ale byłem przekonany, że to jacyś naciągacze! Pamiętacie przecież aferę z tym serwisem z filmami? Oni też słali listy do każdego, kto im zostawił dane osobowe, że ma zapłacić sto złotych z odsetkami. I znam mnóstwo takich frajerów, którzy zapłacili! A ja sprawę olałem i mam spokój! Ten serwis został zresztą za swoje praktyki skazany przez sąd na grzywnę ponad 200 tysięcy złotych!

Mąż, słysząc Marka usprawiedliwienia, poprosił:

– Pokaż mi ten list…

List jak list. Polecony, z pieczątką i logo znanego parabanku.

– Ja tam ich nie znam! – wzruszył ramionami syn. – Oczywiście widziałem ich reklamy porozwieszane na słupach, ale czy oni w ogóle działają legalnie?

– Niestety tak… – stwierdził mąż z westchnieniem. – Chociaż procent mają lichwiarski!

– Słuchajcie, ja naprawdę nie pożyczałem od nich pieniędzy. Przysięgam! – zaklinał się na wszystkie świętości Marek.

– Trzeba więc tę sprawę wyjaśnić – zadecydował mąż. – Dzwonimy do nich.

Na infolinii jednak powiedziano nam, że nie możemy dostać duplikatu umowy, a pieniądze mamy wpłacić, bo jeśli windykator ma nazwisko Marka jako dłużnika, to znaczy, że jest on ich dłużnikiem i już.

Nasz bank się nie myli – zaznaczyła konsultantka i bezczelnie dodała, że oni zawsze działają zgodnie z prawem!

– No to idziemy na policję! – wściekł się mąż.

Nie wiedzieliśmy, czy nas potraktują tam poważnie. Zgłoszenie przyjęli, ale...

– Udowodnienie winy może potrwać i nie będzie takie łatwe. Zgodnie z prawem powinni państwo zapłacić bankowi zalegającą kwotę, a potem można dochodzić swoich praw w sądzie – usłyszeliśmy.

– Niedoczekanie! – mąż wkurzył się jeszcze bardziej. – Musi być jakiś sposób, żeby się dowiedzieć, skąd ten bank ma dane naszego Marka! Bo skoro chłopak nadal twierdzi, mimo wizyty na komisariacie, że niczego nie podpisywał, to nie podpisywał!

– A może przypadkiem? Może ktoś mu podsunął dokumenty? – zasugerowałam.

Syn skończył 18 lat ledwie rok wcześniej i, jak to dzieciaki w jego wieku, nagle zachłysnął się możliwością legalnego picia piwa. Może… któregoś wieczoru przesadził i wtedy to się stało? Tyle pytań się nasuwało!

Sprawiedliwości stało się zadość

Wróciliśmy do domu przygnębieni, zastanawiając się na głos, co mamy z tym fantem robić dalej. Za kilka dni miał przecież do nas wrócić windykator. Marek zamknął się w swoim pokoju z komputerem. Ale nie grał w gry, jak to ma w zwyczaju, tylko wszedł na jakiś portal społecznościowy, żeby pogadać z kolegami. Godzinę później wyprysnął z pokoju z informacją:

– Mamo, tato, słuchajcie! Nie tylko ja mam kłopoty z windykatorem! Z mojej klasy spotkało to jeszcze cztery osoby!

Popatrzyliśmy z mężem po sobie. To nie mógł być przypadek…

– Musimy spotkać się z ich rodzicami – zadecydowaliśmy.

Zaprosiliśmy tych ludzi do nas na kawę. Wszyscy byli bardzo przejęci sytuacją. Okazało się, że na nazwiska naszych dzieci – czterech chłopaków i jednej dziewczyny – zostały wzięte najwyższe z możliwych kredyty „chwilówki”, które dostaje się za okazaniem dowodu osobistego.

– Nie trzeba przynosić zaświadczeń o zarobkach ani o zaleganiu z płatnościami. Można być nawet na liście dłużników, a i tak się dostanie pieniądze od ręki! – ktoś powiedział.

– Dlatego są tak wysoko oprocentowane, parabanki się w ten sposób ubezpieczają – wyjaśnił wszystkim ojciec jednej z dziewczynek, naprawdę dziany facet, właściciel sporego warsztatu samochodowego.

Jego córka, ubrana od stóp do głów w markowe rzeczy, z pewnością nie musiała nigdzie pożyczać pieniędzy.

– Słuchajcie, musimy znaleźć jakiś klucz, wspólny mianownik dla naszych dzieci. Gdzie złodziej mógł wejść w posiadanie ich danych osobowych?… – zaczął mój mąż.

– Razem z numerami dowodów osobistych – ktoś dodał.

Po długiej burzy mózgów wyszło nam, że… dane mogły wyciec w sklepie monopolowym!

– Tam siedzi na kasie taka dziwna babka, która wiecznie sprawdza dowód i gapi się na niego godzinami, jakby chciała zapamiętać wszystkie dane osobowe – stwierdził Marek.

To był właściwy trop! Nasze podejrzenia od razu zgłosiliśmy na policję. Kiedy przedstawiliśmy, kto naszym zdaniem może być winny całej sytuacji, policjanci zdradzili nam, że tę panią już mają na oku, bo ma powiązania ze światem przestępczym.

– Jej brat siedział, a chłopak odsiaduje teraz wyrok za fałszowanie podpisów – usłyszeliśmy.

Sprawa wylądowała więc w prokuraturze.  Okazało się, że sprzedawczyni miała fotograficzną pamięć i faktycznie zapamiętywała dane z dowodów osobistych tych osób, które prosiła o ich okazanie przy zakupie alkoholu. A potem jej brat z kolegami wyłudzał na te dane kredyty od parabanków, korzystając z pomocy przekupionych tam osób… Podrabiał podpisy kredytobiorców i dostawał kasę od ręki! No i za te oszustwa znowu posiedzi. Podobnie jak jego siostra, ekspedientka, która również trafiła za kratki.

Czytaj także:
„Po rozwodzie ojciec odebrał mamie mojego brata. Mnie zostawił z nią i jej kochankiem i już więcej nie odwiedził”
„Mąż zarządził, że adoptujemy jego osieroconych siostrzeńców. Ojcostwo szybko mu się znudziło i odszedł do kochanki”
„Ojciec zmarł, a koło mamy zaczął kręcić się młodszy facet. Nie rozumiała, że to zwykły gołodupiec łasy na bogatą wdowę”

Redakcja poleca

REKLAMA