„Mąż zarządził, że adoptujemy jego osieroconych siostrzeńców. Ojcostwo szybko mu się znudziło i odszedł do kochanki”

Mąż znudził się ojcostwem i zostawił mnie z dwójką adoptowanych dzieci fot. Adobe Stock, Syda Productions
„Zauważyłam, że argumentu o siostrzeńcach używa, żeby usprawiedliwić swój brak zainteresowania. Między jego słowami czytałam, że gdyby to były jego >>prawdziwe<< dzieci, byłby zaangażowany. Wiedziałam, że to bzdura. On po prostu nie lubił dzieci. Oczekiwał, że będą zawsze grzeczne, czyściutkie, pozbawione potrzeb i emocji”.
/ 14.06.2022 12:15
Mąż znudził się ojcostwem i zostawił mnie z dwójką adoptowanych dzieci fot. Adobe Stock, Syda Productions

Od zawsze chciałam mieć rodzinę. Niestety, okazało się, że nie możemy mieć własnych dzieci. Dlaczego? Trudno było wtedy powiedzieć. Nagle z nieba spadły nam dwa cudy. Dla mnie najpiękniejsza rzecz na świecie, niestety, nie dla mojego męża...

To była próba. On przegrał

Bałam się tej wizyty. Do tej pory uważaliśmy, że „poradzimy sobie” sami. Byliśmy pewni, że zajdę w ciążę maksymalnie w ciągu 2 lat od ślubu, ale kiedy po trzech nadal nic się nie działo, któregoś dnia zasugerowałam przebadanie się nas obojga pod kątem płodności.

No to się przebadaj. To ty nie możesz zajść – zareagował dość defensywnie Leszek. – Ze mną wszystko w porządku, mówiłem ci, że moja dziewczyna z liceum zaszła ze mną w ciążę.

Wiedziałam o tym, chociaż dowodów na ową rzekomą ciążę oraz późniejsze rzekome poronienie nie było. Tamta dziewczyna była za to bardzo zakochana w Leszku, a wieścią o ciąży uraczyła go, kiedy chciał ją zostawić. Poroniła 2 miesiące później. Miałam więc swoje podejrzenia co do tej sytuacji. Oczywiście testowanie nasienia to standardowa procedura w przypadku badania płodności pary, ale mąż uznał, że w ten sposób o coś go oskarżam, a wiadomo, że to ja mam problem z zajściem w ciążę. Zrobiłam więc komplet badań sama.

Jest pani płodna – oznajmiła pani doktor. – Ma pani 27 lat, tak? – zajrzała do karty. – No cóż, wygląda na to, że jest pani w świetnej formie, a problem jest po stronie partnera.

Kiedy wróciłam do domu, Leszek siedział naburmuszony przed telewizorem.

No i co? Miałem rację, tak? – spojrzał na mnie zza puszki z piwem. – Co teraz? Będziesz brała jakieś hormony czy coś?

Chciałam krzyknąć, że jestem płodna i mogę mieć tyle dzieci, ile zechcę, ale nagle coś sobie uświadomiłam. To, że ego Leszka nigdy nie zniesie „porażki”, za jaką uznałby swoją bezpłodność. Miał bardzo wysokie mniemanie o swojej jurności i talentach łóżkowych. Kiedy go poznałam, imponowała mi jego ogromna pewność siebie, dopiero po ślubie odkryłam, że bliżej jej do arogancji.

Ale byłam w nim taka zakochana...

On miał firmę, ustabilizowane życie i powtarzał, że chce mieć dużą rodzinę. To było coś nowego, bo inni mężczyźni, z którymi randkowałam, bali się nawet wypowiedzieć na głos słów „ślub” i „dzieci”. Chciał się ze mną ożenić, co też mi się podobało. No bo przecież wiadomo, że faceci na ogół uciekają przed tym pomysłem i trzeba nimi nieźle manipulować, żeby się w ogóle oświadczyli.

Dopiero później dotarło do mnie, że byłam czymś w rodzaju trofeum. On był 10 lat starszy, zadawał się z mężczyznami, którzy mieli partnerki i dzieci, w weekendy grywał z nimi w tenisa i czuł się gorszy, bo wciąż był beztroskim singlem. Ja byłam śliczna, zgrabna, miałam tytuł magistra i można się było mną pochwalić przed wszystkimi. Stałam tam wtedy przed nim i miałam pustkę w głowie. Nie mogłam tak po prostu powiedzieć mu, że to z nim coś jest nie w porządku. Leszek był samcem alfa, a samiec alfa musi być płodny.

– Jeszcze nie mam wyników… – bąknęłam. – Ale jeśli wszystko będzie w porządku, to mam nadzieję, że…

– To zajdziesz w ciążę – przerwał mi. – A jak nie zajdziesz, to trzeba będzie powtórzyć. Lekarze się na niczym nie znają.

To był czas, kiedy nasze problemy zbiegły się z dramatem w rodzinie męża. Jego siostra, samotna matka zachorowała na depresję, zdiagnozowano u niej chorobę dwubiegunową. W manii podejmowała skrajnie ryzykowne działania, zostawiała dzieci (2 i 3-letnie), żeby imprezować i spędzać czas z przygodnie poznanymi mężczyznami, w depresji nie wstawała z łóżka. Rodzina tłumaczyła jej chorobę śmiercią jej partnera tuż po urodzeniu drugiego dziecka i czekała aż „stanie na nogi”. Może Marta żyłaby, gdyby moja teściowa nie sprzeciwiała się jej hospitalizacji. Ale myślę, że w tej rodzinie wszyscy musieli być alfa. Nikt nie mógł przyznać się do słabości. Marta wkrótce zmarła.

– Co będzie z Celinką i Kajtkiem? – zapytałam Leszka, który nie mógł pozbierać się po otrzymanej wiadomości.

Weźmiemy ich – odpowiedział tak po prostu i nie mogłam w to uwierzyć.

Ogromnie kochałam siostrzeńców męża. Sama byłam jedynaczką, nie miałam żadnych kuzynów i nie znałam malutkich dzieci, więc chciałam mieć jak najwięcej kontaktu z Celinką i Kajetanem. Przyznaję, że podczas remisji choroby Marty nieraz myślałam o tym, co by było, gdyby sąd odebrał jej prawa rodzicielskie. Oczywiście tego nie chciałam, ale w mojej głowie tliła się myśl, że wtedy dzieci trafiłyby do nas.

Była to myśl, której wcale nie chciałam się pozbywać

Z powodu tragedii i późniejszych perturbacji więcej nie rozmawiałam z Leszkiem o wynikach moich badań. Od momentu, kiedy zgłosiliśmy się jako chętni do adoptowania jego siostrzeńców, robiłam wszystko, by go nie zdenerwować, bo mógłby zmienić zdanie. Czasami tak robił, odbierał mi coś, na co miałam nadzieję, jeśli uważał, że to będzie dla mnie stosowna kara za prawdziwe lub wyimaginowane przewinienia.

Sąd tym razem zadziałał błyskawicznie, bo byliśmy najbliższą rodziną maluchów. Dostaliśmy ich nowe akty urodzenia z naszymi imionami w polach „imię ojca” i „imię matki”, a dzieci zamieszkały z nami, a my staliśmy się opiekunami.

– Zrezygnuję z pracy – zapowiedziałam. – Szefowa już wie. Powiedziała, że jeśli za rok zmienię zdanie, to moje biurko będzie czekać.

– Dobry pomysł – uznał Leszek. – Firma zarabia, mamy nowe kontrakty. Najważniejsza jest rodzina.

Myślałam wtedy, że jednak wszystko się ułoży. Ustaliliśmy, że dzieci będą do nas mówić „mamo” i „tato”, żeby miał prawdziwe dzieciństwo.

Oczywiście będą wiedziały, że nie ja je urodziłam – tłumaczyłam koleżankom – ale że są moimi dziećmi. Zresztą Leszek nie chce, żeby mówiły do niego „wujku”, mówi, że to by brzmiało, jakby był ich ojczymem, a nie będzie każdemu opowiadał całej historii rodziny. Z Kajtkiem nie było problemu, bo jeszcze niewiele rozumiał i prawie nie mówił. Dla niego po prostu byłam mamą. Celinka przez pierwszych kilka miesięcy pytała, kiedy mama wróci, ale po pół roku nie pamiętała już, że była jakaś inna matka poza mną. Raz zobaczyła swoje zdjęcie z Martą i powiedziałam jej, że to jej „pierwsza mama”.

– Nie, to ty – zaprzeczyła stanowczo. – Miałaś czarne włosy, a teraz masz jasne.

Tak to sobie wymyśliła, a ja odłożyłam tłumaczenie całej tej sytuacji na później. Niestety, o ile, ja kwitłam w roli mamy, o tyle Leszek był coraz bardziej poirytowany i zniechęcony do roli ojca.

Całe szczęście, że nie zdążyliśmy z własnym – mówił na przykład, obserwując dzieci, a mi pękało serce. – Ty sobie wyobrażasz, jak mielibyśmy przesrane z trójką? Pilnujesz antykoncepcji?

Okazało się, że owszem, Leszek marzył o dzieciach, ale w jego wyobrażeniach dzieci miały być zawsze grzeczne, spokojne i czyściutkie. Oraz nie mieć żadnych potrzeb ani emocji.

– Dobra, idźcie już do mamy – to było jego najczęściej kierowane do nich zdanie.

2 lata po adopcji mąż zaczął być coraz bardziej nieobecny w domu, a kiedy już w nim był, zamykał się w naszym pokoju na klucz, żebyśmy mu nie przeszkadzali. Kupił do sypialni wielki telewizor i oglądał go z łóżka, a kiedy wchodził do kuchni albo dużego pokoju, nie podnosił głowy znad smartfonu.

– Odłóż telefon – prosiłam co i rusz. – Zobacz, Cela zrobiła w przedszkolu żabkę. Pokażesz tacie swoją żabkę?

Ale on miał w nosie żabki, pingwinki. Reagował też zniecierpliwieniem, kiedy dzieci sprawiały kłopoty.

– Jak to jest chory? Znowu? Co to za lekarz, konował jakiś, że go nie wyleczył od razu? – wściekał się na wieść o infekcji Kajtka. Albo:

– Olka, myślisz, że ja mam czas na jakieś występy w przedszkolu?! Ona i tak nie zapamięta, czy byłem. Zadzwoń do moich rodziców, ja mam robotę.

Miał więc robotę, spotkania, kolacje biznesowe i wyjazdy służbowe. Ale to, że ciągle pracował nie oznaczało, że dużo zarabiał, przynajmniej tak mi oznajmił któregoś dnia.

– Możesz wrócić do pracy – rzucił. – Dzieciaki są w przedszkolu, mogą posiedzieć do 17.

– Chyba 18... – poprawiłam. – Musiałabym jeszcze dojechać z pracy.

Na szczęście moja firma zachowała się przyzwoicie i wróciłam na dawne stanowisko. Miałam nadzieję, że Leszek będzie mi pomagał z zawożeniem i odbieraniem dzieci, ale się przeliczyłam.

– To też twoje dzieci! – raz straciłam cierpliwość do wysłuchiwania jego wiecznych wymówek.

– Jasne! – prychnął. – To moi siostrzeńcy, nie twórzmy historii.

Odjęło mi mowę, dosłownie

Siostrzeńcy? Teraz na to wpadł?! Po tym, jak od 2,5 roku dzieci nazywały go tatą? Wtedy zaczęłam zauważać, że argumentu o siostrzeńcach Leszek używa, żeby usprawiedliwić swój brak zainteresowania dziećmi. Między jego słowami czytałam, że gdyby to były jego „prawdziwe” dzieci, to by był stuprocentowo zaangażowanym ojcem. Już się na to nie nabierałam.

Kajtek jest podobny do tego kolesia Marty – usłyszałam raz i ścierpła mi skóra. – Widać od razu, że to nie mój syn. Wygląda, jakbym był frajerem wychowującym cudzego dzieciaka.

Rzeczywiście, dzieci odziedziczyły ciemne oczka po swoim biologicznym ojcu, a my oboje z Leszkiem mieliśmy niebieskie, ale kogo to, do cholery, miałoby obchodzić? Kiedy Celinka poszła do pierwszej klasy, a Kajtek do zerówki, Leszek uznał, że to doskonały moment, by mi powiedzieć, co myśli o naszej rodzinnej sytuacji.

– Słuchaj, wiem, że to dzieci Marty i ja jestem ich najbliższą rodziną, ale ty jesteś z nimi niesamowicie związana. Naprawdę uważam, że wspaniale sobie poradziłaś.

Przekrzywiłam głowę, bo zaczęłam mieć podejrzenia, że to nie tylko komplement. Leszek wyraźnie do czegoś zmierzał.

Jesteś ich najprawdziwszą matką – podjął i już wiedziałam, że zaraz zrzuci bombę. – Słuchaj… muszę ci coś powiedzieć… Mam kogoś. Ona jest w ciąży.

Zamknęłam oczy i starałam się utrzymać w pionie.

– Jaka ona? – wychrypiałam.

Leszek miał kochankę!

Historia była tak banalna, że gdybym nie drżała z gniewu i oburzenia, tobym się zaśmiała. Miał romans ze swoją przedstawicielką handlową, młodą, rzutką dziewczyną, która właśnie oznajmiła mu, że zostanie ojcem jej dziecka. Leszek obiecał jej więc, że się z nią ożeni.

– Co ty chrzanisz? – zapytałam po długiej chwili, kiedy dotarła do mnie ta absurdalna nowina, że jakoby kogoś zapłodnił.

– Wiem, że to dla ciebie trudne… – przyjął postawę miłosiernego pana, który rzuca wychudzonemu psu resztki z obiadu. – Ale postaraj się mnie zrozumieć. Zawsze chciałem mieć własne, biologiczne dzieci. Kocham Celinką i Kajtka, ale sama wiesz, że my nie możemy być prawdziwymi rodzicami. A teraz będę miał…

– G… będziesz miał! – nagle odzyskałam głos. – Jesteś bezpłodny! Ja jestem zdrowa, to ty nie możesz mieć dzieci! Twoja panienka cię zwyczajnie wrabia, bo masz kasę!

Wściekł się, a jakże. Myślałam, że mnie uderzy, ale tylko walnął otwartą dłonią w drzwi, a potem wyszedł. Chyba jednak się przełamał i zbadał swoje nasienie, bo jakoś nie usłyszałam o jego ślubie. Ale to nie naprawiło niczego między nami. Leszek był wściekły, że go upokorzyłam, chyba obwiniał mnie, że odebrałam mu iluzję, że ma kochającą nową partnerkę i jest zdolny spłodzić dziecko.

Podczas rozprawy rozwodowej była podniesiona kwestia alimentów i Leszek wyleciał z argumentem, że „on nie chciał adopcji i to żona naciskała”. Na szczęście sędzia szybko wyjaśniła mu, że nie ma to najmniejszego znaczenia i alimenty będzie musiał płacić. Wyszedł z sali rozpraw wściekły i nabzdyczony, ale po 2 tygodniach dostałam pierwszy przelew.

– Dlaczego w ogóle wyszłaś za takiego dupka? – zapytała mnie przyjaciółka, gdy było już po wszystkim.

Moja córka bawiła się z jej Hanią, a Kajtek w skupieniu obserwował akwarium.

Chyba myślałam, że to prawdziwa miłość – westchnęłam.

– Cóż, wszyscy popełniamy błędy – skwitowała z uśmiechem.

I wtedy zastanowiłam się, czy to na pewno był błąd. Przecież gdybym nie wyszła za Leszka, nie miałabym Celinki i Kajtka! A to oni są moją miłością! To moje dzieciaki i chociaż mam przeczucie, że jeszcze raz albo i więcej zostanę mamą, to nie zmienia faktu, że ich pokochałam jako pierwszych. Lubię myśleć, że wyszłam za ich wujka bo takie było nasze przeznaczenie, żebyśmy byli rodziną. I mam nadzieję, że jest nam też przeznaczony wspaniały tata dla nich. I dla moich kolejnych dzieci, o których nadal marzę.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA