Tegoroczną Wigilię wreszcie spędzę w domu, z Magdą i dzieciakami. Pierwszy raz od naszego ślubu. Do tej pory zawsze musieliśmy jeździć do teściów. Nie było zmiłuj, nieważne, że Piotruś kaszle, Pawełek ma stan podgorączkowy, a Oli wyrzynają się ząbki, więc jest marudna i wrzeszczy – teściowie uważali, że Boże Narodzenie trzeba spędzać na kupie, rodzinnie, przy jednym stole. Fakt, teściowa dzielnie pomagała przy dzieciach, lecz już sama podróż… No ale dobra, tradycja to tradycja.
W sumie nie było tak źle, tradycja oznacza bowiem mnóstwo dobrego żarcia, a to ja akurat lubię. Jednak ostatnia Wigilia obrzydziła mi święta na długo. Dlatego już od miesiąca dzielnie pomagam Magdzie w przygotowaniach do naszych, domowych. Nawet okna wszystkie sam umyłem…
No, nijak nie potrafię zgodzić się z moim teściem
To nie tak, że teściowie są jakimiś potworami. To całkiem sympatyczni ludzie. Oboje przed siedemdziesiątką, lecz pełni życia i aktywności. Po prostu od pewnego czasu bardzo nam się rozjechały światopoglądy. Teść, mimo swoich ciągle długich włosów, stał się niespodziewanie skrajnym konserwatystą. Inność go drażni i wyzwala w nim agresję.
Teściowa uważa za swój obowiązek stawać natychmiast w zbrojnym rynsztunku po stronie męża. No i jeszcze Malina, starsza siostra Magdy, przebojowa menedżerka czegoś tam, co nie wiadomo czym jest, ale podobno przynosi duże pieniądze. I jej zahukany mąż, który zachowuje się tak, jakby go nie było. No więc rok temu pojechaliśmy.
– O, jak wyrosłyście, no proszę, to już całkiem duże dzieci, chodźcie do cioci!
Piotruś podszedł do Maliny, ale Pawełek chwycił mamę za nogę i nie chciał jej puścić, a Ola na wszelki wypadek się rozpłakała.
– No już, do stołu, chodźcie, siadajcie, bo wszystko gotowe, trochę się spóźniliście… – krzyknęła teściowa opasana fartuszkiem.
– U nas w wojsku jak się ktoś pięć, co ja mówię pięć, dwie minuty jak się spóźnił, to już nic do jedzenia nie dostawał! I przynajmniej porządek był – wtórował jej mąż.
Teść nie był zawodowym wojskowym, po studiach odbył tylko roczną przymusową służbę w artylerii przeciwlotniczej w Toruniu. Od niedawna zaczął jednak z dużą, choć raczej niespodziewaną sympatią, odnosić się do tego epizodu ze swojego życia.
– Daj już spokój z tym swoim wojskiem. Teraz nie ma wojny i nie ma co wywoływać wilka z lasu… – zmitygowała go żona.
– Może nie ma, a może jest – burknął teść.
– Co tata?
– Młoda jeszcze jesteś, to naiwna, Magdusiu… – zgasił Magdę i syknął:
Obiecałem sobie przed wyjściem solennie, że nie dam teściowi się sprowokować.
Jak się okazało, nieskutecznie
– Stefan!
– Tato!
Teść siorbnął herbatki, dosypał cukru i łypnął na mnie złym okiem.
– Oj, bo już zięciunio zaczyna te swoje popisy! – burknął. – Najmądrzejszy z całej wsi. Za słówka mnie tu będzie chwytał. To może jeszcze powiesz, że nie wiesz, jak tu obcy kapitał Polskę nam wykupuje za bezcen? Nie wiesz?
Wtedy mama Magdy postanowiła zdusić jądro konfliktu w zarodku.
– O, to może teraz podzielmy się opłatkiem, na zgodę. Bo zgoda i zrozumienie są najważniejsze. I zdrowie.
Teść był już na tyle podminowany, że zarządził, by każdy ułamał sobie kawałek opłatka z talerzyka, po czym złożył nam wszystkim takie ogólne życzenia.
– No to przy tym świętym opłatku życzę wam wszystkim, moi kochani, żeby wam się jak najlepiej wiodło i żeby nigdzie na świecie katolicy nie musieli bać się o swoje życie. Żeby żyli bezpiecznie.
– Tylko katolicy? – nie wytrzymałem.
– No dobrze – zgodził się teść łaskawie.
Spojrzenie Magdy powstrzymało mnie od kontynuowania tematu.
– Ja wczoraj wpadłam tu do naszego baru przy barbakanie, wiecie gdzie? I tam kolejka jak zwykle i wśród ludzi takie dwie ciemne, wyfiokowane i ani be, ani me, nic nie rozumieją po polsku i tylko się wykłócają po angielsku, a tu przecież ludziom się śpieszy. Takie światowe a kotleta nie umieją sobie kupić.
– No mamo, to pewnie turystki jakieś…
– Może i turystki, ja tam się nie przyglądałam, ale jak się do jakiegoś kraju jedzie, to trzeba się nauczyć mówić, prawda? A nie później ruch tamować, bo ja taka ważna jestem, turystka z Ameryki…
Chyba niepotrzebnie w ogóle się odzywałem
– A właśnie. Jak było w Tajlandii? Bo nic nie opowiadacie – podstępnie zapytałem.
– Och, cudnie. Uroczy kraj i ten hotel, taki elegancki… Wszystko w cenie!
– A mama, jak rozumiem, dobrze już po tajsku mówi? – ledwo powstrzymałem złośliwy uśmiech.
– No, wiesz co? Sylwek, ty się chyba uparłeś, żeby nam to świąteczne spotkanie zniszczyć! Jak możesz!
– Mama da spokój, wściekły jest, bo firmę mu likwidują, to tak gada – wtrąciła się Malina, jak zawsze świetnie zorientowana.
– Jak to? To z czego będziecie żyli?
– Zobaczymy…
– Całe szczęście, że mają te 500 plus – odezwał się teść znad śledzika. – To zawsze parę groszy jest. A tak narzekają. Do narzekania pierwsi, ale wziąć się do roboty, solidnie popracować, to nie ma komu.
– A mojego brata napadli w Marsylii… pogonili go tacy z nożem…– to z właściwym sobie refleksem do dyskusji włączył się milczący mąż Maliny.
– Matko Boska! – wykrzyknęła teściowa, łapiąc się za serce.
– No, nie… nie wiem… bo to jakieś te ich przepychanki przy załadunku czy coś takiego – zaczął się plątać Jan.
– Skończ już z tym tematem, przecież Wigilia dziś jest, trzeba się radować. Dzieciaczki zaraz sprawdzą, czy już na niebie jest pierwsza gwiazdka, prawda?
Wtedy odezwał się dzwonek u drzwi
– Święty Mikołaj? – spytał mąż Maliny, ale teść zganił go wzrokiem.
– Mikołaj! – wrzasnął uradowany Piotruś.
– Może lepiej nie otwierać, co? – szepnęła strwożona nagle mama Magdy.
– Ale co ty opowiadasz. Jak nie otwierać. Tyle nas jest, to sobie damy radę w razie czego – powiedział teść i ruszył w stronę drzwi.
– Panie Stefanie, przepraszam, że tak w Wigilię, ale wody ciepłej nie ma w kranie. Nie mógłby pan sprawdzić, jak tam u was, bo to może jakaś poważniejsza awaria. A to tak na święta, to problem duży może być… – martwił się jakiś kobiecy głos.
Godzinę później byliśmy już w domu. Przy naszej małej choince.
– Dziadek jest super, co nie, tata? – powiedział Piotruś, najstarszy z kurdupelków.
– Tak, synku, super – zgodziłem się.
Tylko nie zawsze się z nim zgadzam…
Czytaj także:
„Dziadek po latach samotności znalazł sobie kochankę i wybuchła burza. Wszyscy widzieli w niej łowczynię spadków”
„Chciałam zrobić Wigilię, ale moi rodzice i teściowie żrą się jak pies z kotem. Jak tak dalej pójdzie, to odwołam święta”
„Na emeryturze tańczyłem jak zagra mi żonka. Wprowadziła wojskowy dryl, ale szybko wpadłem na plan, jak uniknąć roboty”