„Chciałam zrobić Wigilię, ale moi rodzice i teściowie żrą się jak pies z kotem. Jak tak dalej pójdzie, to odwołam święta”

załamana kobieta w święta fot. Adobe Stock, Ilona
„Im bliżej świąt, tym jest gorzej. Teściowa już przekazała przez Łukasza gwiazdkowe prezenty, a moi poinformowali, że kupili dziecięce łóżeczko, żeby Filip miał się gdzie zdrzemnąć w razie potrzeby. I można jak katarynka powtarzać, że Wigilia w tym roku odbędzie się u nas!”.
/ 10.12.2022 22:00
załamana kobieta w święta fot. Adobe Stock, Ilona

Dopóki nie mieliśmy synka, obchodzenie dwóch Wigilii było do przyjęcia. Najpierw u teściowej, która z reguły zaczynała przy pierwszej gwiazdce, później u moich rodziców. W końcu to nic wielkiego przejechać kilkanaście kilometrów samochodem, a jaka wyżerka!

Ale w tym roku powiedziałam „Dość!”, a Łukasz się ze mną zgodził: w końcu to przegięcie urządzać pielgrzymki z dziesięciomiesięcznym dzieciakiem i fundować mu taką karuzelę wrażeń. Poza tym u siebie jest mi najwygodniej. Mały zacznie płakać, to położy się go w jego własnym łóżeczku, wśród ulubionych zabawek, a nie na jakichś gościnnych kanapach, z których może spaść przy lada obrocie. Jak weźmie go na raczkowanie, to też nie będę musiała się martwić o kryształy mamy ani psią sierść, która w mieszkaniu teściowej jest wszędzie.

Choinka będzie żywa, do samego sufitu!

Klamka zapadła: urządzamy Wigilię u nas i tu zapraszamy wszystkich. No i się zaczęło!

– Magdusiu, przecież nie dasz sobie rady z przygotowaniem kolacji na tyle osób! – stwierdziła moja mama. – Tyle pichcenia, i to przy małym dziecku!

– Mamuś, nie mam nic przeciwko temu, żeby każdy coś przyniósł – roześmiałam się, bo nawet wcześniej myślałam, jak gości zachęcić do współuczestnictwa w szykowaniu wałówki. – Ty zrobisz swój bajeczny sernik, teściowa sałatkę…

– Ja jej sałatki nie tknę – najeżyła się od razu. – Z pewnością będzie pełna kudłów! Pamiętasz chyba, że matka Łukasza na ślubie miała całą spódnicę w sierści, prawda? Fuj! Nawet
i bez tego jest trochę obrzydliwa, cały czas pociąga nosem jak borsuk. To okropne siedzieć z kimś takim przy stole!

– Mamo, ona ma kłopoty z zatokami! – przypomniałam.

– Zatoki? Akurat…

Wtedy raczył się wtrącić ojciec, który dotąd siedział zaczytany w gazecie:

– To się leczy, Magda. Dobrze, że nie ma amputowanej ręki, pewnie nosiłaby hak jak u pirata… To by dopiero było przy dzieleniu się opłatkiem!

Zrobiło mi się przykro i musiałam wyjść, żeby się nie rozpłakać albo nie pokłócić, bo znowu by było gadanie, że się na żartach nie znam i taka cukrowa ze mnie panienka. Dobrze wiem – moi rodzice bywają tacy nieczuli! Dobrze choć, że przy Łukaszu jakoś się pilnują, ale i tak zawsze się martwię, czy z czymś nie wystrzelą!

Mojemu mężowi też nie poszło najlepiej z zawiadomieniem matki, że Wigilia będzie
u nas. Powiedzmy sobie szczerze: poszło wręcz fatalnie. Teściowa bowiem oświadczyła, że nie wyobraża sobie tego rodzinnego święta bez… Atosa. Atos to wiekowy owczarek niemiecki, ledwo się rusza i generalnie całe dnie śpi. Szczerze wątpię, żeby w ogóle zauważył nieobecność właścicielki, kiedy ta zniknie na kilka godzin.

– Powiedziała, że bez psa się nie ruszy – relacjonował mąż.

– Bo to, wyobraź sobie, mogą być ostatnie jego święta i ona by sobie nigdy nie wybaczyła, gdyby spędził je samotnie.

– I co, nie zgodziłeś się, mam nadzieję? – zapytałam, truchlejąc na myśl, co by się działo, gdyby jednak uległ.

Doszłoby do afery, moi rodzice już by o to zadbali!

– Nie, no są pewne granice, Magda. Lubię tego psa, ale mało go znam, byłem na studiach, jak mama go dostała. Powiedziałem, że lekarz podejrzewa u Filipa astmę i nie wolno mu stykać się ze zwierzętami.

Odetchnęłam z ulgą. Kupiliśmy nowy stół do jadalni, potem trafiłam na wyprzedażach świetny obrus. Łukasz dostał od kolegi z pracy zestaw filiżanek i talerzyków deserowych… Poczułam zew natury i zaczęłam wszystko planować: potrawy, ozdoby na stół. I, rzecz jasna, choinkę. Prawdziwe duże drzewko, a nie sztuczną podróbę jak w moim rodzinnym domu. Ani wymęczoną ekologiczną miniaturę, którą teściowa z uporem maniaka próbowała utrzymać przy życiu w donicy na balkonie. Kupiliśmy bombki i kolorowe lampki, które przy próbnym rozwieszeniu na ścianie wzbudziły żywiołowy zachwyt Filipa.

Do świąt zostało kilka tygodni, gdy rzeczywistość znów wyszczerzyła kły. Najpierw Łukasz odebrał telefon od matki, która oświadczyła mu, że przemyślała sprawę i… Właściwie to ona nie jest wierząca. Dotąd organizowała tę całą szopkę, bo uważała, że tak trzeba, i nam na tym zależy, ale właściwie doskonale może się bez niej obejść. Jakkolwiek by patrzeć, to zwyczajne święto przesilenia zimowego. Zrobią więc sobie z Atosem coś smacznego do jedzenia i posiedzą sami, patrząc na gwiazdy za oknem i kontemplując zmianę pór roku. Nie, nie będzie się czuła samotna, niby czemu?

Potem wpadli, niby przejazdem, moi rodzice i orzekli, że chyba jestem szalona, chcąc zapraszać gości do tej naszej klitki, co to składa się głównie z wypasionej kuchni. U nich to co innego: kuchnia osobno, wielki salon, mnóstwo miejsca i wygody. Przecież ja nawet nie mam wanny, tylko brodzik.
Tak jakby Wigilia polegała na wspólnej kąpieli!

– Madzia, przestańcie cudować, tylko przyjedźcie do nas, jak co roku – orzekła mama.

– Ale wasz dom nie jest przystosowany dla małego dziecka – powtarzałam uparcie. – Wszędzie stoją kryształy i bibeloty, meble są strasznie niskie.

– To może czas nauczyć małego, że nie wszystko można ruszać – stwierdził ojciec. – Pora go zacząć wychowywać. Kiedy zamierzasz to zrobić?

I wygłosił wykład, z którego wnioskiem była złota myśl, że jestem zupełnie niekompetentna jako matka. Syn rozpuszczony jak dziadowski bicz, jeszcze się to obróci przeciwko mnie! Rzecz jasna wszystko z uśmiechem, niby żartem – jak to mała Madzia bawi się w dom. Im bliżej świąt, tym jest gorzej. Teściowa już przekazała przez Łukasza gwiazdkowe prezenty, a moi poinformowali, że kupili dziecięce łóżeczko, żeby Filip miał się gdzie zdrzemnąć w razie potrzeby. I można jak katarynka powtarzać, że Wigilia w tym roku odbędzie się u nas!

Już przestaje mnie to wszystko cieszyć, czuję się paskudnie. Teściowa przez nasz upór będzie świętować ze starym psem, moi rodzice po prostu nie przyjmują do wiadomości zmian i szykują wszystko u siebie. Łukasz zapewnia mnie, że nie damy się złamać. Jeśli teraz, mając niemowlę, nie wynegocjujemy zmian, będziemy do końca naszych dni krążyć w wigilijną noc od domu do domu, niczym ta święta rodzina w poszukiwaniu schronienia.

– Nie wolno dać się szantażować, bo zawsze będą nas traktować jak dzieci! – orzekł Łukasz hardo. – Jeśli rzeczywiście zależy im na przełamaniu się z nami opłatkiem, to się zjawią.

Mama ostatnio powiedziała mi przez telefon, że powinnam być wdzięczna za to, że bierze trud przygotowań na siebie. Sama nie wiem… Czy warto ryzykować spokój w rodzinie dla jednego wieczoru?

Czytaj także:
„Na myśl, że nigdy nie będę tatusiem, traciłem grunt pod nogami. Myślałem, że gorzej być nie może... i miałem rację”
„Nastoletni syn zamiast latać za dziewuchami, siedział w książkach. Gdy w końcu nam kogoś przedstawił, byłam w szoku...”
„Prawie nikt nie wie, że mam kasy jak lodu. Udaję biedaka, bo nie chcę, by ludzie oceniali mnie przez pryzmat pieniędzy”

Redakcja poleca

REKLAMA