To ja uratowałam mu życie. Gdybym mu nie podała ręki, gdybym nie uparła się na niego, nie trwała przy nim na przekór wszystkiemu, źle by skończył. To w pewnym momencie stało się oczywiste: spadał z prędkością rakiety i do dna już wcale nie było daleko. Tylko dzięki mnie tam nie dotarł, przeciwnie – odbił się i poszybował wysoko w górę. I co dostaję w zamian? Upokorzenie, poniżenie, czarną niewdzięczność.
Czy naprawdę aż tak nie warto kochać, poświęcić się, być dla kogoś aniołem stróżem? Czuję się rozgoryczona, a także oszukana. Nabita w butelkę. Trzeba go było zostawić w spokoju, nie dotykać tej broczącej i niezbyt ładnie pachnącej rany. Pewnie by się zapił na śmierć i ja sama najwięcej bym wtedy płakała, bo kto inny? Syn, z którym i tak żyje w nieustannym konflikcie?
Tyle że teraz i tak płaczę. Gdyby wcześniej umarł, a najlepiej poszedł zwyczajnie swoją drogą, jakakolwiek by ona była, a więc gdybym się z nim nigdy nie związała, jego świetlaną postać hołubiłabym w sobie po dziś dzień. Wzdychała, wyobrażała sobie Bóg wie co. A tak… Czy to dobrze czy źle: stracić złudzenia?
Wszyscy w naszym mieście go znali
Dzisiaj myślę, że Grażyna wcale źle nie postąpiła. Na pewno nie głupio, jak zawsze sądziłam, i być może wcale nie okrutnie. Przynajmniej nie podzieliła mojego losu, mądra kobieta. A przecież nawet nie wiem na pewno, czy nie podzieliła. Kto wie? Może jednak? Pogardzałam nią, ale teraz zaczynam rozumieć. Czasem lepiej myśleć o sobie i dbać o swoje najszerzej pojęte interesy, i nie mówię tu wcale wyłącznie o forsie. Brakuje mi takiego myślenia. Rzucam się na głęboką wodę uczuć i pływam, jak się zdaje, dopóki nie utonę. Już jest ten moment, gdy ledwo chwytam powietrze. Za chwilę nastąpi katastrofa. Wiem o tym, ale ciężko mi się wycofać. A to dlatego, że kieruję się miłością, emocjami, nadzieją. Za to jestem karana. Czyli błąd? Ale ja nie umiem inaczej.
Grażyna to pierwsza żona Tomka. Pamiętam ją doskonale, w naszym niedużym mieście wszyscy się znają, a już szczególnie dobrze rodzinę największego lokalnego biznesmena. Ona to typ kobiety trofeum: piękna, zadbana, elegancka, dumnie krocząca po galerii handlowej z naręczem firmowych toreb, wyprostowana i z głową w chmurach.
Taką ją głównie pamiętam. Tomek, przystojny i zawsze w najmodniejszym garniturze, wydawał się dla niej mężem idealnym. Pasowali do siebie, oboje należeli jakby do innego świata – para z amerykańskiego tasiemca o rodzinie nafciarzy z Teksasu. Czasem widywałam ich razem. Patrzył na nią z czułością i taką dumą, jakby sam ją stworzył. W pewnym sensie stworzył, to dzięki jego forsie prezentowała się aż tak dobrze. Te ciuchy, buty, torebki, okulary, te fryzury, makijaże, manikiury – wszystko w najlepszym gatunku, dzieło pierwszorzędnej wizażystki.
Ale pewnego dnia Grażyna uciekła z domu i nigdy nie wróciła. Ileż ja się plotek na ten temat nasłuchałam! Każdy coś tam o Grażynce słyszał, każdy coś o niej wiedział, a wszystko z kategorii taniej sensacji. Mówiło się, że zwiała z jeszcze większym bogaczem, że mieszka w pałacu na drugim końcu świata, że w ogóle zdradzała Tomka przez całe małżeństwo, bo polowała na grubszą rybę, a przy okazji lubiła „te rzeczy”.
Nagle znaleźli się faceci, którzy „coś tam z nią mieli” – brat księgowej, mąż bratowej, hydraulik, a biedny gość musiał to wszystko tolerować. Bo chyba nie był aż tak głupi, żeby nie wiedzieć? Całe miasto huczało od plotek w tym stylu.
Co one mają w sobie, te baby, że tak potrafią chłopa omamić? – zastanawiałam się wówczas, patrząc na rozpacz Tomka po ucieczce żony. Uważałam, że powinien być na nią wściekły, rzucać gromy, nienawidzić jej, pogardzać nią, zwłaszcza po tym, co ludzie mówili, a on na pewno słyszał to i owo. Tymczasem mazgaił się jak dziecko. Uznałam go za człowieka dobrego, szlachetnego. I głęboko zranionego, czyli wrażliwego.
Pierwsze, co we mnie wzbudził, jeszcze przed miłością, choć być może „podkochiwałam się” w nim od dawna, to współczucie. I tak się dałam wkręcić.
Popadł w depresję. Przestało mu zależeć na czymkolwiek. Prowadzenie firmy, jego dumy i chwały, jego wychuchanego „dziecka” powierzył synowi – młodziutkiemu, niedoświadczonemu, naiwnemu chłopakowi, który aż rwał się do rządzenia: wydawało mu się, że wszystkie rozumy zjadł. Ileż to później kosztowało wysiłku, by z gruzów postawić nową budowlę. Ale nie wyprzedzajmy faktów.
Kiedy osobiście poznałam Tomka (bo wcześniej znałam go tak, jak większość mieszkańców naszej dziury zna tę popularną postać, czyli wyłącznie z widzenia i z plotek), był na krawędzi samozagłady. Pił i rozpaczał, rozpaczał i pił. Grażynka to, Grażynka tamto. Grażynka święta, jedyna, niepowtarzalna. A ta nie dość, że nawiała, nie racząc nawet się rozwieść i poukładać wspólnych spraw, wydzwaniała czasem zapłakana, bo niby coś ją tam gryzło. Rzekomo wyrzuty sumienia. Jakoś jej nie zagryzły, a tymczasem Tomka dobijał taki stan rzeczy, czyli zawieszenie.
Wciąż liczył na to, że wróci, że zjawi się pewnego dnia skruszona, a on jej wybaczy i będą dalej razem żyli, długo i szczęśliwie. Idiota, myślałam, ale z czułością – wtedy znaczyło to dla mnie tyle tylko, że jest człowiekiem wspaniałomyślnym i całkowicie pozbawionym egoizmu. Co za mężczyzna, wzdychałam zakochana w nim po uszy. Uderzony w jeden policzek, nadstawia drugi, gotów jest ryzykować w imię miłości. Co za rycerskość, wzniosłość, prawość, w dzisiejszych czasach już się nie zdarza. Małżeństwo wciąż coś dla niego znaczy, nawet jeśli toczy się nie tak, jak powinno, nawet jeśli żona poszła precz, zostawiając za sobą gruzy i narażając go na śmieszność i zgryzoty.
Z czasem stało się jasne, że Grażyna nie wróci, odbył się zaoczny rozwód bez orzekania o winie, z udziałem pełnomocnika, bo nawet przyjechać jej się już nie chciało. Wszelka nadzieja dla Tomka się skończyła, za to zaczęła się ostateczna faza rozpadu.
Nigdy nie patrzył na mnie tak jak na nią
Prawie nigdy nie trzeźwiał. Było naprawdę źle. Im gorzej, tym bardziej się w nim rozkochiwałam. Jedyne, czego pragnęłam, to uratować człowieka – wszystko jedno, dla niej, jeśli zdecyduje się wrócić, dla siebie, jeśli Tomek zechce być ze mną, dla jakiejkolwiek innej, jeśli nie zechce. Przede wszystkim jednak dla siebie. Czyniłam cuda, by mnie zaakceptował.
Zwyciężyłam, choć kosztowało mnie to masę wysiłku, czasu i łez, wiele chwil zwątpienia i rezygnacji. Pomogłam mu pokonać depresję, autodestrukcję, alkoholizm. Przebiłam się przez pancerną szybę apatii, co wydawało się niemożliwe. Uwierzyłam, że mnie pokochał i dlatego chce dalej żyć. Dla mnie.
Rzecz jasna, nie mogliśmy wziąć ślubu kościelnego, ale zrezygnowaliśmy również z wszelkiej pompy – skromna uroczystość, obiad dla najbliższych i to wszystko. Trochę mi było przykro, że musiałam zrezygnować z białej sukni i welonu, za to jeszcze tego samego wieczoru polecieliśmy na Karaiby, a w hotelu na plaży poczułam się tak, jakbym żywcem powędrowała do nieba. Jeszcze nigdy wcześniej nie byłam tak szczęśliwa.
Miesiąc miodowy trwał długo po powrocie. Tomek nie pił, nie wspominał Grażyny i otaczał mnie tkliwością. Co prawda nigdy nie patrzył na mnie tak jak na nią, ale może mi się tylko wydawało, może sama wyhodowałam ten kompleks. Generalnie narzekać nie mogłam.
Tomek wrócił do pracy, odstawił na bok syna i zaczął odbudowywać firmę. Dalej go wspierałam i wspomagałam, tym razem na zawodowej ścieżce. Nie jestem kobietą wylegującą się w oparach najdroższych perfum. Zakasałam rękawy i wzięłam się do roboty razem z nim. Harowałam jak wół, musiałam naprawdę wiele się nauczyć, zostać bizneswoman, o czym wcześniej nawet nie marzyłam.
Nigdy nie pracowałam na swoim, nie prowadziłam żadnej działalności gospodarczej, byłam zwykłą urzędniczką w ratuszu. A tu nagle Himalaje przedsiębiorczości, w każdym razie jak dla mnie. Chłonęłam wszystko, ambitna, uparta, zdecydowana pokonać każdą przeszkodę.
Mieć takiego męża jak Tomek to nieustające wyzwanie. Kiedy zlecał mi jakąś pracę, a ja wywiązywałam się z niej i słyszałam z jego ust pochwały – cała kraśniałam i kwitłam. Pragnęłam wspólnoty na każdym poziomie. Byłam gotowa zrezygnować z macierzyństwa, bo on miał już przecież dziecko. Ja nie musiałam, i tak najlepsze na to lata miałam już za sobą.
Gdy stawała mi przed oczami nasza przyszłość, to widziałam tam przyjaźń, partnerstwo, wzajemny szacunek: to był rodzaj miłości, na który postawiłam.
Najpierw przeszkadzały mu drobnostki, porzucone gdzieś bluzki albo kapcie, płyta niewłożona z powrotem do pudełka, rozłożona gazeta pozostawiona na stole. Później pokazał mi, że nie domykam szuflad, wystają z nich kawałki rajstop i biustonoszy (ja sama nigdy tego nie zauważyłam).
Okazało się, że źle gotuję – za słono i za tłusto. Źle się odżywiam i jego przy okazji, nawet psa karmię nie tak, jak trzeba. Tyję. Nie umiem się wystarczająco gustownie ubrać ani umalować. Nie potrafię zorganizować przyjęcia. Lubię tańczyć w takt disco polo, co za wulgarna muzyka. Otacza mnie aura banału. Jestem bałaganiarą, osobą niezorganizowaną i tandetną. O zgrozo – przeklinam (przecież tylko czasem, jak się naprawdę wkurzę). Chodzę jak dragon. Brak mi wdzięku. Za dużo piję.
Ja za dużo piję!
Polubiłam alkohol dopiero przy nim. Wcześniej piłam okazjonalnie, czasem piwo do pizzy. Każde wino było dla mnie za kwaśne bądź za słodkie, już sam zapach wódki mnie odrzucał, a inne mocne alkohole uważałam za wyrzucanie pieniędzy w błoto.
W okresie, gdy walczyłam z jego alkoholizmem, nie brałam niczego do ust. Później było tak samo – ponieważ Tomek nie używał, ja wspierałam go w totalnej abstynencji. A potem pojawiły się precedensy. Jedno przyjęcie, drugie, trzecie, o ten jeden kieliszek za wiele. Pierwsze wspólne pijaństwo, które nawet miało swój urok.
Nagle pokazał całkiem inną twarz
Różnie bywało, przyznaję. Zmiana statusu społecznego zrobiła swoje – zyskałam dostęp do alkoholi pysznych, o których istnieniu kiedyś nie miałam nawet pojęcia. Pewne drinki faktycznie polubiłam trochę za bardzo. Ale przecież nie upijałam się na umór i nigdy nie wszczynałam awantur.
Tomek owszem. Coraz częściej mu się zdarzało. Wtedy nie byłam już bałaganiarą, tylko fleją, pławiłam się nie w banale, lecz w obciachu, a skłonność do przekleństw i pełnej szklanki czyniła mnie „ordynarną babą z bazaru”. Całkowitym zaprzeczeniem tej, która odeszła, wyrafinowanej i starannie poukładanej pierwszej żonki.
– Zamknij wreszcie dziób, kretynko – usłyszałam pewnego wieczoru.
Był wtedy trzeźwy, na tyle w każdym razie, by z całą pewnością wiedzieć, co i do kogo mówi. Jego twarz miała wyraz nienawistny i zacięty, tępy. To nie była twarz „mojego” Tomka. To było oblicze agresora.
Koniec, pomyślałam. Następnym razem nie wytrzyma i się nie powstrzyma: strzeli z liścia. I co będzie dalej? Wolałam nawet nie myśleć...
Jako przystojny właściciel dobrze prosperującej firmy, szanowany ojciec i mąż luksusowej kobiety, pan domu, właściciel kilku samochodów – był dla mnie nieosiągalnym ideałem, kimś z egzotycznego wspaniałego świata. Widząc go, przełykałam ślinę i podziwiałam. Piękny, bogaty, kreatywny. Jako mężczyzna załamany, tonący w rozpaczy i wódce stał się bliski tak, że nawet nie dzieliła nas skóra. Byłam z nim, byłam nim, w jego cierpieniu, bólu, poniżeniu. Dałam mu całą siebie, calutką. Pokochałam go jak nikogo nigdy dotychczas. A teraz? Co teraz? Mam odejść?
Przecież powinniśmy się siebie trzymać nawzajem. Jestem mu potrzebna, beze mnie znowu się stoczy, być może tym razem na dobre. Albo znajdzie kolejną ratowniczkę, ale pozbawioną szlachetnych intencji. Oskubie go i ucieknie. Chyba wierzyłam w jakieś bajeczki…
Kocham go, chcę spędzić z nim całe życie, ale na ile upokorzeń można się zgodzić? Czy można żyć w mrocznym cieniu innej kobiety? Świat widzi we mnie szczęściarę, którą powinnam być. A ja cierpię i nawet nie mam komu się poskarżyć. Kto mnie wysłucha? I nie poleci w świat z „dobrymi wieściami”, które rozniosą się w tempie błyskawicy? Za wysokie progi na jej nogi, doigrała się, zdzira jedna, tak to jest, gdy się leci na forsę.
A może wcale nie żyję w cieniu Grażyny, może to wcale nie jest tak, że kieruje Tomkiem desperacja po jej stracie? Może to samo doświadczenie było też jej udziałem? Ja również postrzegałam tę kobietę z perspektywy „świata”, jako cudowne dziecko fortuny, które nie doceniło tego, co mu zesłał los. A przecież sama widzę, że to niekoniecznie tak musiało wyglądać. Nie siedzi się w czyimś związku, małżeństwie. O wielu rzeczach po prostu nie ma się pojęcia. Nawet się ich nie podejrzewa.
Ile jest prawdy w tym, co wiem o Grażynie? Tyle, ile powiedział Tomek, ile dotarło do mnie z plotek. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że ją również poniżał. Czy nigdy jej nie uderzył? Może właśnie dlatego odeszła?
Może po mnie Tomek też będzie na próżno rozpaczał? Czuję się zagubiona w tym pogmatwanym labiryncie uczuć. Nie przypuszczałam, co mnie spotka. Nigdy nawet nie przyszłoby mi do głowy w najśmielszych wyobrażeniach. Brałam życie tak naiwnie, tak prostolinijnie. Wierzyłam w bajki o królewnach i rycerzach. A przecież życie takie nie jest. Nic nie jest takie, jakie się wydaje.
Czytaj także:
„Przez 20 lat mąż mnie bił i poniżał. Nie odeszłam, bo gdy był trzeźwy, był najwspanialszym człowiekiem na świecie”
„Latami usługiwałam mężowi, a on szydził ze mnie i mnie poniżał, ale nie chciałam zrobić mu krzywdy. To był wypadek...”
„Mąż był alkoholikiem i bez przerwy mnie poniżał. Pewnego dnia wyszłam z domu w jednej bluzce, musiałam zacząć od nowa”