Wszyscy przepowiadali, że kiedy moje dzieci całkowicie się wyprowadzą, będę cierpieć na tzw. syndrom pustego gniazda, ale jak na razie, mimo że minął już rok, nie wydaje się to prawdopodobne. Szczerze mówiąc, od dawna nie czuliśmy się z Maćkiem tak szczęśliwi, chyba jedynie tuż po naszym ślubie. W końcu nie musimy się podporządkowywać czyimkolwiek potrzebom ani tolerować różnorodnych nastrojów!
Teraz gdy mój mąż cieszy się w końcu zasłużoną emeryturą, prowadzimy spokojne i przyjemne życie. Jak nasz syn określił, kiedy przybył na wakacje z Anglii – każdy z nas żyje we własnym matrixie.
Maciek znajduje chwilę na łowienie ryb, a ja na pielęgnację ogrodu, i szczerze mówiąc, to właśnie teraz, podczas jesieni, przebywamy razem więcej niż oddzielnie. Niekiedy dopadają mnie wyrzuty sumienia: czyżbyśmy zbytnio sobie folgowali? Lecz mój partner uważa inaczej – trzeba cieszyć się życiem!
Kto wie, kiedy zaczniemy być chorzy, nieszczęścia również nie omijają ludzi… A w końcu, nie ma absolutnej pewności, że zawsze będzie układało się dobrze dla naszych dzieci. Możliwe, że nagle któreś z nich przysporzy nam problemów – i pożegnaj, swobodo!
Wszystko to sobie wyjaśniliśmy, aby kontynuować naszą hedonistyczną rozkosz, i nagle... Zatelefonowała córka z prośbą. Jej potencjalni teściowie bardzo by pragnęli udać się na prawdziwe poszukiwanie grzybów. Czy moglibyśmy zaszczycić ich zaproszeniem na jeden z wrześniowych weekendów?
– Generalnie nie widzę przeszkód – stwierdziłam ostrożnie, patrząc na Maćka, który siedział obok mnie i słuchał całej rozmowy.
Teraz wzruszył ramionami, wskazując, że nie ma nic przeciwko.
– To wspaniale – zareagowała z radością Natalia. – Mam przeczucie, że możecie się polubić. Kto wie, być może zyskacie nowych miłych przyjaciół?
Być może...
Nie da się ukryć, że nie mamy ich zbyt wielu. Z biegiem lat przyjaciół raczej ubywa, niż przybywa. Zdecydowaliśmy więc, że Natalia poda nasz numer telefonu rodzicom swojego chłopaka, a resztę spraw załatwimy już sami. Po trzech dniach zadzwonili, dziękując za zaproszenie. Przybędą z młodszą córką, ponieważ obecnie jest ona w wieku, kiedy nie można jej zostawić samą w domu. No wiecie, gimnazjalistka!
Jest to doskonała okazja do nawiązania bliższych kontaktów. Jeżeli nasza młodzież zdecyduje się na małżeństwo, to przynajmniej to nam zostanie. Pytałam ich, jakie mają ogólne wyobrażenia o zbieraniu grzybów i odpowiedzieli, że planują spędzać całe dnie w lesie. Byłoby miło, gdybyśmy mogli ich jako pierwsi zaprowadzić i pokazać im odpowiednie miejsca. A także przyniosą ze sobą suszarkę do grzybów i pokryją koszty energii elektrycznej.
– Nie chcemy dla was żadnego obciążenia finansowego – uspokoiła matka Jaśka. – Będziemy całkiem niewymagający!
Od razu zapytałam o ich preferencje kulinarne, ponieważ chciałam się odpowiednio przygotować. Czy są alergicy na jakieś produkty spożywcze lub coś im nie smakuje?
– Nie, w żadnym wypadku – odpowiedzieli jednym głosem. – Jemy wszystko.
– Naprawdę?
– Bez dwóch zdań.
Muszę otwarcie przyznać, że od kiedy nasze dzieci opuściły dom, radość z przyrządzania posiłków nieco mi zniknęła. Dla żadnego z nas przyjemność z degustacji nie równoważy się z godzinami spędzonymi przy kuchennym kuchni. W związku z tym, kiedy pojawia się u nas ochota na coś wyrafinowanego, zazwyczaj decydujemy się na wizytę w restauracji. Na co dzień wybieramy proste i szybkie do przyrządzenia potrawy.
Decyzja o przygotowaniu wszystkich dań przed wizytą gości zapadła według zasady: im mniejsza praktyka, tym większy stres. W ten sposób, moje zadanie sprowadzi się później jedynie do rozmrażania i finalizowania potraw. W końcu pragnę również spędzić czas spacerując po lesie – tegoroczny urodzaj jest naprawdę obfity!
Maciek zaproponował swoją pomoc, więc ekspresowo stworzyliśmy imponujące menu: w piątkowy wieczór na przywitanie serwujemy leczo, w sobotę żurek z kiełbasą i chlebki pita z podsmażanymi warzywami, a w niedzielę, na pożegnanie, podamy naleśniki z różnorodnymi nadzieniami – nasi goście będą mogli zabrać je ze sobą do domu. Pozostało tylko przygotowanie sernika z bakaliami na ostatnią chwilę, ale to tylko drobny szczegół.
Cenię sobie taką staranność
Założyłam, iż to zebranie zapoczątkuje przyjemne relacje. Nie mówię o natychmiastowym tworzeniu więzi przyjaźni, ale byłoby korzystne, gdybyśmy mogli znaleźć wspólny język. Wszystko sugerowało, że niedługo będziemy stanowić jedną rodzinę.
Rodzice Jaśka poinformowali o spodziewanym opóźnieniu w piątkowy poranek. Początkowo mieli zamiar, by młody tego dnia nie uczęszczał do szkoły, jednak okazało się, że musi napisać istotny test z matematyki, co spowodowało, że mogli wyruszyć dopiero po godzinie trzeciej. Przybycie planują na wieczór, co oznacza, że rozpoczęcie leśnej rozrywki odbędzie się dopiero w sobotę. Czyż nie było to dobre rozwiązanie, aby wcześniej przygotować wszystko? Zawsze można rozmrozić.
Zatem z Maćkiem zaczęliśmy nasze obowiązki, do których nie trzeba nas zawsze namawiać. Wreszcie jednak mąż wrócił z rybami, a ja zakończyłam sadzenie tulipanów, udało mi się nawet uporządkować dalie w piwnicy, ale gości nadal nie było. Zastanawialiśmy się, czy powinniśmy zadzwonić, kiedy przed naszą bramą zatrzymał się ciemnoniebieski passat.
„Raz kozie śmierć – pomyślałam. – Mam nadzieję, że nie przeszkodzimy córce w jej planach małżeńskich”.
Gdy jako prezent powitalny otrzymałam historyczną różę, była to dla mnie pewność, że nasza relacja będzie harmonijna. Wyraźnie ktoś zadał sobie trud, aby dowiedzieć się od Natalii, co by mnie uszczęśliwiło... Cenię sobie taką staranność, to coś zupełnie innego, niż masowe obdarowywanie wszystkich artykułami kuchennymi czy serwetkami.
– Rozumiem, że powinnam odpowiedzieć „nie musiałeś”, ale o takiej róży zawsze marzyłam – pocałowałam Marzenę, przyszłą matkę mojego zięcia. – Dołożę wszelkich starań, abyście mogli zebrać więcej prawdziwków, niż jesteście w stanie zjeść.
Jak poradzić sobie z taką ilością?
Miałam odczucie, że Maciek nawiązał dobry kontakt z jej mężem, ponieważ już go zaciągał do garażu, prawdopodobnie, aby zaprezentować swoje wędkarskie akcesoria. Róża, ich córka, zasiedziała się przy koszyku pełnym kociąt. Przyszło mi do głowy, że być może uda nam się przekazać im jednego. Maciek odszedł, aby pokazać gościom pokój, ja natomiast pokroiłam chleb i odgrzałam leczo. Zasiedliśmy do stołu.
– Oj, jakie pikantne – zastękała Marzena. – Czym to przyprawiliście?
Czym mieliśmy przyprawić, trucizną? Przecież to oczywiste, że użyliśmy do tego papryki, w końcu to danie węgierskie! Poradziłam jej, aby gasiła pragnienie zimną wodą lub piwem, jednak ona tylko gryzła kawałki chleba. Ten, który nie przypadł do gustu jej córce, bo zawierał czosnek...
Przyniosłam ze sklepu bułki, masło, pomidory i ustawiłam je na stole. Na zakończenie serwowany był sernik i wtedy przyszły teść Natalii dał popis, wybierając z niego rodzynki.
– Przepraszam, ale zawsze mnie one odrzucały – tłumaczył. – Wyglądają jak kozie odchody.
Gdy wyznałam, że otrzymaliśmy ser od sąsiadki posiadającej krowę, dziewczyna przestała konsumować posiłek.
– Róża preferuje jedynie produkty sklepowe, ponieważ domowe nie dość, że są kaloryczne, to jeszcze zawierają bakterie – objaśnił Radek.
– Czym więc powinniśmy was karmić? – wyrzuciłam z siebie z desperacją.
– Nie martw się o nas – uspokoiła Marzena. – Zjemy wszystko.
Ostatecznie udali się na odpoczynek, a my zostaliśmy z zadaniem posprzątania bałaganu na stole.
– Wrzuć to do kubełka – zasugerował Maciek. – Przekazujemy to sąsiadom, ich kury to zjedzą.
– Dobrze, że mamy taką opcję – moje serce by pękło, gdybym musiała tak dużo dobrego wyrzucić!
Wszyscy razem udaliśmy się do lasu o poranku, to był naprawdę fajny czas: sympatyczne osoby wokół, obfitość grzybów i nie zbieraliśmy przypadkowych, nie, nie. Tylko borowiki i pieczarki, prawdziwa grzybowa elita. Ale co z tego, skoro co najmniej raz na kwadrans myślałam o żurze z kiełbasą, który czekał na mnie w domu, i kreśliłam mroczne wizje?
To była przesada
Sytuacja, w której się znaleźliśmy, wydawała się bawić Maćka, jak zwykle... Często zazdroszczę mu jego swobodnej postawy i beztroskiego podejścia do życia. Gdy Róża zadała pytanie o dzisiejszy obiad, Maciek odpowiadał krótko „cokolwiek”, po czym wybuchnął śmiechem.
Znajdowałam się w sytuacji, której powinnam się obawiać, ponieważ zaraz po powrocie do domu, kiedy tylko postawiłam jedzenie na stole, znowu rozpoczęliśmy dziobanie i odsuwanie większości potraw na bok talerza.
Niejedząca barszczu młoda, ponieważ był kwaśny, Marzena unikająca białej kiełbasy ze względu na jej anatomiczny wygląd, a Radek doznający skurczów na sam widok smażonych warzyw – czyżby był królikiem? Właściwie, zjedliby chętnie spaghetti. Cóż za szaleństwo. Ale nie, to nie są wybredne osoby, wręcz przeciwnie, zadowolą się czymkolwiek!
– Nie dam rady tak dłużej – powiedziałam do męża, siedząc w kącie. – To jest takie demoralizujące!
– A może jutro niechaj oni przygotują posiłek? – zasugerował Maciek.
– Zastanawiam się, co tak naprawdę jedzą.
Jednak doszłam do wniosku, że byłoby to mało uprzejme. W rezultacie po niedzielnej wycieczce, na grzyby, zaprosiliśmy wszystkich na obiad do gospody. Parę dni później Natalia skontaktowała się ze mną, pytając, czy jej przyszli rodzice od strony męża przypadli nam do serca.
Szczerze mówiąc, nie wiedziałam, co powiedzieć... To byli sympatyczni, serdeczni ludzie, ale nigdy wcześniej nie czułam się tak zignorowana jako gospodyni. Ja bym się tak nie zachowała u nikogo! I wcale nie pragnęłabym ich gościć ponownie, chyba tylko kury mojej sąsiadki powitałyby ich z entuzjazmem!
Czytaj także:
„Syn nazwał mnie egoistką, bo nie chcę być darmową niańką. Mam 63 lata i swoje dzieci już odchowałam”
„Miałam siostrę za popychadło, bo mąż rozstawiał ją po kątach. Nie wiedziałam, że tak naprawdę to ona pociąga za sznurki”
„Po śmierci przyjaciółki nie czekałam, aż inna mnie ubiegnie i weszłam do łóżka jej mężowi. Był moim marzeniem”