„Wielki dom świecił pustkami tak, jak moje serce. Zdrada, rozwód, brak dzieci i stara matka, odbierały mi chęci do życia”

Zmęczona kobieta fot. Adobe Stock, Nata Bene
„Im mama robiła się starsza, tym więcej obowiązków spadało na mnie. Chwilami naprawdę przychodziło mi do głowy, że bardzo chętnie zostawiłabym to wszystko i uciekła gdzieś daleko. Wiedziałam jednak, że to tylko mrzonki, że nie mogę zostawić mamy, a tak naprawdę wcale nie chcę”.
/ 10.06.2022 06:15
Zmęczona kobieta fot. Adobe Stock, Nata Bene

Kiedy moi rodzice zaczęli budowę własnego domu, mnie jeszcze nie było na świecie. Dom był duży, piętrowy. Rodzice zawsze pragnęli mieć wielką rodzinę, więc zakładali, że potrzebują dużo miejsca. Niestety, życie ułożyło się inaczej. Po urodzeniu mnie mama bardzo długo chorowała i w końcu lekarze powiedzieli, że nie będzie mogła mieć więcej dzieci. Byłam więc tylko ja i mój starszy brat Karol.

Zaczął chorować na serce

Właściwie nasz dom już wtedy był dla nas zbyt wielki, ale nikt się tym nie przejmował. Po prostu mieliśmy dużo miejsca w domu i w ogrodzie. Dopiero kiedy Karol na trzecim roku studiów wyjechał na wymianę studencką do Stanów, w domu nagle zrobiło się strasznie pusto.

Po roku mój brat oznajmił, że zostaje za oceanem na stałe, nie wyobraża sobie powrotu do Polski i do naszego rodzinnego miasta. Tata, który tak bardzo w niego wierzył, tak bardzo go kochał, nie mógł tego znieść.

Chodził od lekarza do lekarza, ale żaden jakoś nie mógł mu pomóc. Rok później tata dostał zawału – pierwszego i zarazem ostatniego. Nagle zostałyśmy z mamą same. Karol nawet nie przyleciał na pogrzeb.

Wtedy mama była jeszcze młoda, pracowała. Ale pieniędzy nagle zrobiło się za mało. W domu wiecznie trzeba było coś naprawiać, w coś inwestować, ciągle na coś nam brakowało. Zdecydowałam, że nie pójdę na studia, tylko do pracy. Chciałam, żeby mamie było łatwiej, żeby nam obu było łatwiej.

Miałam coraz więcej obowiązków

Los jednak znowu ze mnie zakpił. Łatwiej było chyba tylko przez dwa lata po moim ślubie. Po tym czasie rozwiedliśmy się z Robertem z wielkim hukiem, bo mój przystojny i niby bardzo zakochany we mnie mąż zdradził mnie z koleżanką z pracy. Może gdyby dziewczyna nie zaszła w ciążę, nic by się nie wydało…

W każdym razie zostałam sama i po krótkim depresyjnym okresie po rozwodzie przysięgłam sobie, że nikomu już nie pozwolę się oszukać. Od tego czasu mieszkałyśmy z mamą same w wielkim domu otoczonym dużym ogrodem.

Im mama robiła się starsza, tym więcej obowiązków spadało na mnie. Dbanie o dom i ogród powoli zaczynało przekraczać moje możliwości, z roku na rok stawało się coraz bardziej uciążliwe.

– Mogłabyś znaleźć sobie jakiegoś męża – przygadywała mi mama.

Cóż, nie da się ukryć, że z upływem czasu mama robiła się coraz bardziej uszczypliwa, złośliwa, coraz trudniejsza w codziennym życiu.

Chwilami naprawdę przychodziło mi do głowy, że bardzo chętnie zostawiłabym to wszystko i uciekła gdzieś daleko. Wiedziałam jednak, że to tylko mrzonki, że nie zostawię mamy, nie mogę, a tak naprawdę wcale nie chcę.

Jednak kiedy nasz dom zaczął wymagać coraz intensywniejszych remontów, na które oczywiście nie miałyśmy pieniędzy, zaczęłam się poważnie zastanawiać nad jego sprzedażą. I wtedy po raz pierwszy dowiedziałam się od mamy, że ona nigdy się na to nie zgodzi.

Ten dom był moją zmorą

– Po co nam taki wielki dom? – zapytałam ją. – Samo ogrzewanie kosztuje majątek. Kupiłybyśmy sobie małe mieszkanie w bloku i żyłybyśmy spokojnie.

– Nawet mi o tym nie wspominaj! – zarzekała się mama. – Nigdy w życiu nie pójdę mieszkać do bloku. Ty nawet sobie nie wyobrażasz, ile myśmy z ojcem włożyli pracy w budowę tego domu!

– Ja to wszystko rozumiem, mamo, ale ten dom jest dla nas dwóch za duży.

– Bo mogłabyś sobie znaleźć jakiegoś męża – zaczynała swoje mama.

Nie wiem, czy zdawała sobie sprawę z tego, że nawet gdybym wyszła za mąż, to na dzieci jest już raczej za późno, a dla bezdzietnego małżeństwa dom był równie wielki jak dla dwóch samotnych kobiet.

– A może dzieci Karola kiedyś tu zamieszkają… – snuła marzenia mama.

Nie miałam sumienia przypominać jej po raz kolejny, że dzieci Karola widziała dotychczas tylko na zdjęciach, mimo że były już dorosłe. Nie rozumiałam kompletnie, dlaczego mój brat nigdy nie przyjechał do Polski.

I nawet nie starałam się zrozumieć. Musiałam po prostu w jakiś sposób przekonać mamę, że dom należy sprzedać i kupić coś mniejszego. Moim zdaniem najlepsze dla nas byłoby mieszkanie w bloku, ale w ostateczności mógłby to być mały domek z malutkim ogródkiem, choćby szeregowiec.

Niestety, żadne argumenty nie trafiały do mojej mamy.

Ciągle tylko słyszałam od niej: nie i nie

– Nie pozwolę ci tego sprzedać – upierała się. – Kocham ten dom i ten ogród.

Czasem miałam wielką ochotę powiedzieć, że ja wręcz przeciwnie, że ja nienawidzę tego ogromnego domu, który jest za duży, nieprzytulny i wymaga zbyt wiele pracy. Tak samo ogród. Do tego dziwne i uciążliwe myśli zaczynały mi chodzić po głowie.

Zastanawiałam się na przykład, co będzie, kiedy mama umrze, a ja zostanę w tym wielkim domu sama. Nie chciałam, żeby tak się stało. Nawet kiedy byłyśmy we dwie, w domu było pusto i głucho, a gdybym została tu sama?

Andrzej pojawił się w moim życiu zupełnie niespodziewanie. Spotkałam go na cmentarzu i oczywiście nie poznałam. Byłam bardzo zaskoczona, kiedy usłyszałam za plecami zupełnie obcy głos.

– Aniu, to ty?

– My się znamy? – patrzyłam na mężczyznę i nie mogłam sobie go przypomnieć.

Jednak znaliśmy się, chodziliśmy razem do szkoły. Andrzej był z tych stojących z boku, z tych z bidula. Wychował się w domu dziecka, a my tych kolegów i koleżanek nie lubiliśmy. Dlaczego? Nie mam pojęcia. Wtedy wydawało się wszystkim, że byli od nas gorsi. A teraz Andrzej sam pracował w domu dziecka.

Poszliśmy na kawę, powspominaliśmy dawne czasy

Okazało się, że każde z nas pamiętało tamten okres zupełnie inaczej. I właściwie jakoś tak z marszu zaczęliśmy się spotykać. Jedna kawa, druga kawa i samo poszło. To Andrzej zaczął o mnie zabiegać. A ja? Początkowo po prostu się na to zgadzałam, chyba potrzebowałam rozrywki, zbyt długo byłam sama. Zanim się zorientowałam, zdążyłam się w nim zakochać.

Przestałam naciskać na matkę w sprawie sprzedaży domu, a kiedy Andrzej zaczął opowiadać, że kiedyś miał plany, by założyć rodzinę zastępczą, zaczęłam się nad czymś zastanawiać. Może właśnie mój dom byłby idealnym miejscem do tego?

– Dlaczego nigdy nie zrealizowałeś swoich planów? – zapytałam.

– Musiałbym mieć żonę – roześmiał się. – A jakoś nie wyszło.

– To dlaczego nigdy się nie ożeniłeś?

– Sam nie wiem, chyba nie spotkałem takiej, która by mnie chciała. I którą ja bym chciał – dodał po chwili.

A kiedy Andrzej po jakimś czasie mi się oświadczył, zgodziłam się natychmiast.

– Dawno temu obiecałam sobie, że nigdy już nie wyjdę za mąż – powiedziałam. – Że więcej nie pozwolę się skrzywdzić.

– Nie skrzywdzę cię – przerwał mi.

– Teraz ta obietnica dana samej sobie nie ma już znaczenia – dokończyłam. – Kocham cię i wyjdę za ciebie.

Mówiłam bardzo poważnie

Dopiero po ślubie powiedziałam Andrzejowi, że od pewnego czasu zastanawiałam się nad jego pomysłem na życie.

– Jakim pomysłem? – spytał zdziwiony.

– Tym o zostaniu rodziną zastępczą.

– Mówisz poważnie?

O własnych dzieciach już nie myślałam, bo na to było raczej za późno. Jednak mieliśmy wielki dom, o wiele za duży dla nas dwojga i mamy, do tego duży ogród. Mogliśmy naprawdę zrobić coś dobrego dla dzieci, a może i dla siebie?

Mama pokręciła tylko głową z dezaprobatą, kiedy jej powiedzieliśmy o swoich planach.

– Chyba oszaleliście – stwierdziła. – Przecież ty nie masz pojęcia o wychowywaniu dzieci – zwróciła się do mnie.

– Damy sobie radę – powiedziałam, udając zdecydowanie.

Pomału jednak się docieraliśmy

Tak naprawdę trochę bałam się odpowiedzialności, ale z drugiej strony naprawdę chciałam podjąć to wyzwanie. Wszystkie kursy psychologiczne, egzaminy i szkolenia zajęły nam sporo czasu, a potem jeszcze trzeba było załatwić papierkową robotę. Po odpowiednim przygotowaniu domu właściwie mogliśmy przyjąć pierwsze dzieci.

A początki? No cóż, nie były łatwe. Andrzej miał co prawda wielkie doświadczenie w pracy z dziećmi, więc pewne sprawy to ułatwiało, ale nie wszystkie. Dzieciaki były różne, pojawiały się konflikty. Nie tylko między nimi, ale też między mną i Andrzejem. A przecież mieszkała z nami jeszcze moja mama, która – delikatnie mówiąc – nie jest najłatwiejszą osobą.

Miewałam momenty załamania, czasami miałam wszystkiego dosyć. Ale więcej było takich chwil, kiedy czułam się naprawdę szczęśliwa, potrzebna i niezastąpiona. Jak wtedy, kiedy mała Zosia powiedziała do mnie „mamo”…

Dzisiaj wychowujemy z Andrzejem pięcioro dzieci i wydaje nam się, że wszystkie są nasze, nawet te najstarsze, które już niedługo wyfruną z gniazda.

Nawet te, które nigdy nie mówiły do nas „mamo” i „tato”, bo były już za duże, żeby się do tego przyzwyczaić – nawet te kochamy jak własne. Dom już nie jest za duży, czasami jest nam nawet za ciasno, a ogród przez cały czas tętni życiem, rozbrzmiewają w nim dziecięce śmiechy i kłótnie.

Czytaj także:
„Harowałam jak wół, a ludzie i tak kipieli z zawiści. Przyjaciółki podłożyły mi świnię, by pogrzebać moje marzenia”
„Kradnę drobne przedmioty. Nie dla zysku, ale by poczuć dreszczyk emocji. Wstydzę się tego, ale nie umiem się powstrzymać”
„Mąż ciągnął mnie do łóżka kilkanaście razy w tygodniu. Koleżanki mi zazdroszczą, a ja już nie daję rady”

Redakcja poleca

REKLAMA