„Kradnę drobne przedmioty. Nie dla zysku, ale by poczuć dreszczyk emocji. Wstydzę się tego, ale nie umiem się powstrzymać”

kobieta, która wstydzi się, że kradnie fot. Adobe Stock, Krakenimages.com
„Ostatnio w pracy zamontowano kamery. To dlatego, że już kilka razy różnym pracownikom zginęły pieniądze, a raz nawet cały portfel z kartami kredytowymi. To nie ja! Ja jestem tylko taką sroką, która zabiera ładne, kolorowe rzeczy”.
/ 06.06.2022 19:30
kobieta, która wstydzi się, że kradnie fot. Adobe Stock, Krakenimages.com

Kradnę. Bardzo się tego wstydzę, ale… to jest silniejsze ode mnie! Wiem, że jest taka choroba, nazywa się kleptomania i pewnie ja właśnie jestem kleptomanką. Czytałam, że cierpią na nią nawet znani ludzie, którzy przecież wszystko mogą sobie kupić. Na przykład aktorka, Winnona Ryder.

Została złapana na kradzieży ciuchów w drogim butiku i nawet ją za to skazano w sądzie. Wszyscy się potem dziwili, po co to zrobiła. Ja wiem, że jej wcale nie o to chodziło, żeby mieć te rzeczy, tylko żeby poczuć ten dreszczyk emocji, kiedy wychodziła ze sklepu z ciuchami i za nie nie zapłaciła! Mam przecież dokładnie to samo!

Nie oszczędziłam nawet przyjaciółki

Po raz pierwszy ukradłam w szkole podstawowej. Kolega dostał piękne pióro, ojciec przywiózł mu je z Niemiec. Ja o takim mogłam tylko pomarzyć. Czaiłam się dość długo, obmyślając plan… W końcu weszłam do klasy podczas przerwy, udając, że przyniosłam kredę do tablicy i… schowałam pióro do kieszeni fartuszka! A potem ukryłam je w ubikacji, za sedesem.

Na lekcji odbyło się wielkie szukanie. Wszyscy wychodzili po kolei na środek klasy i opróżniali kieszenie oraz tornistry. Zrobiłam to bez lęku, przecież wiedziałam, gdzie jest poszukiwane pióro! Zabrałam je po lekcjach, a w domu ukryłam w koszu z klockami. Nie mogłam go używać, bo rodzice by pytali, skąd je mam.

Szczerze mówiąc, mam to pióro do dzisiaj, chociaż od tamtej kradzieży minęło już trzydzieści lat! I nie mogę się pozbyć przeświadczenia, że jest moim talizmanem. Dopóki je mam, dopóty nikt mnie nie przyłapie na moim złodziejstwie!

W szkole średniej kradłam już regularnie. Nie oszczędziłam nawet swojej najlepszej przyjaciółki! Dorota miała śliczny breloczek do kluczy, w kształcie motyla. Pewnego razu wyszłam z sali podczas WF-u, niby do toalety. Poszłam do szatni dziewcząt i wyciągnęłam Dorocie z torby breloczek razem z kluczami. Nie odczepiłam go, żeby przyjaciółka mogła sądzić, że zgubiła gdzieś klucze! Schowałam je do jednej z kieszonek swojego plecaka i jak gdyby nigdy nic pożegnałam się z Dorotą po szkole.

Nie minął kwadrans, gdy przybiegła do mnie do domu.

– Nie mogę wejść do domu, nie mam kluczy! Pomóż mi szukać!

„Pomagałam” jej ze wszystkich sił! Poszłyśmy z powrotem do szkoły tą samą drogą i razem z woźną przeszukałyśmy klasy i szatnię przy sali gimnastycznej.

– A może ktoś mi je ukradł i teraz włamuje się do mojego domu? – panikowała Dorota, a ja nie wiedziałam, jak ją uspokoić. Nie mogłam powiedzieć, że wiem na pewno, iż nikt się do niej nie włamie!

Klucze się nie znalazły. Jej rodzice wymienili wszystkie zamki. A breloczek? Bałam się go trzymać w domu. Przyjaciółka przychodziła do mnie tak często, że kolorowego motylka znali wszyscy moi domownicy! Napatrzyłam się na niego, a potem… razem z kluczami wrzuciłam do studzienki ściekowej! Do dziś mam z tego powodu wyrzuty sumienia

Bardzo się boję, że kiedyś wpadnę

Na studiach spotkałam kolegę, który chyba miał ten sam problem, co ja. W pewnym momencie nawet zaczęliśmy ze sobą rywalizować w zabieraniu łyżeczek do herbaty z naszej uczelnianej stołówki! Tym bardziej nas to podniecało, że kucharki bardzo nas pilnowały, ale my umieliśmy je przechytrzyć! Znajomi nam „kibicowali”, rozbawieni całą sytuacją, a dla mnie i dla Roberta to wcale nie były żarty! Pod koniec nauki mieliśmy w biurkach w akademiku całą stertę łyżeczek! Moich było 128. Wyprzedziłam Roberta o dwie!

Kiedy poszłam do pracy… Najpierw popadłam w prawdziwą manię zabierania z kuchni cudzych kubeczków! Gdy któryś mi się spodobał, czatowałam na niego, aż w końcu udawało mi się go dorwać przy zlewie! Pewnego dnia, akurat gdy pakowałam do torby kolejną zdobycz – filiżankę naszej księgowej, taką w drobne różyczki – do pomieszczenia weszła sprzątaczka.

– Czy coś widziała? – spłoszyłam się i udałam, że tylko zabieram swoje rzeczy z lodówki. Chyba na szczęście nic nie zauważyła.

Postanowiłam się lepiej pilnować, ale nałóg jest silniejszy od rozsądku! Zwijam do torby różne rzeczy: spinacze, firmowe długopisy… Koleżance zabrałam z biurka ramkę ze zdjęciem jej dziecka! Widziałam potem identyczną w sklepie, kosztowała 18 zł…

Ostatnio w pracy zamontowano kamery. To dlatego, że już kilka razy różnym pracownikom zginęły pieniądze, a raz nawet cały portfel z kartami kredytowymi. To nie ja! Ja jestem tylko taką sroką, która zabiera ładne, kolorowe rzeczy

Zaczęłam się bać! Jeśliby mnie teraz na czymś przyłapano, to jestem pewna, że tamte pieniężne kradzieże też by poszły na moje konto. A ja tak naprawdę nie jestem przecież zimną złodziejką! Ale martwię się, że jeśli w biurze już nie będę mogła niczego zabierać i poczuć tej adrenaliny, to… przerzucę się na markety! Już nie raz musiałam zwalczyć w sobie pokusę zabrania czegoś ze sklepu!

Zastanawiałam się, czy nie powinnam skorzystać z pomocy specjalisty i nie pójść do psychologa.  Tylko nie wiem, jak bym miała mu to powiedzieć: „Cześć, nazywam się Iwona i jestem kleptomanką?” Na razie liczę na to, że sama potrafię zwalczyć w pokusę, w końcu bywało, że nie kradłam miesiącami. A jeśli nie, to… może znowu mi się uda nie ponieść żadnych konsekwencji?

Czytaj także: 
„Ukrywamy przed rodzicami, że adoptowaliśmy córkę. Poznali wnuczkę, gdy miała 3 lata, bo wcześniej musieliśmy kłamać”
„Rodzina przypomniała sobie o nas, gdy kupiliśmy dom. Moja oaza spokoju zamieniła się w pensjonat dla darmozjadów”
„Mam 33 lata, jestem po rozwodzie i wróciłam do rodziców. Mieszkałam u męża i nie miałam do niczego prawa”

Redakcja poleca

REKLAMA