„Wiedziałem, że gdzieś żyje owoc mojej zdrady, ale nie sądziłem, że zapuka do moich drzwi. 15 lat kłamstw wyszło na jaw”

Mężczyzna, który zdradził żonę fot. Adobe Stock, Africa Studio
„To właściwie klasyczna historia. Beata trafiła do mojej kancelarii jako sekretarka. Zagięła na mnie parol i nawet nie starała się ukryć, że chce się ze mną przespać. Niby jej odmawiałem, ale wiecie – facet, jak to facet. Uległem”.
/ 29.03.2022 06:26
Mężczyzna, który zdradził żonę fot. Adobe Stock, Africa Studio

Trzeba przyznać, że los mnie rozpieszczał. Rodzice już w czasach PRL-u radzili sobie całkiem nieźle. Tata był wziętym adwokatem, mama tłumaczką języka niemieckiego. Miałem wszystko, o czym zamarzyłem, a jedynym moim obowiązkiem było się uczyć. To akurat nie sprawiało mi specjalnych trudności. Wiedza praktycznie sama wchodziła mi do głowy. Nigdy nie musiałem zbyt długo siedzieć nad książkami.

Kiedy zdałem maturę i dostałem się na studia, rodzice przepisali na mnie kawalerkę po babci. Mieszkałem właściwie z nimi, ale kiedy tylko miałem ochotę, jeździłem do siebie. Na przykład żeby urządzać huczne imprezy… Potem skończyłem prawo i dzięki protekcji ojca od razu dostałem dobrą pracę.

Zmiana ustroju wyszła nam tylko na dobre i w wieku niespełna 30 lat byłem już świetnie ustawionym właścicielem kancelarii. Kupiłem sobie mieszkanie w centrum miasta – duże, nowoczesne, które pasowało do mojej pozycji. W tym samym czasie poznałem Martynę.

Nie byliśmy w sobie szaleńczo zakochani, ale pasowaliśmy do siebie. Oboje z tak zwanych dobrych rodzin. Po roku wzięliśmy ślub, a po dwóch na świat przyszedł nasz pierworodny, Jan. Po kolejnych czterech – Maciek. Moje życie było ustabilizowane i usiane pasmem sukcesów zawodowych.
I wtedy poznałem Beatę.

To właściwie klasyczna historia

Beata trafiła do mojej kancelarii jako sekretarka. Zagięła na mnie parol i nawet nie starała się ukryć, że chce się ze mną przespać. Nie była ładna, ale interesująca, wiec nawet mi to pochlebiało. Nie byłem już wtedy młody…

Mimo to nie miałem zamiaru ryzykować i wdawać się w romans, który mógłby zniszczyć moją karierę i małżeństwo. Jednak chociaż dawałem jej to wyraźnie do zrozumienia, ona nie odpuszczała. A ja… No cóż, jestem tylko facetem. I chociaż rozsądek mówił, że to głupie, zabrałem ją do kawalerki.

Martyna o niej nie wiedziała. Gdy zaczęliśmy się spotykać, ja już miałem duże mieszkanie, a kawalerkę postanowiłem zachować w tajemnicy. Jako, powiedzmy, garsonierę, w której mógłbym się zamknąć, gdybym miał dość wszystkiego. No i na takie okazje też…

Beata okazała się niezła i chociaż obiecywałem sobie, że to przerwę, to spotykałem się z nią kilka miesięcy. Ona już u nas nie pracowała, znalazła coś innego, więc raz na jakiś czas umawialiśmy się po prostu w mojej kawalerce. W sumie to było nawet wygodne. Nigdy nie miała o nic pretensji, nie nalegała na rozwód i żadne takie.

Aż mi oznajmiła, że jest w ciąży…

Wpadłem w panikę. Powiedziałem, że nie wyobrażam sobie, żeby urodziła, nie rozwiodę się, a skandalu sobie nie życzę.

– Spokojnie, nic od ciebie nie chcę – machnęła ręką. – No może tylko…

– Co?! – zmarszczyłem brwi.

Poprosiła, żebym pozwolił jej zamieszkać w mojej kawalerce, bo nie ma gdzie. To był szantaż, dobrze wiedziałem, ale nie miałem wyjścia. Umówiłem się z nią, że podaruję jej to mieszkanie, zrobimy fikcyjną sprzedaż, lecz ona w zamian podpisze zobowiązanie, że to nie ja jestem ojcem i nigdy nie będzie próbowała wrobić mnie w to dziecko.

Znalazłem notariusza w Poznaniu, najdalej, jak się dało, i pojechaliśmy podpisać umowę. W ten sposób straciłem kawalerkę, ale już nic nie zagrażało mojej karierze. Od tamtego czasu minęło wiele lat.

Mój starszy syn jest już pełnoletni, studiuje za granicą. Młodszy, uczeń klasy maturalnej, zastanawia się, czy nie iść na prawo. Moja żona udziela się w fundacjach i generalnie bardzo dba o swój wizerunek. A ja jestem wziętym adwokatem, który przebiera w ofertach. I jeszcze do niedawna myślałem, że nie mam żadnych powodów do narzekania…

Jakiś czas temu do kancelarii przyszła dziewczyna. Sekretarka powiedziała, że uparła się rozmawiać tylko ze mną. Nie bardzo miałem na to ochotę, bo nie wyglądała na klientkę, którą stać na moje usługi, ale w sumie zaciekawiło mnie, co takiego może chcieć ode mnie gimnazjalistka. Tak, gimnazjalistka! Miała niecałe 15 lat.

Przedstawiła się jako Michalina K.. To nazwisko coś mi mówiło, ale nie potrafiłem sobie nic przypomnieć.

– Moja matka to Beata K.. A pan jest moim ojcem – wyjaśniła dziewczyna.

Patrzyła na mnie MOIMI oczami

– Ale jak to…?! – byłem przerażony.

– Mama mi wszystko powiedziała.

– Miałem z nią umowę… – wycedziłem.

– Wiem i mama jej dotrzymała – pociągnęła nosem, a jej oczy się zaszkliły. – Ale sytuacja się zmieniła. Wie pan, ja mam 15 lat, no, niecałe, ale naprawdę jestem rozsądna. Więc najlepiej będzie, jak mi pan nie będzie przerywał i wysłucha mnie do końca.

Skinąłem głową i zaproponowałem jej szklankę wody. Wypiła ją duszkiem, po czym wytarła nos i zaczęła opowiadać.

– Mama jest chora – przełknęła głośno ślinę. – To rak. Jeszcze rok temu miałyśmy nadzieję, że z nim wygra, ale… No, w każdym razie miesiąc temu zdecydowała się o wszystkim mi powiedzieć. Kiedy wcześniej pytałam, kto jest moim tatą, odpowiadała, że napisała do mnie list, w którym wszystko wyjaśnia, i kiedyś mi go da. No i dała…

– Masz go przy sobie? – zapytałem ciekawy, w jakim świetle mnie przedstawiła.

– Nie, a poza tym, to jest list do mnie – odparła hardo Michalina.

Podobała mi się. Miała dużo ze mnie.

– Nie mam do niej żalu, że to przede mną ukrywała – ciągnęła. – Po co mi ojciec, który nigdy nie chciał mnie poznać?

Po raz pierwszy w życiu zrobiło się głupio. Chciałem się bronić, ale nie pozwoliła mi.

– Nie chcę słuchać tłumaczeń. Mam problem. Mama umiera… – głos jej się załamał.

Rozpłakała się, a ja siedziałem i nie wiedziałem, co robić. Wreszcie dałem jej chusteczkę, a ona tylko skinęła głową i ryczała dalej. Po jakimś kwadransie się uspokoiła.

– Nie mam nikogo. Mama była sama, babcia zmarła kilka lat temu – powiedziała, wycierając oczy. – A ja jestem niepełnoletnia. Zabiorą mnie do domu dziecka. Mama… Mamie zostało kilka tygodni albo miesięcy. Nie wiadomo. Dlatego doszłyśmy do wniosku, że muszę do pana przyjść.

– A pieniądze by pomogły? Może leczenie za granicą? – pytałem rozpaczliwie, bo zaczynało do mnie docierać, czego chce.

– Nie – pokręciła głową. – To ostatnie stadium… Przerzuty… Mama sama by przyszła, ale jest w hospicjum i pewnie tam już zostanie… Nie mam wyjścia. I proszę mi wierzyć, że wcale tego nie chcę. Mama napisała też do pana – powiedziała, kładąc na stole kopertę. – Tam jest wszystko. I nasz adres i telefony. Ja już pójdę, a pan niech go przeczyta. Czekam na telefon.

Beata pisała sucho i konkretnie. O tym, że umiera, że nie tak miało być, bo ona chciała wywiązać się z umowy. Ale teraz nie ma wyjścia. Jej córka – nasza córka – potrzebuje opieki i pomocy. I Beata ma nadzieję, że postąpię jak należy, a w razie czego…

No cóż, u notariusza znajdują się dokumenty, które pozwolą Michalinie dochodzić swoich praw. Po śmierci Beaty ów prawnik się do mnie odezwie. A gdybym miał zamiar zachować się, jak na ojca przystało, to mam do niego zadzwonić sam. Podała mi namiary.

Minął tydzień od wizyty Michaliny, a ja jestem jak sparaliżowany. Muszę podjąć decyzję, bo przecież prawda i tak wyjdzie na jaw.

Czytaj także:
„Miłość, której nie niszczy czas, istnieje. Udowodnił to mój dziadek, który odnalazł ukochaną po siedemdziesięciu latach”
„Mama wbiła mi do głowy, że nigdy nie będę wystarczająca. Nawet podczas awansu krytykowałam własne umiejętności”
„Jacek zawsze lubił zabłysnąć. Nazywał to cywilizowaniem barbarzyńców. A teraz jest bez kasy i celu”

Redakcja poleca

REKLAMA