Sprowadziłam się do tej kamienicy siedem lat temu, w lipcu. Lato było wtedy bardzo gorące, a moje nowe mieszkanie wprost fantastyczne. Zakochałam się w nim od pierwszego wejrzenia, wszystkie inne, które do tej pory oglądałam, przepadły. Wiedziałam, że to albo żadne. Wprawdzie miało tylko dwa pokoje, ale za to jakie! Wymagało generalnego remontu i… dzięki temu było mnie na nie stać.
Nigdy nie miałam dość czasu
Do mieszkania należał też balkon, który wychodził na małą uliczkę, za którą stała bliźniacza kamienica. Gdy pierwszy raz wyszłam na balkon, jeszcze przed kupnem mieszkania, mój wzrok przyciągnął istny ogród, który ktoś urządził naprzeciwko – ten balkon dosłownie tonął w kwiatach. Pomyślałam z zazdrością, że dużo czasu upłynie, zanim mój będzie wyglądał podobnie. Wpadłam w wir remontu i meblowania. Nareszcie miałam prawdziwą sypialnię, w której udało mi się wygospodarować miejsce do pracy. Czasem pracuję w domu, więc o takim kącie marzyłam od dawna.
Okolica była spokojna, zielona, pełna miłośników kotów i psów. Poczułam się tam u siebie od samego początku. No i ten balkon z naprzeciwka, który za każdym razem przykuwał mój wzrok. Podobnie jak jego właścicielka. Za każdym razem, gdy wychodziłam na balkon, ona była na swoim. Pozdrawiałyśmy się, kiwając do siebie głowami i uśmiechając się. To był nasz rytuał.
Staruszka krzątała się zazwyczaj wokół swoich kwiatów, podlewając je, przycinając, gładząc i rozmawiając z nimi. Nie słyszałam, co mówiła, widziałam tylko jej poruszające się usta. Rozczulało mnie to, bo przypominało mi moją ukochaną babcię, która robiła dokładnie tak samo.
Mój balkon na razie był składowiskiem przeróżnych rupieci. Farby, kartony, rzeczy, które zabrałam z poprzedniego domu, ale nie byłam jeszcze pewna, czy chcę je tutaj. Tym większą radość sprawiał mi ukwiecony balkon sąsiadki. Uporządkowany, z uroczą starszą panią, która siadała w fotelu, kryjąc się przed słońcem pod parasolem w kolorowe pasy.
Nigdy nie widziałam, żeby ktoś ją odwiedzał, myślałam więc, że kwiaty to cały jej świat. Minęło kilka lat, zadomowiłam się w nowym miejscu i wiele razy myślałam o tym, żeby upiec ciasto i wybrać się do staruszki ogrodniczki z wizytą. W końcu od dawna pozdrawiałyśmy się z balkonów, znałyśmy się z widzenia… Ostatecznie jednak zawsze coś mnie powstrzymywało, nie mogłam dla sąsiadki znaleźć czasu.
Któregoś dnia, bardzo wcześnie rano, wstałam z łóżka, by napić się wody i zobaczyłam pulsujące światła. Karetka. Odruchowo spojrzałam na zegar, była 4.30.
– Ktoś ma ciężką noc – pomyślałam i wróciłam do łóżka.
Nie przyszło mi wtedy do głowy, że karetka mogła przyjechać do starszej pani z naprzeciwka. Przez kilka kolejnych tygodni wracałam do domu bardzo późno. Pracowaliśmy nad nowym projektem i byłam tak skonana, że po przyjściu do domu padałam z nóg. A gdy w pierwszy wolny weekend wyszłam na balkon, starsza pani znów rozmawiała ze swoimi kwiatami.
Drugi raz zarejestrowałam obecność karetki późną jesienią, gdy wychodziłam do pracy. To chyba wtedy po raz pierwszy pomyślałam, że to może do „mojej” staruszki. Postanowiłam po powrocie do domu pogapić się w jej okna, bo na balkonie z racji pory roku pojawiała się już z rzadka.
Patrzyłam w jej okna z niepokojem
Niestety, staruszka nie pojawiła się ani w oknie, ani na balkonie przez kolejnych kilka tygodni. A potem… potem zobaczyłam mężczyznę w średnim wieku, który nerwowo palił papierosa na balkonie staruszki…
Pomyślałam, że starsza pani jest w szpitalu, a to pewnie jej syn, który przyszedł sprawdzić, czy w mieszkaniu wszystko w porządku. A więc nie jest samotna, jak sądziłam. I na pewno wyzdrowieje i zaraz wróci.
Nie wróciła. Przez rok mieszkanie stało puste. Zniknęły parasol i fotel, latem balkon pozostał nagi, nie zakwitł na nim żaden kwiat. Od miesiąca znów świeci się światło w mieszkaniu „mojej” staruszki. W oknach wciąż są te same firanki, dlatego myślę, że mieszkanie zostało po prostu wynajęte. Często myślę o niej, żałuję, że jednak nie odważyłam się jej odwiedzić.
Czytaj także:
„Sąsiedzi noszą mnie na rękach, bo uratowałam życie sąsiadki. To nie ja jestem bohaterką, tylko oni są żałosnymi tchórzami”
„Miałam dość dokarmiania wygłodniałego sierściucha sąsiadki. Jednak gdy nie przylazł, czułam, że wydarzyło się nieszczęście”
„Po śmierci teściowej, sąsiadka rzuciła się na spadek jak wygłodniała hiena. Zastanawiało mnie jedno - czemu chciała tylko tę rzecz?”