„Miałam dość dokarmiania wygłodniałego sierściucha sąsiadki. Jednak gdy nie przylazł, czułam, że wydarzyło się nieszczęście”

zmartwiona kobieta fot. Adobe Stock, roboriginal
„Pojechałyśmy na działkę. Nie myliłyśmy się. Furtka była uchylona. Magda spojrzała na mnie przerażona i wbiegła do środka, a ja poszłam za nią. Bałam się bardzo, że za późno zauważyłam nieobecność sąsiadki, i modliłam się w duchu, żeby wszystko było dobrze”.
/ 09.12.2022 19:15
zmartwiona kobieta fot. Adobe Stock, roboriginal

Jeszcze nie było siódmej a już znajome miauczenie pod drzwiami balkonu zaczęło wybudzać mnie ze snu. Kot sąsiadki początkowo bywał u mnie od czasu do czasu, ale zdążył się zorientować, że kogo jak kogo, ale mnie warto odwiedzać… Tu zawsze dostawał jakiś smakowity kąsek – resztki wędliny ze śniadania, trochę masła, czasem ścinki z mięsa na obiad.

Nie miałam nic przeciwko jego wizytom. Przeciwnie. Kiedy byłam młodsza, sama miałam kota. Dzieciaki go uwielbiały i mieszkał z nami, bagatela, osiemnaście lat! Przez ten czas stał się już równoprawnym członkiem rodziny, więc ciężko było się z nim pożegnać.

Lubiłam go, nawet bardzo

Teraz już nie zdecydowałabym się przygarnąć kota, ale taki wpadający z sąsiedzką wizytą mi odpowiadał. Maksio był mistrzem w chodzeniu po balustradzie. Mieszkam na pierwszym piętrze, więc nie tak wysoko, ale mimo to pierwszy raz aż mnie zmroziło, kiedy zobaczyłam, jak pędzi balustradą balkonów, balansując po wąskim drążku prowadzącym od mojej sąsiadki do mnie.

Latem zostawiałam uchylony balkon i pozwalałam mu swobodnie kręcić się po mieszkaniu. Lubiłam obserwować tego zielonookiego sierściucha, który czuł się u mnie jak u siebie, i bez skrępowania zaglądał w każdy kąt.

– Pani Bogusiu, ten pani kot to prawdziwy skarb – zachwycałam się.

– Oj… skaranie boskie! Obżartuch jeden! – odpowiadała ze śmiechem, ale widziałam po jej radosnym spojrzeniu, że i dla niej kocur jest pociechą na stare lata.

Nieraz wychodziłyśmy razem na działkę Bogusi i brałyśmy Maksia. Kot biegał sobie po krzakach, ale polować na myszy leniowi już się nie chciało. Przywykł do tego, że podaje mu się wszystko pod nos. Nam też już nie chciało się za bardzo pracować w ogródku, więc doskonale go rozumiałyśmy. Przymykałyśmy oko na niewypielone grządki i nierówne rabatki. Rozkładałyśmy sobie leżaki, zaparzałyśmy kawę i spędzałyśmy leniwe przedpołudnia, przeglądając kolorową prasę, wspominając dawne czasy i plotkując.

W drodze do domu robiłyśmy zakupy na obiad, dorzucając często też jakąś kocią karmę. Jednak lipiec tamtego lata był wyjątkowo gorący, więc rzadko wybierałyśmy się na działkę. Żar lał się z nieba, więc wychodziłam jedynie do sklepu, i to zwykle wcześnie rano, póki nie było jeszcze tak gorąco. Wysokie temperatury nie wpływają dobrze na moje samopoczucie, więc około południa wolałam zasłonić rolety i pomoczyć nogi w misce z zimną wodą albo wziąć chłodny prysznic. Pewnego dnia wpadła do mnie moja wnuczka. Pracuje w kwiaciarni niedaleko, więc w drodze z pracy zahaczyła o sklep i kupiła duże pudełko moich ulubionych lodów.

– Dobrze się czujesz, babciu? – zapytała, gdy przeglądałam szafki kuchenne w poszukiwaniu pucharków.

W tym czasie ona zrobiła nam po filiżance mrożonej kawy.

– A jak mam się czuć, jak mi takie rarytasy serwujesz? – śmiałam się, choć czasami nie najlepiej mi się oddychało przez te upały. – No nic, muszę wystawić Maksiowi trochę wody, bo jak tu wpadnie z wizytą, pewnie będzie wolał się napić niż najeść.

– To ten kot, który cię odwiedza? No fakt, pewnie też mu gorąco…

Nalałam trochę wody do miseczki i postawiłam w progu balkonu. Zjadłyśmy lody, pogadałyśmy, co słychać u wnuczki w pracy i Paulinka obiecała wpaść znowu następnego dnia. Jest bardzo troskliwa i szczerze mówiąc, byłam jej za to wdzięczna. Ludzie w moim wieku często zostają sami na stare lata, a moja córka ani wnuczka nigdy o mnie nie zapominały. Miałam dużo szczęścia.

Maksio nie wpadł z wizytą? Dziwne

Paulinka posiedziała ze mną jeszcze chwilę, upewniła się, że mam wszystkie leki i niczego mi nie potrzeba, a później pożegnałyśmy się i umówiłyśmy na przyszły dzień. Wieczorem zostało mi z kolacji troszkę kiełbasy, więc poszłam na balkon, żeby podrzucić coś mojemu łakomczuchowi. Zdziwiłam się. Woda była nieruszona. Czyżby nie odwiedził mnie dzisiaj?

Zdziwiłam się, bo to było do tego kota niepodobne. Pomyślałam, że może Bogusia miała zamknięte drzwi balkonowe, żeby nie wpuszczać tego żaru do domu. Usiadłam w fotelu i włączyłam wiadomości. Jednak myśl o kocie wciąż nie dawała mi spokoju.

„Fala upałów zbiera żniwo” – powiedział dziennikarz telewizyjny i zaczął się reportaż o tym, ile należy pić wody i jak dbać o siebie w czasie gorących dni, żeby nie dostać udaru. Coś mnie tknęło. Wyłączyłam telewizor i wyszłam na balkon. Zbliżyłam się do ściany graniczącej z balkonem sąsiadki i nagle usłyszałam, że Maks miauczy za zamkniętymi drzwiami balkonowymi.

Wyszłam na klatkę i zadzwoniłam do Bogusi, żeby upewnić się, czy wszystko dobrze. Nie otworzyła. Miauczenie Maksa było coraz głośniejsze. Wróciłam więc do domu, wyszukałam w notesie numer córki Bogusi, która mieszka na sąsiednim osiedlu.

– Pani Magdo, boję się, czy u pani mamy wszystko w porządku, bo nie otwiera drzwi, a kot miauczy – powiedziałam, gdy odebrała. – Była pani może dziś u niej?

– Mój Boże… co pani mówi? Mam nadzieję, że nic jej nie jest. Byłam u niej dziś rano i wszystko było dobrze. Wybierała się na działkę, ale jej odradziłam. Zaraz przyjadę! – powiedziała wyraźnie zaniepokojona.

Czekałam w napięciu, zastanawiając się, czy nie wezwać pogotowia, ale z drugiej strony, może po prostu poszła wcześniej spać? Nie wiedziałam, co robić. Całe szczęście niecały kwadrans później Magda wbiegła na klatkę schodową i zadzwoniła do drzwi, a ja wyszłam na korytarz.

– Mam klucze, sprawdzę, co się dzieje – powiedziała drżącym głosem. – Dziękuję, że pani zadzwoniła.

– Nie ma sprawy, mam nadzieję, że to niepotrzebna interwencja, ale wolałam zachować czujność. Pewnie po prostu wcześniej się położyła.

Wszystko dobrze się skończyło

Magda wetknęła klucz do zamka i otworzyła drzwi. Weszła do środka.

– Mamy nie ma! – krzyknęła.

Weszłam za nią i zaczęłam się rozglądać. Jednak w dwupokojowym mieszkaniu nie ma się przecież gdzie zaszyć. Maksio miauczał i kręcił się po domu, jakby sam był zaniepokojony zniknięciem swojej pani.

– Pani Magdo! Trzeba sprawdzić na działce! – powiedziałam, a ona aż pobladła. – Pojadę z panią.

– Dobrze. Chodźmy do auta, jedziemy! – powiedziała.

Ona zamknęła mieszkanie Bogusi, ja przekręciłam klucz w swoim zamku i tak szybko, jak zdołałam, zeszłam na dół. Pojechałyśmy na działkę. Nie myliłyśmy się. Furtka była uchylona. Magda spojrzała na mnie przerażona i wbiegła do środka, a ja poszłam za nią. Bałam się bardzo, że za późno zauważyłam nieobecność sąsiadki, i modliłam się w duchu, żeby wszystko było dobrze.

Weszłam do domku. Bogusia blada jak ściana leżała na tapczanie. Przerażona Magda dotykała dłonią jej szyi, żeby sprawdzić puls.

– Żyje… oddycha – powiedziała z wyraźną ulgą. – Musimy zadzwonić natychmiast po pogotowie.

Wyjęła z kieszeni komórkę i wezwała karetkę. Bogusia leżała półprzytomna i ledwie oddychała.
Otworzyłyśmy okno, żeby wpuścić powietrze. Magda nalała wody do miski i zamoczyła ręcznik, by zrobić mamie kompres na czoło, schłodziła jej ręce i łydki. Po chwili pojawiło się pogotowie, lekarz i sanitariusz zabrali Bogusię i Magdę do szpitala.

Tego wieczora nie mogłam zasnąć

Ja wróciłam spacerem do domu, a nogi dygotały mi tak, że ledwie szłam. Byłam przerażona tym, co się stało! O mały włos doszłoby do tragedii! Najwyraźniej Bogusia nie posłuchała rady córki i postanowiła wybrać się do ogródka. Gdyby mnie poinformowała i ja odradziłabym jej wychodzenie z domu. Tego wieczora nie mogłam zasnąć. Wciąż analizowałam to, co się stało, i przewracałam się z boku na bok. Przed północą zadzwonił telefon. Od razu domyśliłam się, że to musi być Magda.

– Pani Elwiro, przepraszam, że dzwonię tak późno, ale chciałam dać pani znać, żeby się pani nie niepokoiła. Mama miała udar słoneczny, ale wszystko już pod kontrolą. Dobrze, że pani zauważyła, że coś jest nie tak! Nawet nie chcę myśleć, co by było, gdyby…  Tak pani dziękuję! – powiedziała drżącym głosem.

Następnego dnia rano przyniosła mi klucze i poprosiła, żebym przez kilka dni zajęła się Maksiem. Oczywiście zrobiłam to z przyjemnością. Biedaczek nie wiedział, co się dzieje, więc potrzebował choć odrobiny starych porządków w tym zamieszaniu. Każdego dnia chodziłam odwiedzać Bogusię w szpitalu i opowiadać jej o wybrykach kocura. Z każdym dniem czuła się lepiej.

– A to łobuz – śmiała się, słuchając anegdotek o swoim kocie.

– Ma to po pani! – odpowiedziałam, grożąc jej żartobliwie palcem, a ona po raz kolejny podziękowała mi za czujność i pomoc.

– Gdyby nie pani, pewnie już bym nie żyła, pani Elwirko kochana.

– To Maksio mnie zaalarmował. Prawdziwy kot ratownik. Należy mu się podwójna porcja szyneczki! I proszę już więcej nie wywijać kotu takich numerów! 

Czytaj także:
„Żona po ślubie z gorącej kochanki, zmieniła się w marudną heterę. Miałem dość jej wiecznych tyrad i przyjaciel dał mi radę"
„Moja córka przygarnęła pieska z ulicy, a ja nie potrafiłam jej odmówić. I dobrze, bo ten pies przyprowadził mi męża”
„Byliśmy z Kubą świetną parą, dopóki jakaś modliszka nie wzięła go na celownik. 3 lata później się z nią ożenił”

Redakcja poleca

REKLAMA