„Wiedziałam, że nie mam u niego szans, ale nocami śniłam o naszym spotkaniu. Po tym, co o nim odkryłam, szybko mi minęło”

młoda kobieta myśli o randce fot. Adobe Stock, Кирилл Рыжов
„Przyszło mi do głowy, że mogłabym odszukać tego człowieka, który pewnie był moim sąsiadem, ale bałam się rozczarowania. A jeśli zobaczę zażywnego 50-latka, ojca czwórki dzieci? Wolałam pieścić w myślach ideał, który stworzyłam, każdy ma prawo do odrobiny marzeń”.
/ 06.06.2023 17:15
młoda kobieta myśli o randce fot. Adobe Stock, Кирилл Рыжов

Muzyka rozbrzmiewała cicho w powietrzu. Utwór zaczynał się zwodniczo prostą melodią, która natychmiast trafiła mi do serca, powodując miły dreszcz oczekiwania. Wsłuchałam się w melodię. To chyba walc? Chopin… W każdym razie tak mi się wydawało. Kiedyś już słyszałam coś podobnego, chociaż nie mogłam być pewna. Nie jestem miłośniczką muzyki klasycznej, zawsze wolałam mocne, nowoczesne brzmienie. Ale tym razem było inaczej. Ta muzyka brzmiała dla mnie słodko, była niczym zapach bzu w nagrzanym upałem powietrzu, wpadała przez otwarte okno, uwodziła i zapraszała.

Nie wiedziałam gdzie, lecz chętnie pozwoliłabym się tam zabrać.

Zasłuchałam się

– Asiu! Asiu, gdzie jesteś? – głos babci ściągnął mnie na ziemię.

– Już idę – odpowiedziałam, chociaż staruszka nie mogła mnie usłyszeć; bez aparatu słuchowego była całkiem głucha.

Babcia mimo podeszłego wieku była jeszcze w całkiem niezłej formie, a przynajmniej tak utrzymywała, nie chcąc się przyznać do rosnącej bezsilności wobec trudów codziennego życia. Dopiero kiedy złamała nogę, zgodziła się, żebym wprowadziła się do niej i trochę pomogła. Tylko na czas rekonwalescencji, jak podkreślała, nie chcąc być nikomu ciężarem.

Zostałam, chociaż gips już dawno jej zdjęto. Nie rozmawiałyśmy o tym, babcia za skarby świata nie przyznałaby się, że potrzebuje opieki. A tak – wilk był syty i owca cała. Jej ambicja nie ucierpiała, a ja mogłam się nią bez przeszkód opiekować.

Ja też nie miałam powodów do narzekań. Zamieniłam ciasny pokoik w bloku na przestronny, przedwojenny apartament, mieszczący się co prawda w dawno nieremontowanej kamienicy, ale z klimatem i duszą. Tylko zapyziałe podwórko, na które wychodził balkon, wołało o pomstę do nieba. Jedyną ozdobą czegoś, co zapewne kiedyś było zadbanym trawnikiem otoczonym kwietnymi rabatami, był powyginany trzepak. Na ziemi walały się pozostałości po nocnych libacjach lokalnych żuli, butelki całe i potłuczone – do wyboru.

Facet wyraźnie miał jakieś problemy, może miłosne

Mimo takiego widoku, lubiłam siedzieć wieczorami na balkonie. Ostatnio mniej udzielałam się towarzysko, po zerwaniu z chłopakiem nie mogłam sobie znaleźć miejsca, a wyprawy do klubu były tym, na czym chwilowo najmniej mi zależało. Stałam się domatorką, a może po prostu chciałam się nacieszyć spokojem i przestrzenią, jaką dawało mieszkanie babci.

Było coś kojącego w tych starych murach, które widziały już niejedno. Wyobrażałam sobie, że nasiąkły śmiechem dzieci, łzami kobiet opłakujących miłosne zawody, radością i rodzinnymi awanturami. Były mądre i doświadczone, dawały oparcie skołatanej duszy.

– Asiu, szal ci przyniosłam. Okryj ramiona, bo się zaziębisz – babcia zajrzała do mnie na balkon; wciąż próbowała się mną opiekować, nie przyjmując do wiadomości, że role już dawno się odwróciły.

– Jest ciepło – uśmiechnęłam się. – Miło tak posiedzieć, czujesz zapach kwiatów?

– Tylko spalin, ale wy młodzi inaczej na świat patrzycie. Wszystko się zmieniło – westchnęła babcia, opierając się o kutą w liście akantu balustradę, dzieło przedwojennego rzemieślnika.

Czekam na wieczorny koncert – zmieniłam temat, żeby oderwać ją od smutnych myśli. – O, słyszysz? Już się zaczyna.

Pianista szukał właściwej interpretacji. Coraz bardziej niecierpliwie powtarzał frazę niczym orkiestra strojąca instrumenty przed właściwym występem. Czułam całym ciałem jego irytację, niezadowolenie. Zacisnęłam dłonie, aż paznokcie wbiły mi się w ciało. Syknęłam, przytomniejąc.

Nic nie słyszę – zirytowała się babcia.

– Idę spać, a ty nie siedź za długo, jutro rano masz zajęcia na uczelni.

Zostałam sama, otulona wieczornym powietrzem niosącym zapachy rozkwitających drzew i kwiatów. Pianista nieoczekiwanie odnalazł właściwy nastrój i muzyka popłynęła jak wezbrana rzeka.

„Jakby czekał, aż zostanę sama” – pomyślałam. – Tylko my dwoje i intymny, fortepianowy koncert”. Zdawałam sobie sprawę z tego, że fantazjuję. Muzyk mieszkał zapewne gdzieś dalej, bo natężenie dźwięku było nieduże, i zwyczajnie ćwiczył przed koncertem. Ale ja wolałam myśleć, że ta muzyka jest przeznaczona wyłącznie dla mnie.

Pianista uderzył mocniej w klawisze, powierzając instrumentowi wszystkie dręczące go niepokoje. Wstrzymałam oddech, ale to było tylko preludium. Nagle lawina dźwięków runęła jak burza, wdzierając się w każdą komórkę mojego ciała. To był dramat udręczonej duszy, ból rozdartego nieszczęśliwą miłością serca. Przeszedł mnie dreszcz, łzy stanęły mi w oczach.

Kim był artysta?

Tego wieczora zakończył koncert burzliwymi akordami, wyraźnie niepogodzony z życiem. To nie był zwykły utwór, tylko żal za utraconym… Właśnie, czym? Co spotkało tego człowieka, że zamknął tyle buntu i wściekłości w dźwiękach?

Domyśliłam się, że jestem świadkiem prób przed tournée

Byłam bardzo zaintrygowana, codziennie wieczorem czekałam na niego. To znaczy na jego grę, ale to przecież to samo. Był prawdziwym wirtuozem, zaklinał w melodii emocje i wysyłał je w świat, a ja je chłonęłam, odkrywając w sobie pokłady wrażliwości, o jaką nigdy bym siebie nie podejrzewała. Koncerty trwały do późna, zaczęłam zarywać noce, bo nie mogłam się ich wyrzec.

Kim jest muzyk? Wciąż zadawałam sobie to pytanie. W wyobraźni obdarzyłam go wrażliwością i błyskotliwą inteligencją, które to cechy nadzwyczaj sobie cenię. Potem wyzbyłam się racjonalności i wymyśliłam ideał – młodego mężczyznę o ujmującej powierzchowności i kpiącym błysku w zielonych oczach. Niesforny kosmyk półdługich włosów spadał mu na czoło, kiedy pochylał się nad klawiaturą fortepianu. Jakże bym chciała kogoś takiego poznać! Widmo Kamila, mojego niesławnej pamięci chłopaka, zbladło i odpłynęło w nicość. Jak mogłam myśleć, że go kocham? Przy artyście, z którym czułam coraz mocniejszą więź, był nikim, małym nabzdyczonym chłopcem tupiącym nogą, gdy nie dostawał tego, czego chciał.

Niewyspanie zaczęło dawać mi się we znaki, pochłaniałam więc litry kawy, ale oczy i tak mi się zamykały. Szczególnie na nudnych ćwiczeniach na uczelni.

– Nie śpij! – któregoś dnia stuknęła mnie w ramię Ilona, ratując przed kompromitacją; doktor Sawa nie wybaczyłby mi drzemki na jego zajęciach.

Wyprostowałam się na twardym krześle, walcząc z opadającymi powiekami. „Prześpię się po południu” – obiecałam sobie i ta myśl dodała mi ducha.

Wieczorem czekał mnie kolejny koncert, musiałam być przytomna. Pianista grywał teraz codziennie, domyślałam się, że przygotowuje repertuar na tournée. Miałam szczęście, że mogłam być świadkiem cyzelowania utworów, poszukiwania w nich ładunku uczuć.

Nauczyłam się rozróżniać nastroje muzyka i towarzyszyć mu w rozdzierającym smutku, który zwykle niosła jego muzyka, co wieczór sącząca mi się w uszy. Odpowiadało mi to, oczyszczało niczym płacz na wzruszającym filmie.

Przyszło mi do głowy, że mogłabym odszukać tego człowieka, który pewnie był moim sąsiadem, ale bałam się rozczarowania. A jeśli zobaczę zażywnego 50-latka, ojca czwórki dzieci? Wolałam pieścić w myślach ideał, który stworzyłam, każdy ma prawo do odrobiny marzeń.

Następnego wieczoru było inaczej

Pianista zamiast porcji zwykłego smutku podarował mi podróż przez nigdy niewidziane krajobrazy. Tak odebrałam muzykę, która zabrała mnie i uniosła nad ziemią. Była lekka i swobodna, płynęłam w ślad za nią, lekko przestraszona, bo ziemia uciekła mi spod stóp i nigdzie nie mogłam jej dojrzeć. Melodia zachęcała, dodawała odwagi, jednak bałam się jej całkowicie zaufać.

Nie chciałam jednak wracać. Kiedyś tak, ale jeszcze nie teraz. Cel podróży był już blisko, melodia uwodziła, obiecywała spełnienie nieznanych marzeń. Byłam szczęśliwa, mając ją za przewodniczkę…
Obudził mnie ból w nadgarstku. Leżałam na podłodze, zrozumiałam, że musiałam jednak zasnąć.

Leżałam w łóżku, słuchając koncertu, prawdopodobnie spadłam i uderzyłam się w rękę. Byłam na siebie zła. Pianista, jakby chcąc mnie ukarać za brak uwagi, zakończył występ ostatnim akordem i nastała cisza. Sama byłam sobie winna, trzeba było nie spać, tylko słuchać!

Resztki snu jeszcze błądziły po mojej głowie. Gdzie ja byłam? Na skraju tęczy? Tak działała ta muzyka, była przepustką do piękniejszego świata. Obiecałam sobie, że kolejnego koncertu nie przegapię.
Wieczorem usadowiłam się na balkonie, opierając plecy o kutą w ozdobne zawijasy balustradę. Ostro zakończone żelazne liście uwierały, ale uznałam to za doskonały środek pobudzający. „Teraz na pewno nie zasnę” – pomyślałam, chociaż czułam, że sen nie jest mi potrzebny. Czułam się pobudzona i niecierpliwie czekałam na spotkanie z artystą. Jakby w odpowiedzi na moje życzenie spod palców pianisty wydobyły się miękkie, uwodzące dźwięki.

Melodia była słodka, unosiła się i opadała, zachęcając do wspólnego falowania. Poddałam się jej, miałam wrażenie, że leżę w ciepłej wodzie łagodnie kołysana przez przyjazną falę. Drgnęłam zaskoczona, kiedy muzyk mocniej uderzył w klawisze.

Słuchałam zafascynowana. Co za interpretacja! Było w niej wszystko – szczęśliwe wspomnienia zmieniły się w dramat udręczonej, samotnej duszy. Ból rozstania i odrzucenia? Nie! Odchodzenia.
„Jak w życiu” – pomyślałam i to było ostatnie, co pamiętam.

Halo, proszę pani. Hej, co pani robi?! No co jest do jasnej anielki… Romek, zawołaj kogoś, bo jak pragnę zdrowia, nieszczęście tu będzie!

Przepraszam bardzo, ale ja tam na pewno za tobą nie pójdę

Tak się wydzierał, że zagłuszył muzykę. Chyba tak było, niczego już nie jestem pewna, wspomnienia mi się mieszają. Poczułam, że wracam do rzeczywistości. Oprzytomniałam, spojrzałam w dół i krzyknęłam nie gorzej niż pijaczek na dole.

O, teraz to wrzeszczy – perorował mój wybawiciel, chwiejąc się na nogach i trzymając dla pewności trzepaka. – A przedtem stała tam nieprzytomna. Narzeczony rzucił? Niech się nie martwi, tego kwiatu jest pół światu.

Niewidzialny w ciemności Romek głośnym rechotem przyświadczył trafność spostrzeżenia kumpla.
Z trudem wyplątałam nogę spomiędzy kutych w żelazie liści, które potraktowałam jak stopień. Cała się trzęsłam. Prawie udało mi się sforsować balustradę balkonu! Gdyby nie krzyk pijaczka, wypadłabym z trzeciego, bardzo wysokiego piętra. Nie wiem, co we mnie wstąpiło, muzyka wprawiłamnie w dziwny trans.

Czułam się podle, oczarowanie minęło, a rzeczywistość nie wyglądała dobrze. Cofnęłam się w popłochu do pokoju i dla pewności zamknęłam drzwi balkonowe. Nie mogłam sobie ufać, widocznie przed chwilą straciłam świadomość i kontrolę nad wydarzeniami. Usiadłam w głębokim, wyściełanym fotelu i ukryłam twarz w rękach. Co się ze mną działo? Obiecałam sobie, że nazajutrz zgłoszę się do lekarza.

O muzyce zapomniałam, nie miałam do niej głowy. Napiłam się zimnej wody i nakryłam kołdrą po same uszy jak w dzieciństwie, kiedy bojąc się głośniej odetchnąć, czekałam na powrót rodziców z kina, a ciemność napierała ze wszystkich stron. Teraz niewiele to pomogło, zasnęłam dopiero nad ranem.

A co to wnusia taka wymizerowana? Nie chora aby?– zagaiła babcię sąsiadka na schodach dwa dni później; nie przeszkadzało jej, że ja stoję obok i słucham.

– One teraz wszystkie chude, moda taka – odparła żywo babcia, szykując się do pogawędki; westchnęłam i postawiłam na ziemi pełną zakupów torbę.

– O, to zależy, moja Agnisia jak krew z mlekiem, nikt nie powie, że blada – sąsiadka wbiła babci szpilę.

Nie wie pani może, kto tutaj gra wieczorami na fortepianie? – wtrąciłam szybko, żeby zmienić temat i zażegnać wiszący w powietrzu konflikt.

– Ostatnio? Chyba nikt. Ale kilka lat temu mieliśmy tu koncerty, że głowa puchła! Serialu nie mogłam obejrzeć, bo dialogów nie było słychać – sapnęła sąsiadka. – Ćwiczył taki jeden z sąsiedniej klatki schodowej, muzyk podobno, z koncertami jeździł po świecie. Całymi wieczorami bębnił, aż petycję do gminy złożyliśmy. Żeby przestał i dał ludziom żyć.

Babcia potakiwała każdemu słowu.

– Chyba się wyprowadził, bo ucichło – dodała z satysfakcją starsza dama.

Spytałam o nazwisko. Na wszelki wypadek, bo chciałam coś sprawdzić.

Był w internecie, a nawet w Wikipedii. Ceniony wirtuoz koncertował na całym świecie, chociaż, jak donosił plotkarski portal, kariera nie szła w parze ze szczęściem osobistym. Obejrzałam zdjęcia.

Przystojny, ale niezbyt podobny do wymyślonego przeze mnie ideału. Brylował w towarzystwie, przyciągając kobiety jak magnes, czerpał z życia garściami, ale chyba nie znalazł tej jedynej. Nikomu nie zwierzał się ze swoich problemów, toteż jego śmierć była dla środowiska zaskoczeniem. Nikt nie wiedział, że jest poważnie chory… Pogładziłam zdjęcie pianisty i zamknęłam laptopa.

Nieoczekiwanie wieczorną ciszę przerwały nieśmiałe, pytające akordy. Szybko wyciągnęłam z szuflady przygotowane wcześniej zatyczki do uszu. Nie chciałam go słuchać, nie byłam gotowa na to, co chciał mi zaproponować.

Czytaj także:
„Myślałem, że mamy szansę na wspólną przyszłość, ale ona wykorzystała mnie, by odegrać się na swoim chłopaku”
„Nakryłam męża w łóżku z nianią naszych córek. Zostawił mnie z dziećmi, bo nie byłam dla niego prawdziwą kobietą”
„Syn narzeka, że go kontroluję. Mam do tego prawo, bo całe życie od ust sobie odejmowałam, by jemu nic nie zabrakło”
„Związałem się z alkoholiczką. Co tydzień obiecywała mi, że przestanie pić. Ja wciąż wierzę, że się zmieni”

Redakcja poleca

REKLAMA