Nie widziałam się z Mariolą kilka lat, i kiedy zadzwoniła, odruchowo zaprosiłam ją do siebie na sobotę. Dopiero, gdy odłożyłam słuchawkę przypomniało mi się, że przecież Mietek, mój mąż, nie przepada za ich wizytami. Męczy go towarzystwo zwłaszcza Arka, męża Marioli. Ale oczywiście, on zawsze robi to, co ja chcę, więc i tym razem nie dał poznać po sobie, że jest niezadowolony.
– Dawno się z nimi nie widzieliśmy – powiedział ugodowo. – Może się zmienili? A zresztą, wytrzymam.
W pokoju akurat były dzieci i spojrzały na nas zdziwione. Wyjaśniłam im, że pan Arek, jak trochę wypije, to zaczyna politykować i strasznie się kłóci, więc bywa męczący. Przyjęli to moje tłumaczenie, a ja odetchnęłam z ulgą. Powiedziałam im bowiem prawdę, ale nie do końca. Bo nie chodziło tylko o zachowanie Arka po alkoholu, ale o sam alkohol.
Mietek nie pije. Wszyscy znajomi zawsze się bardzo dziwili, że nawet piwa podczas upalnego lata nie wypije, symbolicznego kieliszka na weselu czy lampki szampana podczas sylwestra. Niejeden już próbował go namawiać, wchodząc mu wręcz na ambicję. Byli i tacy, którzy się obrażali! Na szczęście, mój mąż jest cierpliwy i spokojny, odmawia stanowczo i nie przejmuje się tym, co inni sądzą. U nas w domu nawet wina nie ma, chyba że przyjdą goście i coś przyniosą. Najbliżsi się już przyzwyczaili, że gdy przychodzą do nas na imieniny, to spokojnie mogą przyjeżdżać samochodem, bo alkoholu nie podajemy.
Najbardziej dziwiło to moją siostrę, która dobrze wie, że kiedyś lubiłam wypić drinka czy dwa. Nieraz przecież bawiłyśmy się razem na imprezie. Przez wiele lat drążyła ten temat.
– Przyznaj się, to Mietek ci nie pozwala, a ty go słuchasz, tak? – dopytywała. – A może wy się do jakiegoś ruchu zapisaliście czy innej sekty? Mnie możesz powiedzieć.
Zaczepili mnie jacyś pijacy. Bałam się!
Nie mogłam. Nawet nie chciałam jej powiedzieć prawdy, bo tak się kiedyś umówiliśmy z Mieciem. Więc kręciłam, wymyślałam jakieś głupoty, że po alkoholu źle się czuję, że nie chcę, nie mam ochoty. Nie wiem, czy mi uwierzyła, chyba nie. Ale dotrzymałam słowa danego Mieciowi – nikt nie zna jego przeszłości. Mój mąż ma tajemnicę. Znam ją tylko ja. No, może jeszcze parę osób, ale nie utrzymujemy z nimi kontaktu i nawet nie wiemy, czy jeszcze żyją. Pewnie nie, pewnie dawno zapili się na śmierć. Miecia też by już nie było, gdyby nie ja. A właściwie przypadek.
Miałam wtedy 21 lat, studiowałam. Tamto lato było dla mnie strasznie trudne. Najpierw zdawałam ciężkie egzaminy, później zwolnili mnie z pracy, bo szefowa chciała zatrudnić swoją bratanicę, a pod koniec lipca zerwałam z chłopakiem. Nakryłam go w łóżku ze swoją serdeczną przyjaciółką. Nie było mi łatwo. To dlatego wyjechałam na cały sierpień sama, żeby odpocząć, przemyśleć różne rzeczy, nabrać dystansu.
Chciałam wybrać się w góry, pochodzić, zmęczyć się. Ale pech chciał, że za późno zadzwoniłam do zaprzyjaźnionego pensjonatu, gdzie dawali mi pokój ze zniżką, i nie było już wolnego terminu. Na inne hotele nie było mnie stać. Taki los studentki. Zmieniłam więc plany, wypatrzyłam jakieś małe miasteczko na wschodzie Polski. W przewodniku pisali, że urocze i nostalgiczne, a przy tym bardzo tanie. Pojechałam w ciemno, byle dalej od ludzi.
Miasteczko było rzeczywiście śliczne, a że mało reklamowane, to i noclegi były taniutkie. Miejsc do zwiedzania mnóstwo, nie nudziłam się! To tam poznałam Mietka. Kilka dni po przyjeździe wybrałam się wieczorem na spacer nad rzekę. Było jeszcze jasno. Usiadłam na brzegu i otworzyłam butelkę wina, które kupiłam, żeby leczyć chandrę. Piłam małymi łyczkami i patrzyłam na wodę, na kaczki, na falujące na wietrze tataraki. Było cicho, miło, przyjemnie…
Zasiedziałam się tam i nawet nie zauważyłam, że zrobiło się ciemno. Gdy wracałam, zaczepiła mnie banda pijaczków. Przestraszyłam się, bo było ich kilku, a ja sama, na kompletnym odludziu… Na szczęście, dwóch z nich stanęło w mojej obronie. Zaczęli się kłócić i bić między sobą, a ja, korzystając z okazji, uciekłam.
Następnego dnia ból głowy obudził mnie o świcie. No tak – wypite wczoraj wino dawało o sobie znać! Nie było wyjścia – musiałam zwlec się z łóżka i iść do sklepu po jakieś proszki, i coś do picia. Ubrałam się i sięgnęłam do torby po portfel. Nie było go! Oprzytomniałam natychmiast. Zaczęłam się zastanawiać, co mogłam z nim zrobić, i jedyne, co mi przyszło do głowy, to że go zgubiłam. Prawdopodobnie nad wodą albo jak uciekałam przed tymi pijanymi chłopakami.
Postanowiłam iść na poszukiwania. Wczoraj było ciemno, dziś ledwie zaczęło świtać. Jest szansa, że leży gdzieś w trawie. Szłam powoli wczorajszą trasą, wpatrując się w ziemię. Z każdym krokiem traciłam nadzieję. Doszłam już prawie na łąkę koło miejsca, gdzie zaczepili mnie ci chłopcy, a portfela nie było! Nagle coś błysnęło w trawie – rzuciłam się w tamtym kierunku. Znalazłam! Leżał nietknięty, tylko zawilgocony od rosy. Podniosłam portfel i wtedy go zobaczyłam…
Leżał kilka metrów dalej. Przestraszyłam się, że nie żyje, bo był cały zakrwawiony. Młody facet, niewiele starszy ode mnie, ale w jakim stanie! Brudny, pobity, zmaltretowany. Gdy się pochyliłam, żeby wyczuć puls, poczułam od niego alkohol. Od razu pomyślałam, że to jeden z wczorajszej bandy. Może ten, który mnie zaczepiał, a może obrońca? Nieważne, przecież nie mogłam go tak zostawić. Żył, nawet był przytomny, ale się nie ruszał. Powiedziałam mu, że wezwę pomoc i pobiegłam w stronę drogi. Na szczęście, na łąkę jechał akurat traktor z wozem, po siano.
Pomogłam facetowi załadować ledwo żywego chłopaka na wóz i razem zawieźliśmy go na pogotowie. Potem było trochę zamieszania, bo odpytywała mnie policja, lekarze, ale ja nic nie wiedziałam. Spisali mnie z dowodu, powiedziałam, gdzie zatrzymałam się w miasteczku, i szybko wróciłam na swoją kwaterę.
Było mi go okropnie szkoda...
Przyszedł po kilku dniach. Cały w siniakach i plastrach, z ręką na temblaku. Chciał mi podziękować, że go nie zostawiłam tam, na łące. Lekarze powiedzieli, że by się wykrwawił. Wydał mi się całkiem sympatyczny. Nie wiem, czy przystojny, bo spoza tych zadrapań i opatrunków niewiele było go widać. Ale przyjęłam od niego zaproszenie na lody, w ramach podziękowania. I muszę przyznać, że fajnie nam się gadało.
Może dlatego zgodziłam się na następne spotkanie, chociaż raczej unikam takich przygodnych znajomości. Zwłaszcza z menelami, a Mietek, niestety, do tej grupy się zaliczał. Lubił wypić. Już w tej kawiarni, podczas naszego pierwszego spotkania, oprócz lodów, zamówił też wino. I wstawił się już po dwóch kieliszkach! Wtedy pomyślałam sobie, że to zapewne efekt leków, które brał w szpitalu. Ale prawda była zupełnie inna. Podczas któregoś z kolejnych spotkań Mietek przyznał się, że jest alkoholikiem.
– Nie łudzę się – powiedział. – Wiem, że jestem młody, ale ta choroba nie wybiera. Nie trzeba pić latami, żeby się uzależnić. A zresztą, ja piję już naprawdę długo.
Okazało się, że Mietek zaczął pić jeszcze w technikum budowlanym. Mieszkał w innym mieście, z rodzicami. Wolał zabawy z kumplami niż naukę. Nie zdał, wreszcie wyrzucili go ze szkoły. Był notowany, bo po alkoholu wdawał się w jakieś burdy. Cztery lata temu wujek zaproponował mu, że go zabierze ze sobą do tego miasteczka na wschodzie, że będzie mu pomagał przy budowie.
– Dostawał zlecenia w różnych miejscach, miałem z nim jeździć, pracować i zwiedzać – Mietek, gdy mi to opowiadał, kiwał głową, jakby ubolewał sam nad sobą. – Ale ja wolałem chlać. Od razu znalazłem sobie tu kumpli od kielicha. Wujek mówił, że albo przestanę pić, albo pracować. Próbowałem, naprawdę. Nawet za jego radą poszedłem do lekarza. To on powiedział, że nie jestem pijakiem, tylko alkoholikiem. I powinienem iść na odwyk, nie wolno mi wypić nawet kieliszka. Nie wyobrażam sobie tego...
Nie wiem, dlaczego w ogóle przejęłam się jego losem. Miałam na głowie własne kłopoty, a on był przecież zupełnie obcy. Za dwa tygodnie miałam stąd wyjechać do swojego świata, na studia. Co mnie obchodziło czy on nadal będzie pił?
A jednak dziwnie mnie bolało, gdy widziałam, jak idzie z kolegami, zataczając się od krawężnika do krawężnika, taki brudny i zachlany. Albo gdy siedział ze mną w knajpie, ale tęsknie patrzył na sąsiedni stolik, przy którym pijane towarzystwo rozpracowywało kolejną flaszkę. Bolało mnie, gdy spóźniał się na spotkanie, bo zapił albo miał kaca. Tym bardziej że był bardzo inteligentny! Naprawdę było mi go okropnie szkoda.
Nie mam pojęcia, czy to już wtedy się w nim zakochałam. On we mnie na pewno, powiedział mi to, ale też zdawał sobie sprawę, że zbyt wiele nas dzieli. I choć zależało mu na kontakcie ze mną, to jednocześnie nie widział rozwiązania swojej sytuacji. I wtedy po raz kolejny wtrącił się przypadek. Mietek już nie pracował z wujkiem, bo ten zwolnił go za picie. Dorabiał sobie sam i pewnego dnia spadł z rusztowania na budowie. Wprawdzie nie było tam wysoko, ale nogę sobie złamał. I to dość poważnie.
O wypadku poinformowali mnie jego kumple. Miałam niedługo wracać do Warszawy i byłam zła na Mietka, bo nie przyszedł na spotkanie. Następnego dnia dowiedziałam się, dlaczego. Od razu pobiegłam do szpitala.
– Lekarz powiedział, że muszę tu leżeć przez miesiąc – powiedział mi słabym głosem. – A potem czeka mnie jeszcze rehabilitacja.
Nie mogłam z nim zostać, musiałam wyjechać. Ale obiecaliśmy sobie, że będziemy do siebie pisać. Złamanie było na tyle skomplikowane, że leczenie przedłużyło się jeszcze o dwa tygodnie. Współczułam Mietkowi, ale jednocześnie… cieszyłam się. Bo przez cały ten czas musiał być trzeźwy! I chyba to zaważyło na jego przyszłości. Sam tak stwierdził, w jednym z listów do mnie.
Nie wiem, kiedy się w nim zakochałam
„Już od dawna nie byłem trzeźwy tak długo – pisał. – Wiesz, Teresko, zaczyna do mnie docierać, jak bardzo jest ze mną źle. I tak sobie myślę, że może jeszcze nie jest za późno, może mogę coś zrobić ze swoim życiem. Lekarze mówią, że muszę się rehabilitować. Tutaj podobno nie ma gdzie, chcą mnie przewieźć karetką do jakiegoś sanatorium, pod Warszawę. Może mnie tam odwiedzisz?
Napisał też, że w szpitalu odwiedza go psycholog, który dużo z nim rozmawia, i że zapisali mu proszki, pomagające w zwalczaniu uzależnienia.
„Chcę walczyć – wyznał w następnym liście. – Minęło tyle czasu, patrzę i myślę trzeźwo. Wiem, że czeka mnie dużo pracy. Pomożesz mi? Gdybym nie był sam, byłoby mi łatwiej…”.
Cieszyłam się, że go zobaczę, bo oczywiście od razu postanowiłam go odwiedzić. Nie mogłam się doczekać, kiedy go wreszcie przywiozą na tę rehabilitację. Miał tu być miesiąc. Rodzicom nic nie mówiłam, dobrze wiedziałam, jaka będzie ich reakcja. A już o tym, że Mietek jest uzależniony, nie mogli się dowiedzieć! Podczas jego pobytu w sanatorium zgodziłam się być z nim. Ale postawiłam warunek – ma przestać pić.
– To nie jest szantaż – zastrzegłam od razu. – Zależy mi na tobie, i jeżeli coś ma być między nami, to musi to być szczere i dobre. Obiecaj mi, nigdy mnie nie oszukasz, i że naprawdę będziesz się leczyć.
Po rehabilitacji Mietek zaczął szukać pracy w Warszawie. Nie chciał wracać do swojego miasteczka – wiedzieliśmy, że się tam zapije. Tu mu się poszczęściło. Trafił na budowę do dobrego majstra, który zatrudnił go, ale kazał skończyć szkołę. Namówił go też do zrobienia matury.
– Może ci kiedyś dorównam i też pójdę na studia – mówił dumny z siebie, trzymając w ręku świadectwo dojrzałości.
Przez cały ten czas Mietek miał tylko jeden kryzys. Koledzy wyciągnęli go na picie – wpadł w tygodniowy ciąg. Byłam załamana i gotowa go rzucić. Tak naprawdę, wtedy nie ja mu pomogłam, tylko majster, który wyciągnął go z tego za uszy, przeprowadzając z nim męską rozmowę. Nie wiem, co mu wtedy powiedział, ale pomogło. Mietek przeprosił mnie i obiecał, że już nigdy. Dałam mu szansę, a on ją wykorzystał!
Pisałam już pracę magisterką, za pół roku miałam się bronić, gdy zaszłam w ciążę. Byłam załamana. Nie tak to sobie planowałam. A poza tym… Kochałam Mietka, ale czy na pewno mogłam mu ufać? Nie miałam pewności, czy będzie dobrym mężem i ojcem. On nie miał wątpliwości.
– Uwierzyłaś we mnie dwa lata temu, kiedy byłem szmatą, nikim, wrakiem człowieka… – powiedział. – Żyłem w bagnie, ty mnie uratowałaś. Pokazałaś inny świat, miłość. Myślisz, że jestem takim idiotą, że mógłbym to odrzucić? Zaprzepaścić? Nie miałem nic, dzięki tobie mam wszystko. A teraz jeszcze dziecko… Zaufaj mi, po prostu.
Zaufałam i nigdy nie żałowałam. Ślub wzięliśmy po mojej obronie, gdy na świecie był już Pawełek, bo nie chciałam iść do ołtarza z brzuchem. To właśnie w dniu ślubu, przed kościołem, Mietek poprosił mnie, żebym nikomu nie mówiła o jego przeszłości. Obiecałam mu to. Oboje dotrzymaliśmy danego sobie słowa.
Przez cały czas, gdy jesteśmy razem, Mietek ani razu nie sięgnął po alkohol. Teraz, jak mówi, już nie musi. Tyle że czasem denerwuje go, gdy się przy nim ktoś upija.
– Nie wiem, czy to tęsknota za piciem, czy raczej zdziwienie, jak ludzie mogą być tacy głupi – powiedział mi po jednej wizycie Marioli, gdy Arek po pijaku już sam nie wiedział, co mówi. – Ale myślę, że to drugie. Bo jak sobie wyobrażę, że ja sam taki byłem, bełkotałem, robiłem z siebie idiotę… wstydzę się. Zobaczymy, jak będzie podczas tej wizyty, w sobotę. Może Mietek ma rację, ludzie się zmieniają. On sam jest na to najlepszym przykładem.
Czytaj także:
„Mąż jest alkoholikiem. Wstyd mi, kiedy wlokę go pijanego przez miasto, więc sama kupuję mu alkohol, żeby pił w domu”
„Przyjaciółka rozpowiadała o moim mężu, że jest alkoholikiem i łajdakiem. Szkoda, że nie wiedziała o zdradach swojego”
„Córka po 5 latach małżeństwa się rozwiodła, bo mąż jest pijakiem i awanturnikiem. A mi wstyd za nią”