„Mąż jest alkoholikiem. Wstyd mi, kiedy wlokę go pijanego przez miasto, więc sama kupuję mu alkohol, żeby pił w domu”

Mój mąż obwiniał mnie o swój alkoholizm fot. Adobe Stock, Liubomir
„– Gdybyś pozwoliła mi pić w domu, nie byłoby tego cyrku – wybełkotał. Poczułam się wtedy winna. Absurdalne, prawda? Jednak miałam wyrzuty sumienia, że nie stworzyłam mężowi komfortowych warunków do picia i przez to wylądował w jakiejś norze”.
/ 08.06.2022 12:15
Mój mąż obwiniał mnie o swój alkoholizm fot. Adobe Stock, Liubomir

Niektórzy pewnie myślą, że byłam naiwną gąską, która wyszła za mąż za pierwszego mężczyznę, jaki jej się nawinął. To nieprawda. Mateusza znałam dwa lata, zanim zdecydowałam się być z nim na dobre i na złe. Ślub wzięliśmy dziesięć lat temu. Zamieszkaliśmy w niewielkiej wsi na wschodzie Polski. Od razu pokochałam to miejsce: domek z ogródkiem, malwy pod oknami, cisza i spokój. Sielanka! Zdobyłam posadę nauczycielki w wiejskiej szkole. Pracuję tam do dziś i uwielbiam to.

Ludzie na wsi są zupełnie inni niż miastowi

Dorastałam w mieście, więc wiem, jak bardzo anonimowy może być drugi człowiek. Najgorsze są blokowiska. Mieszkasz tam wiele lat, a często nawet nie znasz sąsiadów.

Kiedy zauważyłam, że mój mąż pije więcej niż inni? Na pewno nie od razu. Początkowo nie wyróżniał się pod tym względem spośród mężczyzn w jego wieku. Gdy miał 20 lat, lubił sobie golnąć na dyskotekach, na które chętnie jeszcze chodziliśmy, czy na zabawach wiejskich. Potem doszły do tego weekendy z kolegami z pracy. Nie zauważyłam niczego szczególnego, bo przecież wszyscy piją. Z czasem jednak zaczął pić również w tygodniu, bez okazji. Zaczęło się od jednego piwa dla rozluźnienia, potem pomagały dwa. I tak z dnia na dzień dawka się zwiększała.

Gdy Mateusz dostał nadgodziny (pracował w warsztacie samochodowym), doszedł do wniosku, że stać go na wódkę.

– Piwo piją chamy, wódkę pany – żartował, a ja śmiałam się razem z nim.

Nadal nie widziałam w tym nic złego. Cieszyłam się, że Mateusz nie włóczy się gdzieś z innymi, tylko raczej popija w domowym zaciszu. Może dlatego nie traktowałam jego nałogu poważnie... Któregoś razu odkryłam, że kupił wódkę za pieniądze przeznaczone na drzewo na zimę. Zrobiłam mu wtedy wielką awanturę. Oszczędzałam je przez kilka miesięcy z mojej nauczycielskiej pensji, a on lekką ręką wszystko wydał!

Obraził się wtedy i wyszedł z domu. Nie wracał przez kilka godzin, aż zaczęłam się niepokoić. Szukałam go po znajomych. Wreszcie znalazłam go w melinie.

– Jak mogłeś mi to zrobić?! – szlochałam, prowadząc go pijanego do domu.

Cieszyłam się, że jest noc. Może nikt nas nie zauważy i nie ucierpi przez to moja nauczycielska reputacja...

Gdybyś pozwoliła mi pić w domu, nie byłoby tego cyrku – wybełkotał.

Poczułam się wtedy winna. Absurdalne, prawda? Jednak taka jest prawda. Miałam wyrzuty sumienia, że nie stworzyłam mężowi komfortowych warunków do picia i przez to wylądował w jakiejś norze.

Dbałam, aby w domu była zawsze butelka wódki

We wsi mieliśmy tylko jeden sklep. Nie chciałam, aby ekspedientka nabrała podejrzeń, dlatego jeździłam rowerem do miejscowości obok. Kilka razy w tygodniu pokonywałam piętnaście kilometrów, aby mój mąż mógł się napić… Mateusz często zasypiał pijany przed telewizorem. Jak głupia cieszyłam się wtedy, że jest w domu. Zdarzało się także, że był trzeźwy przez kilka dni. I wtedy wierzyłam, że nie jest alkoholikiem. Zwykle jednak potem następował ciąg.

Rano mój mąż wyjeżdżał do pracy, a kiedy nie wracał o normalnej porze, zaczynałam się martwić. Spędzałam całe godziny, siedząc przy oknie, wypatrując, czy nie wraca, i denerwując się, że pewnie przydarzył mu się jakiś nieszczęśliwy wypadek. A gdy zbliżała się północ, wyruszałam na poszukiwania. Chodziłam po ulicach i znajomych melinach, wyciągałam męża z domów kolegów od kieliszka. Nie zliczę teraz, ile razy to robiłam! A czasami już go nawet nie szukałam, wiedząc doskonale, że po prostu gdzieś siedzi i pije.

Wracał nad ranem jak strzęp człowieka

Brudny, śmierdzący, opuchnięty. Rozbierałam go, a ubrania od razu wkładałam do pralki. Brzydziłam się ich dotknąć. Kilkukrotnie Mateusz zarzygał pościel. Płakałam wtedy i sprzątałam.

Najważniejsze, że nic gorszego się nie stało – pocieszałam się. – Dobrze, że nie leżał na plecach, bo mógłby się udusić”.

Codziennie wymuszałam na Mateuszu obietnicę poprawy i codziennie ją słyszałam. Sprawiał wrażenie naprawdę skruszonego. Wyglądał, jakby zaczynał rozumieć, że coś z nim jest nie tak.

– Masz rację, przesadzam z alkoholem – przyznawał. – To się musi skończyć, i to szybko. Bo już nie daję sobie rady. Od dziś będzie inaczej, obiecuję.

Słowa, tylko słowa… Bo po paru dniach, czasem tygodniach, zaczynało się od nowa.

Nie potrafił przestać

Chowałam i wylewałam alkohol, który mąż sobie kupował. Kryłam Mateusza przed rodziną. Przestaliśmy chodzić na uroczystości – omijały nas chrzciny, pogrzeby, wesela, wspólne święta. Zawsze znajdowałam wymówkę. Z czasem przestaliśmy być zapraszani. Mateusz na dobre rozpił się w pracy. Jeszcze gdy był mechanikiem, jakoś się układało. Ale w małej miejscowości warsztat samochodowy okazał się niedochodowym interesem i właściciel postanowił go zamknąć.

Gdzie może znaleźć zatrudnienie mężczyzna po zawodówce? Mąż zaczepił się do pracy w lesie. Jako drwal. Może gdyby był sam, to by nie pił. Ale pracował z innymi mężczyznami. Jak się szybko okazało, też niestroniącymi od kieliszka. Początkowo tylko sporadycznie wracał z pracy pijany, z czasem jednak zaczęło mu się to zdarzać praktycznie codziennie. I któregoś razu nakrył go na tym pracodawca.

Mateusz został dyscyplinarnie zwolniony i wylądował na zasiłku. Teraz mąż pił już non stop. Każdy powód był dobry – zła pogoda, brak pracy, sprzeczka z kolegą.

Ludzie coraz częściej unikali mnie na ulicy

W szkole także widziałam znaczące uśmieszki na twarzach innych nauczycielek, kiedy do pracy wbiegałam w ostatniej chwili, po nocnych poszukiwaniach mojego męża. Przełomem dla mnie okazała się rozmowa z dyrektorem szkoły.

Pani Jagodo, za dużo plotek po wsi chodzi, żebym mógł je zignorować – zaczął. – Musi pani coś zrobić z mężem. Nauczycielka powinna mieć nieposzlakowaną opinię. A jak może być dobrym pedagogiem i przekazywać dzieciom wartości, kiedy sama tkwi u boku alkoholika?

Poczułam wtedy palący wstyd. Za siebie, za męża, za całą tę okropną sytuację. Dyrektor wspomniał, że w pobliskim miasteczku jest poradnia antyalkoholowa, gdzie można uzyskać pomoc. Byłam mu wdzięczna. Postanowiłam spróbować. Najpierw wybrałam się do niej sama. Pani psycholog uzmysłowiła mi, że jestem osobą uzależnioną w równym stopniu co Mateusz, przez sam fakt, że mieszkamy razem i jesteśmy sobie bliscy. Opracowała dla mnie cykl spotkań i wizyt, a potem wyznaczyła termin dla mojego męża.

– Musi pani zrobić wszystko, aby przyszedł na to spotkanie – powiedziała.

Wieczorem miałam więc rozmowę z Mateuszem

Był już na rauszu, ale jeszcze świadomy. Poinformowałam go, że nie wyobrażam sobie dalszego życia z alkoholikiem. I kazałam mu się leczyć. Nie robił problemów. Obiecał, że pójdzie. I rzeczywiście na drugi dzień Mateusz wyszedł z domu, jednak do poradni nie dotarł. Wrócił wieczorem, kompletnie pijany.

Nawet rozmawiać się z nim nie dało. Od razu położył się do łóżka. Pani psycholog uprzedziła mnie, co robić w takiej sytuacji. Przygotowałam więc wszystko i gdy następnego dnia koło południa mąż wstał, na stole w kuchni zastał pozew rozwodowy. Na szczęście, Mateusz potraktował sprawę poważnie. Gdy wróciłam z pracy, czekały na mnie kwiaty, wysprzątany dom oraz czysty i trzeźwy mąż. Rozmawialiśmy długo. Zgodził się na wszycie leku wspomagającego trzeźwość.

Kilka miesięcy nie pił, a ja cieszyłam się, że problem alkoholowy mamy wreszcie za sobą. Radość przyćmiła mi zdrowy rozsądek. Zapomniałam, że alkoholikiem człowiek zostaje do końca życia... Biegałam koło męża z obiadkami, w niedzielę chodziliśmy do kościoła. Ba, nawet zaczęliśmy odwiedzać znajomych. Nawet nie sugerowałam Mateuszowi, aby zaczął szukać pracy. Po prostu bałam się, że wpadnie w depresję i znowu zacznie pić. A on i tak zaczął. Pewnego dnia wyszedł do sklepu i nie wrócił na noc. Potem okazało się, że zmarł jego dawny kumpel od kieliszka, więc wraz z pozostałymi Mateusz musiał opić śmierć kolegi.

Gdy wrócił nad ranem, brakowało mi słów. Kajał się, przepraszał, obiecywał, że już nigdy więcej nie tknie alkoholu. Na razie dotrzymuje obietnicy. U dyrektora szkoły wyprosiłam dla niego pracę, dostał posadę woźnego. Stara się bardzo, ale ja i tak boję się, że pewnego dnia nie wróci do domu trzeźwy.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA