„Teściową z naszego wesele pogotowie zabierało 2 razy. Ledwo przeżyła, a rekonwalescencja trwała 6 miesięcy”

Teściowa z dziećmi fot. Adobe Stock, Viacheslav Lakobchuk
„Nie powinna pić alkoholu...Rekonwalescencja trwała pół roku. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze, jednak tego pechowego wesela nigdy przy niej nie wspominamy".
/ 21.07.2021 12:34
Teściowa z dziećmi fot. Adobe Stock, Viacheslav Lakobchuk

 Zawsze sądziłam, że będę miała cichy i skromny ślub. W naszej rodzinie nie było bowiem ani wielkich pieniędzy, ani zwyczaju, żeby organizować huczne weseliska. Przyjęcie weselne mojej siostry zorganizowaliśmy na kilkadziesiąt osób, a i tak nasi rodzice musieli się zapożyczyć. W dodatku goście strasznie popili.

Nie wszystko można w życiu przewidzieć...

Obiecałam sobie wtedy, że na moim weselu żadnych takich ekscesów nie będzie. Niestety, nie wszystko można w życiu przewidzieć.

Długo byłam sama, więc kiedy poznałam Leszka, rodzina bardzo się ucieszyła. Leszek pochodzi z pobliskiego miasteczka. Jego ojciec, Ryszard, ma firmę budowlaną, a mama, Alicja, pracowała kiedyś jako urzędniczka, ale jak tylko wyszła za mąż, to zajęła się domem i wychowaniem syna. Leszkowi więc całe życie ptasiego mleka nie brakowało. Co ciekawe, nawet go to za bardzo nie zepsuło.

Przeciwnie, dobrze się uczył, skończył studia, zna języki i u ojca w firmie odpowiada za zlecenia zagraniczne. Leszkowi bardzo zależało, żebyśmy szybko się usamodzielnili i gospodarzyli po swojemu. Moja rodzina jest tradycyjna, więc nie było mowy o wspólnym życiu bez ślubu. Dlatego się pobraliśmy. Spotkanie obu rodzin w sprawie zorganizowania uroczystości ślubnej i wesela odbyło się u nas w domu.

Mamy dość duży ogród, więc moja mama zaproponowała, żeby wynająć specjalny namiot i zrobić przyjęcie tutaj.

– Ależ Krysiu! – krzyknęła wówczas moja przyszła teściowa.

– Przecież tutaj za nic się nie zmieści dwustu gości.

– Chyba żartujesz, Alicjo! – mój tata aż uniósł się na krześle.

– A skąd my niby weźmiemy dwustu gości?

– To tylko najbliższa rodzina i znajomi. Jakbyśmy chcieli zaprosić wszystkich, toby wyszło z pięćset osób, jak nic!

Myślę, że nie ma sensu streszczać dalszej dyskusji. Dość powiedzieć, że na ostatecznej liście gości znalazło się 250 osób, wynajęliśmy pobliski „Zajazd Sosnowy”, a z kościoła na wesele mieliśmy pojechać bryczkami. Karta dań składała się z czterech stron. Całą imprezę weselną miał poprowadzić wodzirej, a do tańca – grać dwa zespoły. Czyli nici ze skromnego przyjęcia...

Teściowa czuwała nad wszystkim

Teściowa wszystko miała pod kontrolą. Od koloru serwetek począwszy, a na wizytówkach przy nakryciach skończywszy. Trzeba przyznać, że znakomicie się orientowała, kto kogo lubi, a kto od kogo pożyczył pieniądze i nie oddał. Mogliśmy być pewni, że nikt nie będzie narzekał na swoje sąsiedztwo przy stole.

Suknię wybrałam sobie sama, ale już o bukiet prawie się pokłóciłyśmy. Marzyłam o skromnej wiązance w stylu wiedeńskim, lecz ona się uparła, że muszą być niebieskie różyczki. Ustąpiłam.

Im bliżej było do wesela, tym bardziej chciałam mieć to już za sobą. Wreszcie nadszedł ten dzień. Teściowa z trudem kryła zdenerwowanie. Do kościoła przyjechała ostatnia, bo dwa razy wracała z drogi do domu po jakieś zapomniane drobiazgi. Dopytywała natarczywie, czy świadkowie – Marzena, moja siostra, i Piotr, przyjaciel Leszka z lat szkolnych – mają obrączki, dzwoniła dziesięć razy do zajazdu, choć tam wszystko już dawno było zapięte na ostatni guzik. No i powtarzała w kółko:

Mój jedyny synek dzisiaj się żeni!

Wszystko szło zgodnie z planem... do pewnego momentu

Ślubu prawie nie pamiętam. Potem nastąpiło długie i dość nużące przyjmowanie życzeń przed kościołem. Goście powoli ruszali w stronę zajazdu. Piotr wziął Marzenę. Pojechali też teściowie i moi rodzice. W końcu i my wsiedliśmy do bryczki, po czym majestatycznie, choć niezbyt wygodnie ruszyliśmy na wesele.

Po drodze dwa razy minęła nas karetka pogotowia. Nie zwróciliśmy na to uwagi, zajęci sobą i tym, że zaraz zatańczymy pierwszy taniec. Na progu sali weselnej czekali na nas moi rodzice oraz Marzena z Piotrem, który miał trochę dziwną minę. Ucałowaliśmy chleb, wypiliśmy szampana z kieliszków, które rozbiliśmy, rzucając za siebie. Wszystko szło zgodnie z planem. Tylko ciągle nie było teściów.

– Gdzie jest mama? – spytał w końcu Leszek. – Dlaczego nie cieszy się z nami?

– Siadajcie, kochani, zaraz wniosą drugie danie – tata szybko zmienił temat.

Nie wiem, jak długo jeszcze bylibyśmy nieświadomi sytuacji, gdyby nie lekko wcięty wujek Franek, który wygadał mojemu mężowi, co się stało. Otóż podczas gdy my przyjmowaliśmy życzenia, a potem jechaliśmy bryczkami, na hotelowym parkingu doszło do wypadku.

Piotr parkował i nie zauważył Alicji. Potrącona teściowa upadła tak niefortunnie, że złamała rękę. Karetka, która nas minęła, jechała właśnie po nią, a potem na sygnale zawiozła ją do szpitala. Teść natychmiast ruszył za nią. Leszek nie wahał się ani minuty.

– Dorotko, kochana moja, zostań z gośćmi. Ja sprawdzę, jak mama się czuje – poprosił mąż i tyle go widziałam.

Nagle nastąpiło jakieś poruszenie...

Jeszcze przez chwilę wszyscy komentowali wydarzenie, ale w końcu zajęli się innym sprawami, przede wszystkim piciem wódki, którą polewał mój tata. Impreza trwała więc w najlepsze, kiedy wrócił mój mąż ze swoim ojcem. Wieści były pomyślne. Teściowa dostała znieczulenie, założyli jej gips, teraz odpoczywała i prosiła, żeby wszyscy dobrze się bawili. Goście odetchnęli z ulgą.

Po obiedzie Leszek poprosił mnie do pierwszego walca, zabawa się rozkręciła. Chętnych do tańca nie brakowało, zespoły grały na zmianę, a wodzirej pilnował, żeby wszyscy byli zadowoleni. Wydawało się, że już nic nadzwyczajnego się nie zdarzy. Wcześniej zarezerwowaliśmy kilka pokoi w zajeździe, więc kiedy któryś z gości „się zmęczył”, Piotr, który nie brał alkoholu do ust, odprowadzał go do pokoju. Tak dotrwaliśmy do północy.

Pamiętam, bo było tuż po oczepinach, kiedy przy drzwiach nastąpiło jakieś poruszenie. Spojrzałam w tamtą stronę i zaniemówiłam – w progu stała teściowa, z ręką na temblaku, blada, ale ciągle elegancka.

– Ala, kochanie! Jak się tu dostałaś? – wyszeptał zaniepokojony teść.

– Wzięłam taksówkę – wyjaśniła jego żona, jakby to było całkiem oczywiste. – Nie mogłam przecież przegapić wesela jedynego syna. Może nie zatańczę, ale zdrowie państwa młodych wypiję. Wypiła. Nawet kilka razy. Wyglądało na to, że świetnie się bawi. Zachwalała menu, namawiała gości, żeby spróbowali tortu, gawędziła z każdym po trochu.

Nikt nie zwrócił uwagi na to, że jest coraz bledsza. Kiedy straciła przytomność, stało się jasne, że jej dobre samopoczucie było trochę udawane. Zrobiło się groźnie. Natychmiast wezwaliśmy pogotowie. Już po chwili, drugi raz w trakcie naszego wesela teściową zabrała karetka.

Tym razem trafiła na OIOM. Ledwo ją odratowali… Nie powinna była pić alkoholu. Podali jej przecież naprawdę dużą ilość leków przeciwbólowych i środków znieczulających! Rekonwalescencja trwała pół roku. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze, jednak tego pechowego wesela nigdy przy niej nie wspominamy. 

Czytaj także:
„Była żona mojego Jarka postanowiła zrujnować nasz urlop. Kto normalny marzy o wakacjach z 6-latką?!”
„Rozwód rodziców był dla mnie dramatem. Próbowałam uwieść swojego ojczyma, żeby się go pozbyć i mieć mamę dla siebie"
„Mój mąż ma zespół Tourette’a. Tiki towarzyszą nam cały czas. Przeklął głośno nawet przed ołtarzem”

Redakcja poleca

REKLAMA