„Widziałam w swoim związku wszystkie sygnały ostrzegawcze. Ale nawet kiedy Adam zaczął mnie bić, nie umiałam odejść”

Ofiara przemocy domowej fot. Adobe Stock
Zignorowałam ostrzegawczą czerwoną lampkę, która zapaliła się w mojej głowie. Bo przecież coś mi wyraźnie mówiło, że ten facet to nic dobrego.
/ 14.04.2021 12:33
Ofiara przemocy domowej fot. Adobe Stock

„Szybko, szybko” – sama siebie pospieszałam w myślach. Przecież to obciach spóźnić się na pierwsze wykłady! Przeskakując po dwa schodki naraz, nagle poczułam, że serce zaraz wyskoczy mi z piersi. Stanęłam na początku długiego korytarza i rozejrzałam się z paniką w oczach. Boże, która to sala?! Z kieszeni płaszcza wyjęłam zmiętą kartkę. Numer 123.

Podeszłam do drzwi i otworzyłam je cichutko. Czerwona jak burak przekroczyłam próg sali i usiadłam w ostatniej ławce. Po chwili koleś siedzący w pierwszej ławce odwrócił się i spojrzał na mnie. „Co się gapisz? Jestem nowa, nie znasz mnie” – odparowałam mu w myślach. Ale on znów to zrobił. Potem jeszcze raz. Nie wytrzymałam i pokazałam mu język. To chyba podziałało, bo nie odwrócił się więcej. Na przerwie też nie podszedł do mnie, choć czułam na sobie jego wzrok.

Po kilku latach wróciłam na ostatni rok studiów, tym razem już zaocznych, żeby napisać pracę magisterską. Potrzebowałam dyplomu. Bez tego mogłam zapomnieć o swojej karierze.

Masz się pilnie uczyć, romanse wykluczone

Szef obiecał, że jeśli w ciągu roku zostanę magistrem, to osobiście wyśle mnie na studia podyplomowe.
– Ewka, nie przegap takiej szansy! – namawiała mnie przyjaciółka. – Zaciśnij zęby i się ucz. To tylko rok wyjęty z życia, a możesz wiele osiągnąć. Obiecałam jej i sobie, że będę kuć jak dzięcioł. A teraz wpadł mi w oko ten koleś… Nawet dość przystojny. Tak na oko ze trzydzieści lat. Czyli w moim wieku. „Nie, facet, nie staniesz mi na drodze do lepszego życia” – pomyślałam. Nie domyślając się nawet, że to zdanie przyszło mi do głowy w bardzo złą godzinę…

Następnego dnia na wykładach koleś znowu bacznie mi się przyglądał. Na przerwie podszedł do mnie:
– Cześć, jestem Adam – przedstawił się pewnym siebie głosem.
– A ja Ewa – powiedziałam ze śmiechem. – Na serio!

Adam okazał się miłym gościem. Dał mi swoje notatki, powiedział, jak wyglądają egzaminy u poszczególnych wykładowców i przedstawił mnie kilku osobom z naszego roku. Zrobiło się fajnie. Od razu poczułam się lepiej.

– Jest impreza u Kuby, idziesz? – zapytał mnie pewnego razu.
– Nie, nie zaprosił mnie. A poza tym mam w domu dużo pracy. Szef prosił, żebym uzupełniła dokumentację – powiedziałam szczerze.
– Kuba pewnie po prostu zapomniał, a ja przyjadę samochodem. Odwiozę cię, jak już ci się znudzi – przekonywał.

Dziś wiem, że popełniłam wtedy potworny błąd, zgadzając się na tę balangę u Kuby. Nie, nic strasznego się na niej nie stało. Było bardzo miło: tańczyliśmy, śmialiśmy się, opowiadaliśmy jakieś bzdury. Lecz gdybym na nią nie poszła, pewnie Adam już by nie próbował mnie podrywać…

Na imprezie Adam bardzo mi nadskakiwał, a ja czułam, że mięknę i podoba mi się to jego zaangażowanie. Tylko dziewczyny – tak to czułam – patrzyły na mnie dziwnym wzrokiem.
– Bo laska jesteś, więc ci zazdroszczą. Pewnie podkochują się we mnie, a ja mam słabość tylko do ciebie! – zaśmiał się Adam i puścił do mnie oko. Nie powiem, jego słowa mile połechtały moje ego. Dlaczego wtedy kompletnie nic mnie nie tknęło? Dlaczego zapomniałam o powiedzeniu mojej babci, że jeśli wierzysz w siebie i w swoje możliwości, to nikt nie może cię przekabacić komplementami?! A ja tak łatwo dałam się podejść…

Po kilku dniach od tej pamiętnej imprezki Adam zaprosił mnie na kawę. Wypiliśmy chyba z trzy, bo tak nie mogliśmy się nagadać. Byłam pod wrażeniem.
– Jezu, żaden facet tak ze mną nie rozmawiał – zwierzałam się przyjaciółce.
– Ewka! Masz się uczyć, nie romansować – objechała mnie przez telefon.

Niestety, było już za późno. Na kolejnej randce, po wieczornym kinie, całowaliśmy się pod drzwiami mojej klatki jak para nastolatków. Ledwo doczłapałam samotnie do mieszkania. Po kilku minutach zadzwonił telefon. To było on! Gadaliśmy chyba z sześć godzin, do rana. Powiedział mi, że jest po rozwodzie, ma pięcioletnią córeczkę. To żona go zostawiła i odeszła do kochanka, a teraz jeszcze utrudnia mu kontakty z ukochaną jedynaczką. „Jaki on biedny…” – pomyślałam.

Nie mogłam się doczekać naszej pierwszej nocy

Przez następne dni chodziłam nieprzytomna z miłości. Gdy Adam zaprosił mnie do siebie do domu, zwariowałam z podniecenia. Wiedziałam po co, przecież nie byliśmy dziećmi, ale czułam się tak, jakby to miał być mój pierwszy raz. Najpierw dał mi bukiet 50 czerwonych róż, zjedliśmy kolację, naleśniki z bitą śmietaną. A potem – seks…

W ciągu miesiąca, chodząc jak zaczadzona, wynajęłam swoją kawalerkę i przeprowadziłam się do Adama. Spodziewałam się raju, a tu dość szybko zaczęło między nami zgrzytać. W końcu zapaliła mi się w głowie czerwona lampka… Tylko że ja starałam się jej nie zauważać. Zbliżało się Boże Narodzenie, wszystkich ogarnął szał zakupów. Wszystkich, tylko nie Adama.
– Wiesz, że mam wysokie alimenty i inne zobowiązania. Poza tym mieszkasz u mnie, a ja za wszystko płacę – wypomniał mi pewnego dnia dość ostro.
Zrobiło mi się i głupio i przykro jednocześnie. Zaproponowałam więc, żeby podzielił opłaty na pół. Umówiłam się z nim też, że do końca roku będę płacić za wszystkie zakupy w supermarkecie. Zgodził się błyskawicznie.

A ja nadal brnęłam w poczucie winy. Postanowiłam więc, że za swoje pieniądze odnowię mu też mieszkanie. Przystał na to bez oporów. Zbliżała się Wigilia, a ja pucowałam mieszkanie Adama. A kiedy tego nie robiłam, to biegałam w poszukiwaniu wymyślnych prezentów dla swojego ukochanego. O sobie, moich rodzicach i rodzeństwie właściwie zapomniałam. Każde z nas na Wigilię pojechało do swoich rodzin. Jednak wieczorem pierwszego dnia świąt byliśmy już razem.

Adam znalazł pod choinką stosik prezentów. Ja tylko jeden – płyn do mycia ciała, niezbyt drogi. Z ceną! Wtedy powinnam była powiedzieć mu: „Spadaj!”.
Słuchaj, Ewka, ten facet to jakiś palant z rozbuchanym ego. Zostaw go. Robisz mu prezenty, a on tobą pomiata. Poza tym zawalasz studia – głos przyjaciółki był jak kubeł zimnej wody. Tylko że nie chciałam jej słuchać, więc zerwałam z nią kontakt. Bo Adam według mnie wcale nie był zły. To ja byłam okropna. On miał ciężkie życie, a mnie przecież wszystko ktoś podstawiał pod nos. Jak nie rodzice, to szef, koledzy… Kto tak mówił? Adam! Bo im więcej opowiadałam mu o sobie, tym bardziej wnikliwe analizy mojego życia i stanu mojej psychiki przedstawiał on. A ja spijałam każde słowo z jego ust.

„Boże, jestem do niczego” – myślałam o sobie coraz częściej. Adam zapewniał, że mnie bardzo kocha, że tylko on naprawdę mnie rozumie, a moi pseudoprzyjaciele chcą mnie tylko wykorzystać. W rezultacie zaczęłam wierzyć w to, co opowiadał, i się od nich odizolowałam. Poznałam jego rodziców. Bardzo oschłych i sztywnych. Jedynie Zuzia, córeczka, okazała się chodzącą słodyczą. Tylko smutną i bojącą się ojca. Nie byłam ślepa, widziałam to wszystko. I coraz częściej coś mi mówiło: „Uciekaj, dziewczyno!”. Jednak nie potrafiłam tego zrobić nawet wtedy, gdy mój chłopak mnie uderzył.

Nie chciałam go ranić, więc… rzuciłam studia

Potem przepraszał, płakał i nawet próbował się zabić, bo się ze mną szarpał, żeby wyskoczyć przez okno. Ledwo go ubłagałam, żeby tego nie zrobił. To wariactwo, ale naprawdę poczułam się winna jego złości. I… to ja zaczęłam go przepraszać. Jak to mówią: „Uderzył raz, uderzy i drugi”. Tak też było. Od tamtej pory, właściwie raz w tygodniu dostawałam niezły wycisk. Nie byłam nawet jego żoną i mogłam odejść. Z mojego mieszkania po pół roku wyprowadził się lokator i stało puste, miałam więc dokąd wrócić. I… nie potrafiłam tego zrobić.

Właściwie już nic mi się nie chciało. Seks też nie był taki fajny. Zawalałam pracę; szef coraz częściej zwracał mi uwagę, że jestem zmęczona i nieprzygotowana. Dopytywał się też, jak mi idą studia. A ja kłamałam, że dobrze. Chociaż przestałam chodzić na wykłady, bo Adam zaczął być zazdrosny, że poderwie mnie tam jakiś koleś.
– Przecież tak łatwo to zrobić – prychnął kiedyś i to załatwiło sprawę. Nikomu się nie zwierzałam, lecz w mojej głowie coraz częściej pojawiała się myśl: „Ewka, jesteś głupia, nic nie potrafisz, do niczego się nie nadajesz”.

Jak na ironię losu – dla odmiany Adamowi wiodło się coraz lepiej.
– Facet, ty to masz szczęście. Ewa wszystko za ciebie załatwi i widać, że bardzo cię kocha. Taka dziewczyna to skarb – powtarzali jego znajomi. Żadne z nich nie wiedziało, że mamy układ: pan i niewolnica. To było w lutym. Adam zobaczył, że czytam książkę Małgorzaty Domagalik „Siostrzane uczucia”, i wpadł w szał.
Co?! Uważasz, że jestem potworem?! Czytasz taką szmirę, żeby się ode mnie uwolnić! A ja cię kocham! – wrzeszczał. Zaczęłam go prosić na kolanach, aby się uspokoił. On jednak chwycił mnie za twarz tak mocno, że mało nie zemdlałam z bólu. Tego wieczoru spaliśmy oddzielnie. Adam następnego dnia, a był to piątek, jechał na trzydniową delegację.
– Kotku, wybacz – wyszeptał, przychodząc do mojego łóżka. – Jak wrócę, to gdzieś sobie wyskoczymy. Tylko przestań czytać te głupie książki. Piszą je babsztyle, co to nie mają facetów.

A mnie się zrobiło niedobrze, gdy słuchałam jego „słodkich” słów. Gdy wyszedł, zadzwoniłam do pracy i poprosiłam o kilka dni urlopu, mimo strachu, że pewnie zwolnią mnie za tę kolejną nieobecność. Potem poszłam do łazienki, spojrzałam w lustro i zobaczyłam na policzku ogromny siniak.
– Adam, ty gnoju!… – załkałam. Nie wiem, co stałoby się ze mną, gdybym nie usłyszała pukania do drzwi. Nie miałam ochoty otwierać. Ale ktoś nie odpuszczał. Spojrzałam przez wizjer. Zobaczyłam starszą sąsiadkę z mieszkania obok. Przyłożyłam ręcznik do policzka i otworzyłam drzwi.
– Niech się pani nie gniewa, ale chciałabym porozmawiać – zaczęła.
– Dzisiaj trochę źle się czuję, przepraszam – wymamrotałam.
– Słyszałam. Mieszkam przez ścianę.

Zaskoczona otworzyłam drzwi szerzej i poprosiłam, aby weszła. Pani Zofia nie bawiła się w ceregiele i od razu przeszła do sedna.
– Odejdź od niego, bo całkiem zwariujesz. Tak jak jego żona. Też uciekała z Zuzią. Szkoda, że tak późno…
– Nie potrafię… – wychlipałam.
– Nie gadaj głupot. Jego żona też musiała wylądować w szpitalu, żeby zrozumieć, że potrafi od tego drania odejść.

Zdecydowałam się dzięki namowom starszej pani

– To jak mam to zrobić? – spytałam głosem bezradnym jak u dziecka.
– Normalnie. Weźmiesz swoje rzeczy i wyjdziesz. I obiecaj mi, że nigdy już cię tu z nim nie zobaczę – zapowiedziała mi kategorycznie. – Posłuchaj, dziewczyno. Znam Adama od dziecka, mieszkał tu z rodzicami. Tymi naburmuszonymi snobami. Nie umieli okazywać sobie uczuć, synalka też wychowali na egoistę. Kiedy był w liceum, wyprowadzili się i zostawili go samego. Sprowadzał tutaj dziewczyny i ciągle się awanturował. Znam go, to damski bokser. Bez namysłu podniesie rękę na kobietę. Jak zadzwoniłam kiedyś na policję, przestał się do mnie odzywać. A ty nie czekaj, aż cię znowu uderzy.

Jakie to szczęście, że Adam miał wścibską sąsiadkę! I jak dobrze się stało, że nie było go w domu przez te kilka dni… Miałam czas się spakować i spokojnie wyprowadzić. Pani Zofia pomogła mi bardziej, niż myślałam. Jej syn jest psychologiem, załatwił mi terapię. Po roku otrząsnęłam się z tego związku. A Adam? Jak zobaczył, że mnie nie ma, od razu przyjechał do mojej kawalerki. Nie chciałam go wpuścić. Wrzeszczał, ale sąsiedzi wezwali policję.

Więcej go nie zobaczyłam. Cudem boskim zdałam wszystkie egzaminy i obroniłam pracę. Potem zadzwoniłam do przyjaciółki. Przepłakałyśmy cały wieczór. Opowiedziałam też wszystko rodzicom i rodzeństwu. Oczywiście, chcieli Adamowi spuścić manto, na szczęście im przeszło. Najważniejsze, że to piekło mam już za sobą. I wiem, że trzeba ufać przede wszystkim sobie.

Czytaj więcej prawdziwych historii:
Śmierć psa przeżyłam bardziej, niż śmierć matki
Matka odbiła mi faceta, w którym byłam zakochana
Mąż ukrywał przede mną choroby psychiczne w rodzinie

Redakcja poleca

REKLAMA