„Widmo lockdownu wpędziło mnie w harówkę. Prawie zapomniałem, jak wyglądają moje córki”

mężczyzna, który jest załamany lock downem fot. Adobe Stock, TheVisualsYouNeed
„Wracałem do domu ok. 22, wychodziłem po 6. Chciałem za wszelką cenę utrzymać firmę, a to wymagało poświęceń. Nie trafiały do mnie żadne argumenty, aż zrozumiałem, że mogę stracić rodzinę”.
/ 08.12.2021 13:35
mężczyzna, który jest załamany lock downem fot. Adobe Stock, TheVisualsYouNeed

Kilka już ładnych lat prowadzę firmę ze sprzętem komputerowym oraz serwis o znaczącej nazwie „pogotowie informatyczne”. Kiedy ktoś ma problem z komputerem, drukarką lub jakimś innym sprzętem, dzwoni do nas i serwisanci do niego jadą. Pomysł z tym pogotowiem okazał się strzałem w dziesiątkę, bo kiedy tylko wieści się rozeszły, klientów mieliśmy sporo. Zatrudniłem w związku z tym jeszcze dwóch pracowników i interes pięknie się kręcił. Do czasu. Cała historia wydarzyła się w 2020...

Przyszedł marzec 2020 i słynny lock down

Było naprawdę ciężko, z trudem przetrwaliśmy, na głodowych zarobkach co prawda, ale udało mi się uniknąć zwolnienia obu chłopaków. Naprawdę nie chciałem tego robić, bo wiem, że pracownik, który zna się na swojej robocie, jest na wagę złota. A moi właśnie tacy byli. Znali już większość klientów i wiedzieli, co kogo „boli”.

– Zgłoszenie, Kwiatowa szesnaście – mówiłem na przykład. – Pan ma problem z internetem. Mówi, że cały czas przerywa wifi, a w kuchni w ogóle nie można się połączyć.
– A, no tak – kiwał głową Marek. – Już wcześniej namawialiśmy go na kupno nowego routera, bo ten jego pamięta chyba jeszcze czasy Neostrady, ale mówił, że mu to niepotrzebne, i taki antyk wystarczy.
– To weźcie ze sobą router, tak na wszelki wypadek. Powiedzcie, że sprzęt informatyczny to nie meble, musi by kompatybilny, a przy takim postępie technicznym szybko się starzeje. Co jakiś czas trzeba go wymieniać na nowszy, bo stary nie będzie dobrze działał. Możecie mu też polecić internet światłowodowy od nas. Akurat jest promocja.

Chłopaki pojechali na Kwiatową, a ja zająłem się rozpakowywaniem pokaźnej dostawy laptopów i drukarek.

Sprzedaż internetowa uratowała moją firmę

Tę sielankę przerwał wiosenno-letni lock down, który prawie wykończył moją firmę, a wakacje to w ogóle nie jest zbyt dobry okres dla mojej branży. Nie ma wielkiego ruchu. Idą tusze do drukarek, myszki i klawiatury, które są „roztrzaskiwane” w drobny mak przez dzieciaki, ewentualnie zestawy słuchawkowe, okazjonalnie tylko coś „grubszego”. Wakacje minęły i zaczął się rok szkolny.

przedaż trochę się rozruszała, jednostki administracyjne ze szkół, przedszkoli i żłobków składały zamówienia na sprzęt i oprogramowanie. Mieliśmy pełne ręce roboty, interes znowu się kręcił. I wtedy – bach! Ogłoszono drugi lockdown 2020 i wprowadzono obostrzenia. Z racji tego, że nasza firma i salon sprzedaży mieszczą się w wielkiej galerii handlowej, znów musiałem zawiesić działalność. Bałem się, że tym razem nie podołamy, i gorączkowo zastanawiałem się, co mogę zrobić, żeby uchronić firmę przed upadkiem.

– Weźmy się za sprzedaż internetową – zasugerował Marek, kiedy tak siedzieliśmy i myśleliśmy nad jakimś kołem ratunkowym. – Na szybko postawimy stronę internetową. Robert może się tym zająć. Kodował strony jeszcze w technikum, taki zdolny smarkacz.

Pokiwałem głową.

– Okej, spróbujmy. Do tego zrobimy sobie profil firmy na Facebooku i może nie utoniemy. Media społecznościowe to potęga, mają olbrzymi zasięg.

Pomysł okazał się trafiony. Sprzedaż internetowa rekompensowała nam straty z tytułu zawieszonego pogotowia informatycznego, ale miała też swoje ciemne strony. Sprzedawaliśmy bardzo dużo towaru, ale mieliśmy też sporo zwrotów, które trzeba było przyjmować, bo takie jest prawo klienta. W normalnej sprzedaży sklepowej prawie tego nie było. Klient przychodził, oglądał na własne oczy, mogliśmy mu doradzić, wyjaśnić, zademonstrować, uruchomić, rozwiać wątpliwości czy też polecić jakąś tańszą alternatywę.

– I jak tam wyglądają sprawy? – pytałem Roberta, widząc znów stos paczek ze zwrotami.
– Niezbyt dobrze. Trzynaście zamówień zwróconych. Dwa już rozpakowałem i okazuje się, że to wina klienta. Tutaj jest pęknięta obudowa – wskazał na drukarkę. – A tutaj, przy tym laptopie, ktoś już majstrował, naklejka była zerwana i przyklejona ponownie.
– A ile mieliśmy wysyłek?
– Razem z tymi zwróconymi? Sto dwadzieścia sześć.

Pomyślałem, że przy takiej liczbie trzynaście zwrotów to nie tak dużo.

– Dobra. Te, które są uszkodzone, odsyłaj do serwisu. Te, które są uszkodzone z winy klienta, też. Ale napisz im odpowiednie wiadomości w ich panelu na stronce i wyślij też maila z fotką dowodową. Inne zwroty z powrotem do magazynu i na sprzedaż.

Generalnie nie było źle, choć obsługa sklepu internetowego i wysyłkowa sprzedaż pochłaniały masę czasu. Zwykle byłem w domu około siedemnastej, teraz cieszyłem się, jak wychodziłem z roboty o dwudziestej, gdy już udało mi się spakować i przygotować etykiety do wszystkich paczek na następny dzień. A nierzadko musiałem je szykować w domu, żeby na rano były gotowe, bo kurier odbierał je przed ósmą. Kiedy przekraczałem próg mieszkania, zmęczony jak koń po orce, żona przyglądała mi się z troską.

Kochanie, jeszcze trochę musimy wytrzymać…

– Może trochę przystopujesz? Widuję cię tylko wieczorami, całe dnie spędzasz w pracy. Nie możesz sobie wyznaczyć jakiegoś limitu? Nie możesz przecież tyrać po dwanaście, trzynaście godzin na dobę, bo się w końcu rozchorujesz. I gdybyś tak pracował od poniedziałku do piątku, a weekendy robił sobie wolne, to jeszcze bym rozumiała, ale ty harujesz też w soboty i często w niedziele. Jak długo tak wytrzymasz?
– Byle do końca pandemii. Handel ma swoje prawa – pochyliłem się i pocałowałem żonę w czoło. – Jeżeli nie złapię klienta albo będzie niezadowolony, pójdzie do konkurencji.
– Teraz nigdzie nie pójdzie, wszystko pozamykane.
– Oj, wiesz, o co mi chodzi – burknąłem, bo nie miałem nastroju na żarty.
– Nie złość się, nie warcz, przecież nie czepiam się, tylko martwię o ciebie.
– No, wiem, wiem, skarbie… – westchnąłem ciężko. – Mam świadomość, że jadę na rezerwie, ale nie chcę, żeby było jak wiosną. Boże… przecież mało brakowało, a musiałbym zamknąć firmę! A z samej twojej pensji nie przeżyjemy. A właśnie, gdzie dziewczynki? – rozejrzałem się po pustym salonie.
– Śpią.
– Już? Która to godzina?
– Wpół do dziesiątej.

Nawet nie zdawałem sobie sprawy, że jest tak późno. Zajrzałem po cichu do pokoju córek. Pogłaskałem je po jaśniutkich włosach i dałem buziaka w czółka. Wiedziałem, że nazajutrz też się nie zobaczymy, bo po szóstej już mnie nie będzie, a one wstają po siódmej, kiedy przychodzi do nich babcia, żeby mieć małe na oku. Na szczęście mieszka blisko.

Kiedyś nie bardzo mi się podobało, że teściowa będzie mieszkać żabi skok od nas, bo kto ją powstrzyma od wpadania, kiedy zechce, bez pytania i zaproszenia? Ale teraz byłem wdzięczny, że chce i może nam pomagać. Gdyby żyła pięćset kilometrów dalej jak moi rodzice, co byśmy wtedy zrobili? Zostawiali dziewczynki bez opieki? Siedmiolatka i dziesięciolatka same w domu? Co najmniej osiem godzin? Nierozsądne i niebezpieczne. Pewnie trzeba by wynająć opiekunkę. Albo na zmianę z żoną musielibyśmy brać wolne. I co wtedy? Dziewczynki zaopiekowane, a my pełni lęku o kasę?

Otrząsnąłem się z tych myśli, umyłem i położyłem do łóżka. Miałem wrażenie, że ledwo dotknąłem głową poduszki, to już spałem, a ledwo zasnąłem, to już dzwonił budzik. W domu było ciemno i cicho. Wypiłem tylko szklankę wody, wyjąłem z chlebaka wczorajszą bułkę i zjadłem ją w kilku kęsach. Za szybko, dostałem czkawki. Jeszcze w samochodzie mną rzucała.

W pracy czekało mnóstwo zamówień do realizacji

Ludzie z reguły kupują wieczorami i wtedy rano mamy pełne ręce roboty z kompletowaniem i pakowaniem zamówień.

– Ile dziś? – zapytał Robert.
– Na razie sześćdziesiąt cztery – powiedziałem. – Do końca dnia pewnie będzie jeszcze raz tyle.
– I git. – Marek puścił do mnie oko. – Cieszmy się, że mamy co pakować. Gorzej, jakby było odwrotnie.

Racja. Ani się spostrzegłem, jak minęła czternasta. Pora chyba coś wreszcie wypić i zjeść. Zamówiliśmy jakieś danie na wynos-przynos, jak mówili chłopacy. Nawet nie przyglądałem się dokładnie, co jem. Makaron, zapiekanka, hamburger, było mi obojętne, byle szybko się nasycić i wracać do pracy, bo zamówień przybywało. I tak minął kolejny dzień.

– My już wychodzimy – powiedział Robert. – A ty?
– Jeszcze chwila. Muszę zrobić zamówienia. Tusze się kończą. Pendrive’y i karty pamięci też. Dziś znów pytali o szkła na telefony. Zamawiałeś?
– Tak. Dwa dni temu. W hurtowniach też mają braki.
– Aha… – mruknąłem. – A notebooki, laptopy? Z tych tańszych, biurowych?
– W hurtowniach czekają na dostawy – tym razem odpowiedział Marek. – Nasze zamówienie cały czas wisi.
– Okej. Idźcie już, bo późno. Ja zrobię jeszcze papiery i zamówienia, które się da, i też będę uciekał.
– No to na razie, do jutra.

Zostałem sam. Spojrzałem za okno, było zupełnie ciemno. No tak, teraz już o czwartej zapada zmrok, a skoro chłopaki poszli, musiało być po piątej, więc noc. Jeszcze chwila i też idę. Chwila przeciągnęła się i przed drzwi domu dotarłem dobrze po dziewiątej. Wszedłem do środka i zdjąłem buty. W całym mieszkaniu panowała cisza. Na palcach przemknąłem przez korytarz do sypialni.

Na naszym łóżku spała moja żona, a obok, przytulona do niej, nasza młodsza córka, Wandzia. Przysiadłem na brzegu i pocałowałem żonę. Przebudziła się i spojrzała na mnie.

– Jesteś? Która godzina?
– Nie wiem dokładnie. Późno. Co tu robi mała?
– Płakała i nie chciała spać sama.
– Chora? – przestraszyłem się. Jeszcze chorego dziecka mi brakuje…
– Nie. Powiedziała, że tata nie dał jej dziś buziaka i w ogóle go nie ma. Marudziła, dopóki nie powiedziałam, że pójdziemy do naszej sypialni i zaczekamy na ciebie, a jak zaśnie, to tata ją obudzi i da całusa. Wtedy dopiero się uspokoiła i zaraz zasnęła.

W nagrodę dostałem cudowny uśmiech i całusa

Patrzyłem na córeczkę, a serce mi łomotało, jakbym miał zawału dostać. Bardzo chciałem ją w tej chwili obudzić, przytulić mocno i powiedzieć, jak bardzo ją kocham.

– A Zuzia? – spytałem, pokonując opór ściśniętego gardła.
– Z nią poszło mi łatwiej, ale też musiałam obiecać, że jak tylko wrócisz, to ją obudzę.

Nie wiedziałem, co powiedzieć. Z jednej strony czułem, że źle robię, siedząc tak długo w pracy, ale wiosną ledwo udało mi się utrzymać na powierzchni. Ledwo! Teraz, kiedy zaczęło mi dobrze iść pomimo pandemii, przerażała mnie myśl, że mógłbym stracić klientów i firmę.

– Andrzej… – szepnęła żona – tak dalej być nie może. Mama mówiła mi dzisiaj, że jak tylko skończą się lekcje, obie czekają na ciebie. Najpierw siedzą przy oknach, potem się złoszczą i kłócą. Wanda popłakała się dziś i mama nie wiedziała, co robić. Zadzwoniła do mnie i musiałam się zwolnić wcześniej z pracy, żeby wrócić do domu i uspokajać histeryzującą siedmiolatkę.
– Dlaczego nie zadzwoniłaś do mnie?
– Dlaczego? A szczerze, przyszedłbyś?

Popatrzyła na mnie smutno. Nie umiałem odpowiedzieć. Choć przecież nie powinienem się wahać. Skomplikowało się, a ja się pogubiłem… No cóż, jeżeli zyskujesz jedno, to uważaj, żeby nie stracić czegoś innego, często o wiele cenniejszego. Praca mnie pożarła. Chyba straciłem nad tym kontrolę, bo kierował mną strach. Choć może strach to nie jest właściwe określenie, raczej przerażenie.

Teraz również byłem przerażony, ale już nie tym, że obroty spadną i stracę firmę oraz źródło dochodu, lecz tym, że mogę stracić moją rodzinę. Zamiast być przy córkach, bawić się z nimi, cieszyć ich obecnością, patrzeć, jak rosną, uczą się nowych rzeczy, całe dnie i wieczory spędzałem w pracy. A przecież nie cofnę czasu i nie odzyskam już straconych chwil. Chwil bez nich.

Wstałem i poszedłem do pokoju dziewczynek

Wziąłem na ręce śpiącą Zuzię i przyniosłem ją do sypialni. Nie obudziła się, mruknęła tylko przez sen i przytuliła się do mnie. Położyłem ja obok Wandzi i powiedziałem cicho do żony:

– Szybko się umyję i zaraz przyjdę.

Rano jak zwykle wstałem o szóstej. Ubrałem się i poszedłem do piekarni po bułki. W międzyczasie zadzwoniłem do Marka.

– Halo, cześć. Możesz otworzyć interes? Masz klucze? Super. Ok i dzięki. Będę po ósmej.

Wróciłem do domu i wstawiłem ekspres. Zapach kawy zwabił moją żonę do kuchni. Przyglądała mi się uważnie, bez słowa.

– Bułki kupiłem. Zaraz będzie też kawa – powiedziałem.

W nagrodę od żony dostałem cudowny uśmiech i całusa. Dziewczynki wstały po siódmej. Uściskałem je i przygotowałem im płatki. Wandzia jadła śniadanie, siedząc mi na kolanach. Ani myślała zejść. Dopiero kiedy przed ósmą zjawiła się teściowa, uściskałem córki i pojechałem do pracy. Przyrzekłem sobie wtedy, że od tej pory nie wrócę nie później niż o siedemnastej. Trzeba pamiętać, że w życiu są rzeczy ważne i ważniejsze, a najważniejsza zawsze i wszędzie jest rodzina. 

Czytaj także:
Przeprowadzka na wieś z marzenia stała się traumą. Wszystko przez sąsiadów
Kiepski kontakt z matką zrujnował mi samoocenę. Zawsze słyszałam, że się nie nadaję
Mój mąż jest dobry i wierny. Ale... zapomniał zupełnie, że jestem kobietą

Redakcja poleca

REKLAMA