„Mój mąż jest wierny i dobry, ale zapomniał że jestem kobietą. Wszystko się zmieniło, gdy wyjechałam do sanatorium”

kobieta, której życie odmienił wyjazd do sanatorium fot. Adobe Stock, Natalia
„Dla Piotra romantyzm to dziecinada. Nie domagałam się wierszy ani kwiatów, ale gdy urodziły się dzieci, Piotr uznał że nasze małżeństwo nie wymaga już uwagi. Twierdził, że jesteśmy za starzy żeby siebie adorować”.
/ 28.11.2021 04:51
kobieta, której życie odmienił wyjazd do sanatorium fot. Adobe Stock, Natalia

Myślę, że większość związków przechodzi podobne etapy. Niestety, mój mąż bardzo szybko, bo już kilka lat po ślubie, wkroczył w ostatnią fazę małżeństwa, czyli emocjonalną obojętność. Nie komplementuje mnie, nie uwodzi, nie kokietuje, nie flirtuje, a w sypialni zachowuje się przytłaczająco schematycznie. Pogłaskać, przytulić, pocałować, załatwić swoje i iść spać – pochrapując, oczywiście.

W gruncie rzeczy to dobry, wierny, uczciwy i opiekuńczy mąż, ale romantyzm jest dla niego zwykłą dziecinadą. Piotr zawsze taki był. Nawet za młodu, gdy próbowałam wzbudzić w nim jakieś wzruszenia, patrzył na mnie sceptycznie, jakby się bał, że straciłam rozum. To twardy, konkretny facet. Urodzony wojskowy. W domu wychowywali go na twardego chłopa, a praca w wojsku zahartowała jeszcze bardziej.

Nigdy nie wymagałam więcej, niż gotów był dać

Nie domagałam się wierszy ani kwiatów, nie zmuszałam do wspólnych westchnień. Zadowalałam się drobiazgami, wyznaniami „ładnie wyglądasz” i „kocham cię” wypowiedzianymi od czasu do czasu. Czy też miłym spojrzeniem rzuconym bez powodu. Ale potem zabrakło i tego. Zwłaszcza gdy urodziły się dzieci.

Wtedy Piotr zapomniał, że jestem kobietą, i nawet jak już pociechy podrosły, nie wrócił do dawnych miłych przyzwyczajeń. Zupełnie mnie zaniedbał. Jakby uznał, że nasze małżeństwo nie wymaga już żadnej troski, krzty uwagi. Ilekroć o tym wspominałam, mówił:

– Już jesteśmy za starzy… – powtarzał, gdy chciałam, żebyśmy poszli we dwoje na kolację. – Nie tak się okazuje prawdziwą miłość – mówił, kiedy przypominałam mu, że dawniej mnie choć trochę adorował.

No i pewnie tak by w naszym małżeństwie było do samego końca, gdyby nie zazdrość. Bo choć mówią, że zatruwa ona związek, niszczy miłość, to jej szczypta może go jednak ożywić. Jak z pieprzem – sam w sobie ohydny, palący, ale gdy sypnąć go trochę do dobrze skomponowanej potrawy, wydobędzie smak, nada charakteru. Tak właśnie stało się całkiem niedawno w naszym przypadku.

A wszystko w związku z moim wyjazdem do sanatorium

Choć na szczęście nie dręczą mnie żadne poważne choróbska, to mam pewne kłopoty z nadciśnieniem i często łapię różne infekcje – przeważnie zapalenia krtani i anginy. Lekarz dał mi więc skierowanie i zapisałam się do kolejki. Zapytałam wtedy Piotra, czy nie ma nic przeciwko, ale wzruszył tylko ramionami. Gdy jednak po prawie dwóch latach przyszło powiadomienie, że jest już wyznaczony konkretny termin, mąż stał się dziwnie nerwowy.

– A ty mnie pytałaś, czy się zgadzam?
– No jasne. Nie pamiętasz, bo mnie pewnie znowu nie słuchałeś. Ale nawet gdybym nie pytała, to co z tego? Dlaczego miałoby ci to przeszkadzać? Nie jesteś chyba zazdrosny. Przecież zazdrość to też dziecinada!
– A kto mówi o zazdrości? Po prostu się o ciebie martwię.
– Spokojnie, Kudowa-Zdrój to nie Meksyk. Nic mi nie będzie.
– Jasne, jasne. Jedź. Tylko zostaw mi jakieś jedzenie…

Nagotowałam mu, ile się dało, poprałam wszystko na zapas i zostawiłam chłopa w domu. W dzień wyjazdu odwiózł mnie oczywiście na dworzec i wsadził do autobusu. Przytuliłam się na pożegnanie i pocałowałam go w policzek, ale on jak zwykle nie był skory do publicznego okazywania uczuć. Poklepał mnie tylko po plecach i zrobił taką dziwną minę. Malowała się na niej złość z powodu mojego wyjazdu i jakaś dziwa niepewność, której do tej pory nigdy u niego nie zaobserwowałam.

Na miejsce dojechałam po dwóch godzinach i od razu wciągnął mnie wir zajęć. Rozpakowywanie, wizyta u lekarza, zapisy na różne zajęcia, a w końcu kolacja i zapoznanie z paniami, z którymi dzieliłam stolik w jadalni. Dopiero wieczorem znalazłam czas, żeby zadzwonić do Piotra. Nie był zadowolony, że kazałam mu tyle czekać, i rozmowa była dość chłodna. Nie przejęłam się tym. Miewał przecież swoje humory. Zresztą, muszę się przyznać, że przez pierwsze dni dość często o nim zapominałam.

I nie ze złej woli, ale przez natłok zajęć. Rano szłam na aerobik, potem na masaże i specjalne kąpiele. Następny był obiad z nowo poznanymi dziewczynami, a potem kawa w tym samym gronie. Dopiero późnym popołudniem wracałam do pokoju. Często padałam na łóżko, żeby się od razu zdrzemnąć, i tylko czasem znajdowałam siłę na dłuższą rozmowę. Zazwyczaj był to krótki telefon z informacją, że u mnie wszystko w porządku. Piotr zawsze pytał, co u mnie słychać, co chwila sondując, czy nie kręcą się wokół jacyś faceci.

– Jak tam? Podrywa cię ktoś? – bywało, że pytał nawet tak bezpośrednio.
– Piotrek!
– Nie piotrkuj mi tu. Już ja wiem, co tam się w tych sanatoriach wyprawia.
– A niby skąd to wiesz?
– Z opowieści ludzi i telewizji!
– No to ktoś cię chyba w błąd wprowadził – śmiałam się.

Kłamałam, bo zaczepki ze strony mężczyzn zdarzały się bardzo często. Już w pierwszy dzień w drodze do pokoju zagadnął mnie jeden z tutejszych amantów. Uznałam wtedy, że to zbieg okoliczności i najpewniej przez resztę turnusu będę miała spokój. Ale się myliłam. Średnio kilka razy dziennie próbował poznać się ze mną jakiś facet. Zazwyczaj były to mocno groteskowe zaczepki.

Na przykład jeden z nich zawołał na mnie: „Hej, hej” i klepnął dłonią w puste miejsce na ławce. Inny zaczął pleść coś o przeznaczeniu, a jeszcze inny ciągle gadał o buziakach: „Halo, czas na buziaka”, „Oj, przydałby się buziak”, „Przyjechaliśmy tu na buziaki”. Za każdym razem grzecznie odmawiałam spotkania. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że mogłabym się z którymś umówić. Nie po to tu przyjechałam.

– Nie wiedziałam, że w sanatorium tak trudno kobiecie odpocząć – zażartowałam kiedyś do Marioli, jednej z nowych koleżanek. Przedtem zwierzyłam się jej, że ciągle mnie ktoś zaczepia.
– Nie każdą tak zaczepiają, kochana. Nie każdą… – roześmiała się.
– Co masz na myśli?
– Że nie wszystkie dziewczyny mają takie powodzenie jak ty!
– Eee tam! – zawstydziłam się.
– No, Elka! Nie graj mi tu skromnisi. Wszyscy widzą, jaka z ciebie laska. Czy ty wiesz, że facetów w sanatoriach jest jakieś dziesięć do dwudziestu procent? Reszta to baby.
– Co chcesz przez to powiedzieć?
– Że ci panowie mają w czym wybierać. No i spośród wielu wybierają ciebie. Co tak na mnie patrzysz? – dostrzegła zdziwienie w moim spojrzeniu. – Ech, ten twój stary chyba naprawdę cię zaniedbuje, skoro nie widzisz już w sobie atrakcyjnej babki!

Dużo myślałam o jej słowach. Przez resztę tygodnia zastanawiałam się, czy ma rację. Rozważania te przerwała dopiero wizyta Piotrka. Przyjechał już na weekend, w piątek wieczorem. Trochę mnie zaskoczył tymi odwiedzinami, ale z noclegiem nie było problemu, bo przecież wykupiłam sobie jednoosobowy pokój. Kiedy poszliśmy na pierwszy spacer, Piotr bacznie rozglądał się dookoła i odniosłam wrażenie, że szczególną uwagę zwracał na facetów. Gdy tylko jakiś przechodził obok, zaraz lustrował go od stóp do głów.

Potem poszliśmy na kolację, a po niej było już zbyt późno na jakiekolwiek przechadzki, więc położyliśmy się do łóżka. Zanim jednak zasnęliśmy – ku mojemu zaskoczeniu – przywitaliśmy się jeszcze po małżeńsku. I to z jego inicjatywy!

Zapraszam cię na dancing – powiedział. Słucham?!

Rano zjedliśmy śniadanie, a tuż po nim zaprowadziłam Piotra do kawiarni, w której umówiłam się z koleżankami. Bardzo chciały go poznać, a i on przystał na ten pomysł chętnie.

– Zobaczymy, co to za ziółka! – zażartował, ale odniosłam wrażenie, że naprawdę chodzi o rekonesans.

Na szczęście dziewczyny przypadły mu do gustu. Okazały mnóstwo zainteresowania, szybko wciągnęły do rozmowy. A Mariola postanowiła uświadomić mu również, że ma tu silną konkurencję. Zabrała się do tego już w chwilę po zapoznaniu. Śmiała dziewczyna!

– Piotr, wiesz co, z ciebie to jest niezły przystojniak, ale żonę masz jeszcze piękniejszą! – chlapnęła.
– Dziękuję bardzo – odparł.
– Ona tu się od adoratorów nie może opędzić. Co rusz ją ktoś zaczepia…
– Tak? A kto? – zapytał Piotr, widocznie tracąc rezon.
– No faceci. Pełno tu przecież amantów, a takie ślicznotki jak Elka przyciągają ich uwagę.
– Nic mi nie mówiła… – odparł, spoglądając na mnie z nieco zachmurzonym już czołem.
– Bo nie chciała cię martwić! Tylko dlatego. My jesteśmy świadkami, jak dzielnie się broni przed tymi podrywaczami. Bardzo szybko te ich zaczepki ucina, mówię ci!

Dziewczyny kiwały głowami, potwierdzając moją wierność, a ja siedziałam jak na szpilkach. Uśmiechałam się do Piotra w nadziei, że nie zrobi niczego głupiego, że nie zepsuje atmosfery. A on milczał przez chwilę, a potem spojrzał na mnie i z dawno zapomnianą szarmancją, zapytał:

– Może któryś z tych podrywaczy naprzykrzał ci się szczególnie?
– Nie, nie. Radzę sobie świetnie. To w gruncie rzeczy nieszkodliwe zaczepki. Do wytrzymania.
– Gdybyś miała jakieś problemy, to powiedz mi, proszę. Chętnie z takim bawidamkiem pogadam.
– Bawidamek! A to dobre! – zaśmiała się Mariola, mrugając do mnie okiem.

Sytuacja była jednak dość nerwowa. Bałam się, że Piotr będzie miał pretensje, gdy już odejdziemy od stolika i zostaniemy sami, ale spotkało mnie nie lada zaskoczenie. Pożegnaliśmy się z dziewczynami, a on spokojnym i sympatycznym tonem zaproponował, żebyśmy pospacerowali we dwójkę po głównym deptaku. Oczywiście, że się zgodziłam. No i na spacerze mąż zafundował mi kolejne niespodzianki.

Piotrek nie tylko wziął mnie pod rękę, ale kupił mi też apaszkę i zaprosił na lody. Przeszliśmy deptak w tę i z powrotem sześć razy! Mąż cały czas trzymał mnie blisko siebie, tak by wszyscy wiedzieli, że jesteśmy razem. W pokoju natomiast powtórzyliśmy przywitanie z dnia poprzedniego… A wieczorem Piotr zwalił mnie z nóg już zupełnie. Usłyszałam od niego takie oto słowa:

– Tutaj pewnie jest jakiś dancing?
– No tak. Raczej tak.
– A wiesz, gdzie?
– Tak, przechodziliśmy dziś tamtędy.
– Miałabyś ochotę się wybrać?
– No, nie wiem… A ty?
– Właśnie cię zapraszam – uśmiechnął się, a ja omal nie padłam.
– No to idę!

Poszliśmy tam razem, a Piotr zachowywał się tak jak kiedyś. Był miły, uważny i nawet skory do komplementowania mojej urody. Dalej były to te same skromne uwagi co kiedyś, ale i tak bardzo cieszyły. Piotr koncentrował się jednak nie tylko na sympatycznych gestach, ale również na zaznaczeniu swojej obecności. Regularnie prowadzał mnie na parkiet, a tam dość wyraźnie przytulał i kilka razy pocałował w policzek.

Sprawa stała się jasna – mój mąż odrobinę się wystraszył i chciał, żeby po tym weekendzie jak najwięcej kuracjuszy wiedziało, że jestem zajęta. Nie miałam nic przeciwko i chętnie pomagałam mu w tej demonstracji. Już dawno nie okazywaliśmy sobie w ten sposób czułości. Kiedy jednak wyjechał następnego dnia do domu, martwiłam się trochę, co z tego wyniknie. Czy po moim przyjeździe zapamięta tę lekcję i będzie już na co dzień więcej się starał?

Wszystko wyjaśniło się, gdy po trzech tygodniach odebrał mnie na dworcu. Był w świetnym nastroju i wręczył mi bukiet kwiatów. Pocałował też delikatnie w policzek. Zabrał do domu, gdzie uraczył przygotowaną przez siebie kolacją, a potem przywitał, jak należało. Zadzwoniłam wtedy do Marioli, żeby jej podziękować, i usłyszałam jeszcze jedną dobrą radę:

– Ale wiesz, dziewczyno, że jemu może znowu przejść.
– Co masz na myśli?
– No, wiesz, bez poczucia zagrożenia znów zapomni, że musi o ciebie dbać.
– To co mam zrobić?
– Dawać mu maleńkie powody do zazdrości.
– Czyli?
– Głupia nie jesteś, coś wymyślisz… – zaśmiała się
.

Czy zastosowałam się do jej rady? Nie do końca. Nie jestem taka jak ona – pewna siebie i odważna. Nie chciałabym też, żeby mój związek opierał się na manipulacji. Dlatego wypełniam jej zalecenie bardzo oszczędnie i dyskretnie. Opracowałam dwa rodzaje skromnych bodźców. Pierwszy z nich to nieco odważniejsze stroje, a drugi to niewielkie powody do zazdrości. Gdy tylko jest okazja, żeby Piotra nieco sprowokować, chętnie ją wykorzystuję. Na przykład, gdy spojrzy na mnie jakiś facet, a Piotr to zauważy, już nie udaję, że nic się nie wydarzyło, tylko uśmiecham się do męża porozumiewawczo.

W ten sposób moje życie zmieniło się na lepsze. Nie jest to kompletna rewolucja – Piotr dalej jest sobą, dalej uznaje romantyzm za dziecinadę. Ale przynajmniej przypomniał sobie, że pewne gesty mają dla mnie ogromne znaczenie. Zrozumiał, że nawet o wieloletni związek trzeba się zatroszczyć. Trzeba się o niego starać. 

a jeszcze bardziej chyba na siebie. Że się tak dałem ponieść emocjom. Stary, nadpobudliwy dureń bez wyobraźni. 

Czytaj także:
Maks to szkolny kryminalista, a ojciec zawsze go broni
Mąż pracuje za granicą. Gdy przyjeżdża, pozwala dzieciom na wszystko
Po 10 latach starań, Gabrysia postrzegała mnie już tylko jako dawcę nasienia

Redakcja poleca

REKLAMA