Trzydzieści cztery lata. Ciekawa praca. Kariera. Własne mieszkanie, w dodatku kupione bez kredytu. Różne związki, jedne bardziej, inne mniej udane. Koleżanki, czasem jakieś imprezy, ale bez przesady. Fajny samochód.
Żyć, nie umierać, prawda?
Tak też uważałam. Niczego więcej mi do szczęścia nie było potrzeba. Żyłam z dnia na dzień, czasem zmęczona, czasem szczęśliwa. Ja i tylko ja. I wtedy nagle przyszedł ten dzień. To była sobota. Wstałam koło ósmej. Napiłam się wody, włączyłam ekspres. I nagle poczułam tak straszne mdłości, że ledwo dobiegłam do łazienki. Torsje wstrząsały mną kilka minut. Po wszystkim spojrzałam w lustro. Blada twarz, podkrążone oczy.
„Rany, ale wczoraj musiałam zabalować” – pomyślałam.
Faktycznie, poprzedniego dnia poszłyśmy z koleżankami do klubu. Było fajnie, ale w sumie nie wiem, jak się dotelepałam do domu. Wiem tyle, że mogłam mieć święte prawo do kaca giganta. Jakoś ten dzień przetrwałam. Kolejny też. Nastał poniedziałek, poszłam do pracy. Klienci, rozmowy, trudne sprawy, jak to w kancelarii prawnej. W przerwie poszłam do toalety. Spojrzałam w lustro.
– Co, trudny weekend? – usłyszałam głos Gośki, koleżanki z działu i przyjaciółki z dawnych lat.
– Ech, trochę poszalałyśmy, trzeba przyznać – zaśmiałam się. – A co, tak widać?
– No, troszkę jesteś blada.
– Za mało snu i podkładu – mrugnęłam do niej.
Ale faktycznie, kiedy przyjrzałam się sobie wtedy i potem jeszcze w domu, musiałam jej to przyznać. Wyglądałam fatalnie. Do tego to dziwne samopoczucie. Raz wielka energia, raz słabość. Czasem zimno, czasem gorąco. Jezu, przecież jeszcze nie czas na przekwitanie. W końcu jednak poczułam się na tyle źle, że poszłam do lekarza. Zlecił podstawowe badania – wszystko OK. A ja wciąż czułam się fatalnie. Pewnego dnia jednak przyszła refleksja.
Kiedy ja miałam okres?
Hm… Jakiś miesiąc temu? Na pewno? Zaczęłam się zastanawiać. Zajrzałam do szafek. Tampony, podpaski, cały zapas. Nie zużyłam. Więc? Więc umówiłam się na wizytę u ginekologa. Po kilku sekundach badania usłyszałam:
– Gratuluję! Będzie pani mamą!
Co takiego? Gdybym nie była uwięziona w tym cholernym fotelu, chyba bym z niego spadła. Lekarz chyba zauważył, że coś jest nie tak, bo pomógł mi wstać, dał kubek wody i posadził tym razem na kozetce.
– To niemożliwe… – wychrypiałam.
– Pani Emilio, rozumiem, ale taka jest prawda. Jest pani w ciąży. 10 tydzień jak nic. Myślałem, że to dobra wiadomość…
– Jaka dobra? – wykrzyczałam, wstając gwałtownie. – To jest jakiś cholerny koniec świata!
Szybko się przebrałam, wybiegłam z gabinetu i wyszłam na ulicę. Jaka ciąża? Jakie dziecko? Jakim cudem? Myśli kłębiły mi się w głowie. Zamknęłam się w domu, wyłączyłam telefon, w pracy wzięłam urlop na żądanie. I tak trwałam. Ile czasu? Dwa, trzy dni? Tydzień? Nie wiem. Któregoś dnia zadzwonił telefon. Zignorowałam. Potem dzwonek do drzwi. Jeden, drugi, trzeci, coraz bardziej natarczywe. Niechętnie zwlekłam się z łóżka i wyjrzałam przez wizjer. Gośka. Nie miałam najmniejszej ochoty na odwiedziny, ale ponieważ dzwonek dzwonił i dzwonił, w końcu otworzyłam drzwi.
– Emilka, tak się martwiłam – powiedziała od razu i wmaszerowała do środka. – Co się z tobą działo? Tyle dni cię nie było i… – zamilkła, widząc syf w mieszkaniu.
Nie dziwiłam się
Rozwleczona pościel, koce, wszędzie walające się opakowania po jedzeniu na wynos. Syf, kiła i mogiła, jak mawiał mój dziadek.
– Opowiesz? – zapytała łagodnie.
– A co tu opowiadać… – opadłam na fotel. – Wszystko się popierniczyło, a ja nie wiem, co robić – ukryłam twarz w dłoniach i po prostu się rozpłakałam.
Gośka bez słowa podeszła i mnie przytuliła. Szlochałam w jej ramionach, coś tam próbowałam wydusić, w końcu powiedziałam prawdę.
– No i co, to takie straszne? – zapytała.
– A jak myślisz? – stęknęłam. – Całe życie do góry nogami. W dodatku sama…
– Sama być nie musisz – zasugerowała delikatnie.
– Nie no, jasne. Zadzwonię do niego i oznajmię, że będzie tatusiem, chociaż widzieliśmy się chyba ze dwa razy.
– No, na widzeniu to się raczej nie kończyło – zaśmiała się. – Ale ma prawo wiedzieć. A poza tym może będziesz jednak potrzebować pomocy…
– Od kolesia, którego ledwo znam?
– Nigdy nic nie wiadomo, kochana. A tymczasem idź pod prysznic, ja tu ogarnę. Potem ty pomyślisz, co dalej, i podejmiesz jakąś decyzję.
Niechętnie, ale poszłam pod ten cholerny prysznic. Gośka posprzątała większość syfu, uściskała mnie serdecznie i wyszła. Zostałam sama.
Następnego ranka postanowiłam
Wysłałam SMS do Adriana, że musimy się spotkać. Umówiliśmy się na popołudnie w tej samej knajpce, w której się poznaliśmy.
– Nie myślałem, że jeszcze kiedyś zadzwonisz – powitał mnie.
– Ja też – usiadłam.
– Dzwoniłem, pisałem, chciałem, żeby to coś między nami trwało, ale ty…
– Tak, wiem… – westchnęłam. – Ale sytuacja się zmieniła.
Kiedy mu powiedziałam, skąd pomysł spotkania po tylu tygodniach, zbladł. Ręce zaczęły mu się trząść. Łyknął całą filiżankę kawy, coś zaczął bełkotać i… wybiegł. Zostałam jak ta głupia. Chciało mi się płakać, śmiać, wszystko naraz. Ale podobno tak działają hormony w tym jakże błogosławionym stanie. Minęło kilka dni. Gośka dzwoniła prawie codziennie z tym samym zestawem pytań. Jak się czuję? Czy czegoś potrzebuję? Czy Adrian się odezwał? Nie, nie odezwał się. Nie dziwiłam się zupełnie. Na jego miejscu też bym uciekła. Przygodna znajomość, która zakończyła się taką oto niespodzianką. Zupki, pieluchy? Nie, ja się do tego kompletnie nie nadaję! Siedziałam całymi dniami, zastanawiając się, co dalej. Jak będzie wyglądało moje życie. Koniec imprez, spotkań, znajomych. Gadanie o mleku, o pieluszkach. Koniec odpowiedzialności za samą siebie. Jakaś bezmyślna istota przyklejona do mnie cały czas. Książki? Filmy? Kluby? Już nie. Pieluszki, kupki, zupki…
Jezu, i to miałam być ja?
Minął kolejny miesiąc. Wybrałam się na wizytę do lekarza. Wchodząc do poczekalni pełnej kobiet z większymi i mniejszymi brzuchami, zobaczyłam faceta. To możliwe?
– Co ty tu robisz? – spytałam, podchodząc.
– Gośka się ze mną skontaktowała – odpowiedział. – Spiknęliśmy się na Facebooku, napisała, że może potrzebujesz pomocy i…
– I co, nagle wymyśliłeś, że wpadniesz tutaj tak sobie? Że wkręcisz się w moje życie? Że… – aż kipiałam ze złości.
– Panią zapraszam – pielęgniarka przerwała mój wybuch. – Tatusia oczywiście też – uśmiechnęła się i wskazała gabinet.
Nie chciałam robić awantury, więc poszłam za nią. Adrian też. Lekarz wypytał o wszystko, co mógł, po czym kazał mi się położyć i przyłożył do mojego brzucha zimny czujnik, czy jak to się tam nazywa.
– Proszę, oto ona – powiedział tylko.
– Ale… – zaczęłam.
Nic więcej nie mogłam powiedzieć. Patrzyłam na monitor. Tam w plątaninie szarych kresek i plamek widoczny był kształt maleństwa. Słychać też było miarowe, szybkie uderzenia serduszka.
– Ale… – wykrztusiłam znowu.
– To państwa córeczka. Maleńka, ale zdrowa, śliczna i gotowa do boju – roześmiał się lekarz. – Jeszcze parę miesięcy i da wam popalić. A tu jej buzia.
Coś pokombinował ze sprzętem i na ekranie ukazał się pomarańczowy obraz. Mały nosek, zamknięte powieki, paluszek w maciupkich ustach. Boże drogi, to był mały człowiek! Nie coś, ale maleńka istotka. Kiedy wyszliśmy z gabinetu, rozpłakałam się jak bóbr. Adrian tylko mnie przytulił.
– Słuchaj, nie wiem, jak to będzie – zaczął. – Ale jakimś cudem zrobiliśmy to małe cudo. Spróbujmy tego nie zepsuć, ok? A potem się zobaczy.
I tak też zrobiliśmy. Nie wprowadził się do mnie, nie zaproponował ślubu, po prostu był blisko, tak trochę po przyjacielsku. Niczego więcej nie chciałam. Cztery miesiące później trzymałam ją na rękach. Maleńką, czerwoną, pomarszczoną. Obiektywnie paskudztwo. Dla mnie najpiękniejsza. Ale zdrowa i żwawa.
„Jak mogłam cię nie chcieć, kochanie?” – wyszeptałam w małe zawiniątko.
Teraz wszystko się zmieni. Ja się zmienię. Dla ciebie, skarbie. Adrian był obok. Blady, ale dzielny. Czy coś będzie między nami? Czas pokaże. Najważniejsze, że mam ją. To teraz mój cały świat. Najpiękniejszy świat.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”