„Wezwałem karetkę do nieprzytomnego człowieka. Po wszystkim jestem uboższy o kilka stówek i grozi mi sprawa w sądzie”

mężczyzna, który zadzwonił po karetkę fot. Adobe Stock, Antonioguillem
„Może powinienem był z nim tam zostać i poczekać na przyjazd ratowników, ale ledwie się rozłączyłem, zadzwoniła moja komórka. Zdenerwowana opiekunka dopytywała się, kiedy będę, bo ona już musi wychodzić. Poprosiłem więc ją tylko, aby ubrała Kubusia, i zapewniłem, że będę za kilka minut. Po czym rzuciłem się biegiem w kierunku mojego domu”.
/ 05.07.2022 08:30
mężczyzna, który zadzwonił po karetkę fot. Adobe Stock, Antonioguillem

Jeszcze niedawno żyłem w kompletnej nieświadomości, że można w trzy minuty zostać przestępcą, w dodatku uboższym o całe 400 złotych. A wszystko dlatego, że nie jestem draniem ze znieczulicą, która charakteryzuje większość ludzi…

Powiedzmy sobie szczerze: kto zainteresuje się człowiekiem leżącym na ulicy? Komu przyjdzie do głowy, że może jest to na przykład cukrzyk, któremu nagle spadł poziom cukru, i z tego powodu człowiek ów stracił przytomność, zapadając w niebezpieczną dla życia śpiączkę cukrzycową? Mało kogo to obchodzi, jednak ja dotąd zawsze reagowałem.

Może dlatego, że kilka lat wcześniej ktoś jednak pomógł mojemu ojcu, który wracając wieczorem do domu, dostał wylewu. Stracił przytomność i upadł na chodnik. Leżał w śniegu, na dworze było dobre minus dziesięć stopni i naprawdę nie wyobrażam sobie, co by było, gdyby wszyscy przechodnie minęli go obojętnie. Na szczęście ktoś jednak wezwał karetkę i mojego ojca udało się uratować. Od tamtej pory jest wprawdzie częściowo sparaliżowany, lecz żyje i może na starość cieszyć się wnukami.

Być może właśnie dlatego ja, widząc człowieka leżącego na ulicy, dostrzegałem w nim zawsze czyjegoś ojca lub syna, a nie menela. I spieszyłem z pomocą. Do tej pory tak właśnie było… A jak będzie teraz? Nie wiem, bo po wydarzeniach ostatnich tygodni odechciało mi się grać rolę dobrego samarytanina.

Musiałem zadzwonić po pomoc

Tamtego dnia wysiadłem na swoim przystanku. Spieszyłem się, bo żona prosiła, abym jak najszybciej wracał do domu. Musiałem zmienić opiekunkę naszego dwuletniego synka, bo pani Ewa miała do załatwienia jakieś rodzinne sprawy. Nie rozglądałem się na boki, jednak mimo zapadającego zmierzchu zauważyłem, że na przystanku ktoś leży. I to nie na ławce, tylko obok, jakby z niej spadł.

Podszedłem bliżej, pochyliłem się. Był to mężczyzna w średnim wieku, dość dobrze ubrany. Nie dawał znaku życia. Chociaż nie jestem lekarzem, ująłem go za przegub dłoni – na szczęście wyczułem puls.

– Proszę pana, nic panu nie jest? – szarpnąłem go za ramię, ale on ani drgnął.

Nie byłem pewien, czy wyczuwam od niego alkohol, zresztą co to za różnica? Pijaka też bym nie zostawił na chodniku. Wyjąłem z kieszeni komórkę i zadzwoniłem pod numer alarmowy. O dziwo, dość szybko połączyłem się z dyżurnym, który przełączył mnie na pogotowie. I tu się zaczęło…

– Co jest temu człowiekowi? – zapytała dyspozytorka, a ja zgodnie z prawdą powiedziałem, że nie mam pojęcia, ale leży na chodniku, nie reaguje na dotyk i wołanie, moim zdaniem jest więc nieprzytomny i potrzebuje pomocy.

Pani to nie wystarczyło:

Ale co mu się stało?

– Nie jestem lekarzem, nie umiem tego stwierdzić. Dlatego zadzwoniłem po karetkę!

Kiedy kolejny raz zadała to głupie pytanie, powoli zacząłem tracić cierpliwość.

– To skąd ja mam wiedzieć, czy karetka jest potrzebna? – spytała opryskliwie dyspozytorka.

– Bo ja ją wzywam! – nie wytrzymałem i podniosłem głos.

– W takim razie przyjedziemy na pana odpowiedzialność! Proszę o pana nazwisko! – usłyszałem i wziąłem to za żart.

Na moją? A to niby dlaczego? Czy nie od tego są, aby przyjechać do nieprzytomnej osoby leżącej na ulicy, i stwierdzić, co jej jest, czy wymaga hospitalizacji? Koń by się uśmiał!

– Przyjeżdżajcie! – zażądałem, podając dokładnie, na którym przystanku znajdą tego faceta.

Cóż… może powinienem był z nim tam zostać i poczekać na karetkę, ale ledwie się rozłączyłem, zadzwoniła moja komórka. Zdenerwowana opiekunka dopytywała się, kiedy będę, bo ona już musi wychodzić. Poprosiłem więc ją tylko, aby ubrała Kubusia, i zapewniłem, że będę za kilka minut. Po czym rzuciłem się biegiem w kierunku mojego domu.

I miej tu człowieku serce!

Miałem zamiar od razu wrócić z synem na przystanek, ale zajęło mi dobry kwadrans albo i więcej, bo Kubę trzeba było akurat przewinąć, a wiadomo, że to cała operacja. Pani Ewa już poszła, a ja usiłowałem opanować rozbrykane dziecko, któremu akurat zebrało się na dokazywanie. W końcu jakoś ubrałem Kubę, zapakowałem go do wózka i zmachany popędziłem na przystanek. Był pusty. „Uff, przyjechali po niego” – pomyślałem uspokojony. I tu bardzo się pomyliłem…

Niecałą godzinę później dostałem telefon od dyspozytorki z pogotowia, że żarty sobie głupie robię, bo ona wysłała karetkę, a na przystanku nikogo nie było!

– Pan ma pojęcie, ile kosztuje przyjazd karetki? I kto ma teraz za to zapłacić? Zostanie pan obciążony kosztami! – zagroziła mi.

Ja? Wolne żarty! Niestety, dzień później w moim domu pojawiła się policja. Funkcjonariusze zabrali mnie na posterunek w celu złożenia zeznań w sprawie żartu, którego się dopuściłem. Nie docierało do nich, że na przystanku faktycznie ktoś leżał bez przytomności.

– Jeśli nie był przytomny, to jak mógł sobie pójść? – zapytali.

Nie mam pojęcia! Może ktoś mu pomógł, a może odzyskał przytomność i sam się podniósł? Nikt mi jednak nie wierzy i mają mnie za dowcipnisia. Muszę zapłacić za przyjazd karetki, a poza tym grozi mi jeszcze sprawa za umyślne wprowadzenie w błąd policji i pogotowia. Gdybym nie był bohaterem tej historii, na pewno bym w nią nie uwierzył.

I miej tu, człowieku, serce!

Czytaj także:
„Zaniedbałam rodziców, bo patrzyłam na czubek własnego nosa. Ocknęłam się z letargu, gdy mama spojrzała śmierci w oczy”
„Oszuści powiedzieli sąsiadce, że jej wnuczka miała wypadek i potrzebuje pieniędzy. Prawie odebrali jej oszczędności życia!”
„Boję się przedstawić swoją dziewczynę rodzicom. Ania pochodzi ze wsi, a przecież wiem, że zaakceptują tylko miastową”

Redakcja poleca

REKLAMA