Wcale nie jestem pewna, czy ja na miejscu sąsiadki byłabym mądrzejsza. Gdybym usłyszała, że córka miała wypadek, też bym spanikowała...
Kiedyś złamałam nogę
Kiedyś biegałam na wysokich szpilkach i nic się nie działo, a teraz niziutki obcasik wszedł między płytki chodnika i… – zagipsowali mnie! Nie było tak źle, Stefa z góry przynosiła mi sprawunki, córa raz w tygodniu wpadała z książkami z biblioteki, a Hrabia… O, ten był uszczęśliwiony – w końcu mu pańcia siedziała w fotelu jak przyśrubowana, zamiast kręcić się po domu nie wiadomo po co. Mówi się, że koty wyciągają choróbska, więc mu nie żałuję – niech leży. Lepsze to, niż jakby korzystając z okazji, zaczął przetrząsać szafki w kuchni!
Jakby nie to, że trochę nabrałam ciała przez brak ruchu, wcale bym nie narzekała. Rekonwalescencja ma nawet dobre strony, bo wreszcie pojawia się czas, którego zazwyczaj ani na lekarstwo. Przeczytałam „Autobiografię” Agathy Christie, nawet wzięłam się za te modne skandynawskie kryminały, choć bez zachwytu – jakiś obcy świat w nich… Poczułam się jak z innej epoki, więc żeby sobie udowodnić, że nie jest tak źle, wreszcie nauczyłam się posługiwać telefonem komórkowym, który dostałam na urodziny. A jeszcze 2 miesiące temu byłam pewna, że nie dam rady opanować tego urządzenia.
Tak się rozzuchwaliłam sukcesem, że całkiem poważnie myślę o kupnie komputera, gdy dostanę pieniądze z ubezpieczenia. Córka z zięciem już dawno mnie namawiali, ale gasiłam w zarodku takie fanaberie – po co mi to? Teraz myślę inaczej: przyda się okno na świat, tym bardziej że telewizja jest już nie do oglądania. Tak nisko nie upadłam, żeby spędzać czas na śledzeniu seriali jak Stefa z góry, ta już o niczym innym nie potrafi rozmawiać! Pomyślałam, że dam jej znać, może idzie do sklepu, to kupiłaby mi płatki owsiane, bo się skończyły. Wzięłam miotłę i postukałam w sufit, ale nie odpowiedziała. Dziwne, dopiero co słyszałam jej krzątaninę, a przecież nie wychodziła z klatki – może coś jej się stało? Wzięłam laskę i pokuśtykałam na górę.
Otworzyła mi roztrzęsiona
– Ulinko, nie uwierzysz co się stało – miotała się, szukając palta na wieszaku. – Moja Asia miała wypadek.
– Jest w szpitalu? – aż ścisnęło mnie za gardło, bo bardzo lubiłam wnuczkę Stefy.
– Na pogotowiu, nogę ma złamaną. Gorzej, że to drugie auto uszkodzone i podobno kierowca się awanturuje. Mówi, że jak nie dostanie pieniędzy, to zadzwoni na policję! Obiecałam, że pożyczę, bo wiesz, jak mój syn się dowie… On i tak stale gada, że Asia słabo jeździ, zawsze krytykuje – po co to komu? Muszę się spieszyć, Ulu, podjadę do banku z jej koleżanką, która mnie o wszystkim zawiadomiła, ma tu zaraz być zielonym punto.
– Taki pech! Dobrze choć, że Asi nic poważnego się nie stało! Ale czy to wiadomo na pewno? Wstrząs mózgu może być, jakieś obrażenia wewnętrzne. Dobrze, że miała przy sobie życzliwą duszę.
– Ulinko, tylko zachowaj tajemnicę, proszę cię – Stefa chyba skojarzyła po czasie, że mój zięć pracuje w policji. – Nie wygadaj się nikomu, dobrze?
– Nie bój się, pary nie puszczę – przytrzymałam jej ten nieszczęsny płaszcz. – Jedź i załatw wszystko, trzeba sobie pomagać w rodzinie…
Wyszłyśmy razem, dopilnowałam, żeby zamknęła drzwi i wróciłam do siebie.
Jak to dobrze, że mam zięcia w policji
Spojrzałam przez okno. Rzeczywiście po chwili pod blok zajechał zielony samochód, z rozgadaną przez telefon blondynką za kierownicą. Kątem oka zarejestrowałam zbliżającą się do auta Stefę, ale głównie wpatrywałam się w koleżankę Asi. Czemu nie wyszła, żeby pomóc starszej pani wsiąść? I czemu, do licha, była taka wesoła, skoro jej przyjaciółka właśnie miała wypadek? Coś mi tu nie pasowało, i to bardzo. Uwierało mnie jak kamyk w bucie na tyle, że postanowiłam zadzwonić do poszkodowanej. Chyba wpisała mi w komórkę swój numer, kiedy ostatnio pomagała przy moich storczykach… Jest! Odebrała tak szybko, że aż się zdziwiłam.
– Co tam, pani Urszulko, przesadzamy storczyki? – zapytała. – Możemy, bo na weekend wracam do miasta.
– Asiu, u ciebie wszystko w porządku?
– Jasne, właśnie lecę na zajęcia. A czemu pani pyta? Coś z babcią? – wystraszyła się.
– Nie, nie – teraz ja spanikowałam. – Zadzwonię wieczorem, to się umówimy, muszę kończyć – rozłączyłam się szybko.
Oddychałam głęboko i próbowałam zebrać myśli. Co robić? Co robić?! Trzeba ratować Stefę i jej oszczędności! Ale jak?! Nawet ze zdrową nogą nie zdążyłabym do banku, to kawałek drogi… Zadzwonić też nie mogłam, nikogo tam nie znam, wzięliby mnie za starą wariatkę. Zięć! Oby tylko był w pracy! Wbiłam jego numer i z duszą na ramieniu czekałam na połączenie.
– Witam szanowną teściową – odezwał się Kamil. – Czy ja śnię?
Też mu się na żarty zebrało! Zaczęłam tłumaczyć, najpierw nie bardzo mnie słuchał, a potem spoważniał, wypytał o wszystko, nawet o to, jaki Stefa miała płaszcz. Całe szczęście, że był akurat na patrolu w okolicy banku! Zaparzyłam sobie herbaty, ale nie mogłam nic przełknąć. Takie emocje!
„Czy zięć zdąży, zanim sąsiadka wypłaci pieniądze i sprezentuje swoją krwawicę oszustom? – myślałam roztrzęsiona. – Och, gdyby nie ten gips, gnałabym do banku co koń wyskoczy!”.
Nawet mi przeszło przez myśl, żeby taksówkę wezwać, na szczęście, jakoś się opanowałam, choć do dziś podejrzewam, że z oszczędności, a nie pod wpływem zdrowego rozsądku. Hrabiemu też się udzieliło podniecenie, bo spacerował po parapecie w tę i z powrotem z zadartym ogonem i miauczał, jakby go obdzierali ze skóry. Stefa wróciła dopiero po kilku godzinach, przywieźli ją pod blok radiowozem. Wyszłam na klatkę i czekałam na schodach, cała w nerwach. Nawet nie mogła mówić, na mój widok tylko się rozpłakała, więc wprowadziłam ją do mieszkania.
– Co za ludzie, Ulu, co za ludzie – powtarzała tylko przez łzy. – Kiedyś…
– Cicho, Stefciu – uspokajałam ją. – Powiedz, policja zdążyła?
– W ostatniej chwili! – chlipała sąsiadka. – Kasjerka już mi dawała pieniądze do ręki. Tamta, gdy zobaczyła mundury, udawała obcą i chciała wyjść. Twój zięć ją złapał, wiesz? On mówi, że to cała szajka, już oszachrowali kilka staruszek w okolicy.
Nalałam nam po kieliszku nalewki.
– Mam nadzieję, że nie masz mi za złe, że zawiadomiłam policję? – zapytałam, bo cały czas mnie to dręczyło.
– Życie mi uratowałaś! – Stefa znów się rozpłakała, ale teraz z wyraźną ulgą. – Zostałabym bez grosza przy duszy! Objęłam ją i siedziałyśmy w zapadającym zmroku, a Hrabia mruczał zadowolony na moim gipsie.
– Cała szajka, no proszę ja ciebie… To teraz ich wygarną jak kocięta z koszyka i mam nadzieję, że długo sobie posiedzą. Człowiek stary, a naiwny jak dziecko – podsumowała smutno Stefa i łza potoczyła się po jej policzku. – No ale najważniejsze, że Asi nic się nie stało!
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”